Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Następnego dnia rano drużyna wyszła z miasta i skierowała się w stronę gildii. Podróż przebiegała spokojnie. Gort opowiadał o swoich przygodach z dawnych lat. Póki co nikt nie poruszył tematu który nurtował wszystkich. Kilka godzin po wymarszu włosy Aza znów nabrały szarego odcienia.
Kiedy zaczęło się ściemniać Gort nakazał postój po czym wszedł w gęstwinę lassu. W międzyczasie Rast nie zapomniał wyrzec swojej uwagi na temat, po cóż to Gort się tam udał. Saza natomiast nie mogąc się powstrzymać zdzieliła go pięścią w głowę. Anton śmiał się z tej sceny a Look jak zwykle stał w milczeniu.
-Skończcie się wreszcie wygłupiać. - westchnął Gort, który właśnie wyłonił się zza ściany liści – Chodźcie tu wszyscy. Znalazłem polane na której przenocujemy.
-A nie możemy iść też w nocy? – Az miał jeszcze dużo siły i spodziewał się, że reszta też bez problemu zdobyłaby się na taki wysiłek.
-Owszem możemy, ale pytanie brzmi po co, skoro możemy zwyczajnie się wyspać.
-Ty tu rządzisz – Wzruszył ramionami i wszedł w las za resztą drużyny.
Polana znajdywała się jakieś dwadzieścia metrów od drogi. Była niewielka, ze wszystkich stron otoczona drzewami.
-Az, bądź tak miły i nazbieraj drewna. Musimy rozpalić ognisko. Anton ci pomoże.
-Niema sprawy.
-Jeżeli to nie problem to pozwolę sobie najpierw zdjąć z siebie całe to żelastwo. Cały dzień to niosę, a do najlżejszych nie należy.
-Niema sprawy. Pomóc ci?
-Dzięki, ale poradzę sobie. Nabrałem dużej wprawy przez ten czas odkąd używam tej zbroi. – Mówiąc to z wielką sprawnością odpinał pasy podtrzymujące pancerz. Szybko poraził sobie ze zdjęciem całości. – Dobra. Możemy iść.
Oboje weszli w las. Anton wziął ze sobą miecz żeby ściąć drzewo i zabić ewentualnie dzikie zwierzęta. Kiedy odeszli na odległość z której nie było już widać polany Az zaczął rozglądać się za potencjalnym opałem, a młody wojownik wyciągnął miecz z pochwy zawieszonej na plecach i zaczął rąbać. Azazel odszedł kawałek dalej w poszukiwaniu leżących na ziemi gałęzi. Po kilku minutach miał już całe naręcze patyków cieńszych i grubszych o różnej długości. Stwierdził, że łącznie z drewnem jakie uzbierał Anton bez problemu wystarczy na ognisko, tym samym można już wracać na polan. Odwrócił się i pierwsze co zobaczył to wielkie ostrze zataczające łuk i poziomo lecące wprost na jego głowę. Instynktownie padł na ziemię i to uratowało mu życie. Miecz wbił się drzewo i ugrzązł w nim na chwilę. Az wykorzystał ten czas na podniesienie się i odsunięcie poza zasięg śmiercionośnego miecza.
-Co do cholery?! Omal mnie nie zabiłeś! – Te słowa nie przyniosły zbyt dużego skutku. Anton wyrwał broń z pnia i już zamachnął się kolejny raz. Tym razem ostrze mimo uniku, musnęło lekko klatką piersiową gładko przecinając skórę i uwalniając obfitą strugę krwi która już pozostawiła wyraźną plamę na płóciennej koszuli.
-Jasna cholera Anton! Opamiętaj się! – Wojownik nie zatrzymał się ani na sekundę. Wciąż zadawał ciosy swoim starannie ostrzonym mieczem siekąc konary, które zastępowały mu drogę. Tylko dzięki temu, że otaczały ich drzewa Azazel jeszcze żył. Nie przychodziło mu do głowy co opętało Antona, że ten ni stąd ni zowąd zapragnął skrócić go o głowę. Zresztą teraz to i tak nie miało żadnego znaczenia. W tej chwili musiał kupić się na unikaniu tej śmiercionośnej klingi, jednak było to coraz trudniejsze. Anton wyglądał jakby wcale się nie męczył. W pewnym momencie Az spojrzał mu prosto w oczy. To co dostrzegł wcale nie napawało go optymizmem, bowiem oczy te były dosłownie krwisto czerwone. Ale były też pozytywy. Mianowicie taki widok świadczył o tym, że osoba która próbuje go uśmiercić to nie Anton, a to z kolei oznaczało, że Az mógł bez skrępowania używać przeciw niemu magii. W jednym momencie dłonie zapłonęły i w stronę napastnika poleciała fala płomieni obejmując niszczącym ogniem wszystko co napotkała na swojej drodze. Wojownik uskoczył na najbliższe drzewo i zdołał uniknąć spalenia, natomiast rośliny w jednej chwili zajęły się ogniem, który niesamowicie szybko począł się rozprzestrzeniać. Teraz wystarczyło tylko zachować odpowiednią odległość i nie pozwolić mu się zbliżyć. Nie było to proste, bo to coś było o wiele szybsze od prawdziwego Antona. Azazel nie zdążył zareagować kiedy przeciwnik wyskoczył zza drzewa i zamachnął się mieczem. Po raz kolejny życie Aza uratował pień który znalazł się na drodze klingi. Las zaczął trawić ogień. Pojedynek trwał, Az co jakiś czas próbował spalić tego cholernego człowieka, jednak ten atakował z wielką prędkością, tym samym było niesamowicie trudno jednocześnie unikać ciosów i celować. W pewnym momencie mag cofając się, potknął się o wystający z ziemi korzeń i upadł. Wróg znalazł się nad Azem i już unosił miecz żeby zadać ostateczny cios, jednak nagle między nimi z ziemi wyrosła ściana i zablokowała ostrze. Kilka sekund później wojownika ugodziła strzała. Pocisk utkwił w jego ramieniu. Na koszuli pojawiła się plama świeżej krwi. Na ziemną ścianę wskoczył Rast i cisnął w wojownika kulą ognistą, która przy uderzeniu rozpłynęła się uwalniając dużą ilość płomieni które w sekundę objęły całe ciało. Miecz padł na ziemię, a napastnik zaczął uciekać. Gort posłał za nim długie i wąskie pociski utworzone z jego magii. Niemalże wszystkie już po chwili sterczały z pleców celu. Chłopak upadł i jeszcze przez chwilę próbował się czołgać, jednak zaraz potem dokonał żywota. Rast ściągnął płomienie z martwego ciała i zajął się ugaszaniem pożaru jaki wywołał Az. Look pomógł Azazelowi wstać i badając go wzrokiem zapytał:
-Nic ci nie jest?
-Przeżyje, ale gdyby nie ty byłoby już po mnie. Dzięki.
-Co tu się stało?
-Zbierałem drewno na opał, aż nagle Anton mnie zaatakował. Jego oczy były całe czerwone.
-To dlatego, że to nie był Anton. – Gort podszedł do nich i włączył się do rozmowy – To zmiennokształtny potwór. Gdybyś się przypatrzył ciału, to zauważyłbyś łuski. Cholerne gady. Pytanie brzmi dlaczego Cię zaatakował i gdzie jest prawdziwy Anton.
Saza która była świetną łowczynią już rozpoczęła poszukiwania śladów. Po kilku minutach odnalazła to czego szukała. Wyglądało na to, że stworów było więcej, jednak kilka poszło prostopadle do drogi, a został tylko ten którego zabili.
-Wygląda na to, że te stwory coś za sobą ciągnęły. Najpewniej Antona. Musimy za nimi iść i to szybko, bo inaczej ich nie dogonimy.
-Zgadzam się. – Gort już zaczął iść w kierunku wskazanym przez Sazę – Wyruszamy natychmiast.
Godzinę później Saza zgubiła trop, ale do te pory ślady szły w jednym kierunku, więc jedynym wyjściem był podążania tak jak dotychczas i liczenie na to, że stwory nigdzie nie skręciły. Zadziwiające, że przemieszczały się tak szybko, zwłaszcza, że cały czas niosły ze sobą Antona. Nagle Gort kazał wszystkim się zatrzymać i pozostać w ciszy, natomiast sam począł mówić szeptem:
-Tam jest jaskinia. Jeżeli są tam to nie możemy tam tak po prostu wejść bo mogą zabić Antona. Saza, spróbuj podejść tam tak, żeby nikt Cię nie zauważył.
-Dobrze. – Powiedziała po czym zdjęła łuk z pleców i zaczęła iść w kierunku wylotu jamy ostrożnie stawiając stopy aby kroki generowały jak najmniej hałasu. Jaskinia była szeroką na dwa metry szczeliną w skale. Tereny na których się teraz znajdowali były gęsto zalesione, a gdzieniegdzie z podłoża wyrastały pojedyncze odłamy skalne, sięgające nawet do dwudziestu metrów wysokości. Łowczyni podeszła do wejścia po czym wślizgnęła się do środka. W miarę wchodzenia coraz głębiej, tunel stawał się szerszy. Zaczął prowadzić nieco w dół. Saza poruszała się bezszelestnie, przez wiele lat doskonaliła swoje umiejętności polując w lasach. Nagle usłyszała dziwny dźwięk przypominający syczenie. Gdy trochę się zbliżyła mogła rozpoznać pojedyncze słowa, jednak nie znała ich znaczenia. Ale to jej wystarczyło. Ich zwierzyna tu była i nie miała dokąd uciec. Zapłacą za porwanie ich przyjaciela. Jej gniew narastał, jednak musiała się opanować. Sama nie dałaby rady ich zabić. Zaczęła się wycofywać. Teraz zwracała mniejszą uwagę na ciche poruszanie się. Po kilku minutach była już na zewnątrz i szła w kierunku reszty drużyny.
-Są tam, ale nie wiem ilu ich jest.
-Nie ważne. Zabijemy wszystkich ilu by tam nie było. – Twarz Gorta przybrała zacięty wyraz. – Idziemy.
Ruszyli w kierunku jaskini. Nikt nie zaprzątał sobie głowy skradaniem się. Teraz liczył się tylko Anton. Musieli go uratować. Po chwili dało się słyszeć głosy tych stworów. Po chwili tunel skończył się i ujrzeli pokaźnych rozmiarów pomieszczenie. Na jego środku leżał nieprzytomny Anton, a wokół niego aż roiło się od jaszczurów. Człowiekopodobne, pokryte łuskami stwory przerwały rozmowę kiedy zauważyły intruzów. W jednej chwili wszystkie rzuciły się na magów. Rozpętało się piekło. Gort ciskał we wrogów magią, niszcząc ich tkanki. Ciała trafionych jaszczurów zaczynały krwawić na całej powierzchni, skóra pękała, oczy się topiły. Już sama siła uderzenia wyrządzała wielkie szkody, jednak efekt magii Gorta był w stu procentach śmiertelny. Azazel i Rast palili wszystko co dosięgnęła ich magia. W powietrzu zaczął unosić się cuchnący odór spalenizny. Powietrze przeszywały piskliwe wrzaski konających potworów. Saza osłaniała Looka, który skupiał się na stworzeniu golema. Strzały przebijały skórę gadów przecinając mięśnie i ścięgna, tym samym wywołując ogromy ból i krwawienie. Na podłożu było pełno krwi, Wsiąkała w ziemię barwiąc ją. Nagle skały zaczęły łączyć się tworząc potężną sylwetkę. Golem ożył i zaczął siać zniszczenie w szeregach wroga. Potężne pięści rozgniatały jaszczury na miazgę, łamiąc kości i niszcząc organy. Stwory jednak zaczęły uczyć się na błędach i już po chwili nie szarżowały na magów jak oszalałe bestie, tylko podbiegały w międzyczasie wykonując uniki. W jednej chwili sytuacja diametralnie się zmieniła. Potwory zyskiwały coraz większą przewagę. Jeden z jaszczurów przeorał Rastowi ramię długimi, cienkimi i niezwykle ostrymi pazurami. W tej chwili stało się coś nieoczekiwanego. Do walki włączył się jeszcze ktoś. Do tej pory pozostawał w cieniu. Zeskoczył z kamiennej półki znajdującej się nad polem bitwy, wylądował na głowie jednego ze stworów przygniatając ją do ziemi i miażdżąc. Był ubrany na czarno, w luźne spodnie i koszule. Połowę jego twarzy zakrywało płótno, widać było tylko oczy. Na głowie miał kaptur. Cienkie, nieco zakrzywione miecze, które trzymał w rękach w jednej chwili zaczęły ciąć na wszystkie strony. Krople krwi rozlewały się na wszystkie strony, zachlapując pozostałych przy życiu wrogów. Ten człowiek był niezwykle szybki. Żaden z jaszczurów nie zdołał go trafić. Ruchy były doskonale zgrane ze śmiercionośnym tańcem ostrzy niosących śmierć. Z jego gardła zaczął wydobywać się obłąkańczy śmiech, tak jakby zabijanie sprawiało mu niewysłowioną radość. Kolejni wrogowie padali pod naporem jego ciosów, bądź wykrwawiali się na śmierć. Zabójca wykonywał niesamowicie szybkie sekwencje ruchów. Oba miecze ociekały krwią, tak samo jak reszta jego postaci. Magowie widząc nową szanse, zaatakowali ze zdwojoną siłą. Pole bitwy zamieniło się w piekło. Liczba wrogów drastycznie malała, aż przy życiu nie pozostał już żaden przeciwnik. Odziany na czarno człowiek dalej się śmiał, jednak ciszej niż poprzednio. Rozglądał się po sali dopóki jego wzrok nie zatrzymał się na Antonie. Podbiegł bo nieprzytomnego wojownika po czym podniósł jego ciało i używając jakiejś nieznanej magii, która objawiała się krwistoczerwonym kolorem sprawia, że ten budzi się. Wszyscy poczuli ulgę. Anton został uratowany. Gort już zaczął podchodzić do człowieka który ich uratował, jednak zamarł widząc jak ten jednym ze swoich mieczy, bez chwili zawahania przebija serce wojownika odbierając mu ostatnie tchnienie i napawając się niknącymi w oczach Antona iskierkami umykającego życia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro