Rozdział 22 - Groźba

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozbrzmiało echo zegara stojącego w gabinecie daleko ponad nimi. Wybiło południe, jednak Freja miała wrażenie, że jest już wieczór i zaraz trzeba będzie wyjść na górę, by zjeść kolację. Czas spędzony w miejscu, do którego nie dociera światło słoneczne, rządzi się własnymi prawami. Szczególnie gdy kolejny dzień spędza się dokładnie w ten sam sposób.

— Przynajmniej udało mi się zapamiętać zawartość prawie wszystkich przejrzanych przez nas regałów — wymamrotał pod nosem hrabia.

Zdążyli przeszukać całą najwyższą antresolę, która nie mieściła w sobie aż tak wielu ksiąg i skarbów, jak na początku zakładali, oraz ponad połowę wnęk na piętrze poniżej — tam było ich znacznie więcej. Freja zmarkotniała, gdy doszła do wniosku, że wertowanie wszystkiego przy ich aktualnym zaangażowaniu w jak dotąd bezowocną pracę zajmie im przynajmniej dwa, a może i trzy miesiące.

— Przyznaję, że nie spodziewałam się po tobie takiego entuzjazmu — sarknęła, ściągając palcami kurz z ciasno zapełnionej półki — a przynajmniej nie w takiej sytuacji.

— Dlaczego? — odparł, barwiąc głos niemal teatralnym zdziwieniem. — Jesteśmy coraz bliżej tego, czego szukamy. Czuję to.

— O ile w ogóle znajdziemy tu coś przydatnego. Mam wrażenie, że zmierzamy donikąd — rzuciła dziewczyna, chcąc podtrzymać rozmowę, jednak dźwięk, jaki wydał z siebie Wiktor, zabrzmiał niepokojąco. — Bo jesteś pewien, że gdzieś tu, w tej bibliotece absurdów znajduje się wiedza dotycząca łamania klątw króliczych łapek, prawda?

Hrabia obdarzył siostrę uroczym spojrzeniem, mówiącym za niego słowa, których wolał nie wypowiadać na głos. Freja już nabierała powietrza, by wylać z siebie irytację, jednak ubiegło ją przeciągłe burczenie z żołądka Wiktora. Ten potarł brzuch i poprawił na regale opasły tom o długim, wytartym tytule, z którego dało się rozczytać tylko drugie słowo — primogenitus.

— Kończymy? — zapytał Wiktor, zmieniając temat i przygaszając zdenerwowanie siostry. — Wrócimy, jak zjemy.

— I porządnie się wyśpimy?

— Wyspać się przy tobie? — sarknął i oboje ruszyli w kierunku schodów. — Dzisiaj znów tak się wierciłaś i mamrotałaś, że nie mogłem zmrużyć oka. Z każdą kolejną nocą — a było ich już pięć — jesteś coraz gorsza.

— Wiem, że to wierutne kłamstwo — odparła i prychnęła. — Za to tobie przydałaby się w końcu kąpiel i zmiana ubrań. Tym bardziej że prawdopodobnie jeszcze bardzo długo będziemy na siebie skazani. Możliwe, że na zawsze!

Wiktor wymownie spojrzał na siostrę.

— Chciałem być miły, ale sama zaczynasz snuć za sobą nieatrakcyjny aromat.

— Dopiero zaczynam! — zauważyła, a Lwi Hrabia parsknął ciepłym, szczerym śmiechem.


Smuga czarnego dymu pojawiła się w połowie schodów, zlewając z tłem spowitym późnopopołudniowym mrokiem i popłynęła w górę, w kierunku prawego skrzydła domu Gallangerów. Podążyła od razu, lecz niespiesznie, w stronę jednej z sypialni, z której dobiegały odgłosy strzelającego w kominku drewna. Cień przybrał swoją ludzką formę zaraz za uchylonymi drzwiami i oparł się bokiem o framugę, krzyżując przed sobą ręce, z których ciągnęły się resztki ciemnych, migoczących nitek. W ciszy przyglądał się śpiącemu na podłodze rodzeństwu.

Siedzieli oni oparci o łóżko, z bosymi stopami wyciągniętymi w stronę kominka. Freja wsparła się policzkiem na ramieniu brata, a ten odchylił głowę w tył, rozchylając lekko usta i sporadycznie pochrapując. Trzymał w dłoni niewielką książeczkę — L'École des maris Moliera, podtrzymując kciukiem stronę, na której skończył czytać, zanim dziewczyna przysnęła. A później do niej dołączył.

Ten widok mógłby człowieka rozczulić. Tak się jednak składało, że Azra Zufar el-Khalaf niewiele miał w sobie pierwiastka ludzkiego.

— Nie sądziłem — powiedział głośno i wyraźnie, ciesząc oko budzącymi się ze snu Gallangerami, którzy od razu skierowali na niego ociekające pretensją spojrzenia — że jesteście tak przygłupi, by zajęło wam to więcej niż dobę, a tu proszę. Zaczynam sądzić, że wcale nie chcecie pozbyć się tej łapki.

— Bardziej od wolności pragnę zbić ten durny uśmieszek z twojej twarzy — warknęła Freja.

Wiktor się wzdrygnął. Nie przywykł do agresji ze strony siostry. Zabolał go również fakt, że kiedy on zdążył przyzwyczaić się do obecności młodej kobiety przy swoim boku, jej najwidoczniej nie było to na rękę bardziej, niż zakładał.

— Mocne słowa jak na śmiertelniczkę — zakpił Azra, przyglądając się oczom Frei i rysującej się ponad nimi pulsującej żyłce.

— Wiesz, co jeszcze mam mocne?

— Frejo! — wtrącił się rozbawiony Wiktor, przerywając siostrze.

Wyciągnięta w kierunku dżina pięść sugerowała to, co dziewczyna mogła mieć na myśli.

— Bawi cię to? — zapytała Freja, nie kryjąc zaskoczenia.

— Czy bawi mnie, że chcesz rzucić się z pięściami na demona?

— Nie. Chcę rzucić się z pięściami na pana Azrę.

— To nie jest żaden pan!

— A kto? Pani?!

— Wypraszam sobie — wtrącił się dżin, choć czuł pewne zdumienie zachowaniem dziewczyny, która nazwała go panem. — Jeśli powątpiewa panienka w moją męskość, znam pewien sposób, by rozwiać wszelkie niejasności.

— Stąpasz po cienkim lodzie, dżinie — warknął Wiktor, przybierając zimny wyraz twarzy, przez który przebijało się spojrzenie pełne gniewu. Nawet Freja zamilkła, wpatrując się uważnie w brata i oczekując jego reakcji. — Dlaczego nas niepokoisz? Czyżbyś się nudził?

— Owszem — odparł Azra. — Nie mogę już patrzeć na wasze — westchnął, wywijając usta w szelmowskim uśmieszku — zmagania... hrabio.

Mężczyzna odbił się barkiem od framugi i podszedł do rodzeństwa. Kucnął między kominkiem a nogami Frei, gotowej w każdej chwili go kopnąć.

— I boli mnie, że muszę usługiwać komuś, kto nie zna podstaw świata, w którym próbuje funkcjonować — kontynuował, wyciągając ku Wiktorowi dłoń, w której trzymał króliczą łapkę.

Rodzeństwo momentalnie opanował strach, a gdy Wiktor poruszył dłonią owiniętą w poluźnione bandaże, nie wyczuł łaskoczącego futerka, którego tak skrupulatnie pilnowali.

— Nie... — szepnął i rzucił się do przodu, by odzyskać artefakt.

Dżin był jednak szybszy. Wstał na równe nogi, z wyższością spoglądając na osłupiałą parę.

— Nie możesz podnieść na mnie ręki — dodał Wiktor.

— Ja, nie — wysyczał Azra, wskazując łapką płomienie kominka — ale ona?

Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, artefakt spadł pomiędzy rozżarzone szczapy.

— Co teraz? — pisnęła Freja, ze łzami w oczach wyczekując odpowiedzi brata.

Ten zgarbił się i zacisnął palce na jej dłoni, ale ostre, nieustępliwe spojrzenie wbił w szeroki, parszywy uśmiech demona.

— Nie musicie mi dziękować — rzucił dżin, ostentacyjnie otrzepując dłonią o dłoń. Odwrócił się na pięcie i skierował kroki ku drzwiom.

— Za wyrok śmierci? — wysyczał przez zęby Wiktor.

— Och, nie — rzucił od niechcenia przez ramię. — Zamiast ksiąg o artefaktach polecam wam zaznajomić się z podstawami podstaw. Jedna z nich głosi, że talizmany szczęścia są wrażliwe na ogień — to powiedziawszy, wyszedł z sypialni i trzasnął za sobą drzwiami.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro