Nowa Praca

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

//tagi: Obyczajowe,  backstory, narkotyki, Scisor

Jaszczur wracał do domu, już trzeci raz w tym miesiącu usłyszał "odezwiemy się do pana" i doskonale wiedział, że znaczenie tego zwrotu jest zupełnie przeciwne. Zaparkował swoje stare, rdzewiejące autko pod małym blokiem. Wyłączył silnik, co jednocześnie uciszyło charczące radio i siedział tak chwilę, w ciszy, zgarbiony, bo ledwo mieścił się we własnym samochodzie przez rogi na łbie. Wyciągnął telefon.

"W pentagonie o 20 będą, jak chcesz"

Popatrzył na siebie w wąskim lusterku, widząc w nim tylko odbicie swoich podkrążonych oczu, przenikających gdzieś zza nieumytej grzywy.

Otrząsnął się z chwilowego marazmu, zdarzało mu się to czasem, odkąd pamiętał. Zwykle mówił, że po prostu się "zawiesza", pewnie miało to jakieś przyczyny i jakby poszedł do lekarza, to dałoby się to naprawić, ale kogo niby na to stać? Jego na pewno nie. Otworzył schowek i wrzucił tam swojego vape'a, żeby zaś nie dostać krzywego spojrzenia. Wysiadł. Ruszył w stronę mieszkania na parterze, wszedł pod daszek, który jednocześnie był platformą dla mieszkań piętro wyżej. Wyciągnął dłoń, żeby złapać za klamkę. Zamarł.

Drzwi były wygięte i uszkodzone tak, że nie dało się ich nawet zamknąć, a zamek rozjebany. Popchnął drzwi, wpadł do środka, w panice rozejrzał się po zagraconym, ciemnym mieszkaniu. Na kanapie zobaczył kobietę. Siedziała skulona, z twarzą w dłoniach i siniakami na rękach, ubrana jedynie w starą podkoszulkę i bieliznę. Na nogach miała poszarpane rajstopy. W sekundę klęczał przy niej, patrząc na nią od dołu i próbując zobaczyć jej twarz.

– Mamo! Co się stało?! – chwycił ją za ramię, co przywołało ją minimalnie do porządku.

Spojrzała na niego zabłąkanym wzrokiem. Oczy miała jak wielkie czarne plamy, od kokainy. Oddychała ciężko, a dłonie jej się trzęsły. Policzek i bok czoła miała spuchnięte i sine. Usta jej zadrżały, tak jakby starała się coś powiedzieć, ale jednocześnie z całej siły powstrzymywała łzy.

– To tylko pieniądze, słonko. – wydukała, prychając nosem raz za razem, zanim zaczęła płakać, natychmiast sięgnęła po chusteczki na starym stole, przekopując się przez puste butelki i woreczki.

Przez chwilę chciał o coś jeszcze zapytać, ale nie było o co. Przychylił się w tył i usiadł na podłodze, wpatrując się w swoje łapy. Czemu tak musi być? Często zadawał sobie to pytanie, mimo iż nie był już dzieciakiem. Zresztą sam sobie zawsze odpowiadał, kwitując słowami "jest jak jest." Gdyby tego nie robił, to już dawno skończyłby w psychiatryku.

– Dostałem tę pracę dzisiaj.

– Naprawdę? – Podniosła na niego wzrok ze zmęczonym uśmiechem. Mógłby przysiąc, że była w tym nutka matczynej dumy.

– Mhm. O dwudziestej mam pierwszą zmianę. – Odwzajemnił uśmiech.

– To super! – Wzięła jego pysk w dłonie – Tylko, proszę cię, obiecaj mi, że nie wkopiesz się w nic głupiego. Już i tak mamy wystarczająco problemów.

– Mamo...

– Po prostu mi obiecaj.

Położył łapę na jej dłoni.

– Obiecuję.

***

Digger rzucił mu torbę. Prawie wypadła mu z rąk, kiedy ją łapał. Zajrzał do środka. Była wypełniona małymi plastikowymi buteleczkami z zielonkawym płynem. Z daleka wyglądały jak zwykłe liquidy, ale w rzeczywistości był to Drageroyk. Położył torbę na siedzenie pasażera i zwrócił się do niego z powrotem. Przed nosem zobaczył małą zmiętoloną kartkę.

– Kartka? Który my mamy rok, nie możesz mi tego wysłać po prostu?

– Pały sprawdzają esy, więc kurwa nie cwaniakuj, mordo. Masz kartkę. Jak skończysz, to ją spal.

Jaszczur, mimo iż wciąż nie był przekonany, wziął papier do ręki, odruchowo oglądając go z obu stron. Było widać na nim zagięcia po złożeniu go ze trzy razy, a na przodzie, niebieskim długopisem była napisana lista imion i adresów.

Wsiadł do auta i pojechał. Dłonie zaciskał mocno kierownicy, a co jakiś czas brał głębsze oddechy, kiedy szacowany czas podróży na GPS-ie stopniowo malał. Każdy samochód jadący za nim, czy stojący obok niego na pasach wydawał się radiowozem, przez co stale siedział jak na gwoździach, bez chwili relaksu. Puściłby jakąś muzykę, żeby zająć głowę czymś innym, ale radio, tak jak do tej pory, chociaż wydawało jakieś prychnięcia, tak teraz całkiem zdechło. Trzeba będzie je wymienić. Kiedyś, za te pieniądze, które zarobi. Ta myśl minimalnie poprawiła mu humor. Już nie będzie musiał jeździć z tym ledwo grającym badziewiem, tylko kupi sobie coś porządnego, stereo, z mocnym basem.

Jeździł z punktu w punkt. Czasami zostawał w aucie, aż ktoś nie zagadywał go przez otwartą szybę, czasami wpadali na siebie na parkingu, a czasami wchodził do budynku i podawał im butelkę przy wyjściu. Z godziny na godzinę stres malał, za to coraz bardziej zastępowany przez zmęczenie.

Zaczął wystukiwać jakąś melodię o kierownicę, sam nie wiedział jaką, cokolwiek, co mu wpadło, a jego mózg zdawał się przetwarzać ciche puknięcia na trzeszczący amen break, który szybko przybrał formę jakiejś pełnej elektronicznej melodii. Głowa bujała mu się do nieistniejącej piosenki, jaką na bieżąco komponował w swojej głowie. Była szybka, zapętlona i chaotyczna, bzycząc i trzeszcząc w jego głowie, prawie jak jego zepsute samochodowe radio. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej zdał sobie sprawę, że będzie mu brakować szumu i zacinania się muzyki, kiedy już kupi nowy sprzęt.

Skręcił w prawo, tak jak prowadziła go nawigacja. Ulica, tak jak wszystkie slumsy, była zawalona śmieciami i ogrodzona szarymi, paskudnymi blokami, co druga lampa uliczna nie działała, więc i tak nie było widać zbyt wiele. Zwolnił auto i wzrokiem śledził kolejne tabliczki z numerami. Dwanaście. Zatrzymał się. Wziął dwie butelki do kieszeni. Wysiadł i ruszył prosto w alejkę za budynkiem. Stanął za wielkim kubłem na śmieci i czekał, oparty o ścianę. Przymknął na chwilę oczy i przechylił głowę w górę.

– Nie jesteś tym samym co zawsze. – Chrapliwy głos dotarł nagle do jego uszu, na co chłopak zadrżał i szybko skierował wzrok w stronę dźwięku. Stał przed nim menel, zaraz za nim drugi. Śmierdzący, zarośnięci, ubrani w cokolwiek znaleźli, twarze w ranach.

– A to ma jakieś znaczenie? – Zapytał, starając się grać tak groźnego, jak tylko potrafił.

– No, a co jak jesteś podstawionym psem? – Zaraz rzucił się ten drugi.

– Eh? Nie jestem!

– To... ee... udowodnij!

– Niby jak? Cholera, bierzecie albo nie? – Zmarszczył brwi i stanął do pionu, gotowy, żeby odejść.

– Dobra, dobra, kierowniku, spokojnie. – Ten pierwszy zagrodził mu drogę – To gdzie masz ten towar?

Jaszczur sięgnął do kieszeni i dyskretnie pokazał butelki.

– Co, i to tyle?! Jakbyś nie był podstawiony, to byś miał więcej!

Gdyby nie jego anielska cierpliwość, to byłby już w aucie i jechał dalej. Chociaż fakt, że jeśli nie zaliczy wszystkich na liście, to prawdopodobnie obetną mu z jego działki, również grał tu rolę. A on naprawdę potrzebował tego hajsu. Westchnął ciężko.

– Resztę mam w aucie.

– Aha? To pokaż.

Jego oczy prawie wywinęły się na drugą stronę. Czy w żadnej robocie nie da się odgonić od takich upierdliwców? Chciał to mieć z głowy, więc zaprowadził dwójkę do auta, otworzył drzwi i wyciągnął wielką czarną torbę, trzymając ją za ucho obiema łapami.

Menele pochylili się nad torbą, zaglądając do środka. Spojrzeli po sobie w ciszy i pokiwali głowami. Chłopak już miał się odwracać i chować torbę, kiedy dwójka naprędce wyłowiła garście butelek z torby i rzucili się do ucieczki. Nie zdążył wydać z siebie nawet dźwięku, nawet mrugnąć, pomyśleć. Rzucił się za nimi.

Wbiegli do jednej z kamienic, zatrzaskując drzwi za sobą. Dopadł do drzwi, wpieprzając się w nie całym swoim cielskiem. Potężny huk, drzwi ani drgnęły. Nie poddał się. Jeszcze raz i jeszcze raz. Ryknął za nimi, waląc łapami w drzwi. W końcu odbił się od wejścia. Obrócił się tyłem, kopnął puszkę leżącą na chodniku, a ona potoczyła się gdzieś w ciemność, poza zasięg latarni. Stanął.

Dopiero teraz przypomniał sobie o oddychaniu. Wziął kilka haustów powietrza i przeczesał włosy obiema rękami. Przymknął oczy i zamarł na chwilę, drżąc od adrenaliny. Kurwa. Kurwa. Kurwa. Nie może tego tak zostawić. To jego pierwszy dzień, wypierdolą go i to jeszcze z długiem. Przecież on nie ma na to kasy, to go zajebią... I jego matkę też. Dobra, nie. Nie tak. Trzeba pomyśleć. Nie wypalą tego wszystkiego w pięć minut, na spokojnie.

Obrócił się w stronę kamienicy i patrzył. Liczył, że jego mózg będzie wiedział co robić. Coś wymyśli, jakoś wydedukuje co dalej. Kiedy tu przyjechał, paliło się okno po prawej na samej górze, i po lewej na środku. Parter był zgaszony. Teraz okno po lewej na parterze się pali. Są na parterze. Nozdrza mu zadrżały, a jedno z kolan zaczęło lekko podrygiwać. To nawet lepiej może tam wejść przez okno. Wybić szybę i wejść... Czym? Na nowo pobudzony rozglądał się po ciemnej ulicy, szukając czegokolwiek, co byłoby na tyle solidne, aby strzaskać szkło. Przy śmietniku, obok którego stał jeszcze kilka minut temu, leżał stołek.

W mieszkaniu na parterze, po lewej, rozległ się przeraźliwy trzask. Odłamki szyby rozsypane w drobny mak posypały się na starą, zaplamioną bogowie wiedzą czym wykładzinę. Jaszczur wpadł do pomieszczenia, niezgrabnie przewalając się przez ramę. Za sobą targał obdrapany, drewniany stołek bez jednej nogi.

– ODDAWAĆ MÓJ TOWAR, KURWY.

***

– I wtedy mu wyjebał tak, że gość poleciał na księżyc! – Digger nagle zarzucił jaszczurowi ramię na szyję, popijając piwo z butelki.

– Nie no, daj spokój, po prostu wziąłem z powrotem ten towar...– Zaśmiał się niezręcznie, stukając palcami w swoją puszkę energetyka. Nad brwią miał spory plaster. Resztę siniaków miał pod bluzą, więc na szczęście tamtego dnia musiał tłumaczyć się matce tylko z tego jednego, widocznego.

Dookoła stolika zawalonego szkłem i aluminium siedziała grupka beastmenów, wsłuchując się w nadwyraz emocjonalną narrację, prowadzoną przez jego kumpla.

– Ta! I pociachałeś ich jak papier! Tak gadają! Jak nożyczki! – Chłopak dwoma palcami udał nożyce, dodając efekty dźwiękowe ustami.

– No, panie Scisor, ledwo uratowałeś swoja skóra! Nie możesz tak głupio robić. – w końcu odezwał się Pete. Nie mówił zbyt dobrze po angielsku, ale i tak cieszył się ogromnym poważaniem w towarzystwie.

Jaszczur nieco się speszył. Pete miał rację. Jego "wyczyn" w ogólnie nie byłby potrzebny, gdyby był ostrożniejszy od początku. Już miał przepraszać, ale ten kontynuował.

– Ale trzeba takich, co szybko błąd naprawiają! Dobrze jest. Ważne, że straty żadne. – uniósł swoją butelkę w stronę chłopaka, a potem wziął sporego łyka. Wiele za nim wtórowało, przyklaskując jego opinii.

Kiwnął do mężczyzny głową w ramach podziękowania, kiedy poczuł wibrację telefonu. Szybko wyłowił go z kieszeni bluzy i spojrzał na ekran.

– Ou, sory mordy, ale muszę już spadać.

– Co, mamusia się martwi? – Digger zachichotał.

– A spierdalaj. – uśmiechnął się i dał mu kuksańca w ramię, potem wstał do wyjścia.

– To co? Jak będzie robota, to się odezwę, Scisor? – podkreślił ostatnie słowo, papugując koślawą wymowę Pete'a.
"Scisor " w zasadzie nie brzmi tak źle, jak na ksywę.

*"Scisor" ma obrazować lekko niepoprawną wymowę ang. Scissors (nożyczki). Stwierdziłem, że nie będę tego tłumaczyć, jako że jest imieniem i przez to trochę nieprzetłumaczalna grą słowną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro