Rozdział 18 - To nie tak

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wbijając palce w zimną, kamienną balustradę, Freja próbowała uspokoić skołatane nerwy. Ciężko było jej uwierzyć w to, co widziała na sali balowej tuż przed ucieczką na taras, ale zaprzeczanie własnym zmysłom wydawało się jeszcze trudniejsze.

— Potwory — wymamrotała, odwracając się powoli w stronę pałacowych okien.

Czerwonowłosa nadal chodziła między ludźmi. Czyżby nie widzieli jej odmienności? Nie przerażała ich ta istota? A może zwyczajnie to akceptowali? Głowa Frei pękała od pytań i świadomości, że prawdopodobnie była jedynym gościem niewtajemniczonym w obecne tu... anomalie.

Wiktor wiedział. Musiał wiedzieć. A Freja właśnie uświadomiła sobie, dlaczego zwlekał z opowieściami, na które tak nalegała. Przecież by mu nie uwierzyła.

Chyba że, co wydawało się całkiem prawdopodobne, zwidy były sprawką alkoholu.

Różowe od wina policzki piekły, w głowie lekko szumiało, a powietrze uciekające z płuc było cieplejsze. Im dłużej Freja wpatrywała się w głąb sali, tym więcej dziwnych kreatur dostrzegała. Jedne miały rogi, inne zaś tylko konturem przypominały ludzi, niektóre tuliły przy sobie ptasie skrzydła, a jeszcze kolejne nie przypominały ludzi wcale, unosząc się ponad pozostałymi. Wszystkie te istoty nosiły tace; były służbą.

Freja pokręciła głową, z powrotem opierając dłonie o balustradę, na której czekał na nią kieliszek z winem. Prawie go upuściła podczas ucieczki. Przeszło jej przez myśl, że czerwonowłosej zapewne zrobiło się przykro, gdy tak zareagowała na jej widok. Może jednak zrozumie ten nietakt.

A Wiktor niczego nie zauważył. Tak zajęła go dyskusja. Tak zajęła go de Prie, hipnotyzując uśmieszkiem i wyuczonym, słodkim rechotem. Sprawiali wrażenie, jakby zdążyli się już poznać, tylko brat najwidoczniej zapomniał o tym wspomnieć. O wielu rzeczach zapomniał, więc to nie byłby wyszczególniony przypadek.

Podniosła kieliszek do ust, wypijając na raz niemal połowę jego zawartości.

Przecież mówił, że nie ma żadnej kobiety — kontynuowała rozmyślanie — więc albo kłamał, albo nie trzeba martwić się zwykłą znajomą. Tym bardziej, że jeśliby mu na niej zależało, nie udawałby zaręczyn z inną.

Dopijając resztę wina, spojrzała na ametyst pobłyskujący na jej serdecznym palcu.

— To ja jestem twoją dzisiejszą towarzyszką — sarknęła ledwo słyszalnie — nie ona.

Soczyste, granatowe kłęby zakryły księżyc, przykrywając rozległy ogród zimnym cieniem. Gdzieś w oddali mignęła cicha błyskawica, a krótki podmuch pogonił dreszcze po skórze dziewczyny. Burza zbierała się na horyzoncie. Była coraz bliżej.

Odgłosy z sali balowej zdawały się coraz bardziej odległe. Freja wypatrywała jeszcze niepochłoniętych przez chmury gwiazd. Jakby liczyła, że pośród nich znajdzie odpowiedzi na pytania, które tak trudno jej uzyskać. Mimo że nowe zagadki czaiły się tuż za nią.

Kolejne dreszcze przebiegły po jej plecach za sprawą niespodziewanego, lekkiego muśnięcia przy odkrytym barku. Przełknąwszy powietrze, gwałtownie się obróciła. I odetchnęła z ulgą. Choć taras nie był oświetlony, tę maskę rozpoznała od razu.

— Czy ty też widzisz te istoty? — zagadnęła lekko podpitym półszeptem do brata, wspierając dłoń na jego przedramieniu. — Czy to dlatego nie chciałeś nic mówić? Wolałeś, żebym zobaczyła?

Ten milczał. Stał pół kroku przed nią, utrzymując łagodny uśmiech. Niespiesznie sięgnął do czerwonej wstążki utrzymującej maskę Frei na miejscu.

— Najpierw mnie ignorujesz, a teraz milczysz?

— Jesteś o nią zazdrosna? — wymamrotał bardzo niskim, odrobinę obco brzmiącym, ale przyjemnym dla ucha tonem.

Freja zaśmiała się krótko i pokręciła głową z niedowierzaniem. Mimo że trafił w sedno, zaskoczył ją nieoczekiwany temat obrany przez Wiktora.

— A ty pijany?

Prychnął.

— Chyba tak. — Jego głos zadrżał. — Zawsze gdy na ciebie patrzę, czuję się pijany.

Teraz ona milczała. Próbowała zrozumieć niespodziewane wyznanie. Gdy pod złotego, koronkowego lwa dostało się zimne powietrze, poliki zapiekły ją bardziej. Hrabia ostrożnie zdjął jej maskę i bardzo powoli odłożył na balustradę, nie odrywając wzroku od oczu dziewczyny. Zbliżył się, zmuszając Freję do oparcia o zimny kamień lub pozostania w miejscu.

Wybrała to drugie.

Chciała zapytać, co robi i co zamierza, jednak słowa zgubiły się gdzieś po drodze, gdy Wiktor musnął wierzchem dłoni jej żuchwę. Głęboko westchnęła z nadzieją na ostudzenie pokrytych intensywnym rumieńcem policzków. Ruchy hrabiego były czułe i ostrożne, jakby próbował oswoić dziką łanię. Nie miał zamiaru doprowadzić do ucieczki zlęknionej zwierzyny. Chciał, by została przy nim z własnej woli.

— Jesteś oszałamiająca — szepnął, przesuwając kciuk pod jej dolną wargę.

To było jak uderzenie pioruna. Nie tylko słowa, ale ten dotyk. Zachowanie Wiktora wykraczało poza niepisane granice braterskiej czułości. Szok i coś nowego, niespodziewanego roztapiało Freję od środka, zabierając siłę w nogach. Upadłaby, gdyby hrabia nie zdążył w ostatniej chwili przytrzymać jej w talii.

Z każdym kolejnym uderzeniem serca, rozpływała się coraz bardziej. Sprawka wina? Magia? Freja w pośpiechu szukała sensownego wyjaśnienia. Nie zauważyła, kiedy powędrowała dłońmi po ramionach brata, aż do szerokich barków i kołnierza. Rozdygotanymi palcami prosiła, by się do niej zbliżył. Skupiła uwagę w kłębach gorącego powietrza uciekających spomiędzy jego ust.

— Dlaczego? — szepnęła, zaklinając w tym jednym słowie wszystkie pytania.

— Czy to nie oczywiste? — odpowiedział, zatrzymując się bardzo, bardzo blisko jej warg.

To Freja miała wykonać ostatni krok i podjąć decyzję, o której konsekwencjach wiedzieliby wyłącznie oni, lub wycofać się z czystym sumieniem. Gorący oddech mężczyzny ponaglał tę decyzję. Powoli, lecz obezwładniająco przesunął dłonie po jej talii, obejmując ją i przyciskając bliżej.

A ona nie mogła drgnąć. Nie miała dość sił, by odmówić. Patrzyła na jego wielkie, czarne źrenice, usta otoczone krótkim, zadbanym zarostem. Przypomniała sobie, jak ją nim łaskotał, gdy wróciła do domu. Chyba już wtedy coś w niej zaiskrzyło. Coś zakazanego i krępującego. Myślami momentalnie pognała pod złotą koszulę, po bliznach, wyobrażając sobie ich kontury pod swoimi palcami. Pod ustami.

Uniosła brodę. To było złe, ale smakowało inaczej — gorycz na języku Frei zmieniała się w słodycz, gdy pocałowała własnego brata. Z ciekawości? Prowadzona jakąś nieznaną siłą? Przez tę jedną chwilę niczego nie żałowała.

Ich usta poruszały się w tym samym rytmie, spokojnie, ale zdecydowanie i pewnie. Z każdą kolejną chwilą pocałunek ten coraz bardziej przypominał posiłek po bardzo długim poście, sen po wielu nieprzespanych nocach, bukłak pełen wody znaleziony na środku pustyni. Namiętność, głód, pragnienie i dzikość obdzierały ich z przyzwoitości i zdrowego rozsądku, a wargi obojga zboczyły z toru, badając kolejne skrawki ich ciał, nieśmiało wypuszczając kolejne ciche jęki.

Ziemia zadrżała, niosąc w sobie echo grzmotu, a poprzedzający go błysk pioruna na moment rozjaśnił taras i stojące na nim trzy osoby.

— Freja? — warknął Wiktor, stojąc kilka kroków od całującej się pary.

— Wiktor? — wymamrotała dziewczyna, odrywając się od szyi mężczyzny. — Ale przecież...

Gdy z powrotem zwróciła twarz w jego stronę, ten spoglądał na nią z szerokim uśmiechem wiszącym pod skradzioną maską jej brata. Roześmiał się.

Gallanger niemal w locie pokonał dzielącą ich odległość i z impetem wbił pięść w twarz oszusta. Złota maska z brzękiem odbiła się od kamiennej posadzki i wylądowała przy ścianie. Mężczyzna zatoczył się i złapał za twarz, która poplamiona krwią przyjemnie pulsowała. Westchnął i przyjął pion, z lekceważącym uśmiechem patrząc na rodzeństwo.

Freja nie mogła uwierzyć, jakim cudem nawet mimo maski mogła pomylić tego człowieka z własnym bratem. Nie wyglądał jak nikt inny, kogo widziała do tej pory. Był wyjątkowo przystojny, może nawet bardziej niż Wiktor. Jego ostre rysy i ciemniejsza skóra przywoływały w wyobraźni dziewczyny baśnie o dalekich książętach zamieszkujących krainy złotych piasków.

— Jak śmiesz kłaść na niej rękę — warknął nisko Wiktor, chowając Freję za swoimi plecami.

Arab powiódł za nią ciemnymi oczami pełnymi poufałości i milczał, stojąc w kompletnym bezruchu.

Wiktor złapał siostrę za ramię, prowadząc ją do środka.

— Wracamy do domu.

Ta nie znalazła ani chwili, ani sił, by zabrać głos. Nie miała nic przeciwko, bo nie chciała reagować. Nadal była zszokowana zaistniałą sytuacją i zgadzała się z bratem. Czas wracać do domu.

Przechodząc przez salę balową szybkim krokiem, Gallangerowie pociągnęli za sobą spojrzenia wszystkich gości — szczególnie tych uciekających im z drogi na widok wściekłego grymasu Wiktora. Ponownie. Niczym domino. Jednak tym razem każdy miał okazję dokładnie przyjrzeć się ich twarzom. Ku niepocieszeniu Apostoła, który obserwował wszystko z loży i, jak niosła wieść, nie lubił łamania zasad.

W pewnym momencie Freja stanęła gwałtownie, zatrzymując brata. Zauważyła dużą, złotą klatkę na środku sali.

— Czy to... — jęknęła.

Wiktor, nadal słysząc w głowie szydzący śmiech szachraja, podążył za nią wzrokiem, by dostrzec stojącego w klatce białego konia.

— Jednorożec — zauważył Lwi Hrabia i zwrócił wzrok z powrotem na siostrę. — Wracajmy do domu — wymamrotał beznadziejnie, delikatnie, ale stanowczo ciągnąć ramię dziewczyny.

Ale Freja nie mogła się ruszyć. Stała jak wryta, wpatrując się w oczy baśniowego stworzenia, które odpowiedziało jej tym samym. Biel jego sierści rozjaśniła salę, a długi, prosty róg wyrastający mu z czoła iskrzył się, uderzając o złote szczeble.

— Frejo — burknął Wiktor wprost w ucho siostry, a ta wzdrygnęła się i pokiwała mu głową.

Pospiesznie wydostali się na zewnątrz, a rżenie koni poprowadziło ich na prawo od głównego dziedzińca, gdzie na gości czekały ich karoce. W tym również należąca do Gallangerów, jednak po stangrecie nie było śladu.

Wiktor otworzył drzwiczki, zapraszając siostrę gestem do środka. Ta na chwilę zawiesiła spojrzenie na jego ociekającej gniewem twarzy. Zlękła się.

— Przepraszam — wyszeptała. — Nie wiedziałam... — urwała, nagle zdając sobie sprawę z tego, co chciała powiedzieć.

— Nie musisz mi się tłumaczyć. Wejdź — poprosił, siląc się na uprzejmy ton, choć w środku cały wrzał.

Gdy Freja posłusznie zajęła miejsce wewnątrz karocy, Wiktor usiadł na miejscu woźnicy i przetarł twarz dłońmi. Wiedział, kim był człowiek na tarasie. To było dla niego bardziej niż oczywiste. Nie potrafił jednak zrozumieć, dlaczego wybrał jego siostrę. Miał nadzieję, że była to kwestia czystej złośliwości. Pierwsze krople deszczu spadły na twarz hrabiego, gdy złapał za lejce i pognał konie w stronę domu.

Wnętrze pojazdu było ciemne i puste, co pomogło Frei zebrać skotłowane myśli. Schowała twarz w trzęsących się dłoniach. Jej ciałem szarpnął spazm obrzydzenia. Pocałowała oszusta, zupełnie obcego mężczyznę, myśląc, że to był jej brat, co było jeszcze gorsze. Absurd goni absurd, pomyślała, zdając sobie sprawę, że prawdziwy Wiktor nigdy nie doprowadziłby do czegoś takiego.

A gdyby to nie był oszust?

Dłonie Frei bezwładnie opadły pośród złoto-beżowe falbany. To ona podjęła decyzję. Chciała tego, myśląc, że był to Wiktor. Wypiła zaledwie odrobinę wina i chciała pocałować własnego brata.

Wzięła kilka głębokich wdechów, a po policzku pociekły jej dwie szybkie łzy. To było za dużo. Czuła, że jest blisko granicy obłędu. Maski, demony, jednorożec, własne, grzeszne myśli i mnóstwo sekretów, które rodziły kolejne tajemnice. Pierwszy bal, na jakim miała okazję się pojawić, pozostanie przez nią zapamiętany jako koszmar.

Zanim zdążyli dotrzeć do domu, deszcz wezbrał na sile, nie pozostawiając na Wiktorze suchej nitki. Gdy dojechali na miejsce, ignorując zimno i złość, hrabia otworzył drzwi karocy.

— Mogłeś mnie uprzedzić! Nie uwierzyłabym ci od razu — krzyknęła przez łzy Freja, nie ruszając się z miejsca — ale mogłeś mnie uprzedzić. Jakoś bym sobie z tym poradziła. Nie jestem tak delikatna, jak sądzisz. — Potok jej słów skwitowało niekontrolowane zachłyśnięcie.

Wiktor przez moment stał jak wryty, szeroko otwartymi oczami patrząc na wściekłą siostrę. Twarz oblepiły mu czarne kosmyki, a ubrania ciasno przylegały do ciała, potęgując irytację.

— Wybacz więc, że chciałem cię chronić! — odwarknął.

— Ukrywanie prawdy to żadna ochrona! Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać, a gdy uciekłam, nawet nie zauważyłeś. To twoja wina.

Stojąc w drzwiach, Wiktor nabrał powietrza. Chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował, przez chwilę w milczeniu przyglądając się siostrze. Czuł, jak gniew powoli go opuszcza, ustępując zmęczeniu i zażenowaniu.

— Masz rację — szepnął.

— Co powiedziałeś?

— Powiedziałem, że masz rację. To moja wina. Dlatego już nigdy więcej cię na to nie narażę. Więcej nie będziesz musiała brać udziału w tej grze.

Freja głęboko westchnęła, uspokajając oddech i przetarła łzy, rozcierając makijaż.

— Żadnych więcej sekretów — podjęła po chwili, opanowanym tonem. — Żądam wtajemniczenia. Wróciłam do domu, do ciebie, by być przy tobie. Chcę wiedzieć, z czym to się wiąże.

— Uwierz mi. Nie chcesz.

Freja prychnęła i wyciągnęła palec wskazujący, celując między oczy Wiktora.

— W takim razie wyzywam cię na pojedynek. Jutro rano. Jeśli wygram, powiesz mi wszystko i przysięgniesz już nigdy niczego przede mną nie zatajać.

— Nie przyjmę tej niedorzecznej propozycji.

— W takim razie wracam do Marsylii. Wytrzymałam bez ciebie dziesięć lat, powinnam wytrzymać i resztę życia.

Minęła chwila, zanim słowa Frei dotarły do Wiktora.

— Blefujesz.

— Lepiej tego nie sprawdzaj — warknęła, łapiąc oburącz spódnicę i wyskakując z karocy. — A teraz chodź do środka, bo się rozchorujesz. Jesteś cały mokry i zziębnięty. — Nie mając dziś ochoty na dalszą kłótnię, zmieniła temat. — A tak w ogóle to gdzie zniknął nasz woźnica?

Wiktor zmarszczył brwi i pokręcił głową, idąc za siostrą w stronę domu.

— Pewnie dalej stoi na tarasie u Belmonta — sarknął, choć wiedział, że to nieprawda.

Tajemniczy manipulant, który śmiał pocałować jego siostrę, obserwował ich, stojąc właśnie za jednym z okien.



Hehehe >:D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro