1. Początek wyprawy i nowe znajomości

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Białoskrzydła mewa leniwie szybowała po bezchmurnym, szafirowym niebie. Słońce jeszcze nie roztoczyło w pełni swego panowania nad portowym miastem Daer-Tek, dlatego ptak mógł spokojnie fruwać pod nieboskłonem. Postanowił jednak obniżyć swój lot. Teraz był w stanie w pełni podziwiać kolorowy, przybrzeżny deptak. Zawsze panował tu tłum i gwar. Każdego dnia Daer-Tek opuszczały setki marynarzy i podróżnych, i tyleż nowych doń przybywało. To właśnie tu kupcy najchętniej rozstawiali swoje stragany pełne egzotycznych przypraw, których woń mile łaskotała nosy przechodniów. Nie brakowało tam także misternie zdobionych noży, przepięknie wykonanych wachlarzy czy też barwnych tkanin, kuszących oko niejednej kobiety. Ptak jednak szybował dalej. Drogie cytrusy zostały zastąpione owocami morza, których specyficznym zapachem było przesiąknięte wszystko dookoła. Nie każdy za tym przepadał, jednak to właśnie ryby przez lata stały się podstawowym posiłkiem ludności miasta.

Zadowolona mewa zatoczyła małe kółeczko i ostatecznie przysiadła na maszcie jednego z żaglowców. Zaczęła oglądać wszechobecny tłum. Brodaci rybacy, bogato odziani kupcy, roześmiani marynarze. Wszyscy żyli obok siebie w doskonałej harmonii i zgodzie.

Uwagę ptaka przykuły dwie postacie. Jedna, młodsza, ubrana w prostą, szarawą sukienkę, mającą być przede wszystkim wygodną podczas podróży. Druga natomiast miała na głowie biały czepek, spod którego wystawały niesforne kosmyki i ciemnozieloną, falbaniastą spódnicę.

- Wszystko będzie dobrze, mamo. - Rudowłosa dziewczyna mrugnęła porozumiewawczo do stojącej naprzeciwko niej kobiety, która była bardzo szczupła i wyglądała na zniszczoną życiem. Jej twarz zdobiła delikatna siateczka zmarszczek, miedziane włosy z rzadka poprzetykane zostały siwizną, a na spracowanych dłoniach widniały drobne blizny. Los odcisnął na niej swe wyraźne piętno, jednak nawet w tej chwili w jej zatroskanych, zielonych oczach umiejętny obserwator mógł dostrzec pewien rodzaj młodzieńczego blasku, który dała radę ocalić przed światem. - Wrócę, nim się obejrzysz. - Nastolatka mocno przytuliła matkę.

- Wiem, kochanie. - Kobieta pogładziła ją po długim warkoczu. - Ale tak ciężko mi cię puszczać samą.

- Wiesz, że nie mamy wyjścia - szepnęła dziewczyna. - Owoc Gatiu to jedyne lekarstwo dla taty. Bez niego... Och, obym tylko zdążyła na czas! - Oderwały się od siebie. - Dacie sobie radę beze mnie?

- Och, bez przesady, Lianai. - Rudowłosa skrzywiła się, słysząc swoje pełne imię. Nie przepadała za nim, wolała jego krótszą formę. - Jeszcze dość jest siły w moich starych kościach, by ujarzmić tę gromadkę urwisów. - Ich twarze rozjaśniły uśmiechy na myśl o młodszym rodzeństwie Lian. - No, zbieraj się. Jeszcze odpłyną bez ciebie. - Po raz ostatni pogłaskała córkę po policzku, po czym ta powoli ruszyła w stronę rampy statku.

- Lina! Zaczekaj! - Rudowłosa usłyszała za sobą krzyk. Spojrzała do tyłu i pomachała wesoło do swojego przyjaciela. Tenner był jedyną osobą, która mówiła do niej "Lina" zamiast "Lian". Przekręcał to imię jako dziecko i tak już zostało. Chłopak pędził ulicą, nie zważając na nic. Potrącał przechodniów, wywracał skrzynie z ładunkami, a jego pomarańczowa grzywka powiewała na wietrze.

Zdyszany wspiął się na pokład żaglowca.

- Chyba nie myślałaś, że puszczę cię samą w taką podróż - wysapał. Oparł ręce o kolana i schylił czerwoną, rozgrzaną wysiłkiem głowę.

- Dobrze cię widzieć. - Szeroki uśmiech zagościł na jej twarzy. - Już zaczęłam się zastanawiać, czy aby mówiłeś poważnie o wspólnej wyprawie.

- No wiesz ty co! - oburzył się. - Kobieta nie powinna podróżować sama. Nawet jeżeli to tylko kilka dni drogi morskiej. - Jego rezolutna wypowiedź i błyszczące oczy rozbawiły nastolatkę do tego stopnia, że już po chwili zwróciła swoim śmiechem uwagę kilku podróżnych, którzy z ciekawością w oczach patrzyli w jej stronę. Ich spojrzenia wyrażały raczej przyjazne usposobienie niż naganę, choć stojąca na uboczu poważna matrona była niezwykle oburzona takim zachowaniem młodej dziewczyny.

„Bo w moim wieku nastolatki były nudne, poukładane i nosiły żałobne kiecki" - przedrzeźniła ją w myślach Lian, co jeszcze wzmogło jej niekontrolowany napad głupawki.

W tym czasie zwrócił na nią uwagę ktoś jeszcze. Pewien młodzieniec, który dotąd leniwie oparty o lewą burtę oglądał portowy deptak, powoli zwrócił na nią swój wzrok. Zmierzył ją oceniającym spojrzeniem. Poczuła się nieco niekomfortowo. Ochota do śmiechu natychmiast jej przeszła. Na twarzy chłopaka - choć może był to już mężczyzna? - zagościł cyniczny uśmieszek. Szybko stracił nią zainteresowanie, zwracając twarz w kierunku kręcących się w tych okolicach panienek. Były one odziane w kolorowe, falbaniaste suknie, ze zdecydowanie zbyt wyeksponowanym dekoltem, na jaki nie pozwoliłaby sobie żadna praworządna kobieta. Widząc to, dziewczyna prychnęła pogardliwie pod nosem.

„Tacy właśnie są faceci" - pomyślała z lekką kpiną. Zdążyła jednak stwierdzić, że patrzy na cudzoziemca. W Daer-Tek dominującym kolorem włosów był rudy, we wszystkich możliwych odcieniach. Jego zaś miały ciemną, brązową barwę. Poza tym zwróciła uwagę na śniadą skórę i lekko skośne oczy. Tylko zupełnie nie mogła sobie przypomnieć, skąd pochodzą tacy ludzie...

- Chyba powinniśmy zameldować się u kapitana - zasugerował Tenner, a to skutecznie odwróciło jej uwagę od nieznajomego.

- Och, racja. Że też wcześniej o tym nie pomyślałam!

Szybko spytali najbliższego marynarza, gdzie mogą znaleźć dowódcę statku, po czym ruszyli w stronę odpowiedniej kajuty.

Dopełnienie formalności nie trwało długo, gdyż punktualnie na dziewiątą zapowiedziano odbicie od brzegu. Po kilku minutach dzwony w całym mieście ogłosiły wybicie tejże godziny. Kilku majtków rozejrzało się, czy nie nadbiega jeszcze jakiś zapóźniony podróżny i wciągnęli rampę na pokład statku. Kotwica została podniesiona i oto „Postrach Oceanu" z wolna zaczął opuszczać port.

Lianai podbiegła do burty i po raz ostatni zaczęła machać do ukochanej matki. Kobieta przyciskała dłoń do ust. Bardzo nie chciała teraz płakać, lecz po raz pierwszy w życiu rozstawała się na tak długo z najdroższą córką. Owszem, kochała równo wszystkie swoje dzieci i za każde oddałaby życie, jednak Lian, jako pierwsze i najstarsze z nich, zajmowała szczególne miejsce w jej sercu.

„Nim minie miesiąc, znów ją ujrzę" - pomyślała, jednak nie uspokoiło jej to. Trzydzieści dni wydawały się czasem nieskończenie długim. Lian była jej największą podporą. Niestety, jedynie ona nadawała się na taką misję. Jej rodzeństwo było jeszcze za małe lub - co mama musiała ze wstydem przyznać - zbyt głupie.

- Och, Lianai... Wracaj szybko... - wyszeptała, machając do coraz mniejszego statku znikającego na horyzoncie.

Po chwili odwróciła się i powolnym krokiem ruszyła w stronę swojego domu. Tylko nieco cięższe kroki i odrobinę bardziej pochylone ku ziemi ciało świadczyły o tym, iż coś trapi zapracowaną kobietę.

-***-

Dziewczyna oderwała się od burty. Nawet ze swym sokolim wzrokiem nie była już w stanie dostrzec stojącej na brzegu matki. Posmutniała nieco, lecz Tenner zawsze wiedział, jak skutecznie poprawić jej humor.

- Lina, ciesz się chwilą. - Niespodziewanie przyjaciel pojawił się u jej boku. - Za trzy tygodnie znowu będziesz robić za niańkę tych bachorów. Póki co, daj sobie chwilę odpoczynku.

Zmierzyła go krytycznym spojrzeniem.

- Pomijając fakt, że te „bachory" to moje rodzeństwo...

- Twoi rodzice nie próżnowali - mruknął pod nosem chłopak. - No, co? Nie patrz tak na mnie. Dziesiątka rozwrzeszczanych dzieciaków i ty to jednak lekka przesada.

- I ja? - Uniosła znacząco brwi. - Nie jestem raczej jedenastym rozwrzeszczanym dzieciakiem?

- A skąd! - machnął ręką Tenner. - Ty jesteś oazą spokoju pośród szalejącej burzy piaskowej. Ty i twoja mama - dodał.

- Dzięki. Ty to potrafisz pocieszyć człowieka...

Dopiero teraz mieli okazję rozejrzeć się na statku. Był on duży i bardzo zadbany. Pokład, pięknie wypolerowany, aż błyszczał w przedpołudniowym słońcu. Przy prawej burcie stał rząd dużych szalup, z których każda spokojnie pomieściłaby piętnastu rosłych mężczyzn. Po drugiej stronie znaczną część miejsca zajmowało kilkanaście dużych skrzyń z nieznanym im ładunkiem. Lian bardzo zainteresował dziób statku. Podeszła aż do samej pięknie rzeźbionej barierki. Miała stąd idealny widok na ocean. Lazurowe wody pieniły się perliście pod wpływem silnego, północnego wiatru i błyszczały w słońcu niczym najczystsze złoto wydobywane w Rasamat. Słonawe podmuchy rozwiewały jej krótką grzywkę i uporczywie usiłowały wysuwać z ciasnego warkocza kolejne miedziane kosmyki.

Lian z zachwytem wpatrywała się w rozciągający się przed nią krajobraz. Niektórzy określiliby go jako monotonny, w końcu była to jedynie woda, jak okiem sięgnąć, lecz jaka to była woda! Dziewczyna jeszcze nigdy nie odpłynęła tak daleko od brzegu. Dość rzadko w ogóle opuszczała stały ląd. Jej ojciec nie pracował jako rybak, a prosty rzemieślnik, nie miała więc wiele okazji na takie wyprawy. Ocean miał tu zupełnie inny kolor, zapach; nawet wiatr przynosił ze sobą inny posmak.

- Jak tu jest pięknie - rozmarzyła się. - Szkoda, że u nas woda jest taka szara i nijaka.

Tenner wybuchnął śmiechem, słysząc te słowa.

- W Daer zawsze rozczulałaś się nad tą „szarą i nijaką" wodą - kąśliwie zwrócił jej uwagę.

- Bo wtedy nie znałam innej. - Wzruszyła ramionami. - Teraz poznałam i mogę wybrać piękniejszą.

- I od razu trzeba nazywać tę starą brzydką? - Drażnienie jej sprawiało mu wyraźną przyjemność.

- Już ty nie bądź taki mądry - burknęła, odwracając się do niego bokiem.

Chwilę stali w ciszy, kontemplując zjawiskowy obraz, który malowała przed nimi natura.

- Chyba powinniśmy w końcu odnieść nasz bagaż do kajut. - Każde z nich nadal trzymało w ręce worek podróżny z niezbędnymi rzeczami.

- Racja. - Lian odwróciła się i w zamyśleniu ruszyła w stronę prowadzących na dolny pokład schodków.

- Lina, uważaj! - Nagle wszystko zaszło jednocześnie. Zahaczyła nogą o jedną z ułożonych w stosy skrzyń, zachwiała się, runęła do przodu i byłaby upadła wprost na twarde deski, lecz... nic takiego się nie stało. Powoli otworzyła powieki, mocno zaciśnięte w obawie przed upadkiem i odsunęła dłoń od twarzy. Poczuła czyjeś ręce obejmujące ją w pasie. Już po chwili postać niezbyt delikatnie postawiła ją na nogi. Niepewnie uniosła oczy. Napotkała wściekły wzrok jakiegoś młodzieńca. Odruchowo cofnęła się o krok.

- Uważaj, jak łazisz - syknął tamten i, nie zważając na nic, odszedł szybkim krokiem w stronę nadbudówki. Li rozpoznała w nim cudzoziemca, na którego rano zwróciła uwagę.

- Niezbyt miły człowiek - podsumował przyjaciel, podając jej zielony, uszyty przez matkę worek podróżny.

- Jak widać - westchnęła. - Chodźmy już lepiej do tych kajut. - Nie wiedzieć czemu czuła, że ten drobny wypadek bardzo skutecznie popsuł jej humor na najbliższe godziny.

-***-

Kiedy podeszła pod wejście pomieszczenia, w którym miała spędzić kilka kolejnych dni, nabrała dziwnego przeświadczenia, iż ktoś już był w środku. Z tego powodu delikatnie zapukała w drewniane drzwi. Po kilku sekundach zostały one gwałtownie otworzone na oścież.

Dziewczę, które z takim impetem je pchnęło, zdecydowanie nie wyglądało na silną osóbkę. O co najmniej pół głowy niższa od Lian, miała patykowate ręce i nogi oraz ogniste włosy, rozczochrane na wszystkie możliwe strony. Kiedy spojrzało się na jej twarz, uwagę natychmiast przykłuwały oczy. Nie miały koloru czystej zieleni, jaka przeważała u mieszkańców Daer-Tek. Li przyrównałaby je raczej do koloru wody morskiej, zdecydowanie bardziej niebieskiej, niekiedy przechodzącej nawet w szarość. Były naprawdę niezwykłe.

- Ty jesteś Lianai? - zapytała dziewczyna, tym samym przerywając niezręczną ciszę.

- Owszem. A ty to...?

- Jestem Carlin, twoja współlokatorka na kolejny tydzień. - Nowo poznana z szerokim uśmiechem ominęła nieśmiało wyciągniętą w jej stronę dłoń Lian i przytuliła ją serdecznie. Zszokowana nastolatka dopiero po chwili oddała uścisk. Nie spodziewała się, że tak niewielka istotka może mieć w sobie tyle krzepy.

- Mów mi Lian - wysapała niewyraźnie. Jej klatka piersiowa domagała się natychmiastowego uwolnienia.

- Lian! Już czuję, że zostaniemy przyjaciółkami! - Carlin ani myślała jej wypuszczać.

„To będzie długi tydzień..." - pomyślała z przerażeniem dziewczyna.

Kiedy w końcu oderwała się od nowej znajomej, czym prędzej czmychnęła do kabiny i wskoczyła na górną koję.

- Och, jak to dobrze, że wolisz górę! - zaszczebiotała radośnie jej współlokatorka. - Ja nigdy nie lubiłam spać tak wysoko. Od razu dostaję zawrotów głowy. - Zaśmiała się perliście.

Rudowłosa ukryła twarz w poduszce. Natychmiast zakwalifikowała głos Carlin do tych szczególnie piskliwych i irytujących. Wizja wspólnej podróży malowała się coraz ciemniejszymi barwami...

-***-

- Ona jest wszędzie! - Szybko zatrzasnęła za sobą drzwi kajuty Tennera i zsunęła się po nich bezsilnie. Na szczęście przyjaciel był sam w pomieszczeniu, więc mogła uniknąć zbędnych tłumaczeń.

- Kto? Co? - Popatrzył na nią pustym wzrokiem. Li swoim nagłym wtargnięciem przerwała jego najważniejszy moment dnia: popołudniową drzemkę. Bez niej do wieczora chodziłby niczym zombie.

- Carlin!

- A któż to taki? - zdziwił się.

- Moja nowa współlokatorka. - Dziewczyna przewróciła niecierpliwie oczami, przeklinając w myślach niedomyślność chłopaka. - Jest najbardziej irytującą osobą na ziemi! Ma taki piskliwy głosik, że aż głowa boli. Byłoby jeszcze w porządku, gdyby go nie używała zbyt często, ale drugiego tak gadatliwego stworzenia to ze świecą szukać. Zwiałam, gdy zaczęła mi opowiadać o swojej trzeciej kuzynce... wcześniej było jeszcze dwóch braci, sam rozumiesz...

- Tak, tak, łączę się z tobą w cierpieniu. - Wyszczerzył usta w szerokim uśmiechu. Lian posłała mu mordercze spojrzenie. - Nie zgadniesz za to, kto trafił się mi! - Niespodziewanie usiadł na łóżku.

- No dawaj - mruknęła bez entuzjazmu.

- Ten gość, co na ciebie wcześniej wpadł.

Dziewczyna przetarła dłonią twarz.

„Ta podróż będzie fantastyczna".

.

.

.

Właśnie stwierdziłam, że mam ochotę dodać rozdział. No to dodaję :D Ale kolejny pewnie dopiero za dwa tygodnie ;)

diffciara

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro