Rozdział 10.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie zdołałam zasnąć bez drobnej pomocy w postaci pokaźnej dawki alkoholu. W moim przypadku nie było to zresztą nic dziwnego. Mieszkałam sama, często zasypiałam i budziłam się z na wpół opróżnioną butelką whiskey. Zwłaszcza kiedy potrzebowałam uspokoić gonitwę myśli, złocisty, nieco cierpki, bogaty smakowo trunek pomagał mi się wyciszyć i pogrążyć we śnie. Miałam tak chyba od zawsze, odkąd tylko wyprowadziłam się od rodziców Roberta — chociaż byli bardzo wyrozumiali, pod ich dachem nie pozwalałam sobie na takie ekscesy.

Gdy tylko pomyślałam o państwie Burzyńskich, zrobiło mi się ciepło na sercu. Zadawali kłam stereotypowi małżeństwa klasy średniej. Jego świetnie wykształcona, pełna klasy i poobwieszana markowymi metkami mama zawsze w zanadrzu miała ciepły uśmiech i dobre słowo. Jego tata w każdej sytuacji sprawiał wrażenie szarmanckiego, nieważne, czy miał do czynienia z bogatym klientem, z kasjerką w osiedlowym sklepie czy ze zbuntowaną nastolatką, która uciekła z domu. Tak, ja należałam do tej ostatniej grupy. Nie musiałam nawet przesadnie się tłumaczyć, zresztą, może zrobił to Rob pod moją nieobecność. Dość powiedzieć, że gdy tylko skończyłam osiemnaście lat i mogłam legalnie opuścić tę okropną chałupę, oboje bez słowa przyjęli mnie do siebie, pomogli skończyć szkołę i znaleźć pracę.

Nie mogłam pozwolić sobie na te wspomnienia — nie po tym, z jaką miną odszedł Robert. Za bardzo bolało. Kusiło mnie, by natychmiast wstać i do niego pojechać, ale powinnam dać mu trochę przestrzeni. Wreszcie otworzyłam oczy i mrugałam przez chwilę, by przyzwyczaić się do porannego, a raczej przedpołudniowego światła. Poprzedniego wieczoru, który spędziłam przyssana do szklanej butelki, poświęciłam już wystarczająco dużo czasu na rozmyślania. Czas coś zrobić. Może okaże się, że kiedy pomogę Gabrielowi odnaleźć skrzydła, będzie mógł oddać mi przysługę. Sprawi na przykład, że Robert weźmie tamten pojebany dzień za dziwny sen, opowie mi o wszystkim, opierając głowę na moich udach po perfekcyjnym seksie, a później zapomni i będzie jak dawniej.

Edno, skup się — poleciłam sobie. Postanowiłam zaszaleć i po prysznicu nałożyłam wyrazisty makijaż, a zamiast trampek, z czeluści szafy wyciągnęłam czarne koturny, które jako jedyne eleganckie buty nieźle komponowały się z moją kolekcją szarozielonych bojówek. A co, może mój urok osobisty przyda się, kiedy będziemy rozpytywać ludzi. Chyba że będzie przy nas Lucyfer — może i ja przyćmiewałam ją swoją gadaniną, ale za to pod względem urody nie mogłam z nią konkurować. Wtedy i tak mężczyźni będą patrzeć tylko na nią.

Nie potrzebowałam nawigacji, by trafić do apartamentowca. Zaparkowałam na parkingu podziemnym, notując sobie w głowie, że będę musiała od Gabriela wydębić gotówkę na opłacenie biletu. Sprawdziłam adres i wjechałam windą na właściwe piętro. Jeszcze zanim dotarłam do drzwi, usłyszałam głośną, mroczną muzykę w mieszkaniu i wiedziałam już, że trafiłam w odpowiednie miejsce. Odruchowo zaczęłam kiwać głową w takt utworu Rammsteina. Jeśli Gabriel nie będzie w stanie wykasować wspomnień Roberta, będzie mnie przynajmniej musiał zabrać na ich koncert.

Postanowiłam darować sobie pukanie czy dzwonek do drzwi, i tak by nie usłyszeli. Postanowiłam napisać do mojego nie-do-końca-skrzydlatego przyjaciela SMS-a, ale nim to zrobiłam, zaczęłam od naciśnięcia klamki. Mieszkanie okazało się otwarte. Pokonałam biało-czarny, bezosobowy korytarz i aż uśmiechnęłam się na widok, jaki zastałam w salonie z aneksem kuchennym.

Szkło w całym pomieszczeniu drżało pod wpływem ostrych tonów. Lucyfer nuciła pod nosem po niemiecku i kręciła biodrami, przewracając na patelni naleśniki. Gabriel widocznie nie był entuzjastą metalu, bo kulił się w fotelu, zatykając uszy dłońmi. Jego mina wyrażała bezgraniczne cierpienie. Z początku nawet mnie to śmieszyło, ale po chwili zbyt głośna muzyka zaczęła irytować nawet mnie, zresztą chciałam, żeby ziemski urlop królowej piekieł i jej pierzastego braciszka pozostał niezauważony w naszym uroczym mieście. Tylko by mi brakowało, żeby na głowę tej parki zwalili się zaraz wszyscy sąsiedzi.

Kiedy weszłam, Gabriel zauważył mnie i chyba nawet coś powiedział. Lucyfer nie zareagowała, odwrócona tyłem i zajęta tańcem oraz gotowaniem. Przemierzyłam pokój i poszukałam przycisku "off" na wzmacniaczu, do którego podłączone były dwie spore kolumny. Nastała błogosławiona cisza.

— Zadzierasz z samym diabłem, kochanie. — Lucyfer wreszcie zauważyła moją obecność i pogroziła mi widelcem. Mogłoby to być całkiem komiczne, ale nawet tak niewinny przedmiot wydawał się w jej dłoni złowrogi, kiedy już wiedziałam, kim naprawdę jest.

— Dzięki niebiosom — mruknął Gabriel i wreszcie się wyprostował. Uśmiechnął się do mnie blado, ale nie miał w sobie nic z chłopięcej nonszalancji, jaką dostrzegłam w nim, kiedy leżał w szpitalnej sali i spacerował w piżamie po cieszyńskim kampusie. Całkiem możliwe, że po pierwotnym szoku docierało do niego, co właściwie się stało. Czy archanioły mogą cierpieć na zespół stresu pourazowego?

— W porządku? — zapytałam cicho. Jeśli Lucy nie miała w zanadrzu super słuchu, naszą rozmowę zagłuszyło skwierczenie tłuszczu na patelni i wolałam, żeby tak pozostało. — To nie tylko ta muzyka, prawda?

— Kiedy odzyskam skrzydła, poczuję się lepiej — zapewnił. Uniosłam brew, oczekując wyjaśnień. — To po prostu... trudne. Utrata skrzydeł jest dla mnie tym, czym dla ciebie byłaby utrata obu rąk, Edno. Rany mogą się zrosnąć, skóra się zabliźni, ale tak poważne urazy mięśni, ścięgien, nerwów nie przestają boleć tylko dlatego, że zarosły świeżym naskórkiem.

Wyglądał tak żałośnie, że objęłam go, przyciągając jasną czuprynę do swojego brzucha. Pachniał świeżością, miał miękkie włosy, które przyjemnie pochłonęły moją dłoń, gdy tylko ją w nich zanurzyłam. Westchnął ciężko, ale przywarł do mnie jeszcze mocniej. Kiedy tak stawiał sprawę, zaczynałam go rozumieć. Nie wyobrażałam sobie życia bez rąk, nie mogłabym bez nich pisać. No i, gdyby ktoś mi je brutalnie obciął, na pewno cierpiałabym fizycznie o wiele dłużej, niż tylko do zagojenia powierzchownych ran. Gabriel martwił się o to, że stracił moc, nie miał pojęcia, gdzie są jego skrzydła, a do tego odczuwał ból fizyczny. Kto wie, może też zastanawiał się, jak rozwiązać sprawę zbuntowanych braci i załagodzić konflikt. Co mu z tego, że odzyska utracone skrzydła, jeśli nie będzie mógł wrócić do Nieba, bo znów będzie mu grozić niebezpieczeństwo?

Oczywiście, ta cholerna diablica musiała na nas spojrzeć akurat wtedy, gdy jeszcze nie zdążyliśmy się od siebie odsunąć. Ani przez sekundę nie wątpliłam, że przypisała temu uściskowi zbyt duże znaczenie.

— Jadłaś śniadanie? — zapytała diablica. Wzruszyłam ramionami.

— Nawet gdyby, to dobrej kuchni i pacierza nigdy nie odmawiam. — To akurat była prawda. Nie lubiłam gotować, za to uwielbiałam jeść, dlatego gotująca dla mnie parka niebiańskich stworzeń mogłaby stanowić spełnienie marzeń. A wiedziałam już, do czego są zdolni, po tym, jak Gabriel zadowolił moje podniebienie.

— To dobrze — mruknęła dziewczyna enigmatycznie, stawiając na wyspie kuchennej talerze dla mnie i swojego brata. Spojrzałam na nią spod uniesionych brwi. — Klepanie pod nosem formułek, których i tak nikt nie słucha, jest przereklamowane. I moim zdaniem do ciebie nie pasuje — wyjaśniła.

— Trafna diagnoza, pani doktor.

— Boga można czcić na różne sposoby — wtrącił się Gabriel. Może Lucyfer, jako że na co dzień mieszkała w piekle, nie miała pełnego obrazu wszechpotężnego tatuśka i jednak modlitwy, szkółka niedzielna oraz świętowanie ostatniego dnia tygodnia miały znaczenie w jego oczach? — Najbardziej przemawia do niego dobre życie. Jak jesteś nieczułym sukinsynem, to modlitewnik możesz zwinąć w rulon i wsadzić sobie w dupę — dodał, rozwiewając moje wątpliwości.

Taki obraz boga podobał mi się znacznie bardziej, niż ten kreowany przez matkę. Ich ojciec był sprawiedliwy, dobry i miał gdzieś, czy padam przed nim na kolana, czy puszczam się na prawo i lewo albo czy założyłam dziś kusą sukienkę. Nie zwracał uwagi na nieistotne drobiazgi, liczyło się tylko to, by nikogo nie krzywdzić. Bóg mojej mamy sam wpisałby się w kategorię "nieczuły sukinsyn", jak to przed chwilą ujął Gabriel.

— Jak to jest z tym waszym tatusiem? — zapytałam z pełnymi ustami. Nieswojo czułam się, inicjując rozmowy teologiczne, bo przecież już jakiś czas temu odcięłam się od jakichkolwiek religii. Teraz jednak wiedziałam, że monoteiści mieli sporo racji, miałam namacalne dowody. Nie poruszałam się już w nierealistycznym, duchowym świecie, lecz w otaczającej mnie rzeczywistości. — Mówiliście, że już się nie zajmuje ludźmi, czy coś takiego. Czemu?

— Wszyscy go zawiedliśmy. — Gabriel wzruszył ramionami. — Zaczął stwarzanie świata od nas, wy mieliście być naszą udoskonaloną wersją. Liczył na to, że jeśli da wam ograniczony czas i nie będziecie wiedzieli, czy coś w ogóle czeka na was po śmierci, nie będziecie walczyć między sobą, zaczniecie doceniać każdą chwilę, nim traficie do właściwego świata, czyli do nieba. Że docenicie nawet drobne uroki i tym bardziej będziecie wdzięczni za to, co czeka na was w raju. Gówno z tego wyszło, frustrował się coraz bardziej, aż wreszcie zrezygnował.

— Tak po prostu? Nie próbował naprawić tego, co schrzanił?

— Próbował, dwa tysiące lat temu. Miał całkiem dobry plan: postanowił przekonać ludzi do swoich racji jako jeden z was, nawet poprosił mnie, żebym uzyskał zgodę pewnej kobiety na to, żeby urodził się z jej łona — wyjaśniał cierpliwie anioł.

— I co, nie udało się? — palnęłam bez pomyślunku. Ponure spojrzenia Gabriela i Lucyfer wystarczyły za jakiekolwiek słowa, zwłaszcza, że przecież znałam zakończenie tej historii. Zginął z rąk tych, których przyszedł naprawić; można to chyba uznać za kiepski wynik testu. — Och... Szykuje dla nas apokalipsę?

— A po co? — głos Lucyfer ociekał jadem. W jej oczach błysnęło coś ciemnego, co przypomniało mi, z kim naprawdę mam do czynienia. — Sami doprowadzicie do swojej zagłady, tak jak i my zresztą. Będziemy zabijać się dla władzy, zwłaszcza teraz, gdy tata już nad nami nie stoi, aż wreszcie, kiedy ktoś z nas wygra, okaże się, że nie ma już nad kim panować, bo wszyscy nie żyją.

— Też bierzecie udział w tym wyścigu szczurów? — zapytałam zgryźliwie, zła, że jej słowa odebrały mi apetyt. Zgodnie potrząsnęli głowami.

— Lucyfer trzyma się od tego z daleka, w końcu ma własne królestwo. Nikt jej nie tknie, bo wszyscy wiedzą, że demony staną po jej stronie i będą ją chronić do ostatniej kropli krwi — wyjaśnił Gabriel, po czym pałeczkę przejęła jego siostra.

— Gabriel też się nie miesza. Do pewnego momentu to działało, ale na odchodnym ojciec namaścił go jako zwierzchnika, więc wszyscy zwrócili na niego uwagę. — Wydawała się zmartwiona. Z tego co zrozumiałam, ta parka miała bardzo dużo rodzeństwa, ale wyglądało na to, że do siebie byli szczególnie przywiązani. — Między nami mówiąc, jest trochę pierdołowaty i nigdy nie wchodzi w konfrontację, co uczyniło go łatwym celem.

— Hej, wciąż tu jestem! — przypomniał o sobie. Wydawał się raczej przygnębiony niż zły, co potwierdzałoby słowa jego siostry o łagodnym charakterze.

— Czyli jak dojdzie do bijatyki, to zostajemy same na placu boju?

— Nie nakręcaj się, kochana. W starciu z aniołami jesteś bezbronna, za to w starciu z ludźmi mój braciszek radzi sobie całkiem nieźle.

— Jak sami powiedzieliście, wasi bracia zrzucili skrzydła na ziemię, więc raczej, jeśli już będziemy się musieli o nie bić, to z ludźmi — zauważyłam przytomnie. Skinęli głowami. Wszyscy skończyliśmy jeść, ale jakoś nikt nie kwapił się do posprzątania. Tak jak się spodziewałam, z ciężkim westchnieniem zabrał się za to Gabriel. Poukładał talerze i sztućce w zmywarce, namoczył patelnię, starł resztki z blatu. W międzyczasie ja i Lucyfer byłyśmy gotowe do wyjścia.

— Ale się wleczesz. — Wyszczerzyłam do niego zęby w złośliwym uśmiechu. Przyjął niesłuszny przytyk bez szemrania, co dało mi do myślenia o jego usposobieniu.

Tak jak się spodziewałam, rodzeństwo poprowadziło mnie do różowego mercedesa z piekielną rejestracją. Wolałabym sama prowadzić — generalnie, wolałam sama mieć kontrolę nad wszystkim, w czym biorę udział — ale z drugiej strony, nieprędko zdarzy mi się okazja do przejażdżki luksusowym autem. Taki układ był też praktyczniejszy: na ten moment jechaliśmy po prostu zrobić rozeznanie w kilku miejscach, ale kto wie, dokąd nas to zaprowadzi? Gelenda z pewnością poradzi sobie lepiej od hondy, gdy trzeba będzie wjechać w niestandardowe miejsca albo przywalić w czyjś samochód. Nie wykluczałam, że prędzej czy później się doigramy, a lepiej, żeby ucierpiał cudzy samochód niż mój, czyż nie?

Bez pardonu wyprzedziłam Gabriela w drodze na przednie siedzenie. Znów się nie kłócił, tylko zajął miejsce z tyłu. To całkiem śmieszne: przedwieczna istota niebieska dała się zdominować podrzędnej, polskiej dziennikarzynie.

— Gdzie jedziemy? — zapytała Lucyfer, gdy zajęliśmy miejsca. W przeciwieństwie do niej, ja i Gabriel zapięliśmy pasy. Ona z wypadku wyszłaby bez szwanku, ja byłam śmiertelna a Gabriel... cóż, nie wiadomo i lepiej tego nie testować. W ciszy wklepałam odpowiedni adres na dotykowym panelu nawigacji.

— Antykwariat? — Kobieta spojrzała na mnie spod uniesionej brwi. Może nie brzmiało to sensacyjnie, ale to było pierwsze miejsce, jakie przychodziło mi do głowy, gdy w tym mieście trzeba było odnaleźć cenną zgubę. Zwłaszcza po informacjach, które udało mi się odkopać w nocy.

— Nie byle jaki antykwariat — wyjaśniłam z tajemniczą miną. — Zresztą, zobaczysz sama.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro