Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Kanada 🍁

Po usłyszeniu tych słów stanąłem w osłupieniu. On chce żebym do niech dołączył? Tak na prawdę? Ale czemu? W sensie tak, kiedyś się przyjaźniliśmy i w sumie teraz byśmy to odnowili ale tak nagle...?
-Czekaj, mówisz serio? Baz, sam nie wiem... Muszę to przemyśleć-mruknąłem, odwracajc głowę zmieszany.
-Rozumiem, to normalne -podszedł do mnie i objął mnie ramieniem, lecz mnie interesowało w tym jeszcze jedno. Spojrzałem na chłopaka.
-Ale czemu tak nagle chcesz mnie do siebie przyjąć?-Spytałem,zaciekawiony. Zaśmiał sie tylko po czym odrzekł:
-Wiesz, widziałem jak walczysz z Rosją. Mało osób podejmuje się chociaż, spróbowania sie mu postawić więc wzbudziło u mnie to jeszcze wiekszy podziw w tobie-poklepał mnie po ramieniu. Świetnie. Czuje sie z jednej strony dumny z tego że Brazylia, piąty największy kraj na świecie (Mimo iż ja jestem drugi) chce mnie zaprosić do swojego gangu, lecz zarazem czuje nie pokój zwiazany z  odpowiedzialnością no i przede wszystkim rzeczami które w nim robimy.
-Nie przesadzaj, każdy jak by chciał mógł sie mu postawić ale pewnie by nie wygrał-przetrwałem swoją wypowiedź patrząc podejrzanie na chłopaka.-Tu chodzi o coś więcej, gadaj prawdę Baz
-Oh, jak ty mnie dobrze znasz liściu-odszedł kawałek ode mnie-Jesteś drugim największym krajem świata Kanado, nie wątpie w twoją siłe a na dodatek jesteś bratem najsilniejszego kraju na świecie-założył ręce za siebie i spojrzał na mnie z powagą-Szykuje się bitwa, może nie tak poważna lecz po ostatnim "wymienianiu bronią" z jednym z gangów, rozpętała się strzelanina przez co sam możesz domyślać sie skutku-usiadł na swoim miejsciu, cieżko wzrychając.
-A-ale, i co dalej? Co to ma wspólnego akurat ze mną?-spytałem podchodząc coraz bardziej niespokojnie do chłopaka.
-W strzelaninie straciliśmy wielu ludzi, i musimy z rekrutować nowych. Trudno znaleść kogoś dobrego kto nie jest szpiegiem, co za tym idzie gdy zobaczyłem jak postawiłeś się postrachowi szkoły i całkiem nieźle go obiłeś zobaczyłem nadzieje że jeszcze możemy wygrać-wstał i podszedł do mnie z nadzieją w oczach.-Wiem że jeśli byś się zgodził porywasz się na głęboką wodę... I rozumiem jeśli odrzucisz moją propozycje ale, ale naprawdę Nada jesteś naszą jedyną dzieją młody-westchnął. W jego głosie można było wywnioskować że jest załamany sytułacją, nie spodziewałem się że mój przyjaciel z piaskownicy w przyszłości będzię miał takie problemy. Spojrzałem mu w oczy, próbowałem dostrzec czy kłamie ale nic takiego w nich nie było. Mówił prawdę.
-Brazylia...Naprawdę muszę to przemyśleć, mam nadzieje że zrozumiesz i że-nie do kończyłem bo w tamtym momencie poczułem jak bym zaczął się dusić. Nie mogłem złapać powietrza więc szybko złapałem się za szyje i starałem się łapczywie złapać oddech.
-Huh? Kanada? Co jest?!-spytał z zmartwieniem w głosie  zielony po czym kucnął przy mnie gdy upadłem na kolana. Nie mogłem wydusić z siebie ani jednego słowa, brakło mi powietrza a przed oczami pojawiły się czarne plany. Mroczki przed oczami robiły się wiekszę, sam upadłem już całkowicie na podłogę lecz po chwili poczułem że ktoś mnie podnosi. Jedyne co wtedy mogłem dostrzec to rozmazany zarys najpewniej przyjaciela i słabe światełko które oświetlało całe pomieszczenie. Co chwile plułem kwiatami zmieszanymi z krwią.
-P-pomóż...-to jedyne co zdarzyłem powiedzieć zachrypniętym głosem. Wokół mogłem usłyszeć stłumione krzyki chłopaków ale niestety, nie zdążyłem usłyszeć nic dokładnego bo wtedy wszystko stało sie czarne, zemdlałem.

 W pewnym momencie poczułem że wiązka światła próbuje się dostać do moich oczu, przebudziłem się. Otworzyłem oczy i pierwsze co mi się w nie rzuciło to biały sufit z lampą centralnie nad moją głową. Lekko podniosłem głowię i ujrzałem mnóstwo jakiejś machineri, parę kabli po podłaczanych do moich rąk. Gdy obraz bardziej mi się wyostrzył, mogłem dostrzec że znajduje się w sali szpitalnej. Nikogo przy mnie nie było, chciałem wstać z racji że pikanie przy moim uchu nie było zbyt dogodne. Podsunąłem się tak, żebym mógł dokładnie przyjrzeć się pomieszczeniu, mimo iż wokół mnie nie było prawie nic godnego uwagi. Rozejrzałem się dokładnie i dostrzegawszy na ścianie zegar, spojrzałem sie na godzine która wskazywała 19:35.
-Trochę późno, przespałem cały wczorajszy dzień?-pomyślałem, i usiadłem na brzegu łóżka. Chciałem wstać, lecz kable które były popodłaczane do mnie mi na to nie pozwalały więc chwyciłem je i jednym porządnym ruchem wyrwałem je z siebie. Zabolała mnie wtedy ręka ale nie przejąłem sie tym zbytnio i powoli wstałem. Zachciałem się przez chwile ale zaraz po tym złapałem równowagę łapiąc się jedną reką za stolik stojący obok łóżka. Ponownie zmierzyłem się wzrokiem, głośno wzdychając.
-Raz, dwa i...-przerwałem na chwile-trzy!-powiedziałem odrywając się od mebla i stanąłem. Przez chwile nie ruszałem się z miejsca żeby chociaż troche przyzwyczaić się. Po paru minutach zrobiłem krok, potem drugi i trzeci, aż w końcu trochę za pomocą ścian zacząłem si kierować do wyjścia z sali. Po wyjściu jedyne kogo zastałem to Brazylię? Szczerze to myślałem że powiadomi Brytanie o całej sytułacji albo jeśli to zrobił to że przynajmniej On lub Ame przyjdą...
-B-brazylia?-spytałem ochrypniętym i osłabionym głosem, opierając się o ramę drzwi. Tamten za to tylko po usłyszeniu mojego głosu wstał, i podszedł do mnie przy czym było widać że jego humor wyraźnie się poprawił.
-Jezu Nada jak dobrze że żyjesz-objął mnie w niezbyt mocnym uścisku żeby przypadkiem nic mi nie zrobić co po chwili odwzajemniłem.
-T-tak żyje heh... Ale c-co sie uh-oderwałem jedną rękę od niego łapiąc się za piekącą szyje.
-Spokojnie, oszczedzaj gardło- powiedział porowadząc mnie na ławkę obok i siadając ze mną na niej.-Nie pamiętasz nic co się stało?-spytał z nadzieją w oczach lecz moją jedyną reakcją było pokiwanie głową na "nie".
-Ehh... Dobrze, o ile pamiętasz gdy rozmawialiśmy to w pewnym momencie złapałeś się za szyje i chyba zacząłeś dusić, zadzwoliliśmy na pogotowie i pojechaliśmy do szpitala. Potem lekarze zadzwolili do twojego ojca, przyjechał a ja powiedziałem mu że spotkałem cie na spacerze w nocy i nagle zacząłeś sie dusić. Nie mogłem wymyślić nic innego i powiedziałem, twój ojciec siedział tu parę godzin lecz możę z 2 godziny temu poszedł. Powiedział żebym do niego zadzwonił jak się obudzisz-opowiedział mi a ja słuchałem żeby w razie co nie pominąć żadnych szczegółów. Po tym gdy skończył ja tylko cicho westchnąłem i odwróciłem wzrok.
-Prosze b-baz...Nie dzwoń teraz do n-niego

-----------------------------------------------------------------------
Witajcie, przepraszam za opóźnienie i że możliwe że ten rozdział wyszedł smentny ale ostatnio ani humor ani wena mi nie dopisuje...Mam nadzieje że zrozumiecie i za co też z całego serduszka przepraszam, mam nadzieje że sie podobało i w końcu powrót do piekła (jak to niektórzy zwią) więc nie przedłużając mam nadzieje że sie podobało i do nastepnego

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro