Rozdział 3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozmowa z tajemniczym mężczyzną, podającym się za archanioła Gabriela, dała mi do myślenia. Przede wszystkim, przypominał mi matkę, i bynajmniej nie były to dobre wspomnienia. Zastanawiałam się, ile miałam szczęścia, że nie skończyłam tak jak on, że w porę udało mi się uwolnić spod wpływu wspólnoty religijnej, do której należała. Można powiedzieć, że byłam szczęściarą, tymczasem ten biedny facet został trwale okaleczony i wylądował w szpitalu z psychiką tak potarganą, że pstrokate łaty, którymi ją uzupełnił, kompletnie nie miały sensu.

Jeszcze w samochodzie otrzymałam maila od taty ze szczegółami dotyczącymi sprawy. Okazało się, że mężczyznę znaleźli rybacy, szykujący się do zawodów wędkarskich nad pobliskim stawem. Nie wiadomo, jak długo leżał na odludziu, kompletnie nagi, poobijany i z dwoma ogromnymi dziurami w plecach. Medyk sądowy widział już zdjęcia obrażeń i wstępnie ocenił, że zadano je ostrym narzędziem, jednak na określenie jego kształtu i rodzaju potrzebował więcej czasu.

Wróciwszy do domu, przerzuciłam zdjęcia na komputer i zrobiłam kopię zapasową w chmurze. Zaparzyłam mocne espresso. Tylne drzwi domku holenderskiego prowadziły na coś w rodzaju podwórka, nieco zarośniętego, bo koszeniem zwykle zajmował się Robert, a w ostatnich tygodniach był on zajęty organizowaniem obławy na polsko-czeskiego dilera. Mnie jednak nie przeszkadzała sięgająca sporo ponad kostkę trawa. Najważniejsze, że miałam tu ogrodowy stolik z wystawki, cholernie ciężki i nieco już pordzewiały, ale wciąż bardzo przydatny, a także wygodny fotel. Postawiłam kawę na blacie, obok rozłożyłam laptop. Podłączyłam przedłużacz w sypialni i wyrzuciłam go częściowo przez okno, dzięki czemu nie musiałam martwić się rozładowaną baterią. Odpaliłam edytor tekstu i zaczęłam od skonstruowania planu artykułu, do którego tak długo zbierałam materiały. Po dwóch godzinach miałam już tytuły nagłówków i słowa kluczowe podpowiadające, co powinno się znaleźć w każdym z nich.

Udało mi się napisać siedem stron, nim poczułam, że burczy mi w brzuchu. Wróciłam do przyczepy i zajrzałam do lodówki. Powinnam była wczoraj zrobić zakupy nieco sensowniejsze, niż dwie flaszki mocnego alkoholu. Wobec tego nachyliłam się do zamrażarki i po chwili mrożona pizza uderzyła o blat z trzaskiem. Rozpakowałam ją z folii i włożyłam do mikrofalówki. Piśnięcie, zwiastujące gotowy posiłek, w cichym wnętrzu domu rozległo się jak uderzenie pioruna. Uświadomiło mi, jak bardzo byłam samotna. Grzebałam widelcem w kiepskiej jakości cieście z odrobiną sera, bijąc się z myślami, aż w końcu wybrałam numer Burzyńskiego.

— Hej — usłyszałam zaskoczony baryton. Jak zawsze, mówił z ciepłem i sympatią. Powiadają, że przeciwieństwa się przyciągają i w naszym przypadku była to stuprocentowa prawda.

— Pracujesz teraz? — zapytałam bez zbędnych wstępów. Zaprzeczył. — Możesz do mnie wpaść?

Najczęściej to on prosił o spotkanie, jednak czasem miałam takie dni jak dziś, gdy cisza i pustka w domu zaczynały mi przeszkadzać. Może i była to droga, którą sama wybrałam, ale nie znaczyło to, że nie mogłam z niej czasem zboczyć. Właśnie dlatego zaproponowałam Robertowi przyjacielski seks, gdy tylko uświadomiłam sobie, że jako jedyny próbował do mnie dotrzeć i choć częściowo przebić się przez twardą skorupę. Należeliśmy do samotników, choć każde z nieco innych przyczyn, oboje nie mieliśmy ochoty na choroby weneryczne i inne problemy związane z przygodnym seksem z nieznajomymi. Działaliśmy więc jak idealny układ zegarka i choć na początku trochę się tego bałam, to ta fizyczna bliskość niczego nie zmieniła w naszej przyjaźni.

— Będę za godzinę — obiecał bez wahania. Zrobiło mi się jakoś lżej na sercu, więc nim się zjawił, zdążyłam wciągnąć pizzę, włożyć do zmywarki brudne naczynia, piętrzące się od kilku dni na blacie i wyskoczyć do pobliskiego Lidla po szybkie zakupy.

Niemal spotkaliśmy się w drzwiach, a widok Roberta w koszulce podkreślającej każdy mięsień jego ciała sprawił, że moje serce zapomniało o trzech uderzeniach. Uśmiechnęłam się uprzejmie i wpuściłam go do środka.

— Kawy? — zaproponowałam.

— A zaprosiłaś mnie na kawę? — Uniósł jedną brew i poruszył nią sugestywnie. Parsknęłam śmiechem. Wnętrze mojego skromnego lokum wreszcie przestało być martwe, a stało się całkiem przytulne.

— Whiskey? — poprawiłam się. Pokiwał głową z uznaniem, więc postawiłam przed nim szklankę i wrzuciłam do niej kilka kostek lodu. Napełniam ją do połowy złocistym trunkiem.

— Ty nie pijesz?

— Ja już wczoraj opiłam nasze małe zwycięstwo.

Oparłam się pośladkami o blat kuchenny. Przestrzeń mojego domku była niewielka i postawny Robert, z tymi swoimi umięśnionymi ramionami, zdawał się wypełniać ją całą. Zwłaszcza gdy wstał, aby obejść stół i znaleźć się obok mnie. Zdecydowanie było tu za mało tlenu dla nas obojga, bo przez chwilę nie mogłam zaczerpnąć oddechu. A wtedy Robert przywarł do moich ust i z pełnym zadowolenia mruknięciem wsunął dłonie pod bluzkę. Nie minęło pięć minut, a pozbawił mnie ubrania i posadził na blacie. Odchyliłam się w niecierpliwym oczekiwaniu, aż i on zostanie bez bielizny. Mimo że nie miałam na sobie ubrań, nie czułam się obnażona. Robert patrzył dokładnie tam, gdzie miał patrzeć, nie gapił się na blizny i nie zadawał głupich pytań. To między innymi dlatego wolałam zaspokajać żądze z nim niż z obcymi mężczyznami, którzy koniecznie chcieli poznać historię wszystkich szram na moim ciele.

— Ja pierdolę — syknął, kiedy rozdzwonił się telefon.

— Zaraz będziesz — obiecałam, puszczając mu oczko. Podał mi mój smartfon. "Ojciec" na wyświetlaczu sprawiło, że westchnęłam z irytacją. Rozłączyłam go i wyłączyłam urządzenie. Ledwie zdążyłam je odłożyć, gdy Robert przywarł swoim twardym ciałem do moich piersi i nasze oddechy zlały się w jedną gorącą falę powietrza. Miałam wrażenie, że okna domku za chwilę zaparują jak w amerykańskim filmie.

Gdyby udany seks był gwarantem udanego małżeństwa, już dawno byłabym szczęśliwą panią Burzyńską. Robert potrafił robić ze mną, co tylko chciał. Dokładnie wiedział, na których klawiszach mojego ciała powinien zagrać, by wydobyć odpowiednią muzykę. Pod tym względem nigdy mnie nie zawiódł. Jednak żeby stworzyć z kimś prawdziwy emocjonalny związek, musiałabym najpierw poskładać do kupy swoją duszę, a na to nie miałam ani pomysłu, ani ochoty.

Po wszystkim wzięłam prysznic, a później wpuściłam Roberta do mikroskopijnej łazienki. Przeciągnęłam się i ściągnęłam z półki segregator pełen materiałów na temat Jozefa Tichego. Przerzucałam je nieśpiesznie, upewniając się, że nie zapomniałam o niczym w moim planie artykułu. Poderwałam głowę, gdy drzwi otworzyły się z trzaskiem. Zmarszczyłam brwi w zdziwieniu — Burzyński zwykle spędzał tam co najmniej kilka minut. Jeszcze bardziej zdziwiłam się, gdy stanął przede mną nagi, przepasany jedynie ręcznikiem. Błądziłam po jego idealnym ciele, po pokrywających klatkę piersiową tatuażach, teraz zroszonych kroplami wody, a z transu wyrwał mnie dopiero wyciągnięty w moim kierunku telefon.

— Do ciebie — rzucił Robert, przewracając oczami.

— Kto? — zapytałam. Można by rzec, że retorycznie, bo znałam odpowiedź, zanim padła.

— Twój tata — mruknął z niezadowoleniem, gdy ręcznik wymsknął mu się z dłoni i mogłam podziwiać wszystkie jego walory. Machnął na to ręką, w końcu przed chwilą uprawialiśmy seks, i przewiesił sobie ręcznik przez ramię.

— Dlaczego niby dzwoni do ciebie?

— Bo ty nie odbierasz. Weź go w końcu. — Rzucił telefonem na stół przede mną i wrócił do łazienki. Przykładając do ucha słuchawkę starego aparatu z klapką, zawiesiłam wzrok na kształtnych pośladkach.

— Naprawdę, tato? Czy mogłeś upaść niżej?

— Martwiłem się, że coś ci się stało. Wyłączyłaś telefon. — Zagotowałam się w środku, słysząc pełen wyrzutów głos.

— Wyłączyłam telefon, bo uprawiałam seks, okej? — rzuciłam, mam nadzieję, że zbiję go z tropu.

— To dość ciekawe, bo pan podkomisarz powiedział mi, że jesteście w kinie. — Parsknęłam śmiechem, jednak ojciec najwyraźniej nie podzielał tej wesołości. — Później z nim o tym porozmawiam…

— Nie masz prawa! — wybuchnęłam. — Gówno ci do tego, co i z kim robię, i nie próbuj wykorzystywać, że jesteś przełożonym Roberta. To nasza sprawa, zajmij się sobą.

Ojciec westchnął, ale nie było mi go żal. Powiedziałam tylko prawdę. Nie miał prawa się martwić. Ponad dwadzieścia lat temu zostawił mnie z kobietą niespełna rozumu i uznał, że skoro płaci alimenty i zabiera mnie na lody w co drugą niedzielę, to nie wymagam więcej uwagi i może skupić się na pracy, a teraz nagle obudził się w nim wzorowy tatuś.

— Jeśli zamierzasz prawić mi morały, to się rozłączam — zagroziłam.

— Nie w tej sprawie dzwonię — przyznał w końcu, kiedy palcem szukałam już odpowiedniego przycisku. Sama na co dzień używałam smartfona, nie przywykłam więc do takich prehistorycznych telefonów, a Robert twierdził, że jemu taki model wystarcza i nie miał zamiaru przestawić się na jakikolwiek inny. — Byłaś dzisiaj w szpitalu u tego NN?

— U Gabriela? Tak, byłam.

— Myślisz, że to jego prawdziwe imię?

Zastanowiłam się. Było to możliwe, może to właśnie ono stanowiło przyczynę, dla której wymyślił — wmówił sobie — historię z archaniołem. Nie byłby pierwszym, którego rodzice skrzywdzili imieniem. On i tak znajdował w lepszej sytuacji, bo w porównaniu z Edną, jego imię wydawało się dość popularne.

— Tak przypuszczam. Zrobiłam mu kilka zdjęć. Moja notka pewnie pójdzie do druku dopiero w poniedziałek…

— Zapomnij o notce — przerwał mi ojciec. Kiedy rozmawialiśmy o sprawach zawodowych, czuliśmy się o wiele swobodniej. W międzyczasie Robert zdążył się ubrać i teraz zajął miejsce na kanapie obok mnie, dopinając pasek w spodniach, więc przełączyłam to przedpotopowe ustrojstwo na tryb głośnomówiący. — Potrzebuję zdjęcia faceta i jego rysopisu.

Głos ojca był na tyle ostry, że w głowie włączył mi się alarm. Wymieniłam z Robertem zaniepokojone spojrzenia. Musiał dostrzec w moich oczach nieme pytanie, bo wzruszył ramionami na znak, że nic nie wie. Przedłużające się milczenie sprawiło, że zaczęłam się wiercić.

— Gość uciekł właśnie ze szpitala.

Wypuściłam z sykiem powietrze, wyobrażając sobie Gabriela, zasuwającego po Cieszynie w samej piżamie. Zastanawiałam się, czy może jest poszukiwanym przestępcą — to by wyjaśniałoby, dlaczego nie podał swojego nazwiska i dlaczego się ulotnił, gdy zainteresowała się nim prasa. Nie odrzuciłam całkowicie tej myśli, ale intuicja podpowiadała mi, że nie jest to dobry trop.

— Co masz na myśli, mówiąc uciekł? — postanowiłam dopytać, choć całe moje ciało wyrywało się już do działania.

— Zapytał pielęgniarkę, czy może wyjść na żądanie. — Tata wyjaśniał, a ja w tym czasie już wysyłałam mu zdjęcia Gabriela i skromnych notatek, które udało mi się sporządzić w szpitalnej sali. — Powiedziała mu, że najpierw musi to skonsultować z nami. Mówił, że chce porozmawiać z siostrą, ale kiedy podano mu telefon, nie potrafił sobie przypomnieć numeru. W końcu wykorzystał moment, kiedy pielęgniarki były zajęte, i zwiał.

— Fotki masz na skrzynce — oznajmiłam. W moich żyłach zaczynała buzować adrenalina, znajome uczucie podekscytowania, przyjemnego niepokoju, które pojawiało się zawsze wtedy, gdy wokół działy się ciekawe rzeczy. — Jadę go poszukać. Boso i w bawełnianych gaciach raczej nie odszedł daleko.

— Już go szukamy, chociaż większość patroli jest zajęta — zaoponował ojciec. Nie było jednak siły, która w takiej sytuacji utrzymałaby mnie w domu. — Wiesz, gdzie może być?

— Jest zafiksowany na punkcie Boga, więc może w kościele — podrzuciłam. — Wy sprawdźcie świątynie, a ja pojeżdżę po mieście i się porozglądam.

Rozłączyłam się, zatrzasnęłam klapkę telefonu i wcisnęłam urządzenie w dłoń Roberta. Zamrugał, jakby nie był do końca pewien, co się właśnie wydarzyło. Znałam tę jego zamyśloną minę, kiedy składał usta w dzióbek, a w kącikach jego oczu pojawiały się głębokie bruzdy. Nie miałam czasu się mu przyglądać, bo uzupełniałam już kieszenie o własny telefon oraz kluczyki. Na szyję założyłam bezlusterkowiec z uniwersalnym obiektywem, dużo lżejszy i poręczniejszy niż moja lustrzanka.

— Zamkniesz za mną drzwi? — zapytałam Roberta, przekręcając zasuwę przy tylnym wyjściu i pokonując niewielką odległość, dzielącą mnie od drugiego, tym razem wychodzącego na ulicę.

To jakby wyrwało Burzyńskiego ze stuporu. Poderwał się z miejsca i szybko pozbierał swoje rzeczy.

— Jadę z tobą.

— Nie ma mowy, nie potrzebuję pieprzonej niańki — zaprotestowałam twardo. Zerknęłam przelotnie na szklankę z whiskey i oceniłam, że Robert wypił na tyle mało, iż mógł prowadzić samochód. — Rozdzielimy się.

Skinął głową i polecił, bym była ostrożna. Każde z nas udało się do swojego samochodu. Moja Honda stała na prowizorycznym podjeździe, a raczej skrawku trawnika tak wyjeżdżonym, że pojedyncze źdźbła, które go pokrywały, były zżółknięte i smętnie przyklapnięte. Robert natomiast zaparkował przy ulicy, częściowo mnie zastawiając. Musiałam poczekać, aż odjedzie. Miało to jednak swoje dobre strony, gdyż kiedy tylko znaleźliśmy się w mieście, skręciłam w pierwszą lepszą uliczkę, by stracił mnie z zasięgu wzroku.

Przejechałam powoli obok kościoła katolickiego, jednak skręciłam gwałtownie, gdy zauważyłam nadjeżdżający radiowóz. Niech oni się zajmą jego sprawdzeniem. I tak czułam pod skórą, że nic z tego nie będzie, że katolicka wspólnota religijna nie należała do tak radykalnych, by zrobić swojemu wyznawcy podobną krzywdę. Potrzebowałam kościoła, który bardziej polegał na Biblii, zwłaszcza krwawym i okrutnym Starym Testamencie. Nigdy nie interesowałam się szczególnie tego typu przybytkami w Cieszynie, więc nie miałam pomysłu, czy w ogóle takie tu znajdę i gdzie powinnam pojechać. Zaczęłam więc błądzić uliczkami bez celu.

Właśnie jesienne popołudnie ustępowało miejsca wieczorowi. Pożółkłe liście lśniły w resztkach słońca, a okna mijanych budynków zdawały się odbijać niebo, które przybrało czerwonawą barwę. Gdy tylko wjechałam na jakikolwiek wyżej położony skrawek miasta, miałam niezły widok na góry, przez które linia horyzontu wydawała się nieregularna i poszarpana. Ze schowka w podsufitce wyjęłam ciemne okulary i włożyłam je, by nisko zawieszona, świetlista tarcza nie pozbawiła mnie widoczności. Potrzebowałam mieć dobry ogląd na ulicę, w razie gdyby Gabriel gdzieś się tu kręcił.

Nadal nic? — wystukałam, drugą ręką trzymając kierownicę.

Nic, a u ciebie? — odpisał niemal natychmiast Robert. Zamierzałam mu odpisać, kiedy dostrzegłam między drzewami charakterystyczną, pasiastą piżamę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro