|Rozdział trzydziesty trzeci|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Całą drogę do domu rodzinnego Jungkooka, Jimin trzymał się na uboczu. Wolał się do nikogo nie odzywać i w ogóle, to nie przeszkadzać rodzinie w ich pełnym składzie. W końcu nieczęsto mają okazję pobyć razem. Dwudziestolatek szedł za ludźmi przed nim, którzy prowadzili żywą rozmowę i nawet ich nie słuchał. Włożył do uszu słuchawki i włączył swoją ulubioną piosenkę. Starał się nawet nie myśleć o swoim ojcu. Myśli na temat tego człowieka, nawiedzały go coraz częściej i częściej, co nie było dobrym sygnałem. Blondyn wolał zapomnieć o gnoju, który spaczył mu dzieciństwo. Jego głowę naszła kobieta, która uratowała go przed mężczyzną. Powinien się do niej udać? To chyba było oczywiste... on i ona, utrzymywali stały kontakt. Kobieta czasem do niego dzwoniła, a on do niej i tak to wyglądało, jednak całkiem zapomniał ją powiadomić o swoim przyjeździe do Busan. Mógł zrobić jej niespodziankę i taki też miał zamiar. Był pewien, że się ucieszy na jego widok.

– Jimin – usłyszał zaraz po tym, jak ktoś wyciągnął mu jedną ze słuchawek z prawego ucha. – Jesteśmy na miejscu – oznajmił starszy blondyn.

Niższy posłał mu tylko niezrozumiałe spojrzenie, a następnie zrozumiał aluzję.

– Mamo, tato, siostro i s... szwagrze – krzywo uśmiechnął się do partnera Jisoo. – To jest Park Jimin, czyli mój chłopak – objął ramieniem przyjaciela, a następnie ucałował jego policzek. Koreańczyk ukłonił się lekko i uniósł kąciki swoich ust ku górze. Musiał zrobić na nich dobre wrażenie. Mimo tego, nie zrozumiał jednego... Kook przedstawił go swoim rodzicom tak, jakby go nigdy wcześniej nie widzieli. Dziwne.

– Przecież my się znamy – zaśmiała się pani Jeon. – Nie sądziłam, że zmienisz swoją orientację... –  dodała nieco ciszej.

– To było do przewidzenia po tym, co zrobił mu ojciec – ojciec Jungkooka, zwrócił się do niej 'dyskretnie'. Niestety, drugi najmłodszy z towarzystwa usłyszał to. – Zdejmijcie buty i chodźcie do salonu – powiedział, nim odszedł wraz z żoną.

– Pedały – parsknął, oczywiście wiadomo kto.

Chłopcy i siostra Jeongguka postanowili to zostawić. Wszyscy zdjęli obuwie i skierowali się do wcześniej wspomnianego pomieszczenia. Dom nie był duży, ale można się było pomieścić.

Park po słowach ojca swojego kumpla, postanowił tym bardziej się nie odzywać. Też się zastanawiał, skąd oni mogli o tym wiedzieć... usiadł obok współlokatora i zaczął jeść wraz ze wszystkimi tu zebranymi. Inaczej sobie wszystko wyobrażał i karcił się w myślach za to, że zdecydował się przyjechać ze starszym. Nawet nie miał wyjścia, ale teraz najchętniej zamknąłby się w swoim pokoju.

– Jungkookie, synku – starsza kobieta obdarzyła swojego syna wdzięcznym uśmiechem. – Nie wiem, jak my mamy ci dziękować... specjalnie dla nas zbierałeś tak długo na remont domu. – pogłaskała syna po policzku.

– Nie zapomnijcie, że my też się dokładamy – mruknęła Soo. – Przecież nie jesteśmy pasożytami – Park, miał teraz wrażenie, jakby dziewczyna ukradkiem na niego spojrzała. Spotkanie z rodziną Jungkooka, było co najmniej dziwne. Zawsze się z nim dobrze dogadywali, a teraz? Teraz jest inaczej, zupełnie inaczej.

– Córeczko, nigdy byśmy tak nie pomyśleli – wtrąciła się głowa rodziny. – Jesteśmy wam dozgonnie wdzięczni za waszą pomoc.








Jeongguk świetnie bawił się w towarzystwie swojej rodziny i wcale nie przejmował się stanem osobnika, który siedział obok niego. Właśnie - siedział, bo teraz już go nie było. Nikt nie zauważył tego, jak blondyn wychodzi z pokoju, a następnie z domu. Ji, kupiła wcześniej alkohol i wszyscy byli pijani. Oprócz Parka. Nie tylko niczego nie wypił, ale też mało zjadł i w ogóle się nie odzywał. Coś musiało być na rzeczy, jednakże chłopak się tym nie przejął. Bardziej był zainteresowany rozmową.

– Kiedyś ci mówiliśmy, że akceptujemy wszystko – zaczęła matka. – Ale nie chcemy, żebyś marnował sobie życie akurat z nim – oznajmiła, wypijając całą zawartość kieliszka.

– Mamo... – wymruczał kompletnie spity. – To nie jest mój chłopak, my tylko udajemy... – wyznał, przyciskając policzek do twardej powierzchni stołu.

– Jaki to ma niby cel – zadrwił Tao.

– Wszyscy chcą, żebyśmy byli razem i mam tego dość – odpowiedział. – Niedługo sobie wezmę jakąś panienkę i już, nara – wstał od stołu nieco zdenerwowany i skierował się do kuchni. Miał nadzieję zastać tam swoją zgubę, niestety tam jej nie było. Nigdzie jej nie było. – Jimin? Gdzie ty jesteś do cholery?! – krzyknął do telefonu.

– Wracam do Seulu – usłyszał niezwykle spokojny głos przyjaciela. – Widać, że wam przeszkadzam. Do zobaczenia, kochanie – zaakcentował ostatnie słowo i rozłączył się.

Starszy cisnął komórką i stół. Nie miał zamiaru lecieć teraz na stację kolejową i go powstrzymywać. Mógł załatwić to we wtorek, więc po prostu udał się do swojego śpiwora i poszedł spać.








Koreańczyk siedział już w pociągu i wpatrywał się w szybę, czekając na odjazd. Naprawdę chciał zostać, ale nie mógł wysłuchiwać tych zadowolonych głosów... nie mógł patrzeć na szczęśliwą rodzinę. Umierał z zazdrości, dlatego po prostu wyszedł i nie miał zamiaru wrócić. Najlepiej będzie, jeśli odpocznie od Kooka przez te kilka dni, a on od niego. Sam nie przejmował się nim, więc po co on miał tam siedzieć? Był niepotrzebny, dlatego też właśnie z niecierpliwością czekał na powrót do miasta, w którym mieszkał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro