Rozdział VIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Chcę zwiedzać Alaaan, chcę zwiedzać Alaaaaan...Chcę...

- Ucisz się już. – jęknąłem pocierając oczy otwartymi dłońmi. – Wiktor, po prostu się zamknij.

-Nie doceniasz mojego talentu muzycznego! – oburzył się okularnik.

- Twojego co?

- Aleś ty zabawny. – mlasnął z niezadowoleniem Wiktor. – Sam fakt, że tu jestem powinien zmuszać twoje sumienie do akceptowania tego, co robię.

Chłopak oparł się plecami o biały płot i spojrzał na mnie nucąc swoje „Chcę zwiedzać Alan".

Staliśmy przed wejściem na posesję pana Stasia. Właśnie dzisiaj postanowiłem poznać Wiktora z moimi nowymi przyjaciółmi jeszcze raz. Co jak co, ale ich pierwsze spotkanie nie było zbyt satysfakcjonujące. Chciałem, żeby dzisiaj było lepiej.

Zbyt dużo już przed Wiktorem ukrywałem – moją znajomość z Sebastianem i resztą końskiej ekipy, częste wypady, rozmowy. Właściwie wszystko co miało miejsce od pamiętnego dnia, w którym niechcący poznałem „cukierkową blondynkę". Wiktor był dla mnie cholernie ważny, dlatego bolało mnie to, że nic nie wiedział o moim życiu i o tym, jak spędzam wakacje. Nie chodziłem do stajni często, raczej sporadycznie spotykałem się z Sebastianem. Jednak dużo ze sobą pisaliśmy, więc bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Powoli przestawałem zwracać uwagę na jego bezpośredniość i brak poszanowania sfery intymnej.

Z Amandą dogadywałem się bardzo dobrze. Może to trochę bezpośrednie z mojej strony, ale uważam, że jest najfajniejszą dziewczyną jaką kiedykolwiek poznałem. Jest moją bardzo dobrą przyjaciółką.

Jeśli zaś chodzi o Martynę, to wciąż nie byłem w stanie rozgryźć tej dziewczyny. Nie rozmawiała ze mną, traktowała mnie jak powietrze. Czyli nic się nie zmieniło.

- No i po co przyszliśmy tak wcześnie? A mogłem za ten czas pyknąć sobie rundkę w Wiedźmina. – mruknął Wiktor z wyraźnym niezadowoleniem.

No i tutaj widzimy kolejny powód, dlaczego zabrałem dzisiaj Wiktora do stajni. Chciałem, żeby robił COŚ w te wakacje, i być może, (żeby nie zapeszać) też polubił tutejszą atmosferę.

- Właściwie to możemy wejść do środka, jak chcesz. – stwierdziłem patrząc na godzinę w telefonie.

Otworzyłem białą furtkę, która trochę zaskrzypiała i wszedłem na plac. Wiktor za mną. Umówiłem się z Sebastianem na konkretną godzinę, ale nikt się przecież nie obrazi, jeżeli przyjdziemy trochę wcześniej.

- To gdzie ta twoja blond księżniczka? – spytał sarkastycznie rozglądając się na boki.

Spojrzałem na Wiktora z pewnym politowaniem i już chciałem odgryźć się jakąś ambitną ripostą, ale spostrzegłem kogoś na ujeżdżalni.

- Jeździ. – mruknąłem i podszedłem bliżej barierki.

Sebastian faktycznie właśnie trenował. Był tak zajęty ciągłym pociąganiem na uzdę, głośnym krzyczeniem „Hop!" i miarowym poruszaniem się na koniu, że nas nie zauważył. Nie zdziwiło mnie to. Już nie raz widziałem blondyna podczas jazdy. Za każdym razem był tak samo skupiony na tym co robi. Ignorował wszystko w zasięgu wzroku, co nie było jego piękną Kadencją.

Wiktor stanął obok mnie i nic nie mówiąc, podążał wzrokiem za jeżdżącym chłopakiem.

- Właściwie to całkiem nieźle mu idzie. – powiedział po chwili głosem typowego eksperta od wszystkiego.

Spojrzałem na niego z politowaniem i lekko uniesioną prawą brwią.

- Ta. – odpowiedziałem.

- To kiedy wreszcie go poznam?

Wiktor odepchnął się lekko od barierki i schował dłonie do kieszeni swojej dużej bluzy.

- A może zamiast „go" powiesz „ją"?

Razem z Wiktorem szybko odwróciliśmy się w stronę dochodzącego pytania. Uśmiechnąłem się szeroko.

- Amanda!

Czarnowłosa znowu spieła włosy w długi kucyk. Obserwowała nas z rękami na biodrach i uśmiechała się szeroko. Była ubrana w strój jeździecki, a w prawej ręce trzymała brązową uzdę. Jak zwykle wyglądała prześlicznie.

- Cześć, Alan. – odwzajemniła uśmiech. – I cześć Wiktor. – zwróciła się do okularnika.

- Em, hej. – odpowiedział troszkę wybity z rytmu i delikatnie spuścił wzrok.

Przysiągłbym, że Wiktor w tym momencie stracił całą pewność siebie i przestał być wyszczekanym narzekaczem. Niebiosa, on się prawie zarumienił!

- Masz ładne legginsy. – mruknął cicho nie patrząc nawet na czarnowłosą.

Amanda zaśmiała się perliście i zaczesała kosmyk włosów za ucho.

- Dziękuję, Wiktorze. Tyle, że to są bryczesy, nie legginsy. – powiedziała.

Czym różni się dorodny pomidor skrzyżowany z burakiem od Wiktora?

W tamtym momencie – niczym!

Ba dum tss.

Nie powinienem się śmiać, sam nie wiedziałem, że Sebastian nosi bryczesy, a nie legginsy. No ale skąd niby miałem to wiedzieć? To się przecież niczym nie różni.

Podejrzewałem, że nie tylko nazwę legginsów przeinaczyłem. Ktoś niedawno wspomniał, że mój „magazyn" to siodlarnia.

- Czekacie na Sebcia? – spytała po chwili ciszy Amanda. – Ja też czekam aż skończy jeździć. – powiedziała nie czekając na naszą odpowiedź. – Miałam zamiar pobawić się trochę z Grandem, ale Seba jeździ już od trzech godzin! Chłopak nie ma umiaru. - uśmiechnęła się delikatnie. – Oby go tyłek potem nie bolał.

Wiktor parsknął śmiechem i przysiągłbym, że znowu zanucił swoje „Chcę zwiedzać Alan".

- Napijecie się czegoś? – spytała Amanda. – Nie chce mi się tutaj sterczeć i obserwować jak jeździ.

Spojrzeliśmy na siebie z Wiktorem i kiwnęliśmy twierdzącą głową. Tradycyjnie skierowaliśmy się siodlarni, do Pokoju Zwierzeń, w którym Amanda nalała nam soku Tymbark jabłko – mięta. Stuknęliśmy się szklankami i zaczęliśmy luźną rozmowę. Amanda zadawała dużo pytań Wiktorowi. Pytała się o jego szkołę, zainteresowania, wakacje. Chłopak na początku odpowiadał bardzo zdawkowo, drapał się po karku i wzdychał. Nie był przyzwyczajony do rozmów z dziewczynami. Ja chyba też, ale ze mną nie było aż tak źle. Mimo to, z wielkim zacieszem na twarzy musiałem przyznać, że od słowa do słowa, Wiktor coraz bardziej się otwiera. Amanda chyba też to zauważyła, uśmiechała się i kontynuowała rozmowę.

I w momencie, w którym przeszło mi przez myśl, że czuję się tu troszkę niepotrzebny, do Pokoju Zwierzeń wparował Sebastian. Sebastian bez koszulki.

Nie wiem czy bardziej zdziwiony był Wiktor, który popluł się sokiem, Amanda, która uniosła lekko prawą brew czy sam Sebastian, który najprawdopodobniej nikogo się tutaj nie spodziewał.

- O, Aluś! – krzyknął, gdy tylko mnie zobaczył.

Nie dając po sobie poznać, że nie spodziewał się zastać tutaj nikogo, rzucił mi się na szyję i mocno mnie objął.

- Dawno Cię tu nie widziałem, jesteś wreszcie!

Byliśmy umówieni, drobiazg.

Kiedy się ode mnie wreszcie odkleił, miałem całą mokrą koszulkę. Wspomniałem, że był mokry? Tak, był nagi i mokry.

- Prysznic wężem ogrodowym? – spytałem.

Sebastian zaśmiał się i przejechał ręką po swoich wilgotnych włosach.

- Jeździłem troszkę. – odpowiedział.

- Troszkę? Trzy godziny, głupku! – Amanda wywróciła oczami i westchnęła ciężko. – Po za tym, Seba, ślepy jesteś? Alan nie jest naszym jedynym gościem. – wskazała głową na Wiktora. – Trochę dobrych manier, koński chłopcze.

Sebastian gwałtownie zamrugał oczami i zarumienił się nieznacznie. Zaraz po tym uśmiechnął się szeroko i spojrzał bacznie na Wiktora.

- Pamiętam cię...- stwierdził przyglądając się Wiktorowi. – Ty jesteś Wikuś, prawda? Byłeś tu już kiedyś!

- Wolę po prostu Wiktor. - burknął lokaty.

Od razu po tym został prawie powalony przez Sebastiana, który na niego się rzucił. Wiktor pisnął i odepchnął od siebie blondyna.

- Jesteś mokry! – jęknął.

Sebastian zaśmiał się i machnął ręką. Zaraz po tym opadł na kanapę z głośnym westchnięciem i zaczął chichotać.

Amanda dopiła swój sok bacznie obserwując chichoczącego Sebastiana i odłożyła szklankę na stolik.

- Dobra chłopaki, zostawiam was. Idę oporządzić Granda. I wreszcie sobie pojeżdżę. – spojrzała z wyrzutem na Sebastiana, ale ten tylko puścił jej oczko i pokazał język.

Amanda westchnęła i skierowała się w stronę schodów.

Wiktor wyglądał jakby się zapowietrzył i już chciałem spytać co mu jest, kiedy nagle się odezwał:

- Mogę iść z Tobą?

Gdybym w tym momencie coś pił, to najprawdopodobniej poplułbym wszystkich dookoła. Na szczęście Tymbarka dopiłem wcześniej.

Amanda wyglądała na szczerze zdziwioną, ale nic nie dała po sobie poznać i tylko uśmiechnęła się i kiwnęła głową. Wiktor powoli wstał z krzesła i rzucając mi w progu krótkie spojrzenie wyszedł za Amandą. Zostałem sam na sam z Sebkiem.

-Ulala. – blondyn uśmiechnął się i odłożył pustą szklankę na stolik obok. – Amandzia i Wikuś? – poruszał sugestywnie brwiami.

- Daj spokój, Wiktor ma dziewczynę. A w związkach jest bardzo wierny, nie zrobiłby czegoś takiego. - przewróciłem oczami.

Sebastian przeciągnął się na kanapie i wydał z siebie koci dźwięk. Coś pomiędzy miauknięciem a mruczeniem.

- Sam mi opowiadałeś o tej całej Kaszy. Na tym chyba związek nie polega, co? – spytał retorycznie.

Nie mogłem się nie zgodzić. Wiktor się angażował w swój związek z Kaszą. Pisał do niej, spekulował na temat ich spotkania, obdarowywał podarunkami. A ona najnormalniej w świecie miała to wszystko gdzieś. Ignorowała go, wykręcała się od rozmów i nigdy nie wykazała większego zainteresowania Wiktorem.

Po części było mi głupio, bo kiedyś uważałem, że są świetnie dobraną parą. Co z tego, że Kasza gra w gry? Nie pierwsza i nie ostatnia taka dziewczyna. A Wiktor zasługuje na kogoś lepszego.

Czy wyobrażałbym sobie związek Wiktora z Amandą...?

- Jesteś zazdrosny? – spytał znienacka Sebastian.

- Co masz na myśli? O kogo niby mam być zazdrosny? – spytałem z lekkim wyrzutem.

Sebastian wzruszył ramionami.

- A o kogo jesteś? O swojego najlepszego przyjaciela? Czy o Amandę? Lubisz ją, prawda? – blondyn zasypywał mnie pytaniami. Przysiągłbym, że mówił to wszystko, jakby mnie o coś oskarżał. Nie wiedziałem o co mu chodzi. Jeszcze nigdy się tak nie zachowywał. Pierwszy raz powiedział do mnie coś innym tonem niż tym jego codziennym, wesołym.

- Nie, nie jestem. – powiedziałem kręcąc przecząco głową.

Sebastian wypuścił powoli powietrze z płuc i oparł głowę o oparcie zniszczonej kanapy.

- Przepraszam. – powiedział nagle.

- Za co? – odwróciłem się w jego stronę i spojrzałem mu w oczy.

Odwrócił wzrok i zagryzł lekko dolną wargę. Westchnął ciężko i wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale się bał. Byłem ciekawy co, ale nie chciałem naciskać. Gdyby chciał, to sam by mi powiedział.

- Przyjedziesz na moje zawody? – spytał cicho zmieniając temat.

- Jakie zawody? – spytałem autentycznie zdziwiony.

- Mam turniej jeździecki w przyszłym tygodniu. W Zbrosławicach. – odpowiedział. – Nic takiego, zwykłe zawody, ale...

- Jasne, że przyjadę Ci kibicować! – przerwałem mu. – Czemu nie wspomniałeś o tym wcześniej?

Sebastian nerwowo przeczesał włosy dłonią. Wciąż na mnie nie patrzył.

- Nie chciałem robić ci problemu. Wiem, że nie przepadasz za końmi i...

- Daj spokój! – krzyknąłem. – Głupi jesteś. Zawsze przyjechałbym na każde twoje zawody. To przecież logiczne, przyjaźnimy się.

Blondyn spojrzał na mnie z wdzięcznością i szeroko się uśmiechnął. Szepnął bezdźwięczne „dziękuję" i pochylił się, żeby mnie przytulić. W momencie, kiedy objął mnie ramionami syknął z bólu.

- Co jest? – spytałem zmartwiony.

- Zakwasy. – syknął masując się po udach. – Cholera, przesadziłem mimo wszystko, Amanda miała rację. Zdecydowanie za długo jeździłem. Nie tylko dzisiaj, od kilku dni jeżdżę zdecydowanie częściej. – jęknął obolały i odsunął się.

Nie mam zielonego pojęcia co mną kierowało, kiedy położyłem dłoń na torsie Sebastiana i popchnąłem lekko dając mu do zrozumienia, żeby położył się na kanapie. Chłopak był zdziwiony, ale bez sprzeciwu powoli oparł się o kanapę uważnie mnie obserwując. Delikatnie położyłem dłoń na jego udzie i przejechałem nią po całej długości, od kolana do biodra. Przełknąłem ślinę i zacząłem lekko uciskać jego spięte mięśnie. Odchylił głowę i jęknął cicho. W momencie, w którym chciałem zacząć masować go porządnie, do Pokoju Zwierzeń wpadł zdyszany Wiktor. Z prędkością światła zabrałem dłonie z ud Sebastiana, a sam blondyn szybko wstał z kanapy. Wiktor nic nie zauważył.

- Sebastian! – krzyknął. – Amanda prosi żebyś przyniósł jej siodło.

- Ja to zrobię. – powiedziałem szybko i uciekłem z pokoju, nie zaszczycając chłopaków spojrzeniem.

Czy mi do reszty odwaliło? Czy ja właśnie zmacałem Sebastiana? Czy mi do reszty odwaliło?

Jak najszybciej zbiegłem po schodach, byle tylko znaleźć się jak najdalej od Sebastiana. Gdybyśmy tam zostali, byłoby strasznie niezręczne.

Pobiegłem do siodlarni (magazynu) w poszukiwaniu siodła dla Amandy. Tak szybko uciekłem z Pokoju Zwierzeń, że nie wiedziałem nawet o jakie siodło chodziło. Wbiegłem do pokoju z siodłami z nadzieją, że jak wezmę stamtąd jakiekolwiek, to będzie dobrze. Przypadkowo zatrzasnąłem za sobą drzwi.

- Cholera! – warknąłem naciskając nerwowo klamkę z nadzieją, że drzwi ustąpią.

Bez skutku. Stary, zardzewiały zamek w jeszcze starszych drzwiach zepsuł się na amen. A ja zostałem w środku. Bez komórki.

- Kurwa mać. – szepnąłem osuwając się powoli po ścianie, kończąc na brudnej podłodze.

Schowałem twarz w dłoniach i jęknąłem. Uderzyłem pięścią w ścianę, co nie przyniosło żadnego skutku, nie licząc mojej bolącej ręki. Utknąłem tam. Sebastian wspominał mi coś o zatrzaskujących się drzwiach.

Dodatkowo męczyło mnie to, co przed chwilą się stało. Dlaczego to zrobiłem? Nie rozumiałem mojego postępowania. Nie wiedziałem dlaczego w ogóle wpadłem na tak debilny pomysł, żeby rozmasować nogę Sebastiana. Dobrze, że Wiktor nam przerwał, bo gdyby trwało to dłużej niż te pół minuty, to byłoby jeszcze gorzej. Było by jeszcze bardziej niezręcznie.

Kiedy siedziałem pod tą ścianą zastanawiając się co jest ze mną nie tak, usłyszałem zduszony syk. Momentalnie podniosłem głowę próbując namierzyć źródło dźwięku. Wstałem i wolno przeszedłem dystans dzielący mnie od porozwieszanych siodeł. Przechodząc pomiędzy nimi dostrzegłem drzwi na przeciwległej ścianie. Z tego co pamiętałem, Sebastian mówił mi coś o zepsutej toalecie w siodlarni, ale skoro była zepsuta, to dlaczego ewidentnie stamtąd dochodził ten podejrzany dźwięk?

- Halo...? – spytałem podchodząc bliżej starych, drewnianych drzwi na prowizoryczną kłódkę. – Jest tam ktoś? – zapukałem.

Brak odzewu. Zapukałem jeszcze raz.

Tam na bank ktoś był, przecież nie jestem głuchy!

Zapukałem ponownie. Znowu nic.

Nie zważając na dobre maniery, czy ich brak, otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Pomieszczenie było małe, 2x2m2. Znajdował się tam tylko klop, który, jak wspomniał Sebek był zepsuty. No i siedziała tam Martyna, taki szczegół.

- Co ty tu robisz? – spytałem obserwując dziewczynę siedzącą naprzeciwko muszli klozetowej z bandażem w ręku.

Martyna nie odpowiedziała, tylko spojrzała na mnie z mordem w oczach.

- Co robisz z tym bandażem? Skaleczyłaś się? Dlaczego tu...MATKO BOSKA! – krzyknąłem kiedy w końcu dostrzegłem to, co powinienem zobaczyć od początku.

Cała łydka Martyny była zakrwawiona. Najwięcej czerwonej posoki znajdowało się tuż pod kolanem, to tam najprawdopodobniej była rana. Krew ciurkiem spływała po całej łydce aż na ziemię. Dopiero teraz zauważyłem, że dziewczyna się trzęsie.

- Co ci się stało!?

Byłem wystraszony. Martyna, z którą nigdy nie zamieniłem ani słowa miała ogromną ranę na nodze, która wyglądała jakby została zrobiona jakimś ostrym narzędziem. Nie miałem pojęcia jak się zachować, już wszystko pozapominałem z lekcji Edukacji dla Bezpieczeństwa z gimnazjum. A do tego byliśmy zatrzaśnięci w siodlarni.

Nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony Martyny, wyrwałem jej bandaż z ręki i kucnąłem przed nią.

- Czym to zrobiłaś? – głos mi się trząsł. – Trzeba to odkazić.

Nerwowo rozglądałem się po całym pomieszczeniu. Niestety, oprócz siodeł w jednym, a zepsutym klozecie w drugim nie było tutaj nic.

- Nie pomagaj mi. – powiedziała cicho Martyna.

- Zwariowałaś!? Masz ogromną dziurę pod kolanem, zaraz się wykrwawisz, jesteśmy w pierdolonej siodlarni, a ty mówisz, że mam ci nie pomagać? – wrzasnąłem.

Martyna bacznie mi się przyglądała, ale nie powiedziała nic. Nawet nie spuściła wzroku.

- Chyba powinienem to zawiązać. - szepnąłem trzęsącym się głosem, sam nie wiem czy do siebie czy do dziewczyny obok. – Co się stało? – spytałem ponownie.

- Widły. – odpowiedziała tylko. Nie drążyłem tematu.

- Powinien zobaczyć to lekarz. – stwierdziłem powoli zawiązując bandaż wokół jej łydki. – Koniecznie. – dodałem.

Nic nie odpowiedziała.

- Martyna, nie wiem czy wiesz, ale jesteśmy tutaj zatrzaśnięci. Nie mam przy sobie telefonu. – spojrzałem jej w oczy.

Sam nie wiem po co jej to mówiłem. Byłem niesamowicie zestresowany całą tą sytuacją. Chyba chciałem po prostu wyjaśnić jej sytuację w której się znaleźliśmy. Martyna kiwnęła głową i wyciągnęła z kieszeni telefon komórkowy. Nic nie mówiąc podała mi go. Zadzwoniłem po pogotowie. Brunetka nie miała zapisanego numeru ani Sebastiana, ani Amandy. Nikogo, do kogo moglibyśmy w tym momencie zadzwonić o pomoc. Nie pytałem dlaczego, tak samo jak ona nie pytała czemu waliłem pięścią w ścianę jakieś 10 minut temu. Było mi to na rękę.

Pogotowie przyjechało dość szybko. Wyjaśniłem sytuację w której się znaleźliśmy przez telefon, więc ratownicy wiedzieli co mają robić. Wyważyli zepsute drzwi i od razu zabrali Martynę, która z powodu upływu krwi zemdlała mi w ramionach. Wiktor, Amanda i Sebastian stali tuż za ratownikami i zostałem wręcz powalony przez Sebastiana, który się na mnie rzucił, gdy tylko ratownicy zabrali brunetkę i zrobiło się przejście.

- Tak się martwiłem. – szepnął w mój kark mocno mnie do siebie tuląc. – Nikt nie wiedział gdzie się podziałeś, a do tego to pogotowie...Jezu. Nie rób mi tego nigdy więcej. – dodał załamującym się głosem.

Pogładziłem go po plecach i delikatnie się odsunąłem.

- Nic mi nie jest, głupku. – zmierzwiłem mu włosy. – To Martyna zrobiła sobie krzywdę. – dodałem patrząc w stronę, w którą ratownicy zabrali brunetkę.

Z tego co wiem, nic poważnego jej się nie stało. W sensie, aż tak poważnego. I tak się martwiłem. Sam nie wiem czemu czułem się po części winny temu, co się wydarzyło.

Wiktor wyglądał na przerażonego, gryzł kciuka patrząc na przemian na mnie i na oddalających się ratowników. Amanda stała z lekko spuszczoną głową.

Wiedziałem, że muszę im wyjaśnić wszystko co się stało. Siodlarnia, Martyna, rana po widłach, pogotowie. Brzmiało to bardzo źle.

Sebastian znowu mnie objął chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi.

- Nie chcę cię stracić. – szepnął tak, że tylko ja to usłyszałem.

Nie wiedziałem co odpowiedzieć.

OD AUTORKI:

Ponad dwa miesiące nie dawałam znaku życia... 

A po dwóch miesiącach wróciłam z najbardziej chujowym rozdziałem pod słońcem. Mam ochotę schować głowę w piasek i przepraszać was dławiąc się nim. 

A teraz wyjaśnienia.

Nie wiem dlaczego straciłam całą wenę, naprawdę.  Odkąd zaczęłam liceum nie mam czasu na nic. Nie mam czasu nawet na to, żeby się porządnie wyspać, a co dopiero napisać rozdział. Jednak nie narzekam, mam genialną klasę i dwóch classmate'ów którzy na 100% są gejami asdfghjkl! 

Jeden z nich to typowy laluś dla którego najważniejsze są ciuchy i fryzura.

Drugi ma kolczyk w ustach i w lewym uchu i jest przesłodki. 

Chyba napiszę o nich opowiadanie, bo odwalili razem tyle rzeczy, że to było aż za dużo jak na moje pedalistyczne serduszko. Czytalibyście yaoi w całości na podstawie prawdziwych wydarzeń i  prawdziwych chłopców? Koniecznie napiszcie! 

Chciałabym jeszcze bardzo podziękować, za wszystkie komentarze pisane w różnych odstępach czasowych, które motywowały mnie żeby w końcu coś napisać. Jesteście niesamowici, dziękuję. Chyba najszczersze dziękuję, jakie w życiu wypowiedziałam. Dziękuję. 

A w załączniku macie Chcę zwiedzać anal, które śpiewał Wiktor.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro