Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

       POMOCY. To słowo nagle pojawiło się w głowie Aza. Zatrzymał się w miejscu i czekał na jakiekolwiek inne sygnały, jednak niczego nie było. Głos proszący o pomoc zdecydowanie należał do Sanary. Może to było tylko przeczucie, ale nie mógł go zignorować. Zgasił okalające jego ciało płomienie i ruszył w tym samym kierunku jaki obrały Sanara i Nami.
Wampirzyca patrzyła jak drzwi stopniowo ulegają atakom.
-Żałosne kreatury, odsuńcie się.- Zza drzwi dobiegał ludzki głos. To znaczy, że miasto spustoszyli nie tylko umarli. Co ważniejsze jak na tą chwilę skro był tam człowiek to były w zdecydowanie większym niebezpieczeństwie. – Nic nie umiecie zrobić.
Po chwili ledwo trzymające się drzwi zostały rozpirzone w drobny mak przez fale uderzeniową. Do środka zaczęli dostawać się ożywieńcy, a za nimi wszedł ów człowiek. Miał na sobie długą, wykonaną z dobrego materiału szatę w ciemnym kolorze. Jego twarz zasłonięta była przez maskę z jasnego drewna.
-Witaj. Powiedz, co taka piękna kobieta jak ty robi w tak obskurnym miejscu jak to? – Miał niezwykle głęboki i dźwięczny głos.
-To zależy kto pyta. – Odpowiedziała nie spuszczając z niego wzroku.
-Wybacz, jednak nie będzie ci dane poznać mego imienia. Ale może uczynisz mi ten zaszczyt i wyjawisz swoje?
-Nie sądzę.
-Cóż, szkoda. W takim razie będziemy musieli się pożegnać. – Mówiąc to podniósł dłoń, którą po chwili objęły delikatne płomienie.
Az z dużą prędkością pokonywał kolejne ulice, nawet nie zwracając uwagi na podążających za nim żołnierzy.
-Taki z ciebie dżentelmen? Zabijesz kobietę i dziecko?
-Wprawdzie nie leży to w mojej naturze, jednak nie mam wyboru. Obawiam się, że te przygłupie stworzenia mogłyby okazać się na tyle niekompetentne, iż nie potrafiłyby wykonać nawet tak prostego zadania. Tak więc muszę to zrobić osobiście nad czym ubolewam.
-Każdy robi to co musi. – Sekundę później wykorzystując swoją wampirzą szybkość odskoczyła w bok unikając ognistej kuli lecącej prosto na jej głowę. Przebiegła przez pomieszczenie i wyskoczyła przez okno, własnym ciałem wybijając osadzoną w nim szybę. Udało się tylko dzięki elementowi zaskoczenia. Wylądowała zaczęła uciekać, jednak nie przebiegła nawet kilku metrów ponieważ poczuła silne uderzenie w plecy które oderwało jej ciało od ziemi i posłało wprost na ścianę przeciwległego budynku. Nami nie miała już siły się utrzymać i zsunęła się z pleców Sanary. Wampirzyca odwróciła się i stanęła oko w oko z zamaskowanym magiem. Budynek za jego plecami zaczął płonąć.
-Muszę przyznać, że tego się nie spodziewałem. Jesteś wampirzycą czy tak?
-Jakbyś zgadł. – Odpowiedziała oschle, ścierając cieknącą z kącika ust krew.
-W takim wypadku może chociaż dostarczysz mi trochę rozrywki.
Zacisnęła zęby i ruszyła do ataku. Nie przebyła nawet połowy drogi, kiedy napotkała opór jakiejś niewidocznej siły. Nie mogła ustać, napór pchnął jej ciało w tył. Co to za magia? Jeszcze nigdy się z czymś takim nie spotkała. To jakby musiała stawiać opór wichurze. Olśnienie przyszło nagle. Podniosła się z ziemi i powiedziała:
-Jesteś magiem wiatru, prawda?
-Zaiste. Jak zapewne zauważyłaś nie tylko wiatru.
To oznaczało tylko większe kłopoty. Magów władających dwoma żywiołami nie było wielu. Prawda była taka, że Sanara nie miała niemalże żadnych szans na pokonanie go. Jedyną nadzieją był Azazel.
-Jeżeli nie atakujesz to pozwól, że tym razem ja przystąpię do ofensywy.- Nie zdążyła nawet zareagować kiedy wykonał zamaszysty ruch ręką, tym samym posłał w jej stronę potężną falę powietrza. Nie miała szans na unik. Uderzenie wyrzuciło ją w powietrze. Poleciała na górną część budynku stojącego za jej plecami. Spadła na bruk. Nami podbiegła do niej i spróbowała podnieść.
-Uciekaj...- Sanara ledwie potrafiła się podnieść. –Uciekaj!
Dziewczynka ze łzami w oczach zaczęła biec w stronę jednej z uliczek. Zamaskowany mag spojrzał w jej kierunku i zaśmiał się lekko.
-Ty i tak daleko nie uciekniesz. Naciesz się ostatnimi minutami życia. Nie sądzę by więcej musiało zająć znalezienie ciebie.
-Tylko spróbuj skurwysynu. – Wampirzyca z zakrwawioną twarzą i widoczną w oczach wściekłością podniosła się na równe nogi. Wyszczerzyła wydłużone przez wampiryzm kły. – Zabije cię jeżeli cokolwiek jej zrobisz.
-Obawiam się, że na to i tak nie masz wpływu. A teraz żegnaj.- Podniósł rękę, aby teatralnym gestem zadać ostatni cios.
- ALE JA MAM! - W tym samym momencie Azazel rąbnął go z pełną mocą płonącą pięścią w twarz. Siła uderzenia była tak wielka, że mag wiatru został odrzucony kilkanaście metrów w tył. W powietrze posypały się szczątki drewnianej maski. Będąc jeszcze w powietrzu jego ciało zaczęło zwalniać, aż zatrzymało się całkowicie. Użył powietrza, aby zniwelować prędkość. Lekko opadł stopami na podłoże. Sanara mogła teraz przyjrzeć się jego twarzy. Był młody, na pewno nie miał więcej niż trzydzieści lat.
- Ach, więc to Ty jakiś tydzień temu zniszczyłeś pół miasta czy tak?
Azazel wyprostował się i zmierzył przeciwnika wzrokiem.
-Tak ja. I zaraz zniszczę coś jeszcze.
-W to nie wątpię. – Jego głos był denerwująco spokojny.
Az ruszył do ataku. Posłał na przeciwnika kulę ognia którą ten rozbił powietrzną falą. Płomienie rozprysły się i zniknęły. Teraz jego magia była widoczna. Ukazywała się w postaci szarawych skupisk tlenu. Wytworzył w rękach wietrzną kulę wielkości ludzkiej głowy i strzelił w stronę Aza. Kiedy trafiła w cel uwolnione rozbryzgujące się na wszystkie strony strumienie powietrza. Na ciele ognistego maga pojawiły się liczne cięcia, z których natychmiastowo polała się krew. Az zamarł i zgiął się z nagłego przypływu bólu. Usłyszał krzyk. Dochodził zza pleców Sanary, która ledwo przytomna siedziała oparta o ścianę. Nami wybiegła z uliczki. Przeciwnik wykorzystał moment i posłał w jej stronę jeden ze strumieni które pocięły Aza. Życie dziewczynki miało dobiec końca, jednak stało się coś czego nie spodziewał. Między nami, a pociskiem znalazł się Rakki i zasłonił ją własnym ciałem. A konkretnie prawą ręką. Ręką której powinien nie mieć po starciu z Azazelem. Po bliższemu przyjrzeniu się mag ognia zdał sobie sprawę, że to nie jest ręka. Całe prawe ramie miał ze stali. Po trafieniu go przez powietrzne ostrze zostało na niej niewielkie wcięcie. Rakki spojrzał na nie, potem na Sanarę, a na końcu na Aza po którego ciele ściekała krew.
-Jego możesz sobie ciąć – Te słowa skierował do maga wiatru. – Ale nigdy nie waż się atakować mojej rodziny skurwysynu.
-A jakie to ma znaczenie? I tak wszyscy dzisiaj zginiecie.
Wszyscy trzej zaatakowali jednocześnie. Az posłał na wroga potężną kulę ognistą, Rakki pocisk z błyskawic, a ich przeciwnik wysłał w ich kierunku dwa skupiska powietrza uformowane w kształt wielkich pięści. Ataki zetknęły się ze sobą, wywołując wybuch, który z kolei wygenerował rozchodząca się na wszystkie strony falę uderzeniową. Zanim opadł pył wszyscy trzej byli już przy sobie i atakowali zaciekle. Az w biegu przemienił się w bestie i próbował rozpruć ciało przeciwnika szponami, jednak ten poruszał się z dynamiką o jaką nikt nigdy by go nie posądził. Bez problemu znajdywał luki w obronie bestii i wykorzystywał je raz po raz tnąc jego skórę. Rakki przywołał do lewej ręki miecz z taki jak podczas walki w której stracił rękę i próbował zadawać ciosy wyłapując ku temu idealne okazję, ale za każdym razem mag wiatru unikał obrażeń. W pewnym momencie Przeciwnik otoczył się zataczającym kręgi powietrzem wywołując wokół siebie niewielkie tornado. Jego siła najpierw uniosła Aza i Rakkiego w powietrze a potem wyrzuciła, ciskając nimi w ściany budynków. Zabudowanie poszły w diabli. W miejscach gdzie uderzyli, pozostały dziury. Po chwili oboje byli znów gotowi do walki.
Stali naprzeciw kogoś kto przewyższał ich umiejętnościami. Nastała chwila ciszy. Cała trójka stała w bezruchu mierząc się wzrokiem. Nagle jeden z budynków został dosłownie rozniesiony przez eksplozję, która rozrzuciła wielką ilość gruzu i odłamków drewna na wszystkie strony. Rozległ się cichy jęk. Nami stała obok Sanary. Po jej bladych policzkach ściekały łzy. Z jej piersi sterczał półmetrowy odłamek drewna. Przebił ją na wylot. Jej ciało osunęło się na ziemię. Leżała martwa w kałuży własnej krwi.     

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro