Rozdział 15.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Zaczynałam rozumieć, dlaczego faceci tak doceniają fajne bryki. Za kierownicą olbrzymiego Mercedesa czułam się królową życia, zupełnie jakby obite charakterystyczną, jasną skórą siedzenie miało pełnić funkcję tronu. Włączyłam sobie podgrzewanie dupki, chwilę zajęło mi ogarnięcie dostępnej na pokładzie elektroniki, ekranów, pokręteł, guzików, wyświetlaczy. W porównaniu do wysłużonej Hondy, która lata nowoczesności miała za sobą na długo przed tym, gdy ją kupiłam, kokpit gelendy przypominał raczej ten znany z samolotu.

Się wyklepie — powiedziałam sobie i ruszyłam. Nieco zbyt gwałtownie, gdyż okazało się, że mimo masy pojazdu, ukryte pod maską konie zrobiły swoje. Udało mi się jednak wyjechać i w nic nie przywalić, co poczytałam sobie za sukces.

Im dalej w las, tym wiewiórka szczęśliwsza, jak to nie mówią. Szybko okazało się, że jeśli tę różową ślicznotkę potraktuje się z odpowiednim wyczuciem i subtelnie będzie się pieścić jej gaz, można sunąć z nieprzyzwoitą, ale całkiem komfortową prędkością. A co najlepsze, nie trzeba się przejmować fotoradarami, gdy to nie twoje nazwisko widnieje w dowodzie rejestracyjnym. Co prawda Lucyfer mogłaby mnie wskazać jako kierującą, jednak wątpiłam, by to zrobiła. Ewentualny mandat to dla niej pikuś, a zresztą, wyglądała na dziewczynę, która jest w stanie załatwić sobie kolejne prawo jazdy, gdy to będzie musiała oddać z powodu nadwyżki punktów.

Potrzebowałam tego. Po wydarzeniach słusznie minionej nocy, a w szerszym spojrzeniu — po niemal całym życiu w strachu potrzebowałam poczucia władzy. Mimo że wieczór był lodowaty, opuściłam okno i cieszyłam się wiatrem, który prześlizgiwał się po mojej ulubionej ramonesce, szarpał włosy i sprawiał, że moje policzki stawały się czerwone z zimna. Ta swoboda zdawała się najlepszym lekiem, jaki teraz mogłam sobie zafundować.

Gabriel, jak to on, nie skarżył się ani na prędkość, ani na otwarte okno. Posłał mi zawstydzony uśmiech i podkręcił ogrzewanie po swojej stronie. Zresztą, niedługo potem zatrzymaliśmy się na parkingu pod klubem, który doskonale znałam. Wraz z Robertem organizowałam w nim policyjną prowokację parę dni temu... Właściwie ile? Wydawało się, że minęły całe lata lub że to zupełnie inna dziewczyna wzięła na siebie rolę frywolnej panienki dla dilera. Ubrała się odważniej, sądziła, że rozgryzła prawa rządzące tym światem (kasa, przemoc i używki, nic więcej), zabetonowała się w praktykowanym od lat przeświadczeniu o tym, że jakiekolwiek byty nadprzyrodzone nie istnieją. Miała Roberta.

Zwłaszcza ta ostatnia myśl znów obudziła drzemiący gdzieś w głębi trzewi żal. Jeśli z jakiegoś powodu żałowałam, że zgodziłam się pomóc Gabrielowi, to tylko dlatego, że straciłam Roberta.

Ale przynajmniej zaparkowałam dokładnie tak samo jak wtedy. Pod drzewem, na trawniku, w niedozwolonym miejscu. Wtedy zrobiłam to po to, by mój wóz nie rzucał się w oczy, ale teraz nie mogłam liczyć na podobny efekt. Tylko głupiec założyłby, że różowa gelenda nie rzuca się w oczy.

To zabawne, że znałam Gabriela od tak niedawna, a rozumieliśmy się bez słów. Jednocześnie wysiedliśmy z samochodu i ruszyliśmy w kierunku wejścia. Podobało mi się, że nie próbował zagadywać napięcia, które powstało między nami, gdy mu się zwierzyłam, że nie próbował na siłę mnie pocieszać i nie zadawał głupich pytań. W innych okolicznościach mogłabym się nawet z nim zaprzyjaźnić, o ile oczywiście anioły mogą przyjaźnić się z ludźmi. Ale skoro mogli ich bzykać i robić im dzieci, to właściwie — czemu nie?

W klubie również obraliśmy wspólny kierunek bez słowa. Zamówiłam drinki — dla siebie bezalkoholowy, wolałam bowiem zachować przytomność umysłu — i wymownie spojrzałam na swojego towarzysza, by ten opłacił zamówienie. Westchnął teatralnie, ale z kieszeni na piersi cholernie drogiego, wełnianego płaszcza, który nadawał mu profesorski wygląd, wydobył portfel równie nowy i równie ekskluzywny, co wszystkie jego rzeczy.

— Lucyfer robiła zakupy — wyjaśnił tonem usprawiedliwienia. Wzruszyłam ramionami, nie przeszkadzało mi to. Ba, zastanawiałam się nawet, czy nie przyniesie to pewnego pożytku, jeśli dla dobra sprawy będziemy musieli zagrać jakieś role. Może i nie byłam tu zawodowo, ale pewne rzeczy się nie zmieniały. Człowiek może chwilowo lub na stałe wyjść z dziennikarstwa, ale dziennikarstwo nie wyjdzie z człowieka nigdy.

Kręciliśmy się po lokalu, wciąż jeszcze nie zadając pytań. Właściwie, przyjechałam tu bez konkretnego celu. Chciałam sobie udowodnić, że wciąż jeszcze potrafię się bawić, że czerpię przyjemność z głośnej muzyki, stroboskopów i unoszącego się nad tańczącymi subtelnego zapachu marihuany oraz pożądania.

Wylądowałam w klubie z bezalkolowym drinkiem i z prawiczkiem przypominającym nauczyciela prywatnej szkoły — pomyślałam zgryźliwie. — Normalnie zabawa na całego.

Odruchowo przeczesywałam wzrokiem tłum w poszukiwaniu znajomych twarzy. A właściwie jednej konkretnej. Wiedziałam, że Rob nie przepada za takimi imprezami, na których roi się od naćpanych studentek, a on najchętniej pozamykałby wszystkich gości, którzy sprzedali im towar. Podobnie jak jazawsze byłam i będę dziennikarką, Robert zawsze będzie policjantem. A mimo to miałam nadzieję, że jego czupryna mignie mi gdzieś w tłumie, a w chmurnych oczach na mój widok pojawi się mroczny blask.

Takiego wała.

— To zabawne, że masz czelność jeszcze się tu pokazywać — usłyszałam za plecami.

Gabriel, który właśnie pociągał przez słomkę kolorowego drinka, odstawił go z żalem na bar i naprężył swoje sto dziewięćdziesiąt centymetrów wyważonej, doskonałej siły. Chociaż nie był mięśniakiem, nawet przez materiał czułam, jak pracuje jego muskulatura, gdy spiął się cały, wyczuwając zagrożenie.. Wiedziałam, jak wyglądał bez koszulki, może nie prezentował się jak te wszystkie pryszczate byczki na sterydach, ale w połączeniu z jego pochodzeniem robiło to na mnie wrażenie. Na mężczyźnie, który zbliżył się, by ostrzegawczo złapać mnie za włosy, chyba nie bardzo.

Chociaż widziałam, że Gabriel przyjść mi z odsieczą i zaatakować, powstrzymałam go gestem. Przecież nikt nie będzie tak głupi, by zabić mnie w okamerowanym, pełnym ludzi klubie, na środku parkietu. Poza tym, nieznajomy trzymał mocno, ale dyskretnie. Nie ciągnął mnie, po prostu pokazywał mi, że nade mną panuje. Nie chciał zadać bólu fizycznego, a jedynie okazać dominację.

To, o dziwo, mogłam znieść. Adekwatna reakcja byłaby przyjemna, ale nierozsądna, w najlepszym wypadku wykopaliby mnie stąd bramkarze i dostałabym zakaz wstępu, co oznaczałoby, że nie mogłabym więcej tu węszyć. A przecież nastoletnie lata sprawiły, że wypracowałam sobie mechanizmy na takie sytuacje. Po prostu udawałam sama przed sobą, że to nie moje ciało, że znajduję się gdzieś obok i przyglądam się temu ze współczuciem.

— Znamy się? — Teatralnie zmierzyłam go spojrzeniem. — Wątpię, za wysokie progi na twoje nogi.

Wkurzył się. Widziałam w oczach jego furię. Może to głupie z mojej strony, ale wierzyłam, że w razie czego Gabriel zdoła mi zapewnić bezpieczeństwo. a jeśli nie on, to goryle stojące na bramce, których spojrzenie już zdążyliśmy przyciągnąć. Na prochy raczej przymykali oko — w końcu nakręcały ruch w biznesie ich pracodawcy — ale wiedziałam, że są uczuleni na przemoc wobec dziewczyn. I nikogo nie dyskryminowali, tak samo wkurwiało ich złe traktowanie barmanek, jak i klientek.

Palce zacisnęły się mocniej, a natrętna dłoń lekko odgięła mi głowę do tyłu. Bramkarze ruszyli w naszym kierunku, jednak mieli do pokonania dość spory kawałek przez roztańczony klub. Gabriel przysunął się bliżej, ja tymczasem jeszcze oddaliłam się od swojego ciała, wycofałam się i udawałam, że mnie to nie dotyczy. To zabawne, jak wspaniale nasz mózg potrafi się przystosować do takich sytuacji i wytworzyć odpowiednie mury obronne.

— Pracujesz dla Tichego? — domyśliłam się. Mówiłam głosem wypranym z emocji, bez strachu, co rozsierdzało go jeszcze bardziej. Bramkarze znajdowali się już w połowie drogi. — Czyżby szef nie zdążył zrobić ci przelewu, zanim zaczął pierdzieć w pasiak?

— Suka — syknął nieznajomy. Uśmiechnął się przy tym upiornie. — Lepiej zacznij się oglądać za siebie, bo szef zamienił już pasiak na garnitur. I nawet ten twój piesek salonowy ci nie pomoże.

— Tichy wyszedł z więzienia? — Nawet jeśli zdołałam zachować kamienną twarz, na pewno pobladłam. Miałam tylko nadzieję, że w świetle stroboskopów nie będzie tego widać.

Facet nie zdążył mi odpowiedzieć, bo w tym samym momencie jeden z bramkarzy, należący do gatunku mężczyzn "dwa metry na dwa metry", położył mu na ramieniu dłoń wielką jak bochen chleba. Dłoń na moich włosach rozluźniła się w momencie, gdy drugi ochroniarz wyprowadził precyzyjny cios w szczękę jej właściciela.

— Wychodzisz — oznajmił, szarpiąc mężczyznę pod rękę. Drugi goryl tymczasem spojrzał na mnie ze współczuciem.

— W porządku? — zapytał. Skinęłam głową, licząc, że się odczepi, ale wyglądało na to, że się przeliczyłam. — Zostaw go. Nie zasługuje na ciebie.

— To nie jest mój chłopak — roześmiałam się ponuro. Ochroniarz mylnie zinterpretował sytuację i wziął mnie za kolejną ofiarę toksycznej miłości. Nie dziwiłam mu się, pewnie oglądał takie sceny codziennie.

— Całe szczęście — odetchnął z ulgą. — Grzesiek jestem.

To już na całego rozładowało sytuację. Parsknęłam, nie spodziewając się po facecie o posturze i aparycji niedźwiedzia takiej kurtuazji. Oliwy do ognia dolała zdezorientowana mina Gabriela, gdy nerwowo przestępował z nogi na nogę, spoglądając to na wyprowadzanego właśnie faceta, to na mnie i Grzesia, jak zdążyliśmy się dowiedzieć. Zaczęłam chichotać.

— Kojarzę, że czasem tu bywasz — dodał Grzesiek, bez trudu przekrzykując muzykę. — Skoro to nie twój chłopak... — Poczerwieniał. Przysięgam, zarumienił się jak mała dziewczynka wywołana do odpowiedzi przed całą klasą! — Dzisiaj pracuję, ale może jutro dałabyś się zaprosić na drinka?

— Ostatnio mam napięty harmonogram — odpowiedziałam, wciąż chichocząc. Widząc błysk zawodu w jego oczach, spoważniałam. — Serio. Ale możemy się wymienić numerami telefonu, może kiedyś uda nam się zgadać, gdy ten młyn już się skończy.

I rzeczywiście, już po chwili każde z nas stało się bogatsze o nowy kontakt. By nie zniechęcać chłopaka na starcie, przedstawiłam Gabriela jako swojego kuzyna. Bynajmniej nie zamierzałam układać sobie życia z zainteresowanym moimi wdziękami Grzesiem, ale w mojej pracy człowiek nigdy nie wiedział, kiedy przyda mu się jakaś znajomość. Każdego nowo poznanego człowieka traktowałam jako potencjalnego informatora, a jego ewentualną sympatię zawsze mogłam wykorzystać do swoich celów.

Brutalne? Tak. Nieludzkie i instrumentalne? Być może. Praktyczne? Jak najbardziej.

Cała ta sytuacja sprawiła jednak, że straciłam ochotę na zabawę, czy choćby jej pozorowanie w celu zdobycia informacji. Jeszcze chwilę staliśmy przy barze, dopijając drinki, jednak później pociągnęłam archanioła do wyjścia.

Lodowaty wiatr zaatakował nas z pełną mocą. Cholera, kiedy tu przyjechaliśmy, pogoda wydawała się całkiem względna, przynajmniej jak na październik w Polsce. Tymczasem teraz wichura zdawała się celowo próbować zerwać ze mnie kurtkę, a ciemnym niebem złowrogo sunęły czarne jak ołów chmury. Jeszcze niedawno można było pomylić jesień z latem, ale teraz wyraźnie dawała ona znać, że nadciąga jej ostrzejsza siostrzyczka, zima.

— Jeśli potrzebujesz wziąć coś z domu, możemy tam skoczyć — zaproponował Gabriel. Miałam ochotę odrzucić tę propozycję. Nie chciałam tego przyznać sama przed sobą, ale wizja znalezienia się znów w moim ukochanym domku holenderskim zaczynała mnie przerażać. Znów zawrzałam wściekłością na bezimiennego mieszańca, który mnie stamtąd wykurzył i, jak to ja, postanowiłam zrobić mu na złość.

— Wciąż mam w lodówce twoje zakupy — przypomniałam sobie, odpalając silnik. Ruszyłam z większym wyczuciem, niż za pierwszym razem. — Szkoda, żeby się zmarnowały. Może mi coś ugotujesz?

Wydawał się zaskoczony, ale gdy tylko zerknęłam na niego oczami kota ze Shreka, natychmiast skinął głową i uśmiechnął się pod nosem.

— Nie zrobiłaś na mnie wrażenia miłośniczki domowej kuchni.

— Bo nią nie jestem — odparłam poważnie, nie odrywając wzroku od jezdni. — Ale uwielbiam niebiańskie żarcie. Wiesz, to stosunkowo nowe hobby, odkryłam je w sobie niedawno. Jest jak sadzonka, którą trzeba pielęgnować. A kto zrobi to lepiej od ciebie?

— Kobieto, puchu marny, ty wietrzna istoto — westchnął mój towarzysz. — Okręciłaś mnie sobie wokół palca.

— Trafna diagnoza, drogi Watsonie. — Uniosłam wskazujący palec. Gabriel uniósł brwi. — No co? Ty w ogóle wiesz, kim jest Sherlock Holmes?

— Mniej więcej — mruknął.

— Myślałam, że wiesz wszystko. Przecież istniałeś już, kiedy powstawał.

— Edno, nie jesteśmy wszechwiedzący — wyjaśnił nauczycielskim tonem. Belfer z liceum dla snobów, jak się patrzy. — Możemy schodzić do waszego świata, możemy go też obserwować z Nieba. Niektórzy z nas z tego często korzystają. — Uśmiechnął się nieśmiało. — Prawdę mówiąc, bardzo lubię ludzi, lubię obserwować, jak się kochają i o siebie dbają. Ale to jak oglądanie telewizji, tyle że do wyboru masz miliardy kanałów. Możesz zajrzeć w dowolne miejsce na planecie, ale obserwujesz tylko jedno, na wyrywki. Musisz zdecydować, co cię akurat interesuje, więc Sherlock obił mi się o uszy, ale nie interesował mnie na tyle, żebym wchodził w temat.

Zerknęłam na niego z ukosa.

— A w tym waszym niebiańskim telewizorze jest funkcja nagrywania na USB?

Wybuchnął dźwięcznym śmiechem. Śmiał się przepięknie, zwłaszcza jak na faceta. Zanotowałam sobie w głowie, by częściej go do tego doprowadzać. Z niejakim zaskoczeniem odkryłam, że w obliczu jego wesołości, i ja mam dobry humor, a to po tym całym zamieszaniu nie było takie oczywiste.

Pora zapalić światło i upewnić się, że monstrualny potwór to tylko sterta ubrań odkładanych przez cały tydzień na krześle — pomyślałam, parkując przed domem. Silnik zgasł, ale ja nie wysiadałam.

— Pójdę pierwszy i sprawdzę, czy wszystko jest okej — zaoferował Gabriel.

Doceniałam jego pomoc, ale musiałam sama się z tym zmierzyć, tak jak w dzieciństwie musiałam sama upewniać się, że pod łóżkiem nie kryją się potwory. Wtedy było to trudne, w końcu powinnam robić to z mamą lub tatą, ale teraz niczego nie żałowałam. Dzięki tym doświadczeniom czułam się teraz silniejsza. Miałam ponurą praktykę w mierzeniu się ze swoimi lękami.

Bez słowa wyskoczyłam z samochodu, archanioł natychmiast ruszył za mną. Nigdy bym mu się do tego nie przyznała, ale czułam się pewniej, gdy był ze mną. Nawet jeśli tymczasowo nie miał anielskich mocy, emanował spokojem i siłą ducha, które udzielały się również mnie. W tej chwili dotarło do mnie, że po tym, co zaszło, już nigdy nie będę taka sama. I nie chodziło tylko o to, że wiedziałam o istnieniu boga i wszystkich tych istot, o których słyszałam na spotkaniach sekty mojej marki. Nie chodziło też o to, że straciłam Roberta. Wiedziałam, jak działa świat, uchylono przede mną rąbek tajemnicy o prawach, które nim rządzą. Chociaż minęło raptem parę dni, dojrzałam i inaczej patrzyłam na siebie, na ludzi, na priorytety.

Na ten moment wolałam się jednak nie zastanawiać, czy to dobrze, czy źle.

Odetchnęłam z ulgą, gdy dom okazał się pusty, ja mogłam w spokoju przejrzeć i spakować kolejne swoje rzeczy, a Gabriel zawładnął moją maleńką kuchnią. Kiedy już uporałam się z pakowaniem, opadłam na kanapę i obserwowałam go z uśmiechem, dogadując i próbując wszystkiego, co podsuwał mi pod nos. I choć nieogrzewany domek holenderski był cholernie zimny, w środku czułam ciepło, które pozwalało mi choć przez chwilę poczuć się zupełnie beztrosko, zupełnie normalnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro