Rozdział 6.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czy ja znów zapomniałam o rozdziale Gabiela? Na swoje usprawiedliwienie mam tylko emocje związane z obejrzeniem ostatniego sezonu "Lucyfera"!

— O cię chuj — zdołałam wykrztusić. Gdyby zorganizowano konkurs na najbardziej błyskotliwe zdanie podsumowujące dowolną sytuację, zajęłabym pierwsze miejsce. Od końca, oczywiście, ale tego przecież nie trzeba było pisać w clickbaitowym nagłówku.

Jeżeli fakt, że Gabriel znał wszystkie języki, z których go przetestowałam, nieco mnie zaniepokoił, o tyle widok tajemniczej kobiety w moim salonie poddał pod wątpliwość moje zdrowie umysłowe. Może, przeszedłszy przez piekło w imię bożych przykazań i tym podobnych bzdetów, miałam poprzestawiane w głowie klepki do tego stopnia, że uroiłam sobie to, co właśnie widziałam.

— Oto Lucyfer, moja siostra, w całej swej okazałości — dodał Gabriel, tym razem głośniej. 

Ledwo zwróciłam na to uwagę. Niepewnie podeszłam do dziewczyny i dotknęłam jej rozpostartych skrzydeł, poszukując oznaki, że to tylko rekwizyty. Przewróciła oczami, gdy obmacywałam je w nadziei, że odkryję niedokładnie przyklejone pióra albo mechanizm odpowiedzialny za ich chowanie i rozkładanie. Nic takiego nie znalazłam, co oczywiście nie znaczyło jeszcze, że ufam temu, co widzę. Bo miałam do wyboru — albo porzucić wiarę we własne zmysły, albo zaakceptować fakt, że wszystkie bajki, w imię których katowała mnie matka, są niczym innym, tylko namacalną rzeczywistością.

Lucyfer poruszyła skrzydłami w mojej dłoni. Stłumiłam krzyk i cofnęłam się kilka kroków. Oddech mi się rwał, a wcześniejsze rumieńce złości z pewnością zastąpiła bladość. W tej samej chwili zrozumiałam to, co próbowali mi wytłumaczyć. Jeśli mówili prawdę, stałam przed władcą piekieł, księciem… cóż, księżniczką ciemności i źródłem całego zła. Kiedy patrzyła na mnie z troską, trudno było wprost uwierzyć, że to właśnie ona jest zbuntowanym, do cna zepsutym aniołem, wodzącym ludzi na pokuszenie.

Co ja rozważam? Że sam (sama?) Lucyfer rozpościera skrzydła w moim skromnym domku holenderskim. Ja pierdolę, nawet dla mnie było to naciągane. Albo padłam ofiarą jakiegoś powalonego pranku, albo powinnam sobie zaklepać łóżko w szpitalu psychiatrycznym tuż obok Gabriela. Sama w to nie wierzyłam, ale szukałam w jej twarzy podobieństw do potwornych wizerunków, którymi straszyła mnie matka. Ale, w przeciwieństwie do diabła na ilustracjach w jej biblii, dziewczyna była piękna, nie miała kopyt ani rogów, a jedynie dwa misterne koki, które mogły je nieco przypominać. 

Za każdym razem, gdy piorun rozświetlał niebo, w białych skrzydłach Lucyfer tańczyły świetlne refleksy, jakbym patrzyła na taflę wody, zbudowaną z piór. Jakiekolwiek studio zajmujące się efektami specjalnymi je zbudowało, musiało się nieźle postarać. Obróciłam się na pięcie, gotowa uciec wprost w rozszalałą burzę. Miałam wrażenie, że mój domek, miejsce, w którym dotychczas czułam się najbezpieczniej na świecie, jest dla naszej trójki zbyt ciasny. Nim jednak otworzyłam drzwi, Gabriel złapał mnie za ramię. Zaczęłam się szarpać, ale jego duże dłonie objęły moje przedramiona, nie pozwalając uciec. Szarpałam się tak długo, aż uświadomiłam sobie, że jego dotyk wcale nie był napastliwy, lecz wręcz przeciwnie — uspokajający i łagodny. Dyszałam ciężko, zmęczona paniką, przypominająca ranne zwierzę, które nie wie, czy poddać się, czy uciekać.

— Wypierdalać — szepnęłam w końcu. Gabriel nachylił się, by lepiej słyszeć, a jego siostra zmarszczyła brwi. — Wypierdalać z mojego domu! — Podniosłam głos. Refleksja przyszła, gdy było za późno. Właśnie wyrzucałam najbardziej wszechwładne istoty, jakie kiedykolwiek spotkałam. To gorsze niż walnięcie na odlew prezydenta.

Jeżeli historia, którą pokrótce mi przedstawili, była choć trochę prawdziwa, niebo i piekło istniały naprawdę. Rzeczywistości, które dotychczas traktowałam w kategorii bajek i legend, powtarzanych od tysięcy lat głównie dla pieniędzy, zazębiały się z naszym światem. Cholera, co ja rozważam?!

— Pójdę za to do piekła? — pisnęłam niepewnie. Gabriel puścił mnie i cofnął się o krok, co pozwoliło mi odzyskać choć namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Ja jednak wpatrywałam się nie w niego, a w Lucyfer, która, choć już zwinęła skrzydła, wydawała się w tej chwili znacznie groźniejsza niż przed momentem.

— Na miłość boską, Edno, skądże! — zaprotestowała z dobrotliwym uśmiechem. — Masz prawo się bać, masz prawo nie pojmować tego, co się dzieje. Nasz ojciec stworzył was właśnie takimi i nie oczekuję, że nagle będziesz inna.

Roześmiałam się jak opętana.

— W takim razie wypierdalać z mojego domu — powtórzyłam, upewniając się, że robię to na tyle głośno, by oboje usłyszeli. — To nie szpital dla czubków. Wystarczy, że ja jestem posrana.

Wymienili zaniepokojone spojrzenia. By lepiej zaakcentować to, co powiedziałam, otworzyłam drzwi, nie przejmując się ścianą deszczu, która wdarła się do środka. Pogoda była taka, że nie miałabym sumienia wygonić nawet psa, no ale boskie istoty to zupełnie inna para kaloszy. Pewnie mają coś w rodzaju niewidzialnego parasola, funkcji wyparowania deszczu, nim w ogóle dotknie skóry czy kto ich tam wie.

— Nie możemy jej tak zostawić — mruknęła cicho Lucyfer.

— Ja się tym zajmę — odszeptał Gabriel. Wkurzali mnie, rozmawiając, jakby mnie tu nie było. Nie byłam nierozumnym niemowlakiem, żeby mnie tak traktować.

— Niczym się nie zajmiesz. Może wasze świątobliwe uszy nie znają tego słowa, ale “wypierdalać” oznacza, że macie stąd wyjść — wyjaśniłam grzecznie. — Z całym szacunkiem, oczywiście.

Wyganianie ich na siłę nie miało sensu, poza tym nie zamierzałam zalać sobie podłogi deszczem i wpuszczać do wnętrza paskudnej zawieruchy. Obrałam inną metodę. Postanowiłam zachowywać się tak, jakby ich tu nie było. Okrążyłam zaskoczone rodzeństwo, by zająć miejsce przy stole. Wyjęłam laptopa i wróciłam do pisania książki. Wydam ją, choćby niebo waliło mi się na głowę, a boskie istoty urządziły sobie Projekt X w moim mieszkaniu. Nie dam sobie zamknąć ust tylko dlatego, że za jakimś otyłym gangusem stoją grube ryby, które chciałyby uciszyć całą aferę.

Stukałam w klawisze, zdając sobie sprawę, że niemal wszystko, co teraz napiszę, będzie do wyrzucenia. Nie mogłam się skupić, kiedy tak stali i się na mnie gapili, a mimo to uparcie pozostawałam przy swoim. Całkiem prawdopodobne było zresztą, że Gabriel i Lucyfer to wytwór mojej wyobraźni. Na pewno tak jest. Jeśli tylko napiję się alkoholu i trochę odpocznę, a złość na szefową w końcu opadnie, wszystko wróci do normy, a oni po prostu znikną.

No właśnie, miałam jeszcze whiskey. Tego mi teraz było trzeba. By dostać się do lodówki, w której chłodził się złocisty napój, musiałam przejść obok Gabriela.

— To tylko omamy — powiedziałam sobie i wlazłam prosto na niego. Jak na kogoś, kto nie istnieje, był zaskakująco duży i materialny, a do tego syknął z bólu, gdy mój łokieć wbił mu się w brzuch. Odważyłam się na niego spojrzeć dopiero po tym, jak palący, pachnący alkohol przeszedł przez mój przełyk. Zarówno on, jak i jego siostra, wyglądali na zatroskanych.

— Posłuchaj, Edno. Wiem, że trochę namieszaliśmy, ale potrzebujemy twojej pomocy. Gabriel musi uzyskać skrzydła, a ja… — Lucyfer zawahała się przez chwilę. Udało jej się przykuć moją uwagę, więc kontynuowała. — Cóż, zwykle jestem przygotowana na takie sytuacje. Mam swoich zaufanych ludzi, domy i dostęp do kasy, ale nie spodziewałam się, że mój brat wyląduje akurat w Polsce.

Parsknęłam śmiechem. To było tak absurdalne, że aż zabawne. Czyżby Polska była takim zadupiem, że zapomniał o nim nawet diabeł? Nie ma co, doskonale świadczy to o naszej kochanej władzy.

— Przepraszam, możesz czuć się urażona. W końcu to twoja ojczyzna. — Spuściła wzrok, ale machnęłam lekceważąco ręką. — Ale nie mogę być wszędzie, prawda? Czy to mnie jakoś usprawiedliwia?

— Jasne — potwierdziłam z pełną powagą. — Ja też obstawiałabym na takie dramy bardziej Los Angeles albo Nowy Jork, a nie, kurwa, Cieszyn.

— No właśnie. Świetnie się złożyło, że Gabriel trafił akurat do ciebie. Z tego co wiem, masz swoje dojścia i źródła w tej okolicy.

— No i co z tego? Skrzydła mogą być na drugim końcu świata — zauważył Gabriel przytomnie, włączając się do rozmowy. Pokiwałam głową i skinęłam w jego kierunku butelką, by przyznać mu rację. Nikt o zdrowych zmysłach (nie żebym utożsamiała się z tą grupą) nie ukrywałby tak ważnego przedmiotu blisko osoby, która nie powinna go zdobyć, bo mogłaby odzyskać swoją moc.

— Daj spokój, Gabrielu, przecież wiesz, że Jeremiel, Raguel i reszta to idioci. — Lucyfer zniżyła głos. — Rozmawiałam dzisiaj z Haniel… To nasza siostra — wtrąciła, wyjaśniając mi to, co i tak miałam głęboko w poważaniu — ...i mówiła, że wyrzucili skrzydła tuż za tobą, w ogóle nie przejmując się tym, że powinni je schować. One muszą być gdzieś blisko. Dlatego potrzebujemy pomocy Edny.

— Może spróbujcie zapytać w tutejszym KFC. W Cieszynie co prawda nie ma, ale wystarczy, że wyjedziecie na ekspresówkę i…

— Posłuchaj — przerwała mi dziewczyna. — Mogę poszukać kogoś innego, ale sprawa jest pilna, a ja nie mam czasu zastanawiać się, komu mogę zaufać i po raz kolejny bawić się w cyrki z pokazywaniem skrzydeł i udowadnianiem, że Gabriel naprawdę jest aniołem, a nie zbiegiem z najbliższego psychiatryka. Poza tym, masz tu znajomych, dojścia i wiesz, jak się zdobywa informacje.

Jej ostatnie słowa zagłuszył potworny grzmot, gdy piorun uderzył gdzieś niedaleko. Jak na zawołanie, zgasło światło. Choć jeszcze trwał dzień, niebo było tak zachmurzone, że w domku holenderskim zrobiło się niemal całkowicie ciemno. Sytuacja była tak absurdalna, że miałam wrażenie, jakbym trafiła do kiepskiego filmu grozy, który po latach oglądamy bardziej jak komedię. 

Postanowiłam sięgnąć po moje “in case of emergency” schowane w kuchni. Znałam swoje skromne mieszkanie na tyle dobrze, że mogłabym poruszać się po nim z zawiązanymi oczami, więc dotarcie do odpowiedniej szuflady nie przysporzyło mi większych problemów. Wyjęłam koszyk na sztućce i pęk gumek recepturek, aż w końcu natrafiłam palcami na niewielkie pudełko, przyklejone do tylnej ściany szuflady. Przechyliłam je nad stolikiem, aż zawartość rozsypała się po blacie. Wypełniłam bletkę suszem z niewielkiego woreczka strunowego, włożyłam tak przygotowany skręt do ust i odpaliłam.

Wiem, wiem, na ironię zakrawał fakt, że właśnie wciągałam w płuca wonny, konopny dym. Facet, który mnie posuwał, był przecież policjantem z wydziału antynarkotykowego, a ja sama od początku swojej dziennikarskiej kariery walczyłam z przemytnikami narkotyków i dilerami, którzy sprzedawali nieświadomej zagrożenia młodzieży dopalacze i inne świństwa. Nikt jednak nie obiecywał, że postać Edny Morawskiej będzie spójna i krystaliczna. Poza tym, hej, to tylko marihuana. Nie paliłam często, a tym razem czułam się usprawiedliwiona. Jakaż lepsza okazja do puszczenia dymka mogła mi się trafić, niż wizyta anielskich istot w mojej skromnej chałupie?

Zazwyczaj, gdy paliłam, otwierałam okna, by Robert nie wyczuł charakterystycznego zapaszku. Teraz jednak nie spodziewałam się gości, a pogoda nie sprzyjała wietrzeniu. Kilka wydmuchanych kłębów dymu wystarczyło, by kontury mebli i innego wyposażenia mieszkania przymgliły się i zatarły.

Gabriel i Lucyfer rozmawiali cicho między sobą. Wyglądało na to, że w końcu domyślili się, by dać mi trochę przestrzeni na przetrawienie tego, co mi powiedzieli. Wybrałam chyba najlepszą z możliwych metod, bo już po chwili było mi nieznośnie wszystko jedno. Wydawałam się sobie tak lekka, że gdyby ktoś mnie popchnął, chyba uniosłabym się do góry i przykleiła do sufitu. Na szczęście nie był zbyt wysoko i Gabriel, ze swoim cudownym wzrostem, z pewnością zdołałby mnie ściągnąć. A nawet gdyby jemu się to nie udało, Lucyfer miała przecież skrzydła, mogłam więc liczyć na swoją nową przyjaciółkę.

Myśl o tym, jak wraz z Lucyfer malujemy paznokcie i przymierzamy ciuchy w galerii handlowej rozbawiła mnie do tego stopnia, że nie mogłam przestać chichotać. Próbowałam się zaciągnąć resztką skręta, ale ze śmiechu zaczęłam się dusić. Zgasiłam go, chichocząc, podczas gdy moi niespodziewani goście urwali rozmowę i wpatrywali się we mnie uważnie. Ignorując ich, poszłam spuścić niedopałek w kibelku — zachowałam dość przytomności umysłu, by zatrzeć za sobą dowody zbrodni, w końcu byłam upalona, a nie głupia.

Chyba miałam cichą nadzieję, że gdy wyjdę z łazienki, ich już nie będzie. Niedoczekanie moje; nie stali co prawda na środku salonu, lecz przycupnęli przy stole. Anioł bez skrzydeł i sam szatan wypijali właśnie moje zapasy soku pomarańczowego. No i zajebiście. Przecież to się zdarza, prawda?

— Dobrze się czujesz, Edno? — zapytał Gabriel. Zabawne, że akurat on zadał to pytanie. Chyba powinnam się bardziej o niego zatroszczyć, w końcu najpierw go poharatano, pozbawiono dwóch dodatkowych kończyn, a na koniec spadł z…

— Jak wysoko jest niebo? — zapytałam, zastanawiając się, jak poważny upadek wchodził w grę. — Chociaż, kiedyś czytałam, że gdy człowiek spada z dużej wysokości, kolejne setki metrów nie mają już znaczenia. Podobno rozpędzamy się do określonej prędkości i czy spadniemy z kilometra, czy z dziesięciu, siła uderzenia będzie taka sama.

Gabriel zrobił rzecz, której kompletnie się nie spodziewałam. Objął mnie i otulił swoim ciałem. Miałam wrażenie, że cały mnie sobą otoczył, był z przodu, z boku, z góry… Nic w tym dziwnego, w porównaniu do mnie był nieproporcjonalnie wysoki. Pachniał, cóż, moimi kosmetykami, ale czułam się przy nim dziwnie. Wydawał się emanować spokojem, jakby otaczała go aura, przypominająca rozpyloną mgiełkę perfum. Czy tak właśnie działają na ludzi anioły?

— Myślę, że powinnaś odpocząć — wyszeptał. 

Dźwięk wlewał się do mojego ucha powoli, leniwie, jak melasa. Świat wydawał się włączony w zwolnionym tempie, jakby ktoś nagrał wydarzenia w moim mieszkaniu w slow motion. Za każdym razem, gdy musiałam mrugnąć i otwierałam oczy, przez ułamek sekundy nie mogłam się odnaleźć w otaczającej rzeczywistości. I ta cudowna obojętność.

Wydałam z siebie zduszony pisk, gdy wziął mnie na ręce. Wyglądało na to, że straciłam cały instynkt samozachowawczy, bo zamiast wyrywać się, krzyczeć i kopać, pozwoliłam, by mnie niósł. Trzymał mnie, jakbym nic nie ważyła, i nawet kiedy rozluźniłam mięśnie i zrobiłam się wiotka, jedynie poprawił mnie sobie w ramionach. Na szczęście nie trwało to długo, w końcu mieszkanie miałam małe, więc ileż idzie iść z salonu do sypialni?

— Co mi zrobiłeś? — zapytałam, czując jak powieki mi opadały. Za każdym razem musiałam wkładać coraz więcej wysiłku, by je unieść. Zdobyłam się na to, by spojrzeć mu w oczy i poczułam się, jakbym wpadła w lazurowe morze, które widywałam czasem w tandetnych przewodnikach turystycznych, w ramach reklamy egzotycznych wycieczek, na które nigdy nie będzie mnie stać.

— Nic bym ci nie zrobił, Edno. — Wydawał się zdziwiony, kiedy łagodnie układał mnie w łóżku i pomagał mi zdjąć buty. — Sama to sobie zrobiłaś.

Może i miał rację. Ale to był mój skręt ratunkowy, schowany na takie okazje, gdy nie będę umiała sobie poradzić z otaczającą rzeczywistością. Kiedy miałam go zapalić, jak nie dziś?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro