VII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie dziwię się, czemu serce nie chce mieć nic wspólnego z rozumem. Potrzebuje być wolne, pragnie kochać, bo to sprawia, że rośnie. Zwiększa swoją objętość, by wpuścić kolejne osoby, które wydają się warte zamieszkania w jego wnętrzu.

Rozum wchodzi w najmniej odpowiednim momencie, czasami wtedy, gdy jest już za późno, a czasami wtedy, gdy zostają sekundy na podjęcie decyzji. Ostatnie chwile przed powiększeniem serca. Czyżby próbował ostrzec, że im większe się stanie, tym bardziej pustka będzie dotkliwa w swoim obliczu? Czyżby wołał niemo między wierszami „hej, to twoja ostatnia szansa, zanim życie odbierze ci niewinność"? Bo czymże był człowiek ze złamanym sercem, jak nie istotą odartą z niewinności? Czy w ogóle pozostał człowiekiem?

***

Nie spodziewałam się, że tak późno wrócę do domu. Śmierdziałam papierosami, i piwem chyba też, bo dałam się przekonać przyjaciółce na kilka łyków. W głowie kręciło mi się wesoło, ale po przekroczeniu progu domu ten efekt zdawał się rozpłynąć. Na telefonie czekała masa nieodczytanych wiadomości od Vincenta, których lekturę zostawiłam sobie na czas, w którym znajdę się pod kołdrą.

Całe szczęście, mama niczego ode mnie wyczuła. Już w szlafroku przywitała mnie wieczorem, kiedy wyszła z łazienki. Nie wyglądała na zachwyconą, ale szkoła powoli się kończyła, a ja poinformowałam ją o swoim zamiarze późniejszego niż zazwyczaj powrotu do domu.

Po szybkiej wieczornej toalecie, wskoczyłam do łóżka. Wręcz niecierpliwiłam się, by sięgnąć po telefon. Jasny ekran raził moje oczy, bo w pokoju panowała ciemność, ale to nic. Przecież Vincent o mnie myślał.

Vincent: Jak tam? Co porabiacie z Laurą?

Vincent: W ogóle to gadałem z Marcinem, by porwać Was na podwójną randkę :P Co powiecie na najbliższy weekend?

Vincent: Halo? Czarna Mamba mi wsiąkła :(

Czemu on musiał być taki uroczy? I czemu nie byłam pewna, czy tak do końca mi się to podoba? Zacisnęłam wargi i starałam się powściągnąć lekką irytację. To przecież miłe, że myślał o mnie i tęsknił, kiedy spędzałam czas z Laurą.

Vincent: No dobra, ustawiłem się z przyjaciółką, bo głupieję w domu bez Ciebie

Słucham? Z jaką przyjaciółką? To ostatnia jego wiadomość z dzisiaj! W moment gorąco wstąpiło mi na twarz, gdy poziom złości podniósł się z klatki piersiowej po sam czubek głowy. Co to miało znaczyć? Że poszedł sobie z jakąś dziewczyną, świetnie się z nią bawił i to dlatego już więcej nie napisał?

Oczy wypełniły mi się łzami. Poczułam się idiotycznie, jakbym nic nie znaczyła. Chyba w ten sposób wyglądała zazdrość, ale nigdy bym nie pomyślała, że będzie miała aż tak piekący smak. Nie mogłam nie zareagować. Vincent powinien poczuć ten sam ból, co ja.

Helena: Mam nadzieję, że świetnie się razem bawiliście. Ja np. poznałam kilku fajnych chłopaków :) Dobranoc

Wyłączyłam telefon, położyłam go na biurku znajdującym się przy łóżku i przesunęłam po blacie, przez co znalazł się na jego drugim końcu. Musiał znaleźć się jak najdalej ode mnie. Moja głowa wirowała już nie od piwa, ale od gonitwy myśli, podpalanej przez buchającą płomieniami złość. Nakryłam głowę kołdrą i skuliłam się na łóżku.

Sam jest sobie winien.

***

W odróżnieniu od pozostałych poranków, ten okazał się wyjątkowo dynamiczny, jeśli chodzi o wstawanie. Zerwałam się z łóżka od razu, gdy usłyszałam głos mamy dochodzący ze szpary w otwartych drzwiach i marszem ruszyłam do łazienki. Jedzenie śniadanie szło mi słabo, co wcale mnie nie dziwiło, ale nie zamierzałam się tym przejmować. Zjadłam mniej niż zwykle, spakowałam drugie śniadanie do plecaka i wystrzeliłam z domu jak proca.

Cały czas wyobrażałam sobie Vincenta rozmawiającego z jakąś atrakcyjną dziewczyną. W głowie słyszałam jego zaczepne teksty, niewinne żarty. Mogłam się założyć, że właśnie dlatego miał tyle przyjaciółek – pewnie wszystkie z nich podrywał, ale żadna nie była nim zainteresowana przez jego nieidealną sylwetkę. Ja za to ze swoimi głupimi pokładami empatii dałam się na to wszystko złapać i jeszcze polubiłam go za jego sposób bycia. Ba, podobało mi się to, że był miękki i przypominał żywego pluszaka. Jak durne i naiwne to było z mojej strony!

Przekroczyłam szkolny próg z błyskawicami w oczach. Lepiej, żeby nikt dzisiaj ze mną nie zadzierał. Ruszyłam do sali, po drodze całując policzki znajomych, z którymi się witałam, ale nie przywiązywałam do tego większej wagi. Chciałam po prostu dotrzeć na lekcję, by we względnym spokoju prać sobie mózg nadmiernym myśleniem przez najbliższe czterdzieści pięć minut. Wszystko składało się właśnie ku temu, ale oczywiście pod moją salą musiało się znaleźć źródło wczorajszego gniewu.

Vincent poderwał się z miejsca i do mnie podszedł. W jego oczach widziałam nadzieję i coś na kształt strachu. Stanowiło to niezły kontrast z białą koszulką z zabawnym czarnym nadrukiem. Moje policzki płonęły, miałam ochotę go rozszarpać lub zrobić coś, co by sprawiło, że zniknie.

— Helena, wszystko w porządku? — zapytał Sherlock, a ja widziałam niepewność jego gestów. — Masz wyłączony telefon, nie odpisujesz na moje wiadomości.

— A po co mam to robić, skoro doskonale bawisz się z „przyjaciółką"? — burknęłam, trochę na złość, a trochę wbrew sobie, jednoczenie nie byłam w stanie odpuścić.

— Hela, no proszę cię, przyjaźnię się z Martą od podstawówki. Nic, ale to absolutnie nic nas nie łączy. — Opuścił ręce wzdłuż tułowia w geście rezygnacji.

Ach tak, Marta Machnicka, czyli jedna z najpopularniejszych dziewczyn w szkole. Lubiłam ją, nawet swego czasu spotykałyśmy się po szkole, ale miałyśmy wielu znajomych, więc kontakt bezpośredni nieco nam się zatarł. Była przemiłą osobą, wręcz duszą towarzystwa, w dodatku starsza o rok, czyli w wieku Vincenta. Nie mogłabym zapomnieć o zaznaczeniu, że stanowiła ideał większości chłopaków, nie tylko w tej szkole i nie tylko w tej dzielnicy. Jej piękna buzia, proste zęby i idealnie wyważone kształty sprawiały, że każdy o niej marzył, a większość dziewczyn padała z zazdrości. Osobiście darzyłam ją sympatią i nigdy nie zamierzałam stawać z nią w konkury, by wymarzony chłopak mnie zauważył, ale nie dlatego, że się jej bałam. Po prostu konkurowanie z kimkolwiek o kogokolwiek nie jest w moim stylu.

— Nie mów do mnie Hela — ciskałam gromami w jego stronę. Skrzyżowałam ręce na piersi i uśmiechałam się przelotnie do osób, które przechodząc mówiły mi cześć. Nadal zastanawiałam się nad faktami na temat jego przyjaciółki.

— Wyszedłem z nią wczoraj, bo byłaś zajęta, a ja siedziałem w domu i myślałem o tobie. Nawet nie miałaś czasu, by mi odpisać — poskarżył się i postąpił kilka kroków do przodu, a ja dostrzegłam błysk w czekoladowych oczach. Sińce pod nimi wydały mi się bardziej fioletowe niż zazwyczaj.

— Bo zgodnie z tym, co napisałam, poznałam wczoraj wielu fajnych chłopaków. Miałam z kim gadać. — Uniosłam dumnie podbródek, a w środku miałam ochotę zasadzić sobie kopa. Czemu tak się zachowywałam?

— Śmiało, mścij się na mnie, czarna mambo. Od czegoś masz ten swój jad. — Uniósł dłonie w poddańczym geście. — Ale powinnaś wiedzieć, że większość spotkania gadałem o tobie. O tym, jak bardzo mi na tobie zależy i jak wspaniałą i wartościową dziewczyną jesteś.

Serce zabiło mocniej w klatce piersiowej. Patrzyliśmy na siebie wśród rozmów uczniów na korytarzu, odczuwając nagle dotkliwą przepaść między nami. To, co powiedział sprawiło, że miałam ochotę rzucić mu się w ramiona i pocałować. Poczuć jego aksamitne usta na moich, pozwolić jego językowi, by zataczał kółka wokół mojego. Ale tego nie zrobiłam.

— A najlepsze jest to, że Marta cię lubi. Podobno spotkałyście się...

— Szkoda, bo tylko straciłeś czas — przerwałam mu, po czym nad naszymi głowami rozległ się dźwięk dzwonka. — Miłego życia — rzuciłam i pomknęłam do sali, ignorując Vincenta wołającego moje imię.

Miłego życia. Co mnie napadło...

Przez kolejne lekcje realizowałam swój chory plan. Nie byłam w stanie skupić się na temacie zajęć, ale to nie istotne – za tydzień opuszczę ten budynek i zapomnę o nim na najbliższe miesiące. O budynku i o Vincencie. Bo czy istniał sens, by dalej to ciągnąć?

Włączyłam telefon, a po chwili seria wibracji poinformowała mnie o otrzymanych SMSach. Patrzyłam na początki wiadomości, urywających się w połowie słowa i nie potrafiłam ustalić, czy interesuje mnie ich treść.

Chłopak dał mi spokój na najbliższe przerwy. To wcale nie przeszkadzało mi w przeczesywaniu wzrokiem korytarza w poszukiwaniu choćby jego cienia. Raz udało mi się uchwycić jego sylwetkę, przemykającą obok kolegi. Miał zwieszoną głowę i patrzył na swoje stopy, pokonujące długość od sali do sali. I z jednej strony to rozdzierało serce, bo wiedziałam, że wystarczy jedno moje słowo, by sytuacja się odmieniła... A z drugiej zalewało je ulgą, że to potworne uczucie zazdrości już nie wróci.

Spojrzałam na wiadomość sprzed chwili, siedząc na ostatniej lekcji.

Vincent: Będę czekał na Ciebie pod szkołą. Nie wyobrażam sobie, by tak po prostu odpuścić.

Helena: To jakieś zawody, że trzeba odpuszczać?

Vincent: Tak, zawody o Twoje serce, Twój uśmiech, Ciebie całą.

Vincent: Pozwól mi to naprawić.

Helena: Nie miałeś się dziś spotkać z kolegą?

Vincent: Odwołałem. Nie jestem w stanie skupić się na czymkolwiek, dopóki jesteś na mnie zła, Helena.

Ścisnęłam komórkę w dłoni z zawziętą miną, a nauczycielka zmierzyła wzrokiem trzymane przeze mnie na widoku urządzenie. Schowałam je bezszelestnie do torby, unosząc niepewnie kąciki na wdzięczny uśmiech kobiety. Jej było lepiej, ale mnie niekoniecznie.

Kiedy wychodziłam z klasy, stres zaczął do mnie docierać. Nie wiedziałam, co najlepszego robię. Najchętniej pojechałabym z Laurą do brudasów, by pośmiać się z bezmyślnych żartów i pogadać o mojej ulubionej muzyce. Dzisiaj wyjątkowo potrzebowałam ich luzu.

Helena: Jedziemy jutro do małpiego gaju?

Laura: Tak, tak, tak! Biorę ze sobą Marcina, Ty weź Vincka.

Helena: Szczerze, to nie mam na to ochoty. Będę solo.

Laura: Kłopoty w raju? Musisz mi opowiedzieć.

Helena: Nie to, żebym miała ochotę o tym gadać, ale pewnie tak.

Zablokowałam telefon i wyszłam przed szkołę. Wysoka postać, opierająca się o ogrodzenie, poderwała się na mój widok. Zwolniłam nieco krok, jakbym chciała odsunąć w czasie zbliżającą się rozmowę.

— Dasz mi szansę się wytłumaczyć? — zaczął, a ja przewróciłam oczami, jakby to był odruch bezwarunkowy. Kiepskie z mojej strony, jednak przychodziło z taką łatwością...

— Jesteśmy tu. Zajęcia się skończyły. Wychodzi na to, że tak — krótkie zdania opuszczające gardło w ogóle do mnie nie pasowały, ale zwiastowały nadchodzący syndrom milczka.

— Chodź, zabiorę cię na spacer — obiecał i złapał za moją dłoń, jakby za wszelką cenę chciał pozbyć się dystansu między nami. Nie zaprotestowałam.

Udaliśmy się w doskonale znaną mi stronę, czyli nad rzekę. Komfort, który zazwyczaj towarzyszył przy Vincencie, zaczął powoli się ulatniać.

— Pamiętasz, jak mówiłem ci o moim wypadku, prawda?

— Tak, pamiętam.

Zapadła chwilowa cisza. Niepotrzebnie budował napięcie.

— Przed nim także nie byłem duszą towarzystwa. Zawsze miałem te kilka kilo więcej, więc koledzy się ze mnie śmiali.

Czy on próbuje wziąć mnie na litość?

Ścisnął mocniej moją rękę. Spojrzeliśmy na siebie w ruchu, gdy liściasty baldachim drzew zaczął osłaniać nasze głowy. Próbowałam skupić się na ich zapachu, by zniwelować nieprzyjemne uczucie w brzuchu.

— Miałem za to dużo koleżanek. Do dziś trochę ich mam, ale najważniejsze dla mnie są Marta i Iza. Z nimi spędzałem najwięcej czasu i to na nie mogłem liczyć w różnych sytuacjach — starał się utrzymać charakterystyczną dla siebie wesołą barwę głosu, ale słyszałam, że jest przejęty.

— I przez ten cały czas nic was nie łączyło?

— Nic, przysięgam. Po prostu lubimy się razem wygłupiać, a gdy nowy chłopak łamie im serce, wiedzą, że mają do dyspozycji moje ramię. — Przejechał kciukiem po mojej ręce, której wnętrze pokrywała cienka warstwa potu.

Dotarliśmy do leśnego korytarza, przypominającego naturalny przedpokój, czy nawet salon, biorąc pod uwagę przewalony, przetarty pień. Nieraz korzystaliśmy już z jego zaproszenia. Puściłam ostrożnie dłoń Vincenta i usiadłam na drzewie, a ten po chwili do mnie dołączył, nie przewidując między nami ani centymetra miejsca. Ciepło jego nogi zetknęło się z moim.

— I z żadną z nich nigdy nie kręciłeś? — dopytałam, za co miałam ochotę się strzelić. Nie powinnam go o to pytać. Nie powinnam okazywać swojej zazdrości.

— Nigdy. Od dłuższego czasu podobała mi się taka jedna — mówiąc to, chłopak dotknął mojej twarzy. Czułam, że się rumienię.

Wewnątrz toczyłam walkę, czy poddać się temu przyjemnemu uczuciu rozpływania się między jego palcami, czy od niego uciec, póki jeszcze panowałam nad swoimi emocjami.

— Jak długo? — obiecałam sobie, że to ostatnie pytanie.

— Cały mijający rok szkolny. Może nawet połowa zeszłego. — Przesuwał wierzchem ręki po policzku, zahipnotyzowany widokiem moich ust. — Pamiętam cię jeszcze z podstawówki, ale byliśmy wtedy dziećmi.

— Naprawdę?

— Oczywiście. Biegałaś za mną z koleżankami i krzyczałaś „Vincenty pieprznięty!" — szeroki uśmiech ozdobił jego twarz.

— O matko. — Ukryłam twarz w dłoniach, wtedy też mój tułów oplotły długie ręce śmiejącego się cicho chłopaka. — Powiedz, że to zmyśliłeś.

— Nie. — Przytulał mnie, jego twarz była tuż przy mojej. Wyraźnie widziałam te figlarnie tańczące kąciki ust. — Ty zawsze krzyczałaś najgłośniej i nie dawałaś tak łatwo za wygraną, nawet kiedy koleżanki już odpuszczały. Wtedy tego nie lubiłem, ale teraz uważam to za cholernie urocze.

— Proszę, zapomnijmy o tym. Co za siara — odwróciłam głowę w drugą stronę. Zaczęłam tęsknić za swoją przestrzenią osobistą. — I jakie ze mnie niewychowane dziecko. Skąd ja w ogóle znałam słowo „pieprznięty"?

— Od małego miałaś diabła pod skórą.

Odnalazł nosem moją szyję, co spowodowało mój impuls. Wyplątałam się z jego objęć i zwróciłam ku niemu postawę, powiększając dystans między naszymi ciałami.

— Sęk w tym — westchnął głęboko — że zależy mi na tobie, Helena. Nie oglądam się za innymi dziewczynami, a tym bardziej za swoimi przyjaciółkami, choć obie są piękne.

Ukłucie. Głupie, niewytłumaczalne ukłucie, i to od jednego słowa.

— Która z nich jest bardziej w twoim typie, Iza czy Marta? — zapytałam z całym swoimi opanowaniem, choć gdyby był bystrzejszy, dostrzegłby siłę, z jaką moje paznokcie wbijały się w korę pnia. Przykryłam to wszystko niewinnym uśmieszkiem.

Zastanawiał się. Ten idiota naprawdę zastanawiał się nad odpowiedzią! Uniósł oczy do góry, jakby szukał odpowiedzi między gałęziami drzew. W tym czasie ogień w moich piersiach tylko się rozprzestrzeniał.

— Zdecydowanie Marta — odpowiedział gładko, kiedy ja zesztywniałam.

Wiedziałam. Odpowiedź wydawała się zbyt oczywista. Skoro każdy na nią leciał, to Vincent nie mógł stanowić wyjątku. A ja tak bardzo chciałam, by właśnie nim był...

— Ale to nie ma znaczenia, bo jesteś ty — odparł rezolutnie i nie zauważył zmiany nastroju. W ogóle zdawał się nie zauważać tego, że gdy tylko mnie przytulił, kręciłam się niespokojnie w jego ramionach. Wszystko wydawało mu się w jak najlepszym porządku.

— No chyba, że Marta dałaby ci szansę — parsknęłam, dalej ciągnąc tę zgubną grę.

— W życiu, jestem dla niej jak brat — obruszył się, nadal w doskonałym humorze. Ale miałam ochotę zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy!

— Ale gdyby ci ją dała — drążyłam ze spąsowiałymi policzkami — skorzystałbyś z niej?

— W tym świecie to niemożliwe — wzruszył ramionami. — Między nami nawet nie ma chemii.

— Ale w innym? — Wbijałam paznokcie tak mocno, że wyginały się na pniu. — W takim z chemią?

— Pewnie tak.

Zacisnęłam usta, panując nad ich drżeniem. Popatrzył mi w oczy, i wtedy zrozumiał. Kolor zszedł z jego twarzy, a usta się rozchyliły w próbie wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku.

— Helena...

Wstałam i tak, jakbym miała klapki na oczach, ruszyłam przed siebie. Po raz pierwszy przez chłopaka w moich oczach stanęły łzy. Vincent nie miał prawa ich zobaczyć, nie był ich godny, tak jak cała reszta, z którą się zetknęłam. Słysząc za sobą jego kroki, przyspieszyłam swoje.

— Helena, jesteś nie fair! Myślałem, że żartujesz! — wołał za mną, co tylko zwiększało objętość kropli przesłaniających mi wzrok.

Zaczęłam biec. Nie mogłam dopuścić do tego, by zobaczył, jakie emocje we mnie wzbudził. Wdrapałam się na wiślany wał, licząc na to, że wtopię się w tłum spacerujących ludzi. Przemykałam między nimi, oddychając głęboko i szeroko otwierając oczy. Chciałam, by jak najszybciej wyschły... Zwolniłam do marszu i wytarłam je. Nie musiałam się za sobą oglądać, by wiedzieć, że ani na moment Vincent nie przestał mnie gonić.

— Nie rób mi tego. — Usłyszałam obok siebie, gdy znajoma sylwetka pojawiła się w moim polu widzenia.

— To nie jest dobry moment, żebyśmy się spotykali, Vincent — powiedziałam oschle, skupiona na drodze do domu.

— Dobrze wiesz, że to niesprawiedliwe. Nie możesz manipulować rozmową i wyciągać wygodnych dla siebie wniosków. — Miał przyspieszony oddech przez pogoń za mną.

— Myślisz, że to dla mnie wygodne, że masz furę koleżanek, a w jednej z nich się podkochujesz?!

— O czym ty mówisz? Przecież tłumaczyłem ci, że jesteśmy dla siebie jak rodzeństwo!

— Ta, a później stwierdziłeś, że dałbyś jej szansę — parsknęłam ironicznie, przywdziewając na twarz maskę zobojętniałej, twardej laski. Ile bym dała, żeby być nią naprawdę.

— Naciskałaś na mnie, chciałaś, żebym to powiedział. — Stanął przede mną i zatrzymał na chwilę, ale nawet to nie spowodowało, że na niego spojrzałam.

— Powiedziałeś to, co myślisz — wyminęłam go. Kontynuowaliśmy ten żałosny marsz, zapewne dla spacerujących to wyglądało jak trening.

— Szkoda, że całej reszty już nie słyszałaś. Pamiętasz w ogóle tę wzmiankę o niejakiej Helenie, w której faktycznie się podkochuję?

Zbyłam jego słowa ciszą. Nie było sensu kontynuować tej rozmowy. Głos Vincenta się załamywał, czułam, że oczy i policzki mam suche. Równowaga wracała na swoje miejsce. Moje emocje już nie zależały od niego. Nie zależały ani trochę. Prawda?

Wspięłam się po schodach do klatki, a wraz ze mną Vincent. Niezręczność wręcz parowała z mojej skóry. Odwróciłam się do niego przed drzwiami do środka, wzięłam głęboki wdech.

— Vincent, muszę to wszystko przemyśleć. Ja chyba się do tego nie nadaję — wskazałam na niego i na siebie.

Brązowe oczy znowu błyszczały. Beznadziejny wyraz twarzy mówił o wszystkim, co chłopak czuł. Ale ja też czułam swoje, zanim użyłam ulubionego przycisku, wyłączającego emocje z wnętrza.

— Oboje jesteśmy w emocjach. Obiecaj, że przemyślisz to na spokojnie. — Nie próbował zmniejszyć przestrzeni między nami, za co byłam mu wdzięczna. Trzymał ręce w kieszeni, tak samo jak nadzieję na zmianę atmosfery. — I wiedz, że niezależnie od decyzji, możesz na mnie liczyć.

Żołądek mi się ścisnął. Nie mogłam dalej znosić intensywności uczucia, jakim zdawał się mnie darzyć. Obróciłam się w miejscu i wcisnęłam kod do klatki, po chwili znikając za szklanymi drzwiami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro