Rozdział 23 - Zapomniany

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie było jeszcze południa, gdy rodzeństwo przedzierało się przez las na północ od ich domu, choć otaczająca ich szarość sprawiała wrażenie, że równie dobrze, co ranek, mógł być już wieczór. Freja pokręciła nosem. Nie przepadała za taką pogodą. Gęste chmury nad nimi groziły deszczem lub, sądząc po coraz chłodniejszych podmuchach, pierwszym śniegiem.

— Nie domyślasz się, co to może być? — zapytała, poprawiając ciepły beżowy kożuch i gruby szal w kolorze cegły.

W dłoni trzymała mapkę, którą kilka dni wcześniej znaleźli zupełnie przypadkiem, przeszukując stare, kruche rękopisy. Po pozbyciu się króliczej łapki i pierwszej od pojedynku nocy w osobnych łóżkach, Freja nabrała niespodziewanej ochoty na kolejne przygody. Odkrycie tego, co oznaczono na świstku papieru, uznała więc za swój aktualny priorytet.

— Może pułapka? Nie obstawiałbym skrzyni pełnej złota — ironizował hrabia, wciskając brodę za sterczący kołnierz ciemnozielonego płaszcza; odmówił ubrania szala oferowanego przez siostrę, a ta stwierdziła, że szybko tego pożałuje. Niestety miała rację.

Freja zaśmiała się pod nosem.

— Jesteśmy blisko.

— Mam nadzieję — szepnął Wiktor, opierając dłoń o drzewo, przy wyrytych na nim znakach.

Znał je. Sam je tu umieścił niemal rok wcześniej, gdy wrócił z wieloletniej, kształcącej podróży. Może nie znał podstaw, jak wcześniej wytknął mu dżin, jednak nauczył się kilku przydatnych sztuczek. Jedną z nich było stworzenie otaczającej dom bariery ochronnej. Co prawda wymagała ona pewnych poprawek po przedostaniu się do środka madame de Prie. Teraz jednak nie powinna przedrzeć się przez nią żadna nieproszona... istota.

Wiktor czuł niepokój za każdym razem, gdy Freja znajdowała się poza granicami bezpiecznej strefy wokół posiadłości. Teraz znajdowali się dokładnie na jej płynnej niczym fale obmywające morski brzeg granicy.

— Chyba coś widzę — powiedziała dziewczyna, wpatrując się w rozwidlenie między drzewami kilkanaście kroków przed nimi.

Wiktor dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że, zamiast wypatrywać celu wytyczonego na mapie, zamyślił się i wpatrywał w rumiane policzki siostry, kłębki pary uciekające spomiędzy pełnych ust i wianek zapleciony z jasnokasztanowych włosów. Słaby z niego poszukiwacz.

Gdy po pokonaniu kilku wystających, zakręconych korzeni drzew wyszli na niewielką, okrągłą polanę, nie sposób było nie zauważyć oszlifowanej kamiennej płyty, wyrastającej z pożółkłej trawy.

— Czy to...

— Grób? — dokończył za siostrę Wiktor, podchodząc do starego nagrobka. — Tego zupełnie bym się nie spodziewał.

Freja dołączyła do niego i po chwili kucnęła przy froncie płyty, chcąc rozszyfrować wyryty na niej napis. Nie mogła go rozczytać, więc ostrożnie dotknęła nierównych żłobień i powiodła po nich palcem, próbując namalować literę po literze, cyfrę po cyfrze w swojej wyobraźni.

— Bastien Gallanger — wyszeptała i ze smutkiem w oczach spojrzała na Wiktora. — Tysiąc siedemset.

— To on. Nasz brat — zauważył, przypominając sobie treść listów znalezionych w skrytce w pokoju rodziców.

— A więc to prawda.

Na kilka minut zapadła zupełna cisza. Nie śmiał jej przerwać nawet wiatr, pozwalając rodzeństwu oddać cześć temu, którego nie było im dane poznać. Dla Frei wydawało się to ironiczne, skoro milczano o nim tyle lat i nikt żywy o nim nie pamiętał. Już chciała się odezwać, zacząć jakąś przyjemniejszą rozmowę, gdy na nagrobku wylądował kruk.

Ptak głośno zakrakał, chcąc jeszcze bardziej zwrócić na siebie uwagę Gallangerów. Obserwując ich lśniącymi, czarnymi oczami, rozprostował imponujące skrzydła, ukazując ukryty pomiędzy piórami puszorek. Freja wyciągnęła ku niemu dłoń, a kruk pozwolił jej pogłaskać się pod dziobem i wdrapał się na jej gruby rękaw.

— Nie powinnaś spoufalać się z każdym napotkanym na drodze stworzeniem — powiedział Wiktor stanowczo. — Skąd wiesz, że to nie Azra?

— Powiedzmy, że to czuję. Inaczej mu z oczu patrzy.

Hrabia parsknął z uśmiechem i sięgnął w stronę ptaka.

— Co tam masz? — zapytał i po chwili znalazł zwiniętą w rulon kartkę papieru, umieszczoną w solidnej kieszonce; nadawcy musiało zależeć na tym, by wiadomość dotarła do adresata.

Nadal głaszcząc kruka, Freja zauważyła, jak twarz Wiktora poważnieje, gdy coraz bardziej zagłębiał się w treść listu.

— Kolejne zaproszenie — oznajmił, zanim ta zdążyła o to zapytać. — Od Belmonta.

— Na bal? — jęknęła z niezadowoleniem.

— Nie. — Pokręcił głową, nie kryjąc lekkiego uśmieszku w odpowiedzi na westchnienie ulgi siostry. — Tym razem na aukcję.

Posłaniec nagle zerwał się do lotu, a rodzeństwo odprowadziło go wzrokiem, póki nie zniknął w gęstych chmurach, nisko zawieszonych nad ich głowami. Wtedy pierwszy płatek śniegu spadł na nos Frei, a jego śladem podążyły następne.

— Nienawidzę zimy — wymamrotał Wiktor, chwytając zmarzniętą dłoń siostry. — Wracajmy do domu. Nie mamy tu już dzisiaj nic do zrobienia. Następnym razem wrócimy tu z kwiatami.

— Dobrze — szepnęła dziewczyna i kryjąc szeroki uśmiech w puszystym szalu, oplotła palcami ciepłą dłoń Lwiego Hrabiego.

Zrobiła kilka małych podskoków, odrobinę wyprzedzając brata. Chciała poprowadzić go do domu przez las i coraz gęściej sypiący biały puch.

— Może... — zagaił niepewnie. — Może coś razem byśmy dzisiaj upiekli?

Freja zaśmiała się na pomysł brata. Pomysł brzmiał zachęcająco. Mógłby przy okazji lepiej poznać bliźniaczki, które tak często o nim szeptały. Już chciała wyrazić aprobatę, gdy hrabia nagle wyszarpnął dłoń z jej uścisku.

— Wiktor?

Kiedy odwróciła się, nie było po nim śladu. Jedynie szeroka, ziejąca dziura w ziemi.

— Wiktor! — krzyknęła Freja, padając na kolana przy dole. Jej brat musiał tam wpaść, przecież nie rozpłynąłby się w powietrzu. — Błagam, odezwij się!

— Żyję — odpowiedział hrabia, stękając. Poza jego głosem, z gęstego mroku wydobywały się tylko odgłosy szurania. — Nic mi nie jest.

— Dzięki bogom — odetchnęła z ulgą dziewczyna. — Jesteś cały?

— Nic mi nie jest — powtórzył Wiktor i krótko się zaśmiał, chcąc dodać otuchy nie tylko sobie, ale i siostrze. — Ciemno tu jak w piekle...

— Dasz radę wyjść?

— Kompletnie nic nie widzę. Dosyć tu głęboko.

Freja położyła się przy dole i chwyciwszy jedną ręką za solidną kępę trawy, drugą wyciągnęła w dół.

— Złap mnie za rękę.

— Nie udźwigniesz mnie — stwierdził Wiktor.

— Nie zaszkodzi spróbować.

Lwi Hrabia jeszcze raz rozejrzał się wokół, jednak nie widząc nic poza mrokiem, wyciągnął przed siebie dłonie. Napotkał po obu swoich stronach ubite, chropowate ściany; mieszaninę ziemi i przebijającej się przezeń skały. Były na tyle proste, by podsunąć Wiktorowi myśl o tym, że nie powstały samoistnie. Nie tak blisko tajemniczego grobu.

Tunel — pomyślał. Dokąd może prowadzić?

— Jesteś tam jeszcze? — ponagliła z powierzchni Freja.

— Myślę, że mógłbym się tu rozejrzeć. Ten korytarzy chyba dokądś prowadzi.

— Korytarz? — powtórzyła i pokręciła głową. — Cokolwiek to jest i dokądkolwiek nie prowadzi, jest tam za ciemno i niebezpiecznie, byś sam się tam szwędał. Złap mnie za rękę. Wyciągnę cię.

Lwi Hrabia już miał zaprotestować, gdy do uszu Frei dotarło melodyjne wołanie:

— Freeejo. — Głos nienależący do Wiktora poprowadził wzrok dziewczyny wprost na postać znajomego blondyna stojącego na skraju lasu, który, jak tylko poczuł na sobie jej spojrzenie, rozciągnął usta w szerokim, groteskowym uśmiechu.

Stał tam. Zupełnie sam. Cały umorusany błotem i krwią, w podartych ubraniach, lekko zgarbiony. Zrobił krok w jej stronę, przykładając dłoń do ziemi; zupełnie jakby przygotowywał się do nagłego, szybkiego biegu.

— Jean...

Przerażona Freja nie zaparła się odpowiednio, kiedy Wiktor pociągnął za jej rękę i runęła w głęboką ciemność.



Dziękuję wam, że dotarliście aż do tej pory. To dla mnie wiele znaczy. Tyle osób śledzi losy Wicia i Frei, aż czasem wzruszam się, czytając niektóre wasze komentarze! Jesteście wspaniali ♥

Dopiero podczas redakcji zdałam sobie sprawę, w jakim chamskim momencie przerwałam (Wicio znikający w dole), każąc wam czekać prawie pół roku na kontynuację... Z drugiej jednak strony... Chyba byłoby gorzej, gdybym zakończyła tym dopisanym fragmentem z Jeanem!

Jest też "gorsza" wiadomość, gdyż od dnia dzisiejszego następuje zmiana — nowe rozdziały, z racji, że te zredagowane już tu są i teraz pojawiać się będą nowe-nowinki, nie będą pojawiać się codziennie, a raz w tygodniu (postaram się, by nie pojawiały się rzadziej, ale wiadomo, w życiu różnie bywa, więc nie przekreślam takiej możliwości).

Ciekawa też jestem i pytanie to kieruję do osób, które znają i pamiętają poprzednią wersję — jak odczuwacie te zmiany? Na lepsze? Na gorsze? Jak teraz odbieracie bohaterów?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro