Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

       Wozy jechały jeden za drugim. Były świetnie zabezpieczone. Podłoga, ściany i dach wykonane były z grubego, dębowego drewna, a całość wzmacniały stalowe okucia. Wyglądało to niezwykle solidnie. Na przedzie pierwszego siedzieli Gort i Look, drugi zajmowali Anton i Rast. Azazel razem z Sazą zajmowali ostatni. Po kilku kilometrach trakt rozwidlał się. Pierwszy wóz skręcił w lewą stronę, a pozostałe dwa skierowały się w drugą. Te z kolei rozdzieliły się na kolejnym rozwidleniu. Ich celem było Dandrof, miasto kupieckie położone niecałe czterdzieści kilometrów na wschód od siedziby gildii. Azazel zastanawiał się w którym wozie znajdywał się owy artefakt i dlaczego był aż tak ważny, że wymagał ochrony tego stopnia. Gort nie zdradził im na kogo padnie odpowiedzialność bezpośredniej ochrony tego przedmiotu, jednak jedna trzecia majątku kupca była w każdym z wozów, aby zmylić ewentualnych napastników, bowiem nikt prócz kilku osób nie wiedział jak wygląda pożądany przedmiot. Azazel zastanawiał się nad tym przez dłuższą chwilę, jednak z zamyślenia wyrwała go Saza szturchnięciem w żebra.
-Skup się. To nie czas na dumanie. – Jej ton był niezwykle poważny. Zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji. Przed wyruszeniem Gort ostrzegł ich, że jeśli misja się nie powiedzie to może to mieć fatalne skutki.
-Wiem, wybacz.
-Po prostu się skup. – Teraz jej głos był nieco łagodniejszy. Wiedziała, że to musi być stresujące, w końcu to była pierwsza misja początkującego maga. – Rozglądaj się.
-Dobrze. Zastanawiam się tylko skąd ten kupiec ma coś tak ważnego i dlaczego chce to przenieść.
-Nie wiem. Może dostał to w spadku, albo kupił. Różnie mogło być. A przenosi to bo może ktoś się dowiedział, że jest w posiadaniu tego artefaktu.
-Sensowne, ale i tak wolałbym poznać szczegółową odpowiedź. Niestety możliwe, że nigdy się nie dowiemy.
-Mówi się trudno. – Po tych słowach nastała dłuższa chwila ciszy. Powoli nastawał dzień, a wraz z nim światło słoneczne. Droga była stosukowo prosta, po obu stronach gęsty las.
-Saza, mogę Ci zadać pytanie?
-Już to zrobiłeś, ale nie mam nic przeciwko następnemu.
-Jak trafiłaś do gildii i od kiedy już w niej jesteś?
-Jak byłam mała mieszkałam z rodzicami w gospodarstwie niedaleko miasta. Pewnego dnia koło naszego domu przypałętał się cieniostwór.
-Co to jest? – Przerwał jej Az. Niewiedział czym owe coś jest, jednak można się było łatwo domyślić, że chodzi o jakiegoś potwora.
-Cieniostwór to coś na kształt krzyżówki niedźwiedzia z wilkiem. Czarna sierść, potężna szczęka. Muskularna postura i ostre jak brzytwy pazury i zęby. Wracając do historii. Cieniostwór rozpirzył mój dom. Na początku z rozpędu uderzył w ścianę. Bale posypały się w drzazgi. Potwór był wściekły. Kiedy przebił się już do środka zaczął niszczyć wszystko włącznie z kolumnami podtrzymującymi dach. Mój ojciec w ostatniej chwili zdążył wyrzucić mnie na zewnątrz. Dach się zawalił. Przygniótł to monstrum razem z moimi rodzicami. Nie mieli żadnych szans na przeżycie. Po kilku dniach tułania się bez celu znalazł mnie Gort. Nakarmił mnie i dał mi dach nad głową. Gdyby nie on już bym pewnie nie żyła. To było trzynaście lat temu.
-Rozumiem. Naprawdę mi przykro. – Az nie wiedział co powiedzieć. Niesamowicie jej współczuł. To musiało być straszne uczucie stracić rodzinę i to w takich okolicznościach. Nagle dotknęło do poczuci winy, w końcu właśnie jej przypomniał tamte wydarzenia. –Przepraszam, że przeze mnie musiałaś do tego wracać.
-Nie szkodzi. Teraz moim domem jest gildia, a rodziną wszyscy jej członkowie. A teraz koniec tej gadaniny. Musimy się skupić na zadaniu.
-Dobrze. – Dokładnie w tym samym momencie w drewno, kilka centymetrów od jego głowy wbiła się strzała. Zaskoczony spojrzał na nią, po czym w ułamku sekundy zeskoczył z wozu cudem unikając kolejnego pocisku. Saza poszła jego śladem i chwilę później oboje siedzieli skuleni po obu stronach wozu. Saza w mgnieniu oka zdjęła łuk z pleców i nałożyła strzałę na cięciwę. Zaraz po tym zauważyli grupę ludzi biegnących drogą prosto na nich. W dziennym świetle można było dostrzec, że są uzbrojeni w miecze i maczugi. Niektórzy z nich dzierżyli też tarcze. Kilka metrów za mini stało dwóch łuczników, którzy już szykowali kolejne strzały. Saza widząc nadbiegających bandytów, także przeszła do działania. Wstała i w bardzo szybkim tempie wystrzeliła trzy razy w stronę napastników. Dwóch zdołało się osłonić, jednak trzeci nie miał tyle szczęścia. Został trafiony w gardło. Ostry grot przeszył je na wylot. Mężczyzna umarł od razu. Reszta przyśpieszyła kroku. Saza próbowała któregoś trafić, jednak widząc śmierć towarzysza, zmądrzeli i pochowali się za tarczami. Azazel nie wiedział co robić. Przeciwnicy byli jeszcze za daleko, żeby mógł ich dosięgnąć magią. W tej chwili jedyne co mógł zrobić to nie dać się trafić wrogim łucznikom. Sytuacja nie przedstawiała się najlepiej. Do tej pory naliczył Ośmiu ludzi razem z łucznikami, jednak nie było pewności, że rzeczywiście było ich tylko tylu. Zastanowił się kilka sekund po czym powiedział do Sazy:
-Spróbuj zabić tych łuczników z tyłu, a ja zatrzymam resztę.- Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie, ale posłuchała sugestii. W tej sytuacji i tak nie mogła zaszkodzić nacierającym na nich ludziom.
-Dobrze, tylko nie zgiń.
-Postaram się najlepiej jak będę mógł. – Podbiegł parę kroków do przodu, uwolnił trochę mocy i utworzył płomień w powietrzu. Poczekał, aż najbliższy z przeciwników zbliży się na tyle żeby mógł go dosięgnąć, skoncentrował magię i miotnął płomieniem w głowę bandyty. Ten nie zdążył się zasłonić i zaczął miotać się i krzyczeć kiedy ogień objął jego twarz. W międzyczasie Saza zabiła obydwu łuczników i właśnie mierzyła do jednego z napastników kiedy poczuła silne uderzenie w tył głowy. Straciła przytomność i opadła na ziemie. Okazało się, że z lassu po stronie Sazy wyszedł kolejny bandyta, zaszedł ją od tyłu i uderzył głowicą. Kiedy Az to zobaczył ogarnęła go panika. Nie uda mu się pokonać tylu przeciwników, zwłaszcza, że jest naprawdę początkującym magiem. Zaczął gorączkowo myśleć nad rozwiązaniem tej sytuacji, jednak im dłużej myślał tym bardziej pogrążał się w rozpaczy i uświadamiał sobie swoją bezsilność. Nagle poczuł coś dziwnego. Całe jego ciało przeszył potężny dreszcz, w jego głowie zaczął pojawiać się gniew. Gniew jakiego jeszcze nigdy nie dane mu było poczuć. Jak ci cholerni bandyci śmiali atakować i zranić Sazę?! Przeszła więcej niż nie jeden człowiek i dała sobie z tym radę, a oni mieli czelność targnąć się na jej życie. Niepochamowana wściekłość rosła z każdą chwilą. Jego ciało zaczynało się dziwnie zachowywać. Dłonie, ramiona i głowa zaczęły się dymić. Nie był to jednak zwykły dym. Czarna jak smoła, niezwykle gęsta chmura wydobywała się już z całego ciała Aza, skóra przybrała ciemnego odcienia a twarz wykrzywił grymas wściekłości. Mięśnie momentalnie urosły, na czubkach palców pojawiły się długie pazury, kły zostały wydłużone, a źrenice zwężyły się niczym u gada. Z kręgów na plecach wyłoniły się ostre jak brzytwy, zakrzywione kolce. Postać przybrała nieco przygarbioną postawę stojąc na ugiętych nogach. Widząc tą przerażającą transformacje bandyci cofnęli się przerażeni. Wszyscy stali w bezruchy. W tej chwili bestia wydała przeraźliwy ryk, płosząc wszystkie zwierzęta w okolicy. W jednej chwili Az rzucił się na człowieka który ogłuszył Sazę i uderzył w tułów z taką siłą, że uzbrojona w szpony dłoń przeszła na wylot przebijając kolczugę i mięśnie pozostawiając dziurę w ciele ofiary. Widząc to pozostali rzucili się do ucieczki, jednak nie było szans na uniknięcie dymiącego monstrum. Az nie panował już nad swoim ciałem. Instynkt zabójcy wziął górę. Wściekle masakrował ciało jednego z tarczowników kiedy wyczuł zagrożenie z tylu. Podskoczył i uniknął ciosu mieczem. Złapał za rękę mężczyzny po czym wyrwał ją rycząc przy tym straszliwie. Kolejny padł od ciosu szponami w twarz. Inny został pozbawiony życia kiedy kły wbiły się w jego gardło i Az oderwał mu kawałek szyi po czym jednym ciosem potężnej ręki oddzielił głowę od reszty ciała. Krew ściekała Azazelowi po brodzie. Ręce miał ubrudzone pozostałościami po zmasakrowanych ciałach przeciwników. Ale to nie był koniec. Kilku jeszcze trzymało się życia. Wystarczyło parę ciosów żeby zakończyć nędzny żywot każdego z nich. Na placu boju został tylko on.
Kilka godzin później Aza obudził znajomy głos. Saza potrząsała nim aż nie otworzył oczu.
-Co tu się do jasnej cholery stało?! – Była wstrząśnięta. Strzelała do bandytów kiedy nagle straciła przytomność. Kiedy się obudziła, pierwsze co ujrzała to dosłownie zmasakrowane szczątki ludzi. Wszędzie była krew i kawałki mięsa, a na środku tego wszystkiego leżał Azazel.
-Sam chciałbym wiedzieć. Ja... - Zamarł kiedy zobaczył pobojowisko jakie po sobie zostawił. – To moje dzieło?
-A skąd mam wiedzieć?! Byłam nieprzytomna. Gadaj jak do tego doszło!
-Zobaczyłem jak jeden z nich Cię ogłuszył i spanikowałem. Potem ogarnął mnie gniew, nie wiem dlaczego, tak po prostu byłem wściekły. Ręce zaczęły mi się dymić a potem coś się ze mną stało. Byłem dużo silniejszy i szybszy. Walczyłem z nimi. Więcej nie pamiętam.
-Nie mam pojęcia co to do cholery mogło być, ale wrócimy do tego tematu. I już wiem dlaczego kiedy Cię znaleźliśmy miałeś czarne włosy.
-Myślisz, że to przez to?
-Tak. W końcu teraz też masz.
-Rozumiem. Co teraz?
-Jak to co? Musimy wykonać zadanie. Siadaj na wóz i jedziemy dalej.
-A co z... tym? – Spojrzeniem ogarnął zaistniałą masakrę.
-A co chcesz z tym zrobić? Zostawiamy gdzie leży.
-Dobrze. - Resztę drogi przemilczeli.
Gdy zbliżyli się do głównej bramy Dandrof, zauważyli pozostałe dwa wozy, stały po prawej stronie drogi przed granicami miasta. Az zatrzymał powóz obok pozostałych. Grupa ludzi wedle rozkazu Gorta, od razu przejęła transport włącznie z pozostałymi i skierowała się przez bramę w głąb Dandrofu. Po krótkim przywitaniu wszyscy poszli w ślady wozów i udali się w stronę najbliższej gospody.
-Jak poszło? Były jakieś problemy? – Gort na pewno zdążył wypytać już resztę zespołu.
Azazel i Saza wymienili spojrzenia po czym dziewczyna odrzekła:
-Można tak powiedzieć. Po drodze zaatakowali nas bandyci. Było ich około jedenastu. Ale poradziliśmy sobie.
-Poszło wam zaskakująco dobrze. Pokonaliście tylu ludzi i nie odnieśliście żadnych ran. Brawo.
-Widzisz Gort – Do rozmowy włączył się Az – Nie do końca wiem jak to zrobiliśmy, a raczej jak ja to zrobiłem.
Gort uniósł brwi i nie ukrywając zainteresowania zapytał:
- To znaczy?
-W pewnym momencie coś się ze mną stało. Nie wiem jak to nazwać. Tak jakby się zmieniłem. Nie pamiętam co dokładnie zrobiłem po przemianie, ale z bandytów zostały tylko zmasakrowane ciała.
-Jak to zmieniłeś? –Anton nie krył zafascynowania tą sprawą, zresztą tak jak wszyscy pozostali. – W co?
-Nie wiem. Ale wiem, że czymkolwiek wtedy nie byłem, znacznie wzrosła moja sprawność fizyczna i wyostrzyły mi się zmysły. Przez przemianą zacząłem się dymić.
-A co ty pochodnią jesteś do cholery?
Saza nie była zadowolona z tych słów i spojrzała na Rasta wkurzonym wzrokiem.
-Mógłbyś się zamknąć. To poważna sprawa, a ty jak zwykle nie potrafisz się zastanowić zanim rzucisz jakąś głupią uwagę!
-Może sama powinnaś się nad sobą zastanowić?!
-Dosyć! Mam dość waszych kłótni! – Gort nie tolerował tego typu zachowań. Miał nadzieję, że przez te wszystkie lata w końcu nauczą się nie przekrzykiwać i przestaną go irytować, jednak wyglądało na to, że ta upragniona chwila miała jeszcze długo nie nadejść.
Pochłonięty rozmową Azazel dopiero teraz zwrócił uwagę na otoczenie. Miasto tętniło życiem. Wszędzie było pełno straganów z najróżniejszymi dobrami. Od broni po barwne tkaniny. Po chwili jego oczom ukazała się gospoda w której mieli przenocować. Wyróżniała się na tle innych budynków gdyż większość budowli w mieście była maksymalnie dwupiętrowa, a karczma wznosiła się ponad resztę. Nad drzwiami zawieszony został szyld z napisem ,,Pod Wagą''. Cała gromada weszła do środka. W pomieszczeniu roznosił się przyjemny zapach pieczonej baraniny, przy stolikach siedzieli goście popijając rożnego rodzaju trunki i rozmawiając. Kiedy Gort zagadnął barmana żeby zapytać o wolne pokoje, Look zwrócił się do Aza mówiąc:
-Dopiero teraz zauważyłem, że znowu masz czarne włosy. To przez tą przemianę?
-Najwyraźniej tak.
-To w takim razie znaczy, że przed tym jak straciłeś pamięć musiałeś się zmienić. Pozostaje się jeszcze dowiedzieć dlaczego.
-Dlatego musze znaleźć kogoś kto odczyta moje wspomnienia.
-Rozumiem. Gort wraca, mam nadzieje, że zadbał o naszą kolację.
Staruszek podszedł do nich i rozdzielił pokoje. Az z Antonem, a Gort z Lookiem i Rastem. Saza dostała własny jako, że była dziewczyną i potrzebowała prywatności.
-Za pół godziny jest kolacja. Zaraz po niej macie iść spać, bo jutro wyruszamy z samego rana.
Wszyscy się zgodzili i poszli do swoich pokoi. Po kolacji każdy był wycieńczony i nawet nie miał siły na robienie czegokolwiek. Az ciężko opadł na łóżko i patrząc w sufit zastanawiał się nad wydarzeniami minionego dnia. Ciągle nurtowały go pytania o przeszłość a teraz doszła do tego nie pewność związana z przemianą. Był pewien, że musi dojść do prawdy i nie cofnie się przed niczym.

    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro