5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy stanąłem przed bramą, dla pewności zerknąłem raz jeszcze na kartkę z adresem. Habsburgów 17. Tak samo głosiła tabliczka na murku. Nie ulegało wątpliwości - trafiłem pod dobry adres. Tyle że...
To nie był domek jednorodzinny. To nie była willa, ani rezydencja. To był prawdziwy pałac. Nie znam się na stylach i architekturze, ale to był chyba barok...i oczywiście wszechobecny gotyk. Imponujące... czarna bryła wyrastała z ziemi jak skała, porośnięta dzikim bluszczem i innym zielskiem, otoczony zewsząd zaniedbanym ogrodem. Przepych rzeźb i posągów malutkich szkaradnych potworków, gargulce dumnie obserwujące wszystko z góry i bogactwo ozdobników wokół strzelistych okien... tak najkrócej można było opisać 'dom'.
-Jasny chuj - szepnąłem sam do siebie.
Oczywiste było, że to ściema. Już w chwili, gdy młody znajomy z pasażu Prometeusza podał mi nazwę ulicy położonej w tej dzielnicy, przeczuwałem podstęp. Tu miałby mieszkac ten młody, słodki chłopaszek? Nieee...
Podskoczyłem, gdy brama zagrzechotała nagle i jakaś czarna bestia zaczęła wściekle ujadać. Rotweiler. Olbrzymi, największy jakiego widziałem w życiu!
Dość tego, czas do domu, pomyślałem.
Zdążyłem odejść ledwie na kilka kroków, gdy usłyszałem za sobą głos dobiegający z domofonu. Nawet nie zauwazyłem wcześniej, że aparat tam jest.
NIE UCIEKAJ. JUŻ ZABIERAM BESTIAKA.
Nieco zniekształcony, ale z pewnością głos młodego.
-Ee...no spoko. Czekam - powiedziałem dość głośno, nie mając pojęcia czy w ogóle mnie usłyszy. Przez chwile stałem tak jak słup, a piesek faktycznie gdzieś zniknął.
WCHODŹ. CZEKAM.
Furtka cichutko zawarczała i otworzyła się. Niepewnie ją pchnąłem, jakby miała mnie porazić prądem. Nie poraziła.
NIE BÓJ SIE - roześmiał się - WEJDŹ GŁÓWNYMI DRZWIAMI, OTWARTE. POTEM NA PEWNO MNIE ZNAJDZIESZ.
Widział mnie. Rozejrzałem się i trafiłem wzrokiem prosto w szklane oko kamery osadzonej na szczycie murku. Szybko ruszyłem w stronę budynku.
Z bliska ogród wyglądał na jeszcze bardziej zaniedbany, ale w jakiś dziwnie harmonijny sposób...tak jakby ktoś tylko chciał, by sprawiał pozory haszczy. Było w nim coś niewytłumaczalnie logicznego i była jakaś prawidłowość...
Drzwi frontowe były oczywiście podwójne i sprawiały raczej wrażenie wrót, był cały portal i reszta bajerów. Ponoć otwarte, więc pchnąłem ile sił jedno ze skrzydeł i - hurra - ustąpiło.
Nie było skrzypienia, ani uderzenia chłodu, co trochę mnie uspokoiło, bo chałupa wyglądała z zewnątrz na lekko nawiedzoną.
W środku za to było...ciemno. No tak, wszystkie okna pozasłaniane, jak w domu jakiegoś wampira. Płonęła tylko pojedyncza świeczka, daleko daleko w holu.
-Cześć? - rzuciłem. Echo nie odpowiedziało. Podszedłem do świecy i nagle zdębiałem.
Patrzył na mnie Rycerz. Właściwie to nie on, ale wierna kopia, przynajmniej jeśli chodzi o zakapturzoną głowę i postawę. Miał na sobie zbroję płytową, czy jak to się tam nazywa i dzierzył w dłoni miecz. Skala 1:1, wyższy ode mnie mniej więcej o głowę. Patrzył wprost na mnie. Skąd wzięła się tu ta rzeźba?
Kątem oka dostrzegłem drugie źródło światła w korytarzu po lewej. Poszedłem tam i teraz już moje kroki odbijały się echem. Było tak cicho...
Przy maleńkiej świeczce na podłodze leżał Fallen. Jeden z dwóch, które miał wtedy na sobie.
Zaproszenie?
Podniosłem go i przyłożyłem do twarzy. Najwspanialszy zapach na świecie uderzył w moje nozdrza. A więc to gra? Gdzie następna wskazówka?
I znowu świeczka, choć mogłem przysiąc, że jeszcze chwilę temu jej nie było. Kolejne kilkanaście kroków i stałem przy schodach na piętro. A na drugim stopniu kolejny but. Tym razem czarno biały Adio. Coraz bardziej podobała mi się ta zabawa. Niosąc już dwa fanty ruszyłem wyżej.
Na górze czekała na mnie mała niespodzianka. Sądząc po zapachu, w szklaneczce była whisky z colą. Chyba nie dorzucił tabletek gwałtu? Upiłem kilka łyków, wyborna.
-Co jeszcze dla mnie masz? - mruknąłem. Rozejrzałem się. Rozwidlenie korytarza w lewo i prawo. Gdy dostrzegłem leżące na ziemi jeansy, znałem już właściwa drogę. Chwilę później natknąłem się na bluzę, koszulke i parę białych skarpetek. A potem dostrzegłem pochodzące z jednego z pokoi światło.
Świece, dziesiątki świec, a i tak panował półmrok. Na samym środku sypialni stało wielkie łoże, dotąd widywałem podobne tylko w filmach, a teraz byłem naprawdę w takim miejscu.
Boże to wszystko było jak film...
A na łóżku...łożu...leżał oczywiście on. Miał na sobie tylko bokserki. Oparł wygodnie głowę i plecy o poduszkę i podkurczył nogi, czekając na mnie.
Podchodziłem powoli, obserwowałem go. Kurwa, był jak kwintesencja oczekiwania. Było widać, że jest tak podjarany...za to ja...
Nie odzywając się ani słowem wszedłem na łóżko i stanąłem nad nim. Patrzyliśmy sobie w oczy, doskonale wiedząc co za chwilę nastąpi. . .

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro