12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Każdej nocy ten sam sen.
Widzę, jak odchodzi ode mnie, krok za krokiem znika w oddali.
Jest tylko ciemną sylwetką na tle wszechotaczającej go bieli. Zapada się w światło, kontury się rozmywają.
Chcę iśc za nim, ale nie mogę się ruszyć. Chcę go zawołać, ale dźwięk głuchnie gdzieś w jaskrawej mgle.
Kim jest? Dokąd idzie?
I wtedy widzę, jak się potyka. Kroki stają się niepewne, chwieje się. Jeszcze raz unosi stopę i pada nagle bez ruchu.
Wszystko zalewa to obrzydliwe białe światło, a ja budzę się z bólem oczu.
-Może to ty?
-Nie - odparłem momentalnie na zadane pytanie. Byłem pewien, że nie ja jestem bohaterem tego snu.
-Podejrzewasz kogoś? - zapytało moje odbicie.
Przykucałem nad taflą wody w jeziorze w parku i gapiłem się na niego. Tak, był moim odbiciem, zasadniczo rzecz biorąc.
Patrzyły na mnie ziejące ponurym światłem jadowitozielone oczy. Rzucały upiorne cienie na kanciastą twarz o popielatej cerze. To byłem ja, ale trochę inny. Dzikszy, niebezpieczny...
Gdy zobaczyłem go za pierwszym razem, przeraziłem się. Przez długi czas unikałem luster i wszystkiego, co może ukazać moje odbicie.
Potem zrozumiałem, że to przyjaciel. Nie pytałem go skąd się wziął, ale ponieważ był dobrym doradcą, często rozmawialiśmy.
-Nie mam pojęcia. Może to tylko zwykły sen?
-Wiesz, że to coś więcej.
-WIem - westchnąłem - Czasem tęsknie za czasami, kiedy wszystko było normalne i jasne, gdy wiedziałem co jest rzeczywiste. A teraz...
-Teraz nie wiesz, czy to co widzisz jest częścią świata ludzi, a co nalezy do twojego? Wolałeś, gdy rzeczywistść wpływała na twoje sny, a nie na odwrót. Zmieniasz się.
Znał mnie za dobrze, W końcu był mną. Tym bardziej nie chciałem słyszeć tego, co miał powiedzieć za chwilę.
-Gdy widzieliśmy sie pierwszy raz, miałeś oczy niebieskie jak niebo w lipcu. Teraz są zielone, wiesz? - powiedział. Wiedziałem.
-Zmienię się w...ciebie?
-Zapewne tak - zgodził się.
-Cześć - usłyszałem znajomy głos za plecami. Moje odbicie momentalnie stało się wierną kopią mnie, jakby spłoszone obecnością osoby trzeciej.
-Cześć Szefo - odparłem.
-Co słychać?
-Niewiele. Myślę.
-To faktycznie niewiele.
Spojrzałem na niego i dopiero teraz zauważyłem podkrążone oczy i bladą twarz.
-Źle się czujesz? - zapytałem nie kryjąc troski.
-Ciężka noc - przyznał - Ale wygraliśmy!
Obaj uśmiechnęłiśmy sie sztucznie.
-Nie widujemy się za często. Co u ciebie? - zapytałem.
-Po staremu. A ty? Dalej bawisz się w zbawcę?
Zdenerwował mnie tym pytaniem. Razem ze Złym szydzili ze mnie, gdy próbowałem komuś pomóc, korzystając ze swoich talentów. Nie potrafiłem dotąd wiele, ale przynajmniej się starałem. Tymczasem Zły śmiał mi się otwarcie w twarz, a Szefo robił dziwną minę i odchodził za każdym razem, tłumacząc się pilnymi sprawami.
-Właściwie to przyszedłem pogadać - przyznał po chwili wahania.
-Pogadać? O czym?
-No wiesz...jak ci idzie i tak dalej. Pamiętam, jak ja zaczynałem. Wszystko było nowe, czasem miałem niezłego stracha i w ogóle...
-A właśnie. Nigdy nie mówiłeś kim byłeś przed zmianą. Zły bez przerwy rzuca anegdotkami i historiami co to on nie robił i gdzie nie był. A ty? Nigdy. Nic. Rzadko mówisz cokolwiek, nigdy o sobie. Powiedz teraz, kim byłeś?
Wiedziałem, że nic z tego. Przybrał jeden z tych swoich wyrazów twarzy. Natrafiłem na ścianę.
-Kamil, sorry, ale...
-Wiem.
Zdałem sobie nagle sprawę, że wraz z nim przybył pewien zapach. Szef zawsze gdy go spotykałem, pachniał inaczej. Tym razem długo nie mogłem zidentyfikować zapachu, ale w końcu zrozumiałem. Zima.
-Co ci jest? - zapytałem.
-Muszę iść, Kamil - odparł chłodno i odwrócił się.
-Czekaj!
Posłusznie się zatrzymał i odwrócił w moją stronę.
-Jesteśmy przyjaciółmi, nie?
-Jasne - potwierdził.
Spojrzałem mu w oczy i nagle coś kazało mi się do niego przytulić.
Zrobiłem to. Po chwili odwzajemnił uścisk i poczułem jego ciepło.
-Dwie ciotki tulą się w parku. Jak słodko - skomentował Zły po czym splunął soczyście na ziemię.
-No, teraz to już jak spotkanie rodzinne - zażartowałem niezrażony.
-Może byście się wzięli za coś porządnego, zamiast odstawiania macanek nad jeziorem? - mruknął Zły.
-Może byś wypierdalał - odgryzł się z żalem Szefo i odszedł. W jego wykonaniu wyglądało to tak, że robił kilka kroków przed siebie i rozpływał się nagle na na moich oczach. Ot tak...
-Co mu jest? - zapytałem Złego, gdy byłem już pewien, że mój skrzydlaty druch nas nie obserwuje.
-Nie wiem. Może ma okres - odpowiedział mi Zły. Obaj patrzyliśmy wciąż w miejsce, w który, zniknął Szefo.
Zły był jak zawsze zajebisty i kuszący. Czarna bluza, koszulka i ciemnogranatowe, szerokie Massy. I to spojrzenie...chryste.
-Coś go gryzie - stwierdziłem, żeby jakoś odegnać kosmate myśli.
-Zgadza się. Znam skrzydłacza w cholerę lat, ale takiego jeszcze go nie widziałem...Można by pomyśleć, że... heh.
-Że co?
-Nieważne. Chodź, mam coś dla ciebie.
-Dla mnie? - zdziwiłem się. Zły był dla mnie miły tylko wtedy, gdy czegoś chciał. Czyli rzadko.
-Przecież mówię, baranie. Chodź, spodoba ci się.
Jego przebiegły uśmieszek sprawił, że nie miałem innego wyjścia, jak usłuchać. W jednym Zły na pewno był mistrzem - w niespodziankach.
_______________________
Zapraszam do przeczytania innych prac. Komentujcie , oceniajcie :P. 3m się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro