2 | Nathan

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jedyny plus chodzenia do tej szkoły, był taki że mogłem wyrwać się z domu i to na dość długo. Już ostatnia walizka została zabrana do karocy. Jeszcze raz rozejrzałem się po swoim pokoju, żeby upewnić się, że wszystko zabrałem. Wszędzie było posprzątane i uporządkowane. Zasługa królewskich pokojówek.

– Oh, na szczęście jeszcze jesteś – odwróciłem się w stronę głosu, który należał do mojej matki. Kobieta była ubrana w jasnoszarą suknię, która sięgała jej aż do ziemi. Blond włosy były spięte w fantazyjną fryzurę, ozdobione złotym diademem. Jak zwykle poruszała się z wielką gracją.

– Nie pojechałbym bez pożegnania – splotłem ręce za plecami i ucałowałem matkę w policzek.

– Po tobie można wszystkiego się spodziewać – zaśmiała się, a ja razem z nią. – Zanim odjedziesz, musimy poważnie porozmawiać.

Poważnie porozmawiać? Pewnie król ją przysłał.

– Teraz? Matko, Diego na mnie czeka – próbowałem się jakoś wykręcić.

– Diego został osobiście poinformowany, że ujmę ci chwilę.

A to cwana kobieta. Nie doceniam jak chytra i nieprzewidywalna jest moja matki.

– No dobrze, więc o czym chcesz porozmawiać?

– Skończyłeś już osiemnaście lat i książę taki jak ty...

Przerwała i zastanowiła się nad czymś. Westchnęła i zaczęła od początku.

– Wiem, że nie dogadujesz się z ojcem, ale uwierz, wszystko co on robi, to robi dla twojego dobra – powiedziała delikatnie, zasiadając na brzeg łóżka, ja usiadłem obok niej.

Nie daje mi normalnie żyć. To ma być dobre?

– Każda wasza kłótnia bardzo mnie boli, bo mężczyźni których kocham całym sercem, nie mogą się dogadać. I przychodzę do ciebie z prośbą, zrób wszystko, żeby tych sprzeczek było jak najmniej. Mury zamku trzęsą się od waszych krzyków. Służba omija cię wielkim łukiem, bo się ciebie boi. Tworzą się plotki na twój temat.

Nie przejmowałem się plotkami, ale tego nie skomentowałem.

– Chyba nie chcesz, żeby poddani myśleli, że następca tronu jest jakimś tyranem.

Słuchałem jej słów bardzo uważnie i analizowałem. Spojrzałem na jej nieskazitelną twarz i zastanawiałem się nad jednym pytaniem. Przyszła do mnie sama? Nie zrozumcie mnie źle. Kocham swoją matkę, ale nie zrobiłaby nic bez wiedzy swojego męża.

– Pokaż mu i całej tej szkole, że jesteś wart korony. Zrobisz to dla mnie?

– Zrobię co w mojej mocy – rzekłem, posyłając jej lekki uśmiech.

Królowa ucałowała mnie w czoło i wzięła w objęcia.

– Idź już, Diego pewnie się niecierpliwi.

Wstałem, zabierając swój łuk oraz kołczan i ruszyłem w stronę drzwi. Ale zatrzymałem się. Jeśli mam być ,,idealnym" synem, to należałoby się pożegnać.

– Ojciec jest u siebie?

– Nie ma go w ogóle w zamku. Wyjechał jakąś godzinę temu.

Prychnąłem. Przecież wiedział, że dzisiaj wyjeżdżam. Ojciec roku. Medal mu dajcie.

– A myślałem, że to ja go unikam.

– Nathan... – spojrzałem na matkę, która miała zmartwioną twarz.

– Przepraszam.

***

Przed zamkiem stała karoca zaprzężona dwoma końmi, przy której czekał szatyn.

– No wreszcie, myślałem, że umrę z nudów – powiedział, gdy wreszcie mnie zobaczył. – Jak tam pożegnania?

– Nie tak dobrze jak u ciebie – rzekłem beznamiętnie, przywołując w myślach rodziców przyjaciela, którzy byli najlepszymi elfami na świecie.

Wsiedliśmy do pojazdu, woźnica poruszyła lejcami i ruszyliśmy.

– Co chciała królowa? – zapytał po chwili ciszy.

– Żebym popracował nad swoim zachowaniem – położyłem się na siedzeniach, przymykając na chwilę oczy. Były wyjątkowo wygodne.

– I co jej powiedziałeś?

Czasami wydaje mi się, że Diego jest trochę wścibski, ale ja mam więcej wad i nigdy się nie skarżył, więc powinienem też tak zrobić.

– Wiesz, nigdy o nic mnie nie prosiła i chyba mogę to dla niej zrobić.

Diego uśmiechnął się jakby był dumny z moich słów.

– Lepiej opowiedz, jakie masz plany na ten rok. To jest bardziej interesujące niż rozmowa z mamuśką – powiedziałem przekręcając głowę w jego stronę, a na twarzy Diega ukazał się ten cwaniacki uśmieszek.

– To co rok temu. Dobrze się bawić. A w tym roku to jest bardziej możliwe – mówił podekscytowanym tonem, a przekręciłem głowę, przyglądając mu się uważnie. – Serio?! Nie pamiętasz, co mówili rok temu? Uczniowie pełnoletni, dostają przepustki po za teren szkoły. Co oznacza, że można iść do klubu.

– Pamiętam, ale żeby dostać tę przepustkę, trzeba mieć dobre sprawowanie.

– Wiem, dlatego błagam nie wdawaj się w bójki z łowcami, żebym nie musiał cię ratować.

Prychnąłem. Świadomość, że będzie możliwość wyjścia z tego ,,więzienia" na jakiś czas, poprawił mi humor. Będzie można się zabawić. Ehh... A obiecałem, że się zmienię. Ups...

***

Po przejściu przez magiczny portal znaleźliśmy się w Las Vegas. Jak ją kocham to miasto. W sumie, kto go nie kocha?

– Może zostaniemy tu chwilę – zaproponował Diego, oglądając się za jakąś kobietą w świecącej sukience, która szła właśnie do kasyna.

– Z chęcią, ale czeka nas cztery godziny lotu samolotem, więc później będziemy nieżywi.

– Racja.

Po dojechaniu na lotnisko i przechodzenia przez różne kontrole, które zajęły ponad godzinę, w końcu znaleźliśmy się na pokładzie. Zajęliśmy odpowiednie siedzenia. Ja siedziałem przy przejściu, a Diego przy oknie, bo lubił podziwiać widoki.

– Dobra, za dwadzieścia dziesiąta wieczorem, cztery godziny lotu, czyli w Cleveland będziemy o piątej rano.

Agh... głupie strefy czasowe.

Kto wpadł na to, żeby lecieć tak późno? No tak, Diego. A my wiemy jakie on ma pomysły. Głupie.

– Chyba pójdę spać – Diego pochylił lekko swój fotel a z bagażu podręcznego wyciągnął poduszkę.

– Wziąłeś ze sobą poduszkę? – zapytałem z uniesioną brwią i trochę rozbawiony.

– To moja ulubiona poduszka – odpowiedział poważnym głosem i ułożył  się wygodnie na fotelu. – A jak będzie jakaś stewardessa z jedzeniem, to kup mi coś.

– Jasne.

Wkrótce po tym samolot wystartował. Nie mając nic lepszego do roboty, wyciągnąłem z plecaka książkę. Po przeczytaniu pierwszej strony, poczułem jak ktoś mi się przygląda. Spojrzałem w bok i zobaczyłem dziesięcioletniego chłopca, który patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami.

– Czego? – warknąłem na niego, chodź nie miałem powodu. Nie jednak miałem, nienawidziłem dzieci.

Chłopak podniósł chudą rączkę i palcem wskazał na swoje ucho. Odruchowo dotknąłem swojego i... o cholera. Nie był normalny... znaczy nie przypominał ludzkiego.

Szybko podniosłem się z fotela i zasłaniając się kapturem, poszedłem do łazienki zamykając drzwi na klucz. Spojrzałem w lustro. No świetnie. Jak mogłem zapomnieć zmienić wyglądu? I czemu Diego nie zwrócił mi uwagi? Może dlatego że jest przyzwyczajony do obu moich wersji i nie przywiązuje do tego wagi.

I pomyśleć, że chodziłem tak po Las Vegas. Ciekawe co pomyśleli ludzie?

Położyłem dłonie na umywalce i zamknąłem oczy, skupiając się. Po chwili ponownie spojrzałem na swoje odbicie i uśmiechnąłem się. Moje uszy już nie były szpiczaste.

Powolnym krokiem wracałem na miejsce.

– Mamusiu, ale ja na prawdę widziałem.

– Jack, przestań – mama tego chłopca spojrzała na mnie – widzisz, ten pan wygląda normalnie – powiedziała i później zwróciła się do mnie. – Przepraszam, pana bardzo, mój syn ma bardzo bujną wyobraźnię.

– Nic się nie stało – posłałem swój aktorski uśmiech. – Mój młodszy brat też czasami widzi rzeczy, których nie ma.

Usiadłem na swoje miejsce.

– Ale ty nie masz brata – powiedział przez sen Diego. Ten elf czasami naprawdę mnie zadziwiał.

Przyglądałem mu się przez chwilę, zastanawiając się czy nie zrobić tego co on. W końcu to będzie długi lot. Zamknąłem oczy i nawet nie wiem, kiedy zasnąłem. Rzadko pamiętałem swoje sny, ale ten zapamiętałem bardzo dobrze.

Szedłem dobrze znanymi mi korytarzami szkoły. Było dość ciemno i cicho jak makiem zasiał. Zapewne była noc. Stawiałem kroki nawet nie wiedząc gdzie idę, gdy nagle usłyszałem tupot czyjś stóp. Szybko się odwróciłem się, ale tam nikogo nie było.

– Halo? Ktoś tu jest? – znowu ktoś za mną przebiegł, ale i za tamtym razem nic nie zauważyłem.

Zamknąłem oczy i tak jak się spodziewałem ponownie słyszałem czyjś bieg, ale nie poruszyłem się i czekałem jak odgłosy same przyjdą. I po chwili tak się stało. Podniosłem powieki i zobaczyłem średniej wysokości dziewczynę, ubraną w krótkie spodenki i zwykłą bluzkę. Miała spuszczoną głowę, a brązowe włosy zasłaniały jej twarz. Scena jak z horroru.

– Znalazłem cię – dziewczyna zaśmiała się i zaczęła biec, a ja za nią. – Hej, zaczekaj!

Wbiegła do sali lekcyjnej i drzwi zamknęły się mi przed nosem. Pociągnąłem za klamkę, ale one nie ustępowały. Próbowałem jeszcze kilka razy, ale na nic. Odpuściłem. Gdy chciałem już odejść stamtąd, drzwi samoistnie się odtworzyły. Ze środka biło oślepiające światło, ale z każdym krokiem blask bladł, ukazując mi dziwny znak. Przypominała mi to cyfrę osiem, z której wychodziły dwie skręcające w przeciwne strony strzałki. Patrzyłem na to zjawisko jak zahipnotyzowany. I wtedy się obudziłem.

– Ała... – masowałem sobie szyję, bo spałem w złej pozycji.

– I co? Warto mieć poduszkę – powiedział rozbawiony Diego, który grał na telefonie.

– Gdzie jesteśmy? – zapytałem półprzytomny.

– Właśnie wylądowaliśmy w Cleveland.

_________________________________

01.11.2019

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro