Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Tym razem los okazał się bardziej łaskawy. Po niespełna godzinie chodzenia po mieście i pytania Azazelowi w końcu udało się znaleźć miejsce w jednej z karczm. Właściciel był bardzo miły. Mimo iż wszystkie pokoje były już zajęte, zgodził się zakwaterować Aza w niewielkim magazynie. Lepsze to iż nic. Po zjedzeniu kolacji mag udał się na spoczynek. Pozostał jeden dzień do spotkania z gildią zabójców. Pewną przeszkodę stanowił turniej. Gdyby walka okazała się w podobnym stopniu wyczerpująca co ta z magiem ziemi, to miałby poważny problem gdyby doszło do starcia z Antari, jednak z turnieju nie mógł się wycofać. Brak środków mu na to nie pozwalał. Ostatnio miał całkiem sporo zmartwień na głowie, ale był realistą i zdawał sobie sprawę, że stres i zamartwianie się nie pomoże dosłownie w niczym.
Następnego dnia obudził go właściciel karczmy:
-Chcesz zjeść śniadanie tutaj czy wolisz kupić coś na targu?
-Obawiam się, że nie stać mnie ani na jedno ani na drugie.
-Nie szkodzi. Zjedz na koszt firmy. Wczoraj dostarczyłeś wszystkim niezłego widowiska.
-Dziękuję. To miło z pana strony.
-Niema za co. Przypominasz mi syna. Niestety zginął na wojnie.
-Jakiej?
-Nie wiesz? Każde z większych miast ma swojego króla. Wszyscy toczą między sobą wojny o władzę.
-To głupie. Czy ludziom nie wystarczy, że trzeba walczyć z potworami?
-Najwyraźniej nie. Ale na to nie możemy nic poradzić. Jak będziesz chciał coś do jedzenia daj znać.
-Dobrze.
Właściciel wrócił do swoich obowiązków. Aza znów zaczął nurtować ten temat. Dlaczego ludzie są tacy jacy są? Jakim cudem ta rasa nie wymarła? Niestety chyba nikt z żyjących nie znał odpowiedzi na te pytania. Mówi się trudno.
Na śniadanie podano odgrzaną potrawkę z królika i kawałek chleba. Po zjedzeniu jeszcze raz Az podziękował i wyszedł na zewnątrz. O dziwo na ulicach było nieco mniej ludzi niż ostatnio. Przyczyną tego był najpewniej turniej. Przegrani zawodnicy, o ile byli do tego zdolni, wracali w rodzinne strony. Wielu z nim towarzyszyli przyjaciele lub członkowie rodzin.
Po drodze do areny nie działo się nic nadzwyczajnego, jednak Azazel zauważył większe niż zazwyczaj zainteresowanie przechodniów swą osobą. Wygląda na to ze spodobała im się wczorajsza walka. Nie przeszkadzało mu to, mimo iż nie lubił zbytnio znajdywać w centrum zainteresowania. Rozgłos mógł mu pomóc w poszukiwaniach zabójcy Antona. Ludzie byli o wiele bardziej przychylni udzielić informacji znanej i stosunkowo dobrze kojarzonej osobie niż nieznajomemu, który przyszedł nie wiadomo skąd. I po raz kolejny widzimy to jaki dziwny jest człowiek. W końcu co to za różnica czy ktoś jest znany czy nie, albo jak ktoś wygląda. Dyskryminowanie osób odmiennych jest nielogiczne i głupie, ale takie są realia tutejszej rzeczywistości. Az nie mógł na to nic poradzić. Nikt nie mógł.
Gdy wchodził do budynku areny widział utkwione w nim lękliwe spojrzenia. Inni zawodnicy bali się, że trafią właśnie na niego. Nic dziwnego. Sam musiał przyznać, że pokonując tego maga ziemi dał całkiem niezły popis umiejętności, a to jeszcze nie koniec. Wprawdzie nie miał zamiaru w ogóle korzystać z transformacji w czasie turnieju, jednak jeżeli sytuacja go do tego zmusi to nie będzie mieć wyboru.
Kiedy pracownik wyczytał jego imię, Az wszedł na arenę. Jego pojawienie się wywołało falę wiwatów. Naprzeciw stał średniego wzrostu człowiek ubrany w luźne ubrania, dzierżący włócznię. Ku zaskoczeniu wszystkich poddał się zanim walka się zaczęła. Powiedział tylko, że to nawet nie miałoby sensu. Tak więc Az przeszedł dalej. Było to wygodne zwarzywszy na konieczność spotkania z Antari. Publiczność jednak była innego zdania. Wszyscy spodziewali się widowiska. Muszą zadowolić się starciami innych zawodników. Cóż poradzić. Co ciekawe nagroda nie była aż taka wielka jakiej Az się spodziewał. Wynosiła zaledwie pięć tysięcy ortów. Majątek to nie był.
Resztę dnia mag spędził przechadzając się po mieście. Kiedy słońce poczęło zniżać się ku zachodowi Az wrócił do karczmy i położył si spać. Przed tym poprosił właściciela aby ten obudził go godzinę przed północą. Mimo zdziwienia staruszek zgodził się.
Blade światło księżyca wpadało do magazynu przez niewielkie okienko. Gospodarz spełnił prośbę i obudził Azazela o wyznaczonej porze. Mag zabrał swój lekko poszarpany płaszcz i wyszedł. Chłodne powietrze momentalnie go otrzeźwiło. Powolnym krokiem udał się na miejsce spotkania. Gdy dotarł na rynek spotkało go niemałe zdziwienie. Wszystkie stragany zniknęły. Był tylko pusty, brukowany, rozległy plac. Na jego środku czekała zakapturzona postać. Posturą różniła się od tej która dostarczyła wiadomość. Az rozejrzał się. Na dachach aż roiło się od ludzi. Byli tam chyba wszyscy członkowie Antari. Kiedy Azazel się zbliżył Zakapturzona postać przemówiła, a jej głoś wydawał się jakiś znajomy.
-Podobno usilnie nas szukałeś. Oto my. Czego chcesz?
-Szukam osoby która walczy dwoma mieczami.
-A cóż on takiego zrobił?
-Zabił kogoś kogo nie powinien był.
-Rozumiem, jednak nie mogę ci pomóc. Nie znam nikogo kto tak walczy.
-A mi się wydaje, że znasz. Bo widzisz ja nie powiedziałem ,że to mężczyzna. A teraz Rakki powiedz gdzie go znajdę.
Nieznajomy zaśmiał się lekko i zdjął kaptur. Azowi ukazała się twarz białowłosego chłopaka, którego spotkał w drodze do Kebanu.
-Widzę, że zapamiętałeś jaki mam głos. W takim razie zróbmy tak: jeżeli mnie pokonasz powiem ci gdzie znaleźć Gareta, gdyż tak właśnie się ten jegomość zwie, a jeśli przegrasz, zabiję cię.
-Zgadzam się.
Az nawet nie zdążył dokończyć zdania, bo trafiła w niego potężna błyskawica odrzucając w tył. Miał poparzoną klatkę piersiową. Rakki najwyraźniej umiał więcej niż można się było spodziewać. Azazel podniósł się z ziemi i posłał w jego stronę dwie kule ognia. Rakki tylko odchylił się lekko i uniknął obu. Uniósł ręce ku niebu. Przez kilka sekund nic się nie działo, jednak po chwili czyste jak dotąd niebo spowiły ciemne chmury. Mag błyskawic przywołał burzę. Az nie mógł tracić czasu. Pokrył całe ciało ogniem i ruszył do ataku. Nawet się nie zorientował kiedy przeciwnik znalazł się za nim i potężnie kopnął w żebra. Gdyby nie skoncentrowany ogień byłby koniec walki. Mimo tego Azazelowi aż zabrakło tchu.
-Jaki do cholery poruszasz się tak szybko?
-Bo widzisz piorun to czysta energia. Potrafię zmienić swoje ciało w taką właśnie energię i przemieścić się razem z błyskawicą. A jak wiadomo błyskawice są bardzo szybkie.
Mówiąc to utworzył kulę piorunów i rzucił nią w Aza, jednak temu udało się zrobić unik. Kula uderzając w ziemię uwolniła kilkanaście błyskawic rozchodzących się na wszystkie strony. Jedna z nich ugodziła Azazela w ramie. Nie było wyboru. Musiał się natychmiast przemienić, inaczej przegra. Żeby kupić sobie trochę czasu utworzył wokół siebie ogniste tornado. Rakki spróbował się przebić, jednak wirujące płomienie niwelowały jego ataki. Az skupił się i zaczerpnął magii ze swojego mroczniejszego źródła. Momentalnie się przemienił. Jego skóra i włosy stały się czarne, mięśnie bardziej wyraziste, wyrosły pazury i kły. Źrenice uległy zwężeniu. Był teraz lepszą wersją siebie. W tym momencie Rakki rąbnął go błyskawicą z góry. Burza przyzwana wcześniej nie była dla ozdoby. Miał pełną władze nad jej wyładowaniami. Tornado płomieni rozeszło się. Az Utworzył wokół siebie kilkanaście kuli ognia i posłał wszystkie na Rakkiego. Ten odskoczył. Pociski trafiły w budynek znajdujący się za nim. Po wybuchu zostały z niego tylko ruiny. Rakki patrzył z niedowierzaniem. Nie wiedział, że Az miał umiejętności tego typu, ale dzięki temu będzie więcej zabawy. Przez chwilowe zamyślenie nie zdążył zareagować na kolejny atak. Kłąb czarnego niczym smoła dymu uderzył w niego z ogromną siłą. Uderzenie zwaliło go z nóg i przeorało podłoże jego ciałem zostawiając wyżłobienie. Kiedy wstał jednym ruchem zdjął z siebie płaszcz i koszulę. Ciało miał pokryte wytatuowanymi symbolami. Wcześniej musiał używać magii maskującej dzięki czemu nie było ich widać. Az właśnie miał zaatakować ponownie, jednak zanim zdążył to zrobić w Rakkiego uderzyło na raz kilkanaście piorunów. Symbole na jego ciele zaczęły jarzyć się jasno niebieskim światłem. Zaśmiał się i z prędkością błyskawicy doskoczył do Aza i rąbnął go pięścią w szczękę. Ciało przeciwnika odrzucone zostało z taką siłą, że aż przebiło się przez ścianę jakiegoś domu. Jednak Az nie miał zamiaru się poddawać. Skoncentrował w sobie wielką ilość mrocznej energii w postaci dymu i uwolnił ją prosto w stronę Rakkiego. Mag błyskawic skontrował to wielką kulą piorunów. Kiedy oba ataki się zderzyły powstała eksplozja. Kawałki rozszarpanej energii poleciały na zabudowania wokół placu boju wywołując olbrzymie szkody. Azazel wykorzystując sytuację stworzył dwie postacie z dymu skoncentrowanego bardziej niż ludzie ciało. Wyglądały jak cienie. Razem z nimi ruszył do ataku. Rakki objął całe ciało błyskawicami i także zaatakował. Co sekundę był w innym miejscy zadając ciosy wszystkim trzem przeciwnikom. Po chwili cienie rozpłynęły się w eterze. Teraz Ataki były skupione na Azie. Ten nie potrafił nadążyć za ciosami przeciwnika. W takim wypadku nie należało atakować jednego punktu tylko wszystko wokół. Skupił dużo magii w jednym miejscu po czym uwolnił ją we wszystkich kierunkach w postaci fali dymu. Rakki został odrzucony parę metrów w tył. Pole bitwy zamieniło się w pobojowisko. Otaczające rynek domy były już tylko wspomnieniem. Teraz na ich miejscu były już tylko ruiny. Brukowany plac był dosłownie przeorany w wielu miejscach. Całość wyglądała jak po kataklizmie. Członkowie zajmujący dachy na początku walki już dawno wycofali się w bezpieczniejsze miejsca. Az nie przestawał napierać, rzucił się na wroga próbując go trafić, jednak Rakkiego nie łatwo było pokonać. Zaczął miotać błyskawicami w zastraszającym tempie. Nie skupiał się już nawet na dokładnym celowaniu, ważne było żeby zatrzymać tego potwora. Mimo iż miał w sobie jeszcze bardzo dużo magicznej energii trudno będzie mu odzyskać panowanie nad sytuacją. Na wykorzystanie przyzwanej przez siebie burzy potrzebował co najmniej kilku sekund, których nie miał. Uśmiechnął się pod nosem. Chyba za dużo myślę. Zgromadził na dłoni bardzo dużo magii i utworzył miecz składający się z błyskawic. Az już skoczył w jego stronę, jednocześnie posyłając w Rakkiego dwie sfery mrocznej magii ciągnące za sobą mroczną smugę. Wystarczył jeden cios miecza, aby rozbić energie sfer. Kolejne uderzenie wycelowane było w Aza, jednak ten w ostatnim momencie zrobił niesamowicie szybki unik i rąbnął przeciwnika pięścią w twarz. Spróbował to powtórzyć, ale mag błyskawic przytrzymał jego rękę i kolanem kopnął w brzuch. Azowi odebrało dech. Jednocześnie poczuł na lewym barku ogromny ból. Drasnął go miecz Rakkiego. Natężenie było tak wielkie, że skóra została poszarpana. Krew zaczęła obficie spływać po ciele. Az odskoczył unikając kolejnego cięcia. Musi niesamowicie uważać na te pioruny. Aczkolwiek utrzymanie ich w takiej formie musiało pochłaniać ogromne ilości magii. Na razie trzeb skupić się na utrzymaniu odległości. Należało też ograniczyć zużycie energii. Znów używał ognia. Wprawdzie nie wiele nim zdziała, ale mógł uprzykrzyć przeciwnikowi życie. Należało tylko skupić się na temperaturze.
-Masz już dość? – Rakki uśmiechnął się szeroko. – Przyznaje, że nie spodziewałem się, że stać cię na aż tyle. Jednakże to co teraz widzisz to ledwie połowa mojej siły.
-Nawet jeśli to i tak mam zamiar z tobą wygrać. Jesteś mistrzem Arkan i jednocześnie należysz do Antari. Okłamałeś ich wszystkich. Nie daruję ci tego.
-Otóż nie do końca. Bo widzisz gildii zabójców też jestem mistrzem. Zbudowałem ją os podstaw. I skąd masz pewność, że członkowie Arkan o tym nie wiedzą?
-Jaja sobie robisz? Gdyby wiedzieli już byś nie żył.
-A więc jednak nie dałeś się nabrać. A na swoją obronę mam to, że zabijamy tylko ludzi, którzy na to zasługują. Teraz to i tak nie jest ważne, albowiem dzisiaj zginiesz.
-Spróbuj. - Trzy sekundy po tych słowach posłał w jego stronę olbrzymią falę ognia. Rakki zrobił unik unikając ataku. Kiedy spojrzał na Azazela spotkało go niemałe zaskoczenie. Aza tam nie było. Nigdzie go nie było. Mistrz Antari zaczął się rozglądać, ale nigdzie nie mógł dojrzeć przeciwnika. Nagle zdał sobie sprawę, że podłoże na którym stoi jest pokryte kruczoczarnym dymem. Jednak na reakcje było już za późno. Az wyłonił się z cienia i złapał Rakkiego za prawą rękę, tym samym blokując mu możliwość ataku mieczem. Az całkowicie się zmaterializował i dalej trzymając ramie wroga zaparł się nogą o jego tułów. Zebrał w sobie całą siłę jaką posiadał i jednym szybkim ruchem wyrwał przeciwnikowi rękę. Rakki zawył z bólu. Wyłamana kość była widoczna przez otwartą ranę, z której krew ciekła strumieniami zalewając tors. Opadł na ziemię i patrząc na Aza z niedowierzaniem w oczach i łamiącym się głosem zapytał:
-Jak do cholery?
-Wykorzystałem Twoją sztuczkę. Zamieniem ciało w magię której używam. Kiedy leciała na ciebie moja fala płomieni przeistoczyłem się i zbliżyłem na tyle żebym mógł cię złapać. Resztę sobie dopowiedz. A teraz mów gdzie jest Garet.
-Zapytaj Gorta.
-Co? Mów jaśniej do cholery.
-Garet to efekt eksperymentów Gorta. To zwykły nieco szalony człowiek, który został zmodyfikowany przez obym nam znanego maga.
-Nie wierze. Mów prawdę.
-Powiedziałem. A teraz odejdź. Antari nie będzie na ciebie polować. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro