[14]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po tygodniu Jason wychodzi ze szpitala. Wciąż jest osłabiony, ledwie trzyma się na nogach, ale upiera się, że mam go zawieźć na most. Spełniam jego życzenie i brodząc po kostki w śniegu powoli docieramy do przęsła, przy którym spotkaliśmy się po raz pierwszy.

- Dziś nie miałbym siły się tu nawet wdrapać - mówi, wskazując barierkę.

- Dziś nie miałbyś motywacji ani powodu, by skoczyć – dodaję, mocniej obejmując jego ramię. - Wtedy zresztą też nie miałeś – stwierdzam cicho.

- Myślisz? - Zerka na mnie.

- Tak.

- Dlaczego więc podeszłaś wtedy, by mnie ratować? - pyta.

Myślę dłuższą chwilę nad odpowiedzią, nim uświadamiam sobie, dlaczego wtedy go zagadnęłam. Nie zadzwoniłam po policję, czy inne służby, czemu osobiście dopilnowałam, by nie miał powodu wrócić tam następnego dnia w tym samym celu. Odpowiedź nagle pojawiła się w mojej głowie, jakby zawsze tam była.

- Nie podeszłam, by cię ratować, Jason – mówię cicho, spoglądają mu prosto w oczy. - Podeszłam, żebyś to ty uratował mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro