2. Złodziej?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Czym sobie na to zasłużyłam? Za jakie grzechy? Nikogo przecież nie zabiłam... Jeszcze". – W trakcie wspólnego posiłku do głowy Lianai przychodziły najróżniejsze sposoby pozbycia się Carlin. Współlokatorka od początku trwania śniadania niemalże wisiała na jej ramieniu i paplała bezustannie o... Lian już sama nie wiedziała, o czym. Przestała słuchać zaraz na samym początku tego monologu. W milczeniu spożywała ryż z sosem, który wyjątkowo jej nie smakował – a było to jedno z jej ulubionych dań. Siedzący obok Tenner od czasu do czasu posyłał w stronę przyjaciółki współczujące spojrzenie, ale niewiele mogło to pomóc.

W końcu piskliwy świergot dziewczyny zaczął przeszkadzać również innym pasażerom. Wymieniali między sobą znaczące spojrzenia, ale nikt za bardzo nie miał ochoty jej przerwać. Ostatecznie jednak pewien mężczyzna nie wytrzymał.

– Wiesz, wizyta twojej ciotki u krawcowej naprawdę nikogo nie interesuje – powiedział na głos. Wszyscy, jak jeden mąż, popatrzyli w jego stronę. Ku swemu zdumieniu, Lian rozpoznała w nim niemiłego cudzoziemca, na którego rano wpadła. Siedział dokładnie na przeciwko niej, lecz tym razem jego mordercze spojrzenie było utkwione w jej sąsiadce.

– ...ale mówię ci, ta mina była... – paplała dalej Carlin.

– Czy zamierzasz kiedyś zamknąć buzię? – warknął ponownie, o wiele mniej uprzejmie. Dopiero to zwróciło jej uwagę.

– Słucham? Mówiłeś coś? – Zamrugała oczami, jakby niespodziewane słowa wybudziły ją z jakiegoś transu. Spojrzała na swój posiłek. – Ojej, ale się zagadałam! Zaraz wystygnie! – Jej śmiech wypełnił przestrzeń, jakby powiedziała coś niesamowicie zabawnego, po czym rozpoczęła pałaszowanie. Goście odetchnęli z ulgą i powrócili do wcześniejszych czynności. Cudowna cisza nie trwała jednak długo. – To jest zupełnie, jak... – Pełne usta chyba zupełnie nie przeszkadzały dziewczynie w mówieniu. Po dwóch minutach czara się przelała i ciemnowłosy interweniował ponownie.

– Weź w końcu zamknij usta i przestań nawijać! – To poskutkowało. Gaduła rzuciła mu wprawdzie oburzone spojrzenie, jednak do wyjścia z jadalni nie wypowiedziała już ani słowa.

Lian poczuła nagle sympatię do tego młodzieńca, mimo jego niezbyt przyjemnego wyglądu oraz nieuprzejmego wcześniejszego zachowania. Kiedy jednak zauważył, że ona na niego patrzy, posłał jej tak pogardliwe spojrzenie, że natychmiast straciła humor.

„O co mu chodzi? Czy ja mu coś zrobiłam?" – zastanawiała się. W swoim siedemnastoletnim życiu spotkała wielu niemiłych i wrogich ludzi, ale zupełnie nie rozumiała zachowania tego człowieka. Był zmienny jak pogoda na otwartym morzu. Albo po prostu jednakowo zły na wszystkich. Im więcej o nim myślała, tym bardziej była rozdarta. Czuła, że kryje w sobie jakiś smutek. I, wbrew sobie, zaczynała mu współczuć.

-***-

Po śniadaniu wyleciała z jadalni jak burza. Na statku trudno było znaleźć jakąś dobrą kryjówkę, a do kajuty ani myślała wracać. Ostatecznie postanowiła schronić się w ładowni. Teoretycznie pasażerowie nie mieli tam wstępu, lecz Lianai była gotowa zrobić wszystko, byleby uciec od Carlin.

Czujnie powiodła wzrokiem dookoła.  Pozwoliła przejść jakiejś zakochanej parze, po czym uniosła klapę w podłodze. Nieco zaskoczyła ją waga włazu, ale nie stanowiło to wielkiego problemu. W domu zwykle to na nią spadał obowiązek noszenia ciężkich wiader z wodą, toteż już po chwili na palcach zeszła po wąskich, drewnianych schodkach. Kilka kroków niżej postanowiła opuścić drzwiczki. Planowała położyć je jak najciszej. Brakowało tylko kilku centymetrów, gdy jeden z trzewików obsunął się o schodek, Lian zachwiała się, a klapa upadła z głośnym brzękiem. Przerażona dziewczyna błyskawicznie wskoczyła za najbliższą skrzynię. Wstrzymała oddech. Serce dudniło jej w piersi niczym dzwon na ratuszowej wieży. Wzrok miała wbity w schody. Nie śmiała nawet drgnąć. Dopiero, gdy po kilkudziesięciu sekundach nie usłyszała żadnych kroków i nikt nie wbiegł do ładowni zwabiony hałasem, pozwoliła sobie na głębszy wdech. Po chwili rozluźniła się już na tyle, że mogła w końcu rzucić okiem na pomieszczenie.

Zauważyła tu przede wszystkim drewniane skrzynie i paki. Stały wszędzie: pod ścianami, na środku, w stosach i pojedynczo. Oprócz tego uwagę przyciągały kolorowe bale drogich materiałów, kosze wypełnione soczystymi owocami i ogromne wory pełne mąki.

Wbrew obawom Li, było tu sucho i czysto. Żadnych szczurów, robactwa ani nawet wilgotnych plam pod sufitem. Po pobieżnych oględzinach, wybrała kryjówkę pod ścianą, dokładnie zasłoniętą skrzyniami.

Najpierw skulona, później ułożyła się wygodniej na leżących obok pustych workach i zaczęła rozmyślać. Był to dopiero drugi dzień podróży, a ona już zdążyła zatęsknić za rodziną. Nigdy dotąd ich nie opuszczała. Całe swoje życie związana była z Daer-Tek. Kochała to miasto, a dzięki szlakowi handlowemu, na którym leżało, w porcie nigdy nie brakowało rozrywek czy nowinek z odległych części świata. Ciekawiło ją, jak matka radzi sobie z młodszym rodzeństwem. Musiało jej być naprawdę ciężko, szczególnie teraz, gdy ojca zmogła choroba. Dziesiątka dzieci to nie byle co...

Sen przyszedł niespodziewanie. Lian po prostu na chwilę przymknęła oczy, by zobaczyć twarze kochanych rodziców i... odpłynęła na kilka godzin.

Przebudzenie nastąpiło gwałtownie, jakby pod wypływem hałasu. Często któremuś z jej domowników upuszczał coś nad ranem z głośnym brzękiem i to zwykle akurat tego dnia, kiedy mogła nieco dłużej pospać.

„Co jest? Mamo..." – Chciała zawołać, gdy przypomniała sobie o wszystkim. Przetarła ręką zaspane oczy, uniosła się na łokciach i... zamarła. Zza ściany skrzyń dochodziły jakieś przytłumione dźwięki. Coś zaskrzypiało. Coś zaszurało.

„O cholera... Ktoś tu jest!". W pierwszej chwili chciała się zerwać i uciekać, lecz szybko powrócił jej zdrowy rozsądek. Ostrożnie, niemal bezszelestnie wstała z podłogi i na palcach podeszła do parawanu utworzonego przez ułożone rzędami paki. Wyjrzała zza niego nieznacznie, tylko na tyle, by móc przyjrzeć się postaci. Stała do niej tyłem, co znacząco utrudniało obserwację. Ze swojej pozycji dziewczyna mogła stwierdzić, że osoba ta była dość wysoka, ale brązowy płaszcz i mocno naciągnięty na głowę kaptur uniemożliwiały dostrzeżenie czegoś więcej. Przypuszczała jedynie, iż był to mężczyzna. Od razu spostrzegła za to, że człowiek ten również jest tu nielegalnie. Szybkie, odrobinę nerwowe ruchy i nieco bezwładne przeglądanie losowych pudeł zupełnie nie pasowały do wesołych, pogwizdujących przy pracy marynarzy.

„Tylko czego on tu szuka?" – pomyślała z lekkim niepokojem Lian. Obawiała się, że jeśli wkrótce nie znajdzie poszukiwanego przedmiotu, podejdzie do jej kryjówki. Mogłyby z tego wyniknąć poważne kłopoty. Z nerwów zaczęła bezwiednie obgryzać paznokcie.

„Uch, paskudny nawyk". Zdenerwowała się na siebie, gdy zauważyła, co robi.

Czas jakby stanął w miejscu, a jednocześnie mężczyzna z każdą chwilą był coraz bliżej niej.

– Jest! – Usłyszała pełen zadowolenia, nieco stłumiony głos poszukiwacza. Wyjął on coś z jednej ze skrzyń i schował pod płaszczem. Powiódł czujnym spojrzeniem po pomieszczeniu i po chwili już go nie było.

Lianai osunęła się na podłogę. Do tej pory nawet nie zdawała sobie sprawy, jak szaleńczo bije jej serce. Spróbowała też wziąć nieco głębszy oddech niż przez ostatnie kilka minut. Po chwili, gdy oddech miała już na tyle unormowany, by mogła spokojnie opuścić ładownię, po cichu podeszła do włazu. Przez kilkanaście sekund nasłuchiwała, czy aby nikt niepowołany nie nadchodzi, po czym ostrożnie uniosła klapę. Rozejrzała się. Ze swojej perspektywy mogła dostrzec jedynie deski dolnego pokładu, ale to wystarczyło. Błyskawicznie wysunęła się ze środka i, tym razem znacznie delikatniej, zamknęła właz. Wstała, otrzepała sukienkę i ruszyła na poszukiwanie swojego przyjaciela.

-***-

– Gdzieś ty była? – Tenner ujął się pod boki niczym zdenerwowana matka i patrzył na nią, oczekując wyjaśnień.

– Próbowałam unikać Carlin – ściszyła nieco głos i ostrożnie wyjrzała ponad w na boki, jakby w obawie, że nagle zza rogu wypadnie wspomniana gaduła. — Byłam w ładowni, bo nie mogłam znaleźć innej sensownej kryjówki — wyjaśniła.

– Tak beze mnie? – Rzucił jej urażone spojrzenie. – Musiałem samotnie szlajać się po pokładzie. Wiesz, jakie to uczucie? – zapytał z pretensją w głosie.

– Nie dramatyzuj. Przeżyłeś – stwierdziła, wzruszając ramionami. – A teraz chodź, poszlajamy się razem. – Mrugnęła do niego szelmowsko, po czym zaczęła ciągnąć go na górę.

– Ja za tobą już nie nadążam, Lina – mruknął pod nosem chłopak.

Po chwili stanęli na pokładzie. Od razu uderzył w nich ciepły, słonawy wiatr. Większość marynarzy odpoczywała w swoich kajutach bądź wykonywała swoje prace na dole, toteż niewiele osób się tu kręciło. Podeszli do burty.

– Wiesz... – Lian utkwiła wzrok w dalekim krańcu morza, w horyzoncie. Nie bardzo wiedziała, jak zacząć rozmowę. Sama do końca nie była pewna, co ma myśleć o tym zajściu ze złodziejaszkiem w roli głównej. – Jak wiesz, ukryłam się w ładowni. I... zasnęłam tam. – Słysząc to, Tenner parsknął śmiechem.

– Ty to masz talent – podsumował.

– Nie miałam tam nic lepszego do roboty. – Przewróciła oczami. – A ty mnie słuchaj i nie przerywaj! – Pogroziła mu żartobliwie palcem. Szybko jednak spoważniała. – Kiedy się przebudziłam, był tam ktoś jeszcze. – Przyjaciel zmarszczył brwi. – Czegoś szukał. Znalazł to w końcu, inaczej na pewno by mnie odkrył. Wydaje mi się, że był to mężczyzna. – Zmierzyła chłopaka wzrokiem. – Na oko trochę wyższy od ciebie. Ale bardzo nurtuje mnie, czego on szukał? To było bardzo podejrzane...

– Nie mam pojęcia. – Wzruszył ramionami. – Może po prostu jakiś lichy złodziejaszek szukał łatwego łupu? – Dziewczyna pokręciła głową na takie wytłumaczenie.

– Nie. Jestem pewna, że szukał czegoś konkretnego. W niektórych skrzyniach były naprawdę cenne przedmioty, ale jego chyba zupełnie nie interesowały. I to było takie... dziwne. Zastanowiło mnie to.

– A może... zwyczajnie ci się to przyśniło? – zasugerował. I nie była to do końca żartobliwa sugestia.

– No wiesz ty co! – Oburzyła się Lianai. – Dobrze wiem, co widziałam. I z całą pewnością nie przysnęłam.

– Okej, okej. Tak tylko hipotetycznie myślałem...

– Hipotetycznie? A skąd ty znasz takie słowa? – Parsknęła śmiechem.

– Jakbyś nie pamiętała, skończyłem podstawową edukację, w przeciwieństwie do niektórych. – Dopiero po fakcie zorientował się, co powiedział. – Lina, ja... ja nie...

Ale ona posłała mu tylko jedno, pełne żalu i zawodu spojrzenie, po czym odwróciła się do niego plecami i odeszła.

Nie gonił jej. Wiedział, że palnął niezłą gafę. Li nie mogła chodzić do szkoły. Jej rodziców zwyczajnie nie było na to stać. A poza tym była dziewczyną, co dodatkowo zmniejszało jej szanse na dobrą edukację. Pomimo tego umiała czytać, pisać i rachować, a ponad to przeczytała każdą książkę w okolicy – były one bardzo rzadkie, drogie i trudno dostępne. Chciała chodzić do szkoły. Naprawdę. Ale przy dziesiątce dzieci nie starczało już pieniędzy na takie luksusy jak wykształcenie. Miała z tego powodu duże kompleksy. Zwłaszcza, gdy patrzyła na targu na bogate córeczki kupców, które uciekały z lekcji. Ona sama byłaby gotawa całować po rękach mądrych nauczycieli, a nie ukrywać się przed nimi. Jednak dobrze wiedziała, że świat, w którym żyła, nie był sprawiedliwy. I to ją tak martwiło.

Tenner przetarł ręką twarz. Zawalił. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

-***-

Lian wściekła odmaszerowała od przyjaciela. Czuła się podle. Jakby ktoś wymierzył jej siarczysty policzek. Czy to była jej wina, że nie mogła chodzić do szkoły? Czy to była jej wina, że miała dziesiątkę rodzeństwa? A w dodatku ojciec śmiertelnie zachorował? Nie. I Tenner powinien był o tym wiedzieć.

Nawet nie zauważyła, gdy stanęła pod drzwiami swojej kajuty. Zawahała się. A jeśli Carlin była w środku?

„Raz kozie śmierć" – pomyślała. – „Najwyżej ucieknę".

Na szczęście pomieszczenie było puste. Rzuciła się na swoją koję i zatopiła twarz w puchowej poduszce. Była nie tyle zła, co... zawiedziona. Nie przypuszczała, że usłyszy coś takiego. Edukacja była raczej delikatną sprawą, którą, jeśli już, poruszali niezwykle rzadko.

„Jak on mógł... Jak w ogóle mógł zasugerować, że kłamię? Nie poznaję go. Ja po prostu...". – Nawet nie zauważyła, kiedy po policzkach zaczęły spływać jej łzy. Już po chwili cała poduszka przesiąknięta była słonymi kropelkami, które jednak nie chciały przestać płynąć.

– Zawiodłam się na nim... To tak cholernie boli... – szlochała dziewczyna.

W pewnym momencie drzwi do maleńkiej sypialni otworzyły się z cichym skrzypnięciem.

– Lian? – To była Carlin.

„To chyba jakiś chory dowcip... Jeszcze jej mi tu brakowało" – pomyślała i jeszcze mocniej przycisnęła mokrą poszewkę do twarzy.

– Lian, co się stało? – Irytująca gaduła powoli podeszła do łóżek. Jej głos był teraz inny. Delikatniejszy i jakby... opiekuńczy. Zupełnie nie przypominał tego jazgotliwego, piskliwego tonu, którym raczyła dziś gości przy śniadaniu. – Li... No proszę, powiedz. Każdy potrzebuje czasem wygadać... – Pogłaskała ją po plecach.

– Zostaw mnie – warknęła gniewnie dziewczyna, nawet nie podnosząc głowy. – Niech mi wszyscy dadzą w końcu święty spokój!

Carlin odruchowo postąpiła krok do tyłu.

– Okej, jak chcesz. Nie naciskam. Gdybyś jednak zmieniła zdanie, łatwo mnie odszukasz. – Po tych słowach cicho opuściła ich kajutę.

Lianai nie poruszyła się, gdy drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem. Nie drgnęła też, gdy statkiem zaczęło mocniej kołysać. Ani, gdy do pomieszczenia wpadła zdyszana, zmoknięta Carlin.

– Sztorm już blisko. Tak mówi kapitan. Chyba będzie niezła burza – oświadczyła. Wyciągnęła ze swojego kufra jakąś ścierkę i zaczęła wyrzynać mokre końcówki włosów. – Długo tak jeszcze będziesz milczeć? – Ale jej słowa nie wywarły żadnego wrażenia na Lian. Nawet nie kiwnęła palcem. – Li... No weź. Nie rób tak! Albo chociaż powiedz, co się stało. Może będę umiała ci jakoś pomóc?

– Weź się przymknij. Nie chcę twojej pomocy – wydukała w poduszkę. Może nie było to zbyt uprzejme, ale szczerze mówiąc miała to w nosie. Tak jak Tennera, tajemniczego złodzieja i całą resztę.

Dziewczynie zrobiło się przykro, ale uznała, że musiało zajść coś bardzo ważnego i niemiłego dla jej współlokatorki.

– Jak sobie życzysz. – Wzruszyła ramionami, po czym ułożyła się na swojej koi.

W tym właśnie momencie pierwsza błyskawica przeszyła niebo nad nimi, a do uszu pasażerów „Postrachu oceanu" doszedł głośny huk.

-***-

– Śpisz? – Lianai przerwała panującą między nimi ciszę. Już nie leżała z twarzą w poduszce. Teraz wgapiała się w drewniany sufit. Lub raczej robiłaby to, gdyby cokolwiek było widać. W ich małym pokoiku panowała nieprzenikniona ciemność.

– Nie. Nigdy nie mogłam zasnąć w trakcie burzy. – Usłyszała cichy głos swojej towarzyszki. Westchnęła z ulgą.

– Bo wiesz, ja... przepraszam. Nie powinnam była tak do ciebie mówić. Mój płacz nie miał z tobą nic wspólnego. To...

– Wiem – przerwała jej Carlin. – Wybaczam, nic takiego się nie stało. Byłaś po prostu o coś zła. Każdy miewa gorsze dni.

– Dziękuję, że tak na to patrzysz. To przez mojego przyjaciela, Tennera. Rozmawialiśmy o... – na moment wystąpiło niewielkie zawahanie – ...czymś i najpierw zarzucił mi kłamstwo, a potem wyrzucił brak edukacji. A to nie moja wina, że...

– Że nie chodziłaś do szkoły? – dokończyła jej współlokatorka. Lian tylko smętnie pociągnęła nosem. W kącikach jej oczu znów zaczęły pojawiać się łzy. Nie chciała już więcej płakać. Uznała, iż wylała już wystarczająco wiele łez i to... w imię czego tak naprawdę? Bo Tenner powiedział o kilka słów za dużo?

„Jaka ja jestem głupia... Nie powinnam przejmować się z byle powodu" – upomniała samą siebie. Zapewne roześmiałaby się teraz, gdyby nie ta okropna gula w gardle. Ona nadal nie zniknęła.

– Zachował się bardzo nieładnie – podsumowała Carlin. – Niewiele osób ma możliwość ukończenia szkoły, kobiet – jeszcze mniej. Uraził cię, to prawda, ale... to tak już bywa. Nie powinnaś tak reagować za każdym razem, kiedy ktoś cię obrazi.

– Wiem. – Lian westchnęła. Dokładnie to samo przemknęło jej przez myśl chwilę wcześniej. Lecz, tak czy inaczej, nie było to takie proste, jak mogłoby się wydawać. – Ale... to mój przyjaciel. Gdyby powiedział to ktoś inny, zapewne bym się aż tak nie przejęła – jeśli w ogóle.

„Dlaczego ja zawsze komplikuję najprostsze sprawy?". – Przełknęła kilka słonych kropelek, które spłynęły z jej oczu do ust.

– Jeśli naprawdę jest twoim przyjacielem, myślę, że mu wybaczysz. Szkoda stracić coś tak cennego przez jedną sprzeczkę, nie uważasz?

W tym momencie potężny grzmot przeszył powietrze ponad oceanem. Dodatkowo statek zachybotał się silniej. Było to tak niespodziewane – chwilę wcześniej uznały, że sztorm dobiega końca – iż ognistowłosa wypadła z koi wprost na twardą, drewnianą podłogę.

– Wszystko w porządku? – Lianai wyjrzała ze swojej górnej pryczy. Nie miało to większego sensu, bowiem w panującej w pomieszczeniu ciemności nie można było dostrzec nawet własnej ręki, gdy machało się nią przed oczami.

– Tak – jęknęła Carlin. Wstała z ziemi i po omacku, wpadając przy okazji na sąsiednią ścianę, jakimś cudem trafiła z powrotem do łóżka. – Nigdy nie lubiłam burzy – mruknęła pod nosem. – A ta na statku to kompletna porażka.

.

.

.

Kolejny nieprędko, ale mam nadzieję, że poczekacie ;)

Diffbit

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro