cz. II ROZ. 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

WITAM WSZYSTKIICH !!! I oto jest druga część opowiadania ! Mam dzisiaj rewelacyjny humor.. Nadchodzi druga część opowiadania ... I rano nadeszła mnie wena.. I coś się wyskrobało... Miłego czytania i mam nadzieje , że mnie nie opuściliście *-* 3m się.

***

On znowu się pojawił. Z ta swoją łuną światła wokół siebie. Z resztą, nie tylko ona rozświetla mi mrok, który panuje w moim umyśle.

Jego uśmiech.

Na poł pokrzepiający i ciepły, skrywający nutkę kpiny

Jego błękitne, niemal lodowate oczy... gdy patrzą na mnie, widzę w nich co innego niż u reszty otaczających mnie ludzi. Są ciepłe, pełne...miłości.

Nie rozumiem jednak jednej, błahej rzeczy.

Czemu, za każdym razem, gdy próbuje przedstawić Go innym, On znika, albo nie pojawia się wcale. Czemu zawsze zostawia mnie z Nimi. Patrzą na mnie w ten dziwny sposób. Jak bym nie rozumiał co się wokół mnie dzieje. Jakbym był inny, a On nie istniał.

***

Jakiś czas temu trafiłem w To miejsce. Jest tu przeraźliwie biało i jasno. Miejsce to, ma specyficzny, trudny do zapomnienia zapach. Kazali mi coś zażywać. Nie rozumiem po co.

Nie wiem co to i nie chcę tego. To te gorzkie substancje codziennie odbierają mi kawałek Ciebie.

Ja wiem, że istniejesz, że jesteś tam i czekasz na mnie. Nie wmówią mi, że jesteś nieprawdziwy. Nie poddam się. Będę walczył o Ciebie.

A jednak stało się...

Niema Cie. Nie widzę...Nie mogę Cię dostrzec, nie ważne jak bardzo wytężałbym wzrok.

Wołam, a Ty nie przychodzić. Siedzę sam w tej wielkiej sali. Niby inni też tu są obecni ciałem, lecz tak jak duchem błąkają się w zaświatach. Szukając tej cząstki siebie, którą nam odebrali.

Codziennie ronię tych kilka łez w nadziei, że mnie usłyszysz, że zjawisz się i mnie przytulisz jak kiedyś.

Brak mi długich rozmów z Tobą.

Twojego uśmiechu.

To jak patrzysz na mnie, w ten wyjątkowy sposób.

Usiądziesz ze mną i samą swoją obecnością pocieszysz.

Dlaczego mnie opuściłeś? czemu tak łatwo się poddałeś? A może nie wiesz jak tu trawić? Zgubiłeś drogę? Nie chcą Cię wpuścić? Najpierw odebrali mi Cię, a teraz i Ciebie gdzieś ukrywają i nie chcą puścić wolno...

Przecież wiedzą jak ważny jesteś dla mnie, dla mojej cierpiącej duszy. Tylko Ty potrafisz sprawić, że przestanie cierpieć. Zniosę te tortury dla Ciebie

Kocham Cię...

***

Za dużo minęło czasu. Już prawię straciłem nadzieje. Jednak wiem, że nadal gdzieś tam jesteś.

Wszyscy mi to mówili, a ja prawię uwierzyłem, że byłem chory, że miałem urojenia. Że byłeś tylko zjawą... Ja ich jednak rozgryzłem. Nigdy do końca nie uwierzę, że nie było Cie ze mną.

Wypuścili mnie, dali jakieś leki. Myślą, że im się udało. A ja po prostu czekam. Jestem cierpliwy. Wiem, że nadejdzie czas w którym wrócisz do mnie. I znów będziemy razem.

Codziennie zażywam coraz mniej leków. Codziennie zapominam co powinienem w ogóle zażyć. Codziennie widzę cię wyraźniej.

Najpierw te Twoje piękne oczy.

Widzę je. Widzę jak na mnie patrzysz z nadzieją.

Już nie mówię innym o Tobie. Nie zrobię tego samego błędu co wcześniej. Nie odbiorą mi Ciebie już nigdy więcej.

W drugiej kolejności pojawiły się usta. Na tle Twojego niewyraźnego ciała mieniły się jak diamenty. Są dla mnie najcenniejszym skarbem.

W końcu przestałem zażywać leki w ogóle. Zacząłem Cię widzieć wyraźniej. Z każdym dniem coraz lepiej.

W reszcie doczekałem się Twojego głosu. Głębokiego, lekko zachrypniętego. Był jak balsam na dla mych wyschniętych uszu.

Podszedłeś do mnie z tym swoim zadziornym uśmiechem. Siedziałem, więc ukucnąłeś bym lepiej mógł podziwiać Twoje oczy. Wiedziałeś, że uwielbiam patrzeć w tą lodową głębię.

Z moich własnych oczu leciały łzy. Wreszcie Cię odzyskałem. Chwyciłeś mnie za ręce, pomogłeś mi wstać.

Nagle znaleźliśmy się w niezwykłym miejscu.

Była to łąka pełna tulipanów, moich ulubionych, dwukolorowych.

Powiedziałeś, że to Twój dom. Czekając na mnie to właśnie tu spędzałeś czas.

W pewnej chwili zauważyłem drzwi. Stały samotnie na tej przepięknej polanie. Spytałem Cię do kąt prowadzą.

Odpowiedziałeś mi, że jeśli chcę być z Tobą na zawsze, jeżeli nie chcę by ktokolwiek, kiedykolwiek więcej mi Cię zabrał, to muszę przez nie przejść. To połączy nas na zawsze.

Więc wziąłem Cię za rękę.

To była moja szansa.

Wolnym krokiem podszedłem do drzwi. Z bliska mogłem zobaczyć ich majestatyczność.

Wielkie, dębowe, z wyrzeźbionymi scenami z polowań. Mógł bym spędzić tu całą wieczność, podziwiając je.

Ścisnąłeś moją dłoń. To przypomniało mi, że nie przed drzwiami chce spędzić wieczność lecz z Tobą.

Zacząłeś szeptać mi piękne słowa. O miłości. O czasie jaki razem ze sobą spędzimy. O tym co z tym czasem zrobimy.

Drżącą ręką dotknąłem klamki. Emanowała ciepłem jak Ty.

Uchyliłem je delikatnie. Struga światła zalała naszą dwójkę. Nieśmiało otworzyłem je szerzej.

Ostatnie co pamiętam to Twój ciepły pocałunek na moim lewym policzku.

***

Dwóch funkcjonariuszy policji przekroczyło mieszkanie młodego mężczyzny. Nie znaleźli nic.

Żadnego listu pożegnalnego albo ostatniej woli. Nie mogli zrozumieć dlaczego młody, bezproblemowy człowiek, skoczył przez okno.

Kręgosłup złamany w trzech miejscach, podobnie reszta kości. Jeszcze ta roztrzaskana czaszka. Nic dziwnego, gdy skacze się z dziewiątego piętra.

Jednak mimo tak okropnego widoku, najbardziej widoczny był lekki uśmiech na twarzy młodzieńca.

On już znalazł swoje niebo.

Po pół godzinnym przeszukiwaniu mieszkania w końcu znaleźli przyczynę samobójstwa.

Leki na schizofrenie, które powinien brać denat leżały nietknięte w szafce nocnej.

***
I wtedy ...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro