Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Obudzili się w swoich objęciach. Promienie słońca wlatywały przez okno i okalały ich złączone w miłosnym uścisku sylwetki. On ją kochał. Ta myśl nie przestawała go cieszyć. Czół to pierwszy raz w życiu, i było to wspaniałe uczucie. Pocałował ją w szyje i mocniej przytulił.
-Co myśmy zrobili? – Powiedziała to cicho, głosem po którym z łatwością można było poznać, że niczego nie żałuje – Związek w tych czasach i w tej sytuacji. My to mamy pomysły.
-Najlepsze jakie tylko mogą być – Zaśmiał się i wstał. – Niestety nie możemy zapomnieć o innych ważnych sprawach.
-Niestety. Za dwa dni obrona powinna być skończona, a wtedy pójdziemy szukać tego smoka. Siły już ci wróciły?
-Praktycznie tak. O mnie nie musisz się martwić. W zaświaty się nie wybieram.
- Skoro tak twierdzisz – Wzruszyła ramionami i ubrawszy się poszła za Azem szukać Gorta.
Znaleźli go w jadalni, gdzie właśnie spożywał śniadanie. Spojrzał na nich z ukosa i powiedział:
-To, że wy nie mieliście zamiaru spać to nie znaczy, ze mięliście uniemożliwiać to innym. Mają tutaj bardzo cienkie ściany.
-Zazdrośnik- Odpowiedział znajomy głos. Owy głos należał do Rasta, który właśnie wszedł przez jedne z bocznych drzwi. – Może przedstawisz mnie swojej koleżance co Az?
-To jest Sanara. Sana, to jest Rast.
-Witam. – Wampirzyca miała niezły ubaw z zaistniałej sytuacji, a zwłaszcza z miny Gorta po usłyszeniu docinka.
Po krótkiej rozmowie wszyscy wyszli na zewnątrz gdzie spotkali Sazę. Szła ulicą z przewieszonym przez plecy łukiem i kołczanem w, którym już prawie nie było strzał. Powiedziała, że uzupełni amunicję i odpocznie. Żaden z pracujących ludzi nie zatrzymywał się ani na chwilę. Każdy miał ręce pełne roboty. Wyrwa w murze już prawie zniknęła. Łucznicy i żołnierze byli odpowiednio rozstawieni. Teraz pozostało tylko zorganizować drużynę przeznaczoną do polowania na olbrzymiego gada.
Po niezwykle burzliwej rozmowie Gorta z władcą, ten zgodził się zostać w mieście i nie narażać się na niebezpieczeństwo. Ekspedycja miał odbyć się za dwa dni.
Dzień minął podobnie jak poprzedni. Jednak tym razem przy kolacji spotkali się wszyscy. Look skończył pomagać przy murze i także się przyłączył. Wszyscy domagali się opowieści. Az po krótce nakreślił historię swojej podróży do Kebanu, i turnieju. Pominął jedynie fakt, iż Rakki jest mistrzem Antari i, że w ogóle ma z tą gildią cokolwiek wspólnego. Później opowiedział o Nami i magu wiatru. Potem także o swoich wspomnieniach.
-Bardzo możliwe, że to właśnie nekromanta odpowiedzialny za plagę nieumarłych teleportował Cię do nas. Tereny za naszą gildią są prawie całkowicie dzikie. Najprawdopodobniej pochodzisz z tamtego rejonu – Gort był niezwykle doświadczonym człowiekiem i posiadał zdolność szybkiej oceny sytuacji. – To znaczy, że nasz cel może znajdywać się właśnie na tamtym terenie.
-Możliwe. Ale dobrze byłoby się jakoś upewnić zanim cokolwiek zrobimy. – Look był człowiekiem, który praktycznie nigdy nie robił niczego pochopnie. Zawsze rozpatrywał wszystkie opcje i wybierał najlepszą.
-Look, obawiam się, że nie mamy na to czasu. Podobno na farmie niedaleko stąd pojawili się ożywieńcy. Jeżeli cała armia zaatakuje miasto, to prędzej czy później się przedrą i wszystkich wymordują. Nie wiemy też co z innymi miastami.
-Rozumiem. Ale najpierw i tak musimy zabić smoka. Mogę wiedzieć jak zamierzasz tego dokonać Gort?
-Najpierw go znajdziemy, a później zrobimy jak zawsze. Mianowicie będziemy z nim walczyć aż padnie.
-Świetny plan – Powiedział sarkastycznym tonem.
-A masz lepszy?
Staruszek nie doczekał się odpowiedzi. Każdy z obecnych zdawał sobie sprawę, jak potwornym przeciwnikiem jest smok. To była misja z której mogli nie wrócić. Ryzyko było niesamowite. Sam rozmiar dawał gadowi sporą przewagę, nie wspominając już o niemalże pancernej skórze, i możliwości latania. Ział ogniem, a jego szczęki były zdolne przegryźć ciało dorosłego trolla na pół.
-Wyśpijcie się. Jutro róbcie co chcecie. Wykorzystajcie ten dzień dobrze bo może to być wasz ostatni.
Kiedy Az i Sanara zostali sami, wtuleni w siebie patrzyli na księżyc. Oboje zdawali sobie sprawę, że mogą zginąć.
-Nie mógłbyś zrobić czegoś, żeby ta chwila trwała wiecznie?
-Chciałbym, ale obawiam się, że to przekracza moje możliwości. Sana, co zrobimy, kiedy to wszystko się skończy?
-Dziwne pytanie. Najpierw musi się skończyć, a potem się zobaczy.
-Chce zamieszkać w jakimś spokojnym miejscu. Może to brzmi dziwnie, ale mimo tego, że minęło tak niewiele czasu od... początku, to czuję, że będę musiał od tego odpocząć.
-Wymiękasz twardzielu?- zapytała śmiejąc się.
-Ja wymiękam? A kto cię musiał ratować co?
-To odosobniony przypadek – Zawiesiła mu ręce na szyi – We wszystkich pozostałych dawałam sobie radę.
-Tak? – zapytał i objął jej talię. – A skolopendra?
-To się nie liczy.
-Właśnie, że liczy.
-Nie.
-Tak, mogę tak całą noc.
-A ja całą wieczność. Na pewno tego chcesz?
-No dobra wygrałaś. – Pocałował ją, a ona odwzajemniła pocałunek. Po jakiejś chwili usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi i męski głos:
-Aleś się chłopie zassał. Uważaj bo ją pożresz. – Głos należał do Rasta opierającego się o framugę drzwi i patrzącego na nich z szerokim uśmiechem na ustach.
Para odsunęła się od siebie. Az spojrzał na młodego maga spode łba i zapytał:
-Nie masz nic lepszego do roboty, niż nękanie ludzi?
-Mam. Na przykład nękanie par składających się z człowieka i wampira.
Sanara zmarła. Skąd on wiedział? Niczym się nie zdradziła. Chciała coś powiedzieć, ale Rast ją ubiegł.
-Spokojnie. Nie mam nic przeciwko. To w końcu wasza sprawa. Ale nie mówcie Sazie. Ona nienawidzi potworów w każdej postaci. A jeżeli chodzi o to jak się domyśliłem to w sumie nie było to takie trudne. Otóż koleżanka ma nieco większe kły niż przeciętny człowiek, no i nie wspomniałeś w jaki sposób powróciły ci wspomnienia. Zgaduje, że to także zasługa Sanary. Dobrze. Już wam nie przeszkadzam. Do jutra kochasie.- I wyszedł śmiejąc się wesoło.
Po krótkiej chwili milczenia Sanara westchnęła i powiedziała uśmiechając się:
-Ciekawych masz kolegów.
-Niewątpliwie – Położył się na łóżku, a Sanara na nim. Zasnęli w swoich objęciach.     

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro