Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

           -Nazywam się Jumnus. Dostałem zlecenie na ciebie. To nic osobistego. – Mówiąc to założył stalowe rękawice z wypukłymi elementami po zewnętrznej stronie palców. –Jakieś ostatnie słowa?
-Mógłbym cię zapytać o to samo.
-Masz charakter. Zobaczymy czy w pięściach też jesteś taki mocny.
-No to zaczynamy. – Powiedział i ruszył w kierunku przeciwnika. Tamten użył magii. Całe jego ciało objęła dziwna bladobrązowa poświata. Także ruszył do ataku. Azazel posłał w jego stronę trzy ogniste pociski, jednak Jumnus nawet nie próbował zrobić uniku. Atak trafił, ale nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Zaczął biec w stronę Aza. Ten posłał w niego strumień ognia, ale płonienie nie wyrządziły nijakiej krzywdy. Olbrzym szarżował wprost na niego nie zważając na niszcząca moc żywiołu, zamachnął się olbrzymią pięścią. Azazel odskoczył unikając niesamowicie silnego ciosu. Zaraz po nim przyszedł kolejny. Mimo swoich gabarytów zabójca był dość zwinny. Gdyby udało mu się trafić Aza to byłby koniec. Na szczęście w robieniu uników chłopak miał już całkiem niezłą wprawę. Przemknął pod ramieniem przeciwnika i uderzył go w głowę pięścią pokrytą skoncentrowanym ogniem i odskoczył jak najdalej.
-Tylko na tyle cię stać?! – Jumnus zaczął się śmiać, jednak ani na chwilę nie poprzestał atakować. – Jesteś żałosny pyskaty szczeniaku.
-Zamknij ryj i walcz! – Az zaczął się irytować brakiem skuteczności sowich ataków, a ignorancja wroga nie pomagała się uspokoić. Rąbnął go kulą ognia. Włożył w ten cios więcej mocy, ale nic to nie dało. Tamten jedynie dalej się śmiał i coraz bardziej go lekceważył. Kopnął Aza w brzuch. Cios był tak silny, że odrzucił go parę metrów. Ledwie się wyprostował. Jumnus był diabelsko silny. Nie wspominając już o tym, że nic na niego nie działało. Nie trudno było się domyślić, że to dzięki magii, której użył zaraz przed walką.
-I co szczeniaku? Dalej jesteś taki mocny?
Az znów ruszył do ataku. Emocje nie pozwalały mu racjonalnie myśleć. Jedyne co teraz potrafił to atakować. Wściekle ciskał w olbrzyma kulami ognia, które nie dawały żadnego efektu poza wywołaniem większej liczby szyderstw. Az był już na tyle wściekły, że zrezygnował z walki na dystans i ruszył do walki w zwarciu. Pokrył ręce i nogi ogniem skoncentrowanym ponad jego dotychczasowe możliwości. Uniknął sierpowego, podskoczył i z całej siły kopnął przeciwnika w bok głowy. Mimo iż magia nie przebiła się przez ochronę, to uderzenie było na tyle silne żeby przepchnąć Jumnusa o jakeś pół metra. Kolejny cios zadał pięścią i trafił go w dolną część szczęki. Jednak tamten oddał mu ciosem w bark. Stalowe rękawice nie były ozdobą, jednak adrenalina nagromadzona w ciele Aza zrobiła swoje. Odczuwany przez niego ból był mniejszy niż powinien. Padło kolejne uderzenie, jednak na twarzy olbrzyma zaczęło malować się osłupienie, kiedy mag zatrzymał jego pięść. Azazel ścisnął rękawicę najmocniej jak potrafił i rozgrzał pięść do granic możliwości. Jumnus próbował się wyrwać, ale nic to nie dało. Po chwili metal był już tak rozgrzany, że zaczął się topić. Wtedy Az wytężył całą siłę, złapał drugą ręką i przerzucił zabójcę przez ramie, uderzając nim o ziemię.
-I co skurwysynu?! Trzeba było mnie nie wkurwiać!
-Nieźle. Ale na mnie to nie wystarczy. – Powiedział wstając. Zdjął zniszczoną rękawicę. Teraz broń miał tylko na lewej ręce. – I tak cię zabije szczeniaku.
-Zaraz się okaże! – Mino tego, że już nieco ochłonął, dalej czuł rządze krwi. Teraz liczyło się tylko zabicie tej wkurzającej kupy gówna. Nawet nie zauważył kiedy z jego kończyn razem z ogniem zaczął wydobywać się kruczoczarny dym. W czasie walki jego kły nieznacznie się wydłużyły. Włosy zaczęły zmieniać barwę. Mięśnie urosły. Znów zaatakował. Tym razem Jumnus był przygotowany. Kopnięciem zatrzymał szarżującego maga, który pod wpływem uderzenia zgiął się wpół, sekundę po tym rąbnął Aza w szczękę pięścią na której dalej była jedna z rękawic. To go na kilka sekund nieco ogłuszyło, co wykorzystał przeciwnik łapiąc oponenta z a głowę i waląc nią o ziemie. Kiedy odrzucił ciało Aza, ten podniósł się. Krew spływała mu z rozciętego czoła i kącików ust. Źrenice zwężyły się. Skóra przybrała czarny kolor. Pojawiły się szpony. Prawdziwa walka zaczęła się dopiero teraz. Skoczył na przeciwnika atakując go wściekle. Ogień na rękach i nogach zastąpił dym. Ta magia była niesamowita. Ciosy były znacznie silniejsze. Kiedy jeden z nich trafił w tors Jumnusa, poświata otaczająca jego ciało skruszyła się niczym szkło, po czym zniknęła. Kolejny cios trafił w głowę. Olbrzym poleciał w tył, jednak wstał i odpowiedział tym samym. Walka była niesamowicie szybka. Ciosy padały jeden po drugim. Teraz nikt nie dbał o uniki. Liczyło się tylko żeby uderzyć jak najmocniej. Wściekły Az złapał wroga za obie ręce i zacisnął szczękę na jego barku. Ostre jak brzytwy zęby przecięły mięśnie. Krew zaczęła obficie wydobywać się z rany. Bestia nie zważała na krzyki bólu. Kolejne ugryzienie trafiło w szyje. Ciało Jumnusa zdrętwiało. Wtedy Azazel złapał jedną ręką za tors a drugą za głowę konającego przeciwnika. Bez chwili zawahania rozerwał mu mięśnie i kręgi. Głowa olbrzyma potoczyła się po ziemi.    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro