1: LVIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jeszcze dwa rozdziały i koniec części I, skarbki.

Już kiedyś wspominałam, że planuję też część II, więc zaraz po zakończeniu ,,tej", rozdziały powinny pojawić się na dniach.

- Miłego wieczoru ;*

~∆~

Oczywistym było, że musi złożyć świeżo upieczonemu małżeństwu życzenia.

Mark był cały w skowronkach, a Rita lekko zakłopotana. Była bardzo ładna. Kilka ciemnych kosmyków wysunęła się z misternie ułożonej fryzury, ale Sherin jej tego nie powiedziała. Nic by to nie zmieniło, oprócz wiedzy, że nie wygląda już tak idealnie. Szare oczy rozglądały się po całej sali balowej. Porzegnała się z nimi lekkim uśmiechem i życzyła upojnej nocy, przez co na policzki Rity wkroczył ognisty rumieniec.

Następnym krokiem, jaki miała wykonać tego wieczoru, było upokorzenie przewodniczącego, ale najpierw chciała z nim porozmawiać.

~*~

- Mycroft.

Najstarszy z Holmesów odwrócił się zaskoczony do młodszego brata.

- O co chodzi, Sherlocku? Sherin rozpłynęła się w powietrzu, czy też raczej planuje coś podpalić? - dodał z kpinął.

- Planuje, owszem, ale nie wiem co, i to mnie przeraża.

- Jak tak o tym mówisz, to mnie też. Czy ostatnio było coś co ją szczególnie zdenerwowało lub zirytowało? - dodał już poważniej.

Sherlock zastanowił się chwilę.

- Mam dziwne wrażenie, że to się wiąże z jej przyjaciółką Sharon, żoną przewodniczącego, i nim samym.

- Przewodniczącego? A co on ma do tego?

- To ty nic nie wiesz? - zapytał autentycznie zdziwiony. - Arthur Mills złożył naszej Sharon niemoralną propozycję, i to nawet kilka razy. Za każdym razem odmawiała, a on i tak wracał i pomawiał prośbę.

- Prośbę? - prychnął.

- Tak to kiedyś nazwała Sherin - odparł, robiąc nieokreślony ruch dłonią.

- Zaraz. Dlaczego tobie Sherin powiedziała coś takiego, a mnie nie chciała za żadne skarby?

- Nie chciała? - Sherlock wyraźnie zbladł. - Na litość boską, teraz już wiem, że na pewno zechce podpalić mnie!

~*~

- Daję ci ostatnią szansę, Arthurze - powiedziała.

Patrzył na nią z wyraźną złością. Był zirytowany. Bardzo. A jednocześnie miał ochotę zrzucić z niej tę długą, granatową kieckę, i przelecieć na swoim biurku.

- Od kiedy jesteśmy na ,,ty"? - odparł.

- Och, no nie wiem - udała, że się zamyśla. - Może od kąt mam coś, czym mogę cię szantażować.

Skrzyżował ramiona na piersi.

- Szantaż jest niezgodny z prawem.

- Tu jest Luna. Czy nie uczymy naszych adeptów, że stoimy poza prawem? - zapytała retorycznie.

- Blefujesz - zmienił front. - Nie masz czym mnie zaszantażować, dlatego przyszłaś tu z nadzieją, że zmienię zdanie.

- Skądże. - Uśmiechnęła się, ale nie było w nim żadnego ciepła. Najwyżej chłód. Chłód i zimna determinacja. - I nie zawacham się tego pokazać na oczach wszystkich - dodała.

Wyszła z jego biura nie ogladając się za siebie. Gdyby to zrobiła, zobaczyłaby, jak Arthur Mill ze złości zaciska szczękę, i zamierza się do uderzenia z pięści ściany.

~*~

- Drogie panie, drodzy panowie, wspaniałomyślna starszyzno, oraz inni goście - zaczęła. - Musicie mi wybaczyć, że przerywam wam zabawę, oraz za to co za chwilę zobaczycie. - Urwała na moment i popatrzyła na zgromadzonych. Wszyscy się w nią wpatrywali bez wyjątku. - Niektórzy pewnie poczują złość, inni mdłości, a jeszcze inni będą się dobrze bawić. - Uśmiechnęła się lekko, ale natychmiast zpoważniała. - Za mną na ścianie za chwilę ukaże się nagranie i mogę zapewnić, że nie będzie miało nic wspólnego z młodą parą... Chyba, że noc pośluba - mruknęła do siebie. - Zapewniam również, że ja poczuję tylko czystą satysfakcję z rozwiązanego problemu.

Zeszła ze sceny i stanęła pod ścianą, klikając na telefonie odpowiedni przycisk. Na ścianie pojawił się się obraz nagrany przez nią jakiś czas temu, i przedstawiał przewodniczącego w dwuznacznej pozycji z jedną z agentek.

- A więc to miałaś na myśli mówiąc, że znasz sekret mojego męża. - Drgnęła, słysząc obok siebie głos pani Mills. - Masz rację, każdy ma jakiś sekret, a jaki jest twój?

- Nawet jeśli bym go miała, na pewno bym go pani nie zdradziła.

- Powiedziałaś, że sekret czy tajemnicę ma każdy.

- Widać, wszędzie jest wyjątek od reguły - odparowała, odchodząc.

~*~

Sharon patrzyła na to wszystko z zaskoczeniem. Od chwili, kiedy Sherin weszła na scenę wstrzymała oddech. Bóg jej świadkiem, że nigdy nie wiadomo, co Sherin ma na myśli, ani jaki jest jej cel. Obalenie przewodniczącego? Rozwiązanie jej problemów? A może osobiste pobudki? Sama przecież powiedziała, że poczuje tylko czystą satysfakcję.

W pewnym momencie poczuła rękę na ramieniu i mimowolnie się wzdrygnęła.

- Spokojnie - powiedział Mycroft. - W moim towarzystwie nic ci nie grozi, Sharon. Nie widzisz, że wszyscy o ciebie dbają? Sherin...

- Nigdy nie wiadomo, o co chodzi Sherin - przerwała mu. Wiedziała, że nie powinna, ale nie mogła się powstrzymać. - Równie dobrze mogła to zrobić dla siebie.

- Ale z ogólna korzyścią dla wszystkich - odprał.

Sharon mimowolnie przywarła plecami do jego klatki piersiowej, i zamknęła oczy.

- Chyba muszę jej podziękować - powiedziała.

- Ja też - szepnął.

- Za co? - zdziwiła się.

- Powiedzmy, że to moja słodka tajemnica - odparł, całując ją w skroń.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro