9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

.Było ciemno na ulicy Świdnickiej. Ani pojedynczego promienia światła, ani żywej duszy. Stałem tam sam, jeden.
Zapłonęło światło, jakby światło reflektora padające na aktora na scenie teatralnej. Stał przede mną chłopak w rozpiętej zielonej bluzie i z deską w ręku.
Młody skejt.
Nie widział mnie, bo byłem skryty w cieniu. Rzucił deskorolkę na ziemię, uderzyła z charakterystycznym hukiem o beton, a on zaczął jeździć. Podskakiwał, wyginał młode, zwinne ciało, Światło było tak silne, że ledwie zdołałem dostrzec detale jego twarzy, skrytej pod daszkiem czapki.
Światło podązało za każdym jego ruchem, gdy jeździł po rampach i schodkach wokół mnie.
I nagle światło drugiego reflektora padło na mnie. Zdałem sobie sprawę, że jestem nagi. Teraz on mnie widział, zatrzymał się jakby od niechcenia, ujął w dłoń nosek deskorolki i patrzył. Czekał, ale na co?
Podszedłem trochę bliżej, ale nie reagował. Nadal nie widziałem twarzy.
-To sen, co nie? - zapytałem. Człowiek odczuwa absurdalną potrzebę kontaktu, niezależnie od okoliczności. Gdy jedziesz z kimś obcym w windzie, czujesz, że musisz się odezwać, choćby rzucić idiotyczny komentarz o pogodzie. Kiedyś nas o tym uczyli na mojej ślicznej uczelni. To się nazywa funkcja faryczna języka.
Odpowiedział mi skinieniem głowy. Tak, to sen koleś, zdawał się mówić.
-Więc mogę zrobić co zechcę - stwierdziłem.
I tym razem się zgodził.
Poczułem się trochę pewniej.
-Zrzuć bluzę - nakazałem.
Posłusznie rzucił ją na ziemię i widziałem teraz szczupłe ciało opięte żółtym tiszertem z nadrukiem palmy i jakimiś napisami.
-Teraz koszulka - kontynuowałem.
Był chudy, ale wysportowany. Podobało mi się to młode, spocone ciało. Pragnąłem go i mógł to łatwo zauważyć, bo przecież stałem przed nim nagi.
-Zsuń spodnie, ale tak żeby mi się spodobało.
Odwrócił się do mnie tyłem, dostrzegłem długie kręcone włosy koloru słomy opadające mu na kark. Linia ramion idealna, skóra naciągnięta na wypustki kręgów na plecach. Wystające spod spodni bokserki w kratę. Ociągając się rozpiął pasek, rzucił go na ziemię tuż obok mnie. Potem powoli zsuwał spodnie, robił to zmysłowo, ale typowo dla faceta. Ruchy były niedbałe, ale kuszące. Nim zdążył zsunąć spodnie, podszedłem do niego, ale nawet z bliska nie widziałem twarzy. Osłaniał ją daszek czapki.
Rozpiąłem mu rozporek, położyłem rekę na bokserkach i wyczułem twardniejący kształt. Uśmiechnął się szelmowsko. Rozpiąłem guziki i wsunąłem dłoń, złapałem za niego. Jego ręce spoczęły na moim brzuchu i pośladkach, pieściły moje ciało i badały je. Był zimny. Bardzo zimny.
-A teraz czapka... - uśmiechnąłem sie i jednym ruchem ręki strąciłem mu ją z głowy.
W pierwszej chwili zamarłem, potem odskoczyłem. Wzdrygnęły mną dreszcze. Patrzyły na mnie kompletnie czarne oczy, puste jak studnia. Nie odbijały światła, nie wyrażały zupełnie nic.
-Kurwa kim ty jesteś? - szepnąłem, gdy odzyskałem nieco równowagi.
Uśmiechnął się znów, tym razem szeroko i złowrogo. Chwilę później po jego ciele przeszedł wstrząs, potem kolejny. Cierpiał, ale nie wydał z siebie nadal żadnego dźwięku.
Coś cholernie dziwnego działo się z jego chudym, ale zajebistym ciałem. Rzucał się, chwiał na nogach, ale po chwili stanął znów pewnie. I znów jęknął z bólu, walcząc z kolejną serią drgawek, a ja spostrzegłem, że co chwila cofam się o krok w tył. Bałem się jak jasna cholera, ale też byłem ciekaw co dzieje się z tą dziwną istotą.
Z dużych sinych ust wydobył się głośny ryk, a chwilę później z pleców chłopaka wystrzeliły dwie czarne kolumny, niby smolisty dym.
-Kurwa jego mać...nie wierzę...
Teraz stał przede mną w całej okazałości. Nie miałem pojęcia kim lub czym jest, ale był piękny i przerażający jednocześnie. Mógł mnie zmiażdżyć chyba samą siła woli, tak przytłaczała jego obecność. Dumnie wyprostowany, rozpostarł szeroko parę czarnych skrzydeł i patrzył we mnie martwymi ślepiami. Nie tak wyobrażałem sobie anioła.
Ruszył do mnie. Powoli, bo i tak nie miałem szans uciec. Dopiero teraz zauważyłem czarno-białe Adio na jego nogach.
-Nie bój się - odezwał się w końcu i wyciągnął do mnie rekę.
-Łatwo ci kurwa powiedzieć - sarknąłęm. Najbardziej na świecie pragnąłem się obudzić.
-Jestem po twojej stronie - usłyszałem. Miał zadziwiająco łagodny głos. W sumie nie był bestią...żadnych rogów, szpon, ogona ani...
Jako, że ciągle się cofałem, w końcu potknąłem się o jakąś dziurę i poleciałem prosto na plecy. Głową wyrżnąłem w krawężnik.

Zerwałem się z łóżka jak poparzony. Rozejrzałem się gorączkowo, ale byłem w swoim pokoju sam. Zupełnie sam.
-Anioły noszą Adio... - mruknąłem pod nosem i rozesmiałem z tego absurdu - Dobrze, że nie Falleny, heh. Ja to mam popierdolone sny - dodałem znów na głos, żeby dodać sobie otuchy. Na szczęście był dzień. Godzina 11:46.
Ostatnio miałem tak posrane sny, że musiałem chwile posiedzieć na skraju łóżka i pomyśleć, co właściwie jest prawdą, a co nie. Może mi odbija, co?
Wyjrzałem przez okno. Jesień chyba postanowiła chwilowo odpuścić, bo nie wiało i nie padało. Rycerz przywitał mnie typowym dla siebie posępnym spojrzeniem spod kaptura.
Z kuchni dobiegł dźwięk obijanych o siebie garów i momentalnieyczułem zapach jajecznicy.
Jedzenie! Kiedy ja ostatni raz coś zeżarłem?
-Cześć mamo - rzuciłem odruchowo.
-Cześć skarbie. Czemu nie jesteś w szkole? - zapytała, nie odrywając wzroku od patelni.
-W związku z burzą dali nam wolne, żebysmy sie przygotowali i tak dalej.
-Ah... - odparła i już się nie odzywała. Dziwnie się czułem, widząc matkę taką ponura i cichą. Była zmęczona. Zmęczona życiem z moim ojcem, tak jak i on był zmęczony matką.
Ale to ich sprawa i ich problem. W młodości winilem się za nieudane małżeństwo starszych, ale to prowadziło donikąd. Dość.
-Mamo... - zacząłem, ale słowa jakoś nie chciały opuścić mojego umysłu.
-Tak? - spojrzała w końcu na mnie. Miała podkrążone od płaczu oczy. Bolał mnie ten widok.
-Już nic - odparłem i wyszedłem z talerzem do swojego pokoju. Byłem obrzydliwie przygnębiony i nie tknąłem jedzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro