Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Następnego dnia o świcie trójka towarzyszy wyruszyła w drogę. Ich celem była siedziba gildii Arkan. Główny trakt był pusty, wokół panowała niemalże całkowita cisza. Tylko gdzieniegdzie dało się słyszeć cichy śpiew ptaków. Jednak oprócz tego coś jeszcze było inaczej. Az poczuł lekki smród. Ostatnimi czasy zauważył, że im częściej się przemieniał, tym bardziej wyostrzały się jego zmysły. Widział w ciemności i miał węch na poziomie psiego. W powietrzu unosił się odór zgnilizny.
W miarę przemieszczania się dalej, smród stawał się silniejszy.
-Co tak śmierdzi do cholery?- Sanara zakryła nos dłonią.
-Też mnie to zastanawia. – Azazel wciągnął więcej powietrza starając się określić kierunek z którego pochodzi owy zapach.
-O czym wy gadacie? – Rakki mimo wszelkich starań nie mógł wyczuć tego co reszta. –Ja nic nie czuje.
-Śmierdzi jak padlina. Chyba stamtąd. – Skierował się w kierunku niewielkiego lassu, kilkanaście metrów od nich.
Za ścianą liści i gałęzi ukryta była polana. Na samym środku cztery gule obdzierały ze skóry pokaźnych rozmiarów jelenia.
-Załatwię to – Rakki w mgnieniu oka poraził wszystkie potężną błyskawicą. Po sekundzie stwory leżały martwe obok swojej własnej zwierzyny.
Sanara podeszła do nich i zapytała:
- Od kiedy gule łażą sobie od tak koło głównego szlaku?
-Zgaduje, że to ma coś wspólnego z działalnością nekromanty.
Az patrzył przez chwilę na martwe stworzenia wyglądające jak pomarszczone, plugawe karykatury człowieka po czym ruszył w kierunku drogi mówiąc:
-Nie ważne. Tak czy siak musimy iść. Kilka potworów nie stanowi dla nas zagrożenia. – Nagle zamarł.- Słyszycie to?
Rakki spojrzał na niego i ze zdziwioną miną zapytał:
-Słyszycie co? Przecież wszędzie jest cicho.
-To tak jakby pod nami. – W tym momencie błyskawicznie przemienił dolną partię ciała, aby dodać nogom sił, złapał towarzyszy w pasie i odskoczył jak najdalej. W miejscu gdzie stali jeszcze przed sekundą, ziemia rozstąpiła się uwalniając na powierzchnię olbrzymich rozmiarów, najeżoną kolcami, ohydną, robaczą głowę. Stworzenie przypominało wielką stonogę, z taką różnicą, że uzbrojona była w ogromną szczękę pełną ostrych jak brzytwy zębów, a niemalże cały tułów pokryty był twardą jak stal skorupą. Po chwili cała wypełzła z ziemi.
-A to co znowu do jasnej cholery? – Az mierzył wzrokiem syczącego potwora.
Sanara obnażyła połyskujące kły, a mag błyskawic skupił wokół siebie trochę energii i odpowiedział:
-Skolopendra. Taka duża dżdżownica. Jeden z silniejszych potworów. Nawet my możemy mieć z nią problem. Widzisz Az? Wykrakałeś.
-Nie pierdol tylko mów jak to za... - Jego wypowiedź została przerwana przez falę kwasu jaką wypluła skolopendra prosto na nich. Wszyscy uskoczyli. Wydzielina wypaliła całą roślinność jakiej tylko dosięgnęła i pozostawiła po sobie trujące opary.
-A bo ja wiem?! Nigdy nie chciało mi się uczyć o potworach. Zapytaj Sanary. To ona nałogowo czyta.
-Bardzo śmieszne Rakki. – Musiała wykonać kolejny unik, ponieważ stwór ruszył prosto na nią, zmiatając wszystko co napotkał na swojej drodze. –Nie czytałam nigdy o czymś takim.
-Po prostu to zabijmy, a kłócić się będziecie potem. Spróbujmy celować w głowę.
-Trudno nie będzie.- prychnął Rakki. Stwór miał jakieś pięćdziesiąt metrów długości i z dziesięć szerokości.
Sanara zaczęła tracić cierpliwość i krzyknęła:
-To na co czekasz? Nie zauważyłeś, że to próbuje mnie pożreć?! – Wampirzyca była zmuszona do ciągłych uników.
Rakki utworzył kulę piorunów z wcześniej zebranej energii i cisnął nią prosto w cel. Skolopendra zawyła, ale atak nie wyrządził większych szkód niż szrama na pancerzu.
-Twarde to cholerstwo.
-Nie gadaj tylko atakuj – Az puścił w stronę potwora kulę ognia, która nie odniosła praktycznie żadnych skutków. – To nie będzie zbyt proste.
Skolopendra ryła ziemie swoim olbrzymim cielskiem, niszcząc drzewa i krusząc skały jakie napotkała na swej drodze. Teraz zwróciła uwagę na Rakkiego i Aza, którzy miotali w nią magią. Problematyczny był fakt, iż Azazel ostatnim razem zużył ogromne ilości magii i teraz było w stanie przemienić tylko jedną część ciała na raz. Mag błyskawic był w innej sytuacji, jednakże do właściwości magii piorunów nie zaliczało się duże przebicie przez co był w stanie jedynie zadrapać pancerz bestii.
Sanara była już wyraźnie zmęczona. W tej walce nie mogła pomóc.
-Sana, uciekaj stąd. Obawiam się, że w tej sytuacji jedynie zawadzasz.
-Zamknij się Rakki. Wiem o tym.
-To co tu jeszcze robisz?!- krzyknął, jednocześnie unikając kwasu wypluwanego przez potwora.
Wampirzyca spojrzała na niego wściekle, jednak zaczęła się wycofywać. Teraz na polu bitwy pozostali tylko mag błyskawic, Az i skolopendra.
-Rakki. Popraw mnie jeżeli się mylę, ale ta pełzająca zaraza nie jest taka twarda od środka tak?
-Nie jest – Popatrzył na Azazela zdziwionym wzrokiem iż dodał – A co?
-Bo mam pewien pomysł –Powiedział szczerząc się w tajemniczym uśmiechu i patrząc na towarzysza.
Skolopendra cały czas próbowała opluć ich żrącą substancją i rozgnieść ciężkim cielskiem.
Az przemienił swoje ręce, złapał Rakkiego za ramie i wykorzystując całą swoją siłę obrócił się kilka razy i cisnął maga prosto w głowę potwora.
-Co robisz krety...- Tylka tyle zdołał powiedzieć, ponieważ w tym samym momencie bestia pochłonęła jego ciało. Kilka chwil potem wydała z siebie przeraźliwy ryj i zaczęła wić się i miotać we wszystkich kierunkach. Trwało to kilka minut podczas których Az musiał robić uniki przez potężnym cielskiem niszczącym otoczenie. W końcu Skolopendra wydała z siebie ostatni jęk i padła martwa. Nagle przez jej brzuch przebiło się ostrze błyskawic tnąc mięśnie i pancerz. Z powstałego otworu wyłonił się dyszący ze zmęczenia Rakii pokryty od stóp do głów jakimś śluzem będącym najpewniej składnikiem soków trawiennych. Jego wściekłe spojrzenie przeszyło Aza na wylot i spowrotem.
-Ja Cię kurwa zabije. – Wysyczał przez zaciśnięte zęby i poszedł w kierunku płynącej nieopodal rzeki.
-Przecież się udało! – Odrzekł ze śmiechem Az.
-Zamknij się!
Kilka godzin później cała trójka siedziała przy ognisku i jadła suszone kawałki mięsa. Rakkiemu nieco poprawił się humor, jednak dalej był zdenerwowany. Natomiast Sanara świetnie się bawiła dręcząc go pytaniami typu: co zobaczył w środku. Czas powoli upływał. Księżyc wisiał samotnie na bezchmurnym niebie.
-Jutro powinniśmy dojść do Dandrof. Możliwe, że ożywieńcy jeszcze tam nie dotarli, w końcu zbyt szybcy nie są.
-Coś w tym jest. Ale weź pod uwagę, że skoro tak blisko była Skolopendra to inne potwory mogły nawet zaatakować miasto.
-Nawet nie wiesz ile masz racji – Az wstał i zaczął wpatrywać się w niebo – Patrzcie.
Po niebie poruszał się ciemny kształt. Wielki i groźny, niesiony na wietrze dzięki potężnym skrzydłom. Kierował się w stronę miasta. Blade światło księżyca lekko mieniło się w jego szarych łuskach. Przeleciał nad nimi wprawiając w osłupienie. Po niebie szybował smok.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro