|Rozdział dwunasty|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jeon po wysłuchaniu krótkiej kłótni dwójki zakochanych, wyszedł z mieszkania siostry. Musiał odetchnąć tym wszystkim. Była dopiero dwunasta, a stało się dość dużo... był ciekawy tego, jak Hoseok radzi sobie z zadaniem. Wyglądało na to, że szło mu wyśmienicie, ponieważ Jimin troszkę wspominał o wyzwiskach, które są rzucane w ich domu.

Dwudziestolatek jako tako znał miasto, w którym mieszkała Jisoo, dlatego nie miał problemu z odnalezieniem się. Błądził trochę po parku, słuchając przy tym dobrej, jego zdaniem muzyki. Prawdę mówiąc, nie mógł doczekać się filmiku, w którym wykonają wszystkie te wyzwania. Zwłaszcza chciał wiedzieć, jak jego przyjaciel całuje. To mogłaby być dobra odskocznia od dennych pocałunków tych wszystkich lasek z klubów.  Uśmiechnął się sam do siebie na te głupie myśli. Cały czas sobie wmawiał, że nie może skrzywdzić młodszego za nic w świecie. Nie był typem człowieka, który łamał tak dużo znaczące obietnice.

Rozejrzał się po miejscu, w którym się znajdował i dostrzegł niedaleko niego dziecko, które płakało. Japoński Jungkooka nie był dobry, ale zły też nie, więc podbiegł do chłopca i przykucnął przy nim.

– Co się stało? – zapytał, chwytając w swoją dłoń drobne rączki Japończyka.

– O-on... on zabrał moj-moją ma-mamusię... – wyszlochał, zalewając się łzami jeszcze bardziej.

– Uspokój się, spokojnie – Kook podniósł czarnowłosego i posadził sobie na jedno kolano, po czym wtulił w siebie jego ciałko. – Powiedz mi na spokojnie, kim był ten mężczyzna?

– To by-ył mój wujek... on się czę-często kłóci z mamą... – wyjaśnił, przecierając mokre oczka. – Proszę, pomóż mi – spojrzał na niego ze smutną minką. Jeongguk słabo uśmiechnął się i wstał z nim na rękach.

– Oczywiście, że to zrobię – oznajmił i ruszył w kierunku domu swojej siostry. Musiał iść razem z nią na komisariat. Nie znał na tyle dobrze języka, by porozumieć się z policjantami.


Tymczasem Jimin rozmawiał przez telefon ze swoją byłą dziewczyną, która zadzwoniła jakąś godzinę temu.

– Mówię ci po raz ostatni - chłopak wziął głęboki wdech, by nie krzyknąć i nie zwrócić na siebie uwagi kupujących. – Nie wrócimy do siebie.

– Ale Jiminnie... ja tak bardzo cię przepraszam! – jej żałosny głos śmieszył Koreańczyka, ale powstrzymywał się od chociażby parsknięcia. Musiał być poważny.

– Powinnaś wiedzieć, że Yug jest złą partią – powiedział spokojnie. – Teraz kup sobie kota i rób tak za każdym rozstaniem. W miesiąc będziesz ich miała bardzo dużo! – mało nie krzyknął. Musiał zirytować dziewczynę i chyba mu się w końcu udało.

– Wiesz co? Pierdol się, gnojku – rozłączyła się z wielką obrazą, a dwudziestolatek mógł w końcu dać upust emocjom i roześmiać się wesoło.

Chłopak upewnił się, że nikt na niego nie patrzy i udał się w stronę kasy. Dzisiejsze zakupy były dość duże, gdyż miał u siebie gości, którzy wpierdolą dosłownie całą lodówkę i będzie im mało. Dobrze, że on się nacieszy kilkoma kanapkami i obiadem w jeden dzień. Chociaż Jungkook zawsze mu wciśnie coś więcej, bo twierdzi, że Jimin niedługo będzie patyczakiem.


Jeon, jego siostra i malec właśnie byli w drodze na komisariat. Ji wiedziała, że skądś zna dzieciaka, ale nie była tego tak naprawdę pewna. Chłopczyk miał podartą bluzę, był pozbawiony jednego bucika, a spodnie to stare jeansy. Dziecko wyglądało na bezdomnego...

– Gdzie go znalazłeś? – zapytała, przerywając ciszę.

– Stał w parku, już mówiłem – przypomniał. – Jego wujek porwał matkę.

– Ren, czy to aby na pewno prawda? – spojrzała na niego podejrzliwie.

Sześciolatek zwiesił główkę i zaczął bawić się palcami, a z jego oczka spłynęła samotna łza. Minęło kilka sekund, a on pokręcił główką i znowu ją podniósł, żeby spojrzeć na zdziwionego chłopaka.

– Mama kazała mi tak powiedzieć... nie mamy domku i ona chciała, żeby mnie ktoś przygarnął, bo nie mieliśmy w ogóle jedzenia... – wytłumaczył, ściskając materiał bluzy dwudziestolatka.

Rodzeństwo spojrzało na siebie i z ich obu ust wydostało się westchnięcie. Zdecydowali się jednak pojechać na ten komisariat, bo może można coś zrobić z Renem. Nie mogli go zostawić na ulicy, czy też szukać matki. Pewnie zrobiłaby to samo albo chłopiec umarłby z głodu.





Mężczyzna otworzył drzwi prowadzące do jego mieszkania i to co zobaczył już na wejściu zwaliło go z nóg.

– Co tu się kurwa stało?! – wydarł się, wchodząc do salonu, w którym siedział Hoseok. Wyglądał na zdenerwowanego.

– Wybacz mi, że doprowadziłem do tego... — zaczął, przestraszony patrząc w oczy drugiego. – Starałem się go powstrzymać, ale on był silniejszy! – J-Hope szybko znalazł się przy stopach młodszego i klęknął przed nim przepraszając.

– Hyung, uspokój się – Park odwrócił wzrok na chwilę, zaraz podnosząc ciało przyjaciela. – Co się stało? – spytał spokojniejszym tonem.

– Namjoon zabrał oszczędności Jungkooka razem z jego laptopem... – odpowiedział na jednym wdechu.

Młodszy potrzebował chwili na zrozumienie tego, co powiedział Jung. Nie wierzył w to, że Kim mógł to zrobić. Przecież był jego kumplem... dlaczego zawsze, kiedy on chciał komuś pomóc, to później bardzo żałował?

Chuj z tym laptopem, ale pieniądze Jeona były przeznaczone dla rodziców, którzy nie mieli pieniędzy. Zbierał je już bardzo długo i na święta miał im je oddać jako prezent. Jak ten dupek mógł to zrobić?!

– Zbieraj się, jedziesz na policję, a ja go szukać – szarpnął wyższego i poprowadził do przedpokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro