Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

           Keban prezentował się bardzo majestatycznie. Przed bramą wartę trzymało dwóch strażników. Dobrze uzbrojeni i postawni. Podejrzliwie spoglądali na Aza kiedy ten ich mijał wchodząc na teren miasta. Minęło już parę dni od walki z Jumnusem. Teraz przynajmniej wiedział, że Antari naprawdę próbuje go zabić. Musiał ich szybko znaleźć i wydobyć informacje o zabójcy Antona. Najpierw jednak musiał jakoś zdobyć środki na jedzenie i nocleg.
Przechadzał się po mieście. Jego czarny, poszarpany płaszcz wyróżniał się w otoczeniu. To miejsce obfitowało w różnorakie bogactwa. Rynek był rozległy a na jego środku znajdował się wielki, szeroki budynek bez żadnego dachu. Ze środka dobiegały krzyki wydobywające się z gardeł dużej grupy ludzi. Az zatrzymał pierwszego lepszego przechodnia i zapytał:
-Co tam jest?
-Chyba jesteś nie tutejszy. To arena. Właśnie trwają eliminacje do turnieju.
-Jakiego turnieju?
-Ogólnego. Każdy może wziąć udział. Nagroda to skrzynia złota.
To wydawało się bardzo zachęcające. Pieniądze były mu bardzo potrzebne, a walczył całkiem nieźle. Powolnym krokiem udał się w kierunku areny. Krzyki były coraz wyraźniejsze. Przeszedł przez pokaźnych rozmiarów bramę i znalazł się w niewielkim pomieszczeniu. Na jego środku stał stół przy którym siedział nieco podstarzały człowiek. Na stole leżał stos papieru. Az podszedł do staruszka i zapytał:
-Mogę jeszcze dołączyć do turnieju?
-Tak. Zapisy trwają do wieczora. Uzupełnij formularz. – Mężczyzna podał mu kartkę i pióro. Był zdecydowanie znudzony papierkową robotą. –Jak już to zrobisz wyjdź na arenę i czekaj, aż zostaniesz wyczytany.
-Niema problemu. – Kiedy Az skończył wypełniać rubryki na papierze, udał się w stronę wyjścia na arenę. Przejście długiego korytarza zajęło mu parę minut. Gdy już znalazł się na wolnym powietrzu ujrzał całe tłumy ludzi. Pole bitwy wyglądało na rozległe. Podłożem była ubita ziemia, a wokół i ponad nią trybuny wypełnione wiwatującymi gapiami.
Zawodnicy stłoczeni byli wokół kilku pomniejszych pól na których walczono. Wśród uczestników byli chyba wszyscy. Wojownicy, magowie, alchemicy. Każdy walczył na własny, odmienny sposób. Az podszedł do jednej z pomniejszych aren i począł obserwować walkę. Właśnie zmagało się dwóch wojowników. Jeden w ciężkiej zbroi, używający miecza i tarczy, a drugi mający na sobie jedynie płócienne ubranie i dzierżący w dłoniach włócznie, której ostre przypominało bardziej sztylet niż grot. Az stwierdził, że włócznik szybko przegra, jednakże walka potoczyła się inaczej. Tarczownik zaatakował. Jego przeciwnik zrobił unik i niesamowicie szybkim ruchem ciął rywala w szyje. Z przeciętej tętnicy trysnęła krew zalewając lśniącą zbroję martwego już woja. Kiedy pracownicy znieśli ciało z ringu, sędzia wyczytał kolejne nazwiska. Az nie spodziewał się szybkiego wyjścia na arenę i miał rację. Dopiero po godzinie oczekiwania usłyszał swoje imię.
Jego przeciwnikiem był niski, wyłysiały, niepozorny człowieczek niczym nie różniący się od innych mieszkańców. Ta walka nie powinna wiele zająć. Karzełek wyjął z torby fiolkę z jakimś przeźroczystym płynem , po czym wypił zawartość. Momentalnie urosły wszystkie jego mięśnie. Od razu zaatakował, jednak Az posłał w jego stronę ognisty podmuch który zaczął trawić ubranie alchemika parząc jednocześnie jego ciało. Zaczął krzyczeć z bólu.
-Poddaję się! Ściągnij ze mnie ten cholerny ogień!
Azazel ugasił płomienie. Zszedł z pola bitwy. Następnego dnia miała odbyć się pierwsza runda turnieju, ale do tego czasu należało znaleźć jakieś miejsce do spania. W mieście takich rozmiarów nie powinno to sprawić żadnych trudności. Jak się potem okazało Az bardzo pomylił się w swoich przypuszczeniach. Turniej ściągnął do Kebanu olbrzymie rzesze ludzi. Tym samych w karczmach nie było już miejsc.
Zapadł zmrok. Azazel szedł niemalże opustoszałą ulicą pogrążoną u mroku. Dalej nie znalazł noclegu. W ostateczności był gotów spać pod gołym niebem. Zastanawiał się też czy w ogóle rozsądnie jest spać. Prawdopodobnie stał teraz nad siedzibą polującej na niego gildii zabójców, nie wspominając już o tym, że parę dni temu oderwał głowę jednemu z jej członków. Dobrą perspektywą był powrót na arenę gdzie dalej toczyły się walki eliminacyjne, ale Az nie miał ochoty przez całą noc obserwować okładających się nawzajem ludzi. To było nudne. Zdecydowanie bardziej wolał uczestniczyć w potyczce. Ostatnimi czasy zdał sobie sprawę, że walka sprawia mu przyjemność. To uczucie kiedy trafi przeciwnika zadając mu ból. Kiedy odbiera mu chęci do dalszej walki. W momencie w którym tamten łamie się psychicznie automatycznie przegrywa, a wtedy pozostaje mu już tylko rozpacz i czekanie na własną śmierć. Nagle Az otrząsnął się. Zdał sobie sprawę, że nieco wydłużyły mu się kły. Co ta magia z nim robi? Gdyby zmienił się w środku miasta i stracił kontrolę zginęłoby wielu niewinnych ludzi. Musiał zacząć nad sobą panować, inaczej mogłoby się to źle skończyć.
Skupiony na rozmyślaniu mag nie zauważył idącej za nim od jakiegoś czasu zakapturzonej postaci. Śledzący go człowiek przemykał od alejki do alejki podchodząc coraz bliżej celu. Gdy był już niecały metr za celem uniósł rękę i poklepał Aza po ramieniu. Tez zaskoczony szybko odwrócił się , ale ujrzał tylko pustą ulicę. Rozejrzał się niespokojnie dookoła siebie. Na jednym z dachów stała postać odziana w czarną pelerynę z kapturem. Nie wykonywała żadnych ruchów. Po chwili oczekiwania wskazała ręką na bruk. Az spojrzał we wskazane miejsce i zauważył leżący tam kawałek pożółkłego papieru. Powrócił wzrokiem w miejsce gdzie stał nieznajomy, jednak jego już tam nie było. Azazel podniósł papier. Było na nim napisane ,,Podobno nas szukasz. Spotkajmy się na rynku za dwa dni. Równo o północy. Z wyrazami szacunku A'' . Nie było wątpliwości, że wiadomość była od Antari. Pytanie tylko czy była to pułapka. Ale i tak miał niewielkie szanse na znalezienie ich kryjówki więc spotkanie było najlepszą możliwością. Skoro chcieli się spotkać to znaczy, że do tego czasu nie musiał się obawiać ataku, co z kolei pozwalało na spokojny sen. Godzina była już późna, a nic nie wskazywało, że nagle ktoś go zaczepi i zaproponuje łóżko więc Az wszedł w pierwszą lepszą alejkę, oparł się o ścianę i pogrążył w śnie. Tej nocy znowu widział płonący dom.    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro