3. Legenda, zderzenie i ostrzeżenie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rano jedynym śladem po burzy pozostały niestarte kałuże na pokładzie. Sztorm nie wyrządził większych szkód statkowi.

Podczas drogi do jadalni Lian zastanawiała się, jak powinna traktować teraz Tennera. Uznała, że jeśli ją przeprosi, powinna zapomnieć o sprawie. Zgodnie z radą Carlin, nie warto trzymać w sobie urazy. Zobaczyła przyjaciela tuż przed drzwiami stołówki. Zupełnie jakby na nią czekał. Na widok jego twarzy, przeraziła się. Był cały blady, z sinymi worami pod oczami i patrzył na nią... tak na nią patrzył, że aż coś ją ścisnęło w sercu.

- Lina, ja... - Zaczął, gdy znalazła się obok niego.

- Po śniadaniu. - Jej głos zabrzmiał nieco ostrzej niż planowała. Bez zbędnych słów wkroczyła do jadalni, by zająć swoje stałe miejsce. Jej współlokatorka już tam była. W milczeniu zjadała swoją porcję, co było nowością.

Lianai zerknęła na skośnookiego cudzoziemca. Pozornie nie patrzył na nic, ale dziewczyna gdzieś podskórnie czuła, że uważnie wszystko obserwował. Poza tym cały czas na jego ustach błąkał się ten irytujący, cyniczny uśmieszek. Zupełnie jakby drwił z całego świata, jakby wiedział coś więcej.

Spojrzał na nią. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Lian miała dziwne wrażenie, że patrzy na kogoś... smutnego. Dziwne wrażenie z poprzedniego dnia powróciło. Było to o tyle zaskakujące odkrycie,że chłopak nie zmienił wyrazu twarzy, lekki półuśmiech przyozdabiał jego ciemną twarz.

Zmarszczyła brwi i powróciła do jedzenia.

- Wszystko w porządku? - zapytała Carlin, nieco mniej niż zazwyczaj piskliwym głosem.

- Tak, zamyśliłam się. I... dziękuję za to, co mi powiedziałaś w nocy - dodała ciszej.

- Ach, to nic takiego. Ja ogólnie lubię pomagać, udzielać rad i tym podobne. Kiedyś wsparłam taką jedną... - Rozpoczęła swój codzienny monolog.

Lian westchnęła ciężko, ale po kilku minutach, ku swemu wielkiemu zdziwieniu, zauważyła, że towarzyszka podróży nie denerwuje jej już tak bardzo jak na początku.

„Chyba przyzwyczaiłam się już do tej trajkoczącej katarynki". - Parsknęła cichym śmiechem.

- No nie? - Do jej uszu dotarły słowa Carlin. - Też wszystkim mówię, że to było zabawne, ale jakoś nikt nie podziela mojego zdania. Kolejny dowód na to, że się zaprzyjaźnimy! - Chwyciła ją za ramię.

„Co za dużo, to niezdrowo" - stwierdziła w myślach Lian i szybko wyplątała się z uścisku swojej współlokatorki.

Po śniadaniu razem z Tennerem udała się na górny pokład. Powietrze było rześkie i czyste, jak zwykle po silnym deszczu. Przyzywało na myśl najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa, pozwalało otworzyć umysł na niespotykane dotąd zagadki.

Ciemne chmury burzowe już dawno odeszły, pozostawiając jednak po sobie kolorowe - błękitne, złote i ametystowe - smugi na jasnym, bladoniebieskim niebie. Było to zjawisko tak niezwykłe, że dziewczyna aż przystanęła, z zachwytem wpatrując się w przecudny firmament. Wprost nie mogła oderwać oczu. Nigdy wcześniej nie widziała takich rzeczy i natychmiast zyskała pewność, że do końca życia nie zapomni takiego widoku.

- Podobno Gwieździste Wstęgi można zobaczyć tylko na pełnym morzu i to też bardzo rzadko. - Usłyszała głos przyjaciela. - Nie po każdym sztormie się pojawiają. Legenda głosi, że w ten sposób sam Ijar daje nam znać, że czuwa nad światem i nie pozwoli nas skrzywdzić.

- Naprawdę? - zdziwiła się Lian. - Nigdy nie słyszałam tej historii. Opowiedz mi ją - poprosiła. Tenner wahał się przez chwilę, lecz ostatecznie zaprowadził ją do małej, stojącej przy burcie ławeczki i rozpoczął opowiadanie.

- Dawno, dawno temu, jeszcze w drugim wieku ery gwiazdy, pewna młoda para, Deril i Antoia, pojechała do klasztoru San-man prosić Gwiazdę o pomoc. Ich rodzice nie chcieli wyrazić zgody na ślub, ponieważ lata wcześniej ich dziadkowie spierali się o coś w sądzie. Gdy tam przypłynęli, mnisi zapowiedzieli im, że nad tą sprawą szczególny wzgląd będzie mieć sam Ijar, gdyż żadnemu z jego dzieci nikt nie powinien zabraniać miłości. Oświadczyli jednak, że wola Pana Świata jest im nieznana, bo chce dla nas jak najlepiej. Ijar miał dać im znak w trakcie drogi powrotnej. Wtedy też rozpętała się okropna burza, o wiele gorsza niż tej nocy. Wszyscy byli pewni, że to Pan Niebios chce zatopić statek i postanowili złożyć mu w ofierze Antoię - najmłodszą kobietę przebywającą na pokładzie. Deril jednak nie mógł na to pozwolić. Wolał sam zginąć, niż żyć w Azarze bez ukochanej. Gdy tylko to zaproponował, a jego poświęcenie przyjęto, sztorm gwałtownie ucichł, jak za dotknięciem boskiej ręki. Na niebie zaś wykwitły takie przecudne wstęgi, zwane odtąd Gwieździstymi. - Uniósł rękę, wskazując na blaknące już kolorowe pasma. - Para powróciła do rodzinnego miasteczka. Ich rodzice niespodziewanie zmienili zdanie. Wkrótce potem odbyło się huczne wesele. - Zakończył swą opowieść.

Oboje zamyślili się na chwilę. Czyżby sam Ijar dawał im znak, że prośba Lian zostanie wysłuchana?

„To by było zbyt piękne..." - przemknęło przez myśl dziewczynie. - „Aczkolwiek z pewnością nie miałabym nic przeciwko". - Uśmiechnęła się nieznacznie.

- Lina, ja przepraszam. - Pierwszy milczenie przerwał chłopak. - Nie powinienem był... Sam nie wiem, jak mogło mi się to wyrwać. Ja tak naprawdę nie myślę, dobrze o tym wiesz, tak długo cię znam a ty mnie i ja... - plątał się w wyjaśnieniach. Kiedy tylko na niego spojrzała, wiedziała już, jaką podejmie decyzję. Ta prośba, nieme błaganie w jego oczach i smutek wymalowany na twarzy... Źle jej było na to patrzeć. Sama poczuła nagle wyrzuty sumienia, że to przez nią przyjaciel doprowadził się do takiego stanu. „Może zareagowałam zbyt gwałtownie?" - pomyślała, patrząc na niego. - Cholera, Lina, jest mi tak głupio...

- Dobrze, wybaczam ci. - Przerwała mu, wywracając oczami. - Nic takiego się nie stało. Ja także... moje zachowanie też nie było zbyt dobre. Nie powinnam tak się denerwować, w końcu nic złego nie powiedziałeś...

- Ale ty płakałaś, Lina. To wielki wstyd, że dziewczyna przeze mnie płakała - powiedział poważnie.

- Oj, daj już spokój. Ty przeprosiłeś, ja ci wybaczyłam. Nie drążmy więcej tego tematu - zaproponowała. - Stoi?

- Stoi. - Oboje uśmiechnęli się szeroko. - A teraz lepiej mnie złap! - Pociągnął za koniec wstążki wiążącej jej warkocz, by w sekundę później znaleźć się po drugiej stronie pokładu.

W pierwszej chwili Lianai zupełnie nie zorientowała się, o co chodzi Tennerowi. Dopiero uwalniające się powoli z ciasnego splotu włosy uświadomiły jej, co zrobił przyjaciel.

- Ty draniu! - Błyskawicznie zerwała się z miejsca i ruszyła w pogoń za roześmianym chłopakiem. - Natychmiast mi to oddawaj! Bo tym razem już mnie tak łatwo nie udobruchasz! - krzyczała z udawaną złością.

Przez kilka minut biegali w koło i przekrzykiwali się. Jednak w pewnym momencie dziewczyna dość niefortunnie stanęła w kałuży, a jej buciki wpadły w poślizg. Pech chciał, że w tym momencie jeden z podróżnych wychodził na pokład. Wpadła na niego i razem sturlali się po schodkach z powrotem na dół. Dopiero po chwili znalazła w sobie dość odwagi, by otworzyć oczy. To ona leżała na postaci w płaszczu o brunatnym kolorze. Początkowo nie mogła dojrzeć twarzy tej osoby twarzy, jednak już po chwili odwróciła się i popatrzyła na nią z wściekłością. Lian aż zaschło w gardle. Wytrzeszczyła oczy. To znowu był ten sam cudzoziemiec. On także ją rozpoznał, lecz przyczyniło się to jedynie do zwiększenia chęci mordu w jego oczach.

- Cholera jasna! - Zaklął. - To znowu ty?! Mogłaś nas zabić, idiotko! - wydzierał się na nią. - Siebie to jeszcze pół biedy, ale mnie też pociągnęłabyś za sobą. Pomyśl czasem o innych. I zejdź ze mnie. - Lianaidopiero teraz zauważyła, że nadal na nim leży. Szybko zerwała się z miejsca i odskoczyła na bezpieczną odległość. - Głupie baby... - burczał pod nosem nieznajomy, ruszając ponownie na górę.

W tym momencie jej przyjaciel wychylił głowę przez otwór.

- Żyjesz, Lina? - spytał ostrożnie.

- Jak widać... - mruknęła.

- To twoja sprawka, Tenner? - warknął brązowowłosy. - Lepiej pilnuj swojej dziewczyny, bo, jeśli nadal będzie się tak zachowywać, to długo nie pożyje.

- To nie jest moja... - zaczął chłopak, ale tamten mu przewał.

- Mam to gdzieś. - Wyminął go i zniknął z ich pola widzenia.

- Znasz go? To twój współlokator? - spytała Lian, gdy tylko przyjaciel stanął obok niej.

- Tak. Ale nic ci nie jest? - zmartwił się.

- Jest w porządku. Jak ma na imię? - drążyła temat.

- Eee... Kishan. A co?

- Wydaje mi się, że taki sam płaszcz miał wtedy ten złodziej.

- Zwariowałaś? Że niby on miałby coś ukraść? Proszę cię... - żachnął się.

- Nie mówię, że to on. Ale tamta postać wyglądała bardzo podobnie...

-***-

Przez kolejne dwa dni życie tymczasowych mieszkańców „Postrachu oceanu" toczyło się spokojnym rytmem. Nie doszło do nawet najlżejszej burzy, żaden piracki statek Lontarów ich nie zaatakował, ani jeden inny statek nie zamajaczył na horyzoncie. Jeśli dodać do tego ciepłą pogodę i wiatr idealny do żeglugi, można to określić tylko w jeden sposób - leniwa sielanka.

Lian nie pamiętała nawet, kiedy ostatnio miała tyle wolnego czasu. W domu wciąż musiała opiekować się rodzeństwem i wykonywać znaczną część codziennych robót. Prała, gotowała, sprzątała... Rodzice pracowali, by zarobić na chleb dla tej gromadki. Ona także, gdyby nie musiała zajmować się domem, zapewne znalazłaby jakąś pracę na targu albo jako sprzątaczka. Praktycznie rzecz biorąc, była już dorosła. Miała siedemnaście lat, jej matka w tym wieku była już z nią w ciąży, co nieustannie wypominała córce. Owszem, Lianai była cudowną pomocnicą w domu i podporą dla starzejących się rodziców, jednak oni także chcieliby w końcu zobaczyć wnuki. Cóż jednak można było zrobić, gdy nie znalazł się dotąd żaden odpowiedni kandydat do jej ręki?

Za to przyjaciel Lian nie musiał narzekać na brak wolnego czasu w domu. Miał cztery siostry, z czego jedną starszą, przez co z kuchni był raczej wyganiany niż do niej zapraszany. Oczywiście jego ojciec - rybak, posiadający niezłą smykałkę i sporo szczęścia do ryb - przyuczał jedynego syna od małego do swojego fachu. Ale cóż z tego, jeśli chłopak nie wykazywał tym wielkiego zainteresowania? Bardziej uśmiechało mu się zostanie kupcem, na co z kolei nie wyrażała zgody matka. Tym gorzej, że, jako osiemnastolatek, był już zasadniczo gotów do założenia rodziny. To znaczy byłby, jeśli zadeklarowałby się w końcu przy jednym zawodzie. Szczególnie naciskała na to jego rodzicielka. Był to jeden z powodów, dla których kilka dni wcześniej zwinął część swoich manatków i popłynął razem ze swoją przyjaciółką do klasztoru Tean. Nie interesował go tajemniczy owoc, po który wyruszyła dziewczyna. Chciał po prostu spędzić z nią trochę czasu i być może przeżyć jakąś drobną przygodę, nim w końcu zostanie zmuszony osiąść w Daer-Tek na stałe.

- Dlaczego właściwie ten statek nazwano „Postrachem oceanu"? - spytała któregoś dnia Lian. Siedziała razem z przyjacielem na skrzyniach ustawionych na głównym pokładzie. - Przecież to tylko Morze Ankaja... Nie sądzę, by wypływał kiedykolwiek poza nie - stwierdziła.

- Mnie się pytasz? - Tenner uniósł brew. - Ja mogę ci co najwyżej powiedzieć, dlaczego to morze nosi imię akurat tego cesarza. Ale o nazwę tej przeklętej łajby lepiej mnie nie pytaj. - Roześmiał się wesoło. Miał tego dnia doskonały humor.

- Uważaj, chłopcze. - Jak spod ziemi wyrósł przed nimi stary marynarz. Lianai aż podskoczyła, słysząc jego chrapliwy głos. Mężczyzna miał siwą, sięgającą piersi brodę i dość długie, szarawe włosy. Pomarszczona skóra, zżółknięte, krzywe zęby i mocno podniszczone, wyblakłe ubrania nie sprawiały dobrego wrażenia. Szczególny niepokój wzbudzały jego oczy. Niebiesko-szare, koloru morza, przenikające wgłąb duszy... - Statek czuje. Słyszy. On rozumie. - Mówił tajemniczym, ściszonym głosem, choć dziewczynie wydał się on odrobinę przerażający. - Lepiej nie nazywaj go „przeklętą łajbą". To może źle wróżyć...

Już po chwili, jak gdyby nigdy nic, powrócił do mycia pokładu. Zupełnie jakby ta sytuacja nie miała miejsca.

Lian odetchnęła głęboko.

- To było... dziwne - powiedziała cicho. Wolała mimo wszystko, by stary marynarz nie usłyszał jej słów.

- Oj tam. - Przyjaciel tylko machnął lekceważąco ręką. - To tylko przesądny staruszek. Nie sądzę, by coś złego miało się stać.

Ona jednak była innego zdania. W porcie czasem spotykała takich ludzi. W podeszłym wieku, podartych ubraniach, o zniszczonych pracą dłoniach. Pomimo odpychającego niekiedy wyglądu, mieli w sobie to... coś". Nie potrafiła tego określić, lecz oni umieli snuć takie historie, że nawet rozbrykana młódź przystawała, by posłuchać o niezwykłych krajach, czasem nawet tych poza Azarem, niebezpiecznych przygodach, czy choćby o zwykłym życiu na morzu, tak różnym od ich przeciętnej pracy. Takie osoby zdawały się... wiedzieć więcej, patrzeć ponad zwykłych ludzi, może nawet znać przyszłość. Nie, zdecydowanie nie zamierzała lekceważyć tego mężczyzny.

„Ale miejmy nadzieję, że nic złego się nie wydarzy" - pomyślała.

-***-

Taki trochę przejściowy, ale mam nadzieję, że Was nie zanudziłam ;) Obiecuję, że niedługo zacznie się dziać coś więcej.

Kolejny niebawem. Trzymajcie kciuki, żebym miała czas pisać!

~Diffbit

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro