Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Słońce zawieszone było wysoko na niebie. Było południe. Ciepłe promienie ogrzewały siedzącą na ziemi, opierającą się o pień drzewa na skraju lassu postać. Włosy Aza były jeszcze w połowie czarne. Od starcia na rynku minęły dwa tygodnie. Po walce będąc dalej w formie bestii uciekł parę kilometrów za zachód od miasta i ukrywszy się w lessie zmienił się spowrotem w człowieka. Obudził się dwa dni później. Nic dziwnego. Podczas walki zużył wielkie ilości energii, a jego ciało potrzebowało czasu na regeneracje. Nie mógł uwierzyć w to, że Gort jest odpowiedzialny za Gareta. Sam fakt, że staruszek mógłby eksperymentować na ludziach jest nie do przyjęcia. Nie było innego wyboru niż go znaleźć i zapytać. Najpierw musiał wrócić do miasta. Możliwe, że za wygrane walki coś dostanie. Jeżeli nie to będzie szukać jedzenia po drodze. Przez czas spędzony w lessie jadł głownie sarny. Pełno ich było w tym miejscu. A gdyby tak tutaj zostać? W głowie zaczęła mu krążyć właśnie taka myśl. Miejsce było naprawdę piękne. I spokojne. Nie zaglądali tu ludzie, a potworów nie widział. Może kiedyś. Póki co priorytetem było wyjaśnienie całej sprawy. Trzeba ruszać.
Po upieczeniu i zjedzeniu pozostałości po upolowanej przedwczoraj sarnie Az zaczął kierować się w stronę miasta. Wyglądał jak włóczęga. Po starciu z mistrzem Antari ubranie miał w strzępach. W najgorszym stanie był płaszcz i koszula. Były porozdzierane w miejscach gdzie dosięgnęły go błyskawice i gdzie Rakki trafił go mieczem. Dalej miał na ciele zaschnięta krew, siniaki i zadrapania. Na barku pozostanie blizna. Miał nadzieję, że ludzie nie pouciekają na jego widok. Musiał przedzierać się przez gęste zarośla, gdyż nie było tu ścieżki. W pewnym momencie usłyszał za sobą szelest liści. Odwrócił się gwałtownie, ale niczego nie zobaczył. To był najpewniej tylko jakiś ptak. Chyba stawał się zbyt czujny. To przez okres kiedy polowało na niego Antari. Swoją drogą gildia zabójców miała ciekawą metodę. Przynajmniej w przypadku Aza. Najpierw spalili dom pułkownika. Przez to stało się oczywiste, że mag także jest ich celem. Wbrew pozorom to niesamowicie działa na psychikę. Świadomość, że ktoś chce cię uśmiercić sprawia, że czujesz lęk. Lęk generuje czujność. Jesteś ostrożny do tego stopnia, że boisz się spać, bo ktoś może podciąć ci gardło we śnie. Nie śpisz więc jesteś słabszy, a kiedy jesteś słaby, atakują. Najwidoczniej Azowi nie przeszło jeszcze całe to nieprzyjemne uczucie. Pewnie minie z czasem.
Po około dwóch godzinach marszu mag w końcu ujrzał mury Kebanu. Kiedy się zbliżył zobaczył unoszący się nad miastem dym. To dość dziwne. Nie mógł być skutkiem walki z Rakkim, ponieważ było już dawno po tych wydarzeniach. Przeszedł przez bramę. Co dziwne nikt jej nie pilnował, a zawsze stali tam strażnicy. Coś było nie tak. Brukowane ulice były dosłownie puste. W zasięgu wzroku nie było żywej duszy. Kiedy skręcił w ulicę prowadzącą na rynek ogarnęło go osłupienie. Gościeniec usłany był trupami. Wszędzie pełno krwi. Ciała porozrywane i zmasakrowane można było znaleźć w każdej części ulicy. Ludzie nie mogli tego zrobić. Do miasta musiały dostać się potwory.    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro