[4]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W ciągu paru następnych dni umawiamy się na moście w nieco późniejszych godzinach. Spędzamy wspólnie całe dnie, próbując nowych potraw (zdecydowanie nie jestem fanką kuchni tajskiej!), odwiedzając muzea, chodząc na mecze i zawody (Jason usiłował wytłumaczyć mi zasady baseballa, ale poddał się po dwóch godzinach, twierdząc, że jestem przypadkiem beznadziejnym) lub po prostu siedząc na ławce i rozmawiając na różne tematy. 

- Wiesz, że psy nie rozróżniają kolorów? - rzucam nagle, obserwując tęgą paniusię ubraną w różowy płaszcz, prowadzącą na smyczy wypielęgnowanego pudla. - Słyszą za to infradźwięki. 

- Jak sądzisz, w jakim stopniu ta informacja jest dla mnie użyteczna? - śmieje się Jason, próbując opanować cieknące mu po ręce lody śmietankowe. 

- Absolutnie bezużyteczna, mówię ci to tylko po to, żebyś myślał, że jestem mądra. - Pokazuję mu język i podaję mokrą chusteczkę. - Mam ochotę zrobić dziś coś szalonego. 

- To znaczy? Coś szalonego w stylu, wepchnięcia tej pani i jej pieska do sadzawki? Czy może raczej obrabowanie banku? 

Wywracam oczami. 

- Hultaj z ciebie! Miałam na myśli coś miłego. Coś jak... prawienie komplementów randomowym ludziom na ulicy. 

- Po co? - dziwi się Jason. 

- Nie doceniamy siły uśmiechu, bądź jednego miłego słowa. Czasem to wystarczy, by odmienić czyjeś życie – odpowiadam. 

- Tak, jak ty moje - dodaje ciszej, spoglądając na mnie z powagą. 

- To co ty na to? - pytam z entuzjazmem, ale mężczyzna kręci głową.

- Mam inny pomysł. A raczej prośbę. Choć nie wiem, czy wolno mi o to prosić. 

Patrzę na niego pytająco, gestem prosząc go, by kontynuował. Jason wstaje z ławki i zaczyna przechadzać się w tę i z powrotem. 

- Dużo myślałem, o tym, co mi powiedziałaś. O tym, żebym żył. I owszem, odżyłem, ale... ale brakuje mi czegoś, wiesz? 

- Chciałeś powiedzieć: kogoś - mówię domyślnie, a Jason kiwa głową i sięga do kieszeni. Zerkam ciekawie, kiedy na wyciągniętej dłoni prezentuje mi dwie złote obrączki. 

- Wszystko miałem przygotowane. Małą altankę i urzędnika, który miał nam udzielić ślubu, obrączki, bilety do Paryża na podróż poślubną, a w mojej szafie wisi garnitur i krawat... Wszystko zaplanowane, co do minuty. I wszystko na nic. 

Zamykam jego dłoń z obrączkami, z lekkim niedowierzaniem w oczach. Zaprzyjaźniałam się z nim, w tych ostatnich dniach okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem, z którym wiele mnie łączyło. Stał mi się bliski - on jako pierwszy od paru lat, stał się kimś względnie stałym w moim życiu. Jeśli jednak chciał mnie prosić... 

- Nie mogę zastąpić ci narzeczonej - mówię łagodnie, wciąż trzymając go za rękę. - Nie proś mnie o to, Jason. To nie będzie to samo. 

- Nie mam takiego zamiaru - uspokaja mnie. - Chcę tylko, żebyś poleciała ze mną do Paryża. Wiem, że nie chcesz wracać do Europy, ale to tylko kilka dni. Wszystko jest przygotowane i miało przepaść, ale jeśli nadal pragniesz przeżywać ze mną moje szalone, choć krótkie życie to... to możesz czuć się zaproszona – proponuje z lekką niepewnością w głosie. 

Uśmiecham się, słysząc te słowa. 

- Z chęcią, nigdy nie byłam w Paryżu.

- Nie boisz się, że to za blisko? - Jason zerka na mnie spod rzęs. 

Zdążyłam się podzielić z nim moimi obawami przed powrotem do Europy, która teraz wydawała mi się strasznie ciasna i mała. Jakbym w każdej chwili mogła wpaść na jakiś relikt mojej przeszłości, przed którą tak bardzo pragnęłam uciec. 

Śmieję się cicho. 

- W Europie odległości mierzy się nieco inaczej niż w Stanach – wyjaśniam mu. - Co prawda z Paryża do Polski, czy do Słowenii jest bliżej, niż z jednego stanu do drugiego, ale to zupełnie inny rodzaj podróży. Spokojnie, poradzę sobie z tym – zapewniłam go, mocno ściskając jego dłoń w pokrzepiającym geście. 

- Nie chcę, żebyś jechała tam ze mną z litości. 

- Nie robię dla ciebie nic z litości, Jason – upomniałam go. - Pamiętaj: żyjemy, nie umieramy.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro