Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    W skład drużyny wchodzili Gort, Az, Look, Rast, Saza, Sanara i kilku smokobójców sprowadzonych w międzyczasie przez króla. Każdy z nich był wyposażony z potężną, solidnie wyglądającą kuszę. Bełty miały hartowane groty zdolne przebić smoczą skórę. Łącznie było dziesięć osób. Smok najprawdopodobniej był w górach.
Szli w milczeniu, maksymalnie skupieni. Misja była niesamowicie niebezpieczna. Po kilku godzinach marszu dotarli do granicy górskiej. Wąska, stroma ścieżka prowadziła do dosyć rozległej doliny. Nie było tam żadnych roślin, nawet trawy. Całość wyglądała majestatycznie w promieniach porannego słońca. Na środku tego krajobrazu spał smok. Łuskowata skóra, potężne kończyny i skrzydła. Paszcza najeżona ostrymi jak brzytwy zębami. Kolce zaczynające się na głowie, jeżyły się po całym, wydłużonym karku, umięśnionym grzbiecie, aż do końca długiego ogona.
Smokobójcy zajęli pozycje dookoła celu. Magowie zaczęli koncentrować wokół siebie energie, a Saza nałożyła strzałę na cięciwę. Pozostało czekać na odpowiedni moment. Pierwsi mieli zaatakować Smokobójcy. Ich zadaniem było trafienie smoka w najbardziej wrażliwe punkty. Zaraz po nich atakowali magowie. Należało zwrócić na siebie uwagę gada, aby strzelcy mogli spokojnie załadować pociski i wycelować. Do zadań Sazy należało ostrzeliwanie wroga i leczenie ran pozostałych członków drużyny.
Kusznicy dali znać, że są gotowi. W międzyczasie Gort i Saza rzucili na resztę zaklęcia wspomagające, dzięki czemu reszta była szybsza i wytrzymalsza.
Rozległ się dźwięk zwalnianej cięciwy. W powietrze poszybowały bełty. Wystrzelone zostały cztery bełty, jednak skórę przebiły tylko dwa. Wbiły się w kark smoka. Ten nagle otworzył oczy i naprężając mięśnie błyskawicznie odbił się od ziemi. Zaryczał potężnie i wzbił się kilka metrów nad ziemie rozglądając się. Kilka sekund po tym uderzyła w niego potężnych rozmiarów kula ognia, wywołując eksplozję i rozjuszając potwora. Wylądował, w tym samym momencie trafiły w niego kolejne bełty. Jeden z nich przebił błonę na skrzydłach smoka. Gad w końcu ujrzał przeciwnika. Na atak Rasta odpowiedział potężnym strumieniem ognia. Atak został zablokowany przez grubą kamienna ścianę utworzoną przez Looka. Gort zaczął bombardować smoka niewielkimi, magicznymi pociskami. Moc Gorta charakteryzowała się dużym przebiciem, przez co wiele z pocisków zdołało uszkodzić smoczą skórę.
Az szybko się przemienił i zaczął biec w kierunku wroga. Zrobił unik przed jego wielką łapą i będąc już bezpośrednio pod nim rąbnął mu w brzuch kulą mrocznej energii. Smok zaczął wzlatywać. W końcu znalazł się poza zasięgiem kusz smokobójców. Widział cały czas przemieszczających się wrogów. Zaczął zionąć. Wypuszczał z siebie coraz większe strumienie ognia. Look utworzył nad sobą, Sazą i Gortem kamienną kopułę dzięki której nie dosięgnęły ich płomienie. Azazel i Rast byli przysposobieni do magii ognia, więc trzymanie go z daleka nie sprawiało im większego problemu. Sanara i Smokobójcy byli w gorszej sytuacji .Wampirzyca dzięki swojej szybkości unikała kontaktu z śmiercionośnym żywiołem, jednak nie przychodziło jej to łatwo. Z dwóch kuszników został sam popiół, a kolejnych dwóch omal nie podzieliło losu poprzedników.
Rast postanowił iść na całość. Maksymalnie się skoncentrował i zgromadził wokół siebie naprawdę niesamowitą ilość ognia. Skoncentrował go niesamowicie dokładnie i uformował olbrzymiego, płomiennego węża, który ruszył wprost na rozszalałego smoka. Wąż złapał gada ze kark swoją potężną szczęką i zaczął ciągnąć ku ziemi. W tym momencie smok zamachnął się łapą i rozorał ciało ognistego stworzenia. Płomienie zaczęły niknąć, aż w końcu zniknęły.
-To chyba jakieś jaja. – Rast zużył dużo magii na ten atak. Mimo iż została mu jeszcze ponad połowa, to czuł się zmęczony.
Look uniósł znajdujące się nieopodal głazy i cisnął nimi w głowę przeciwnika, jednak zdołały tylko lekko ją odrzucić. Zaraz po nich w cel trafił atak Gorta. Następnie w smoka trafiło kilkanaście rocznych sfer. Większość tych ataków, jednak nie przynosiła większych rezultatów, niż zadrapanie a smoczej skórze. Gad z wielką prędkością wylądował niemalże na Looku i Sazie, zamachnął się ogonem i rąbnął oboje. Uderzenie odrzuciło ich prawie pod samą krawędź pola bitwy. Look ledwie wstał, a łuczniczka leżała nieprzytomna.
Sanara cały czas się przemieszczając, próbowała wypatrzeć jakiekolwiek słabe punkty przeciwnika, ale sprawiał wrażenie niezniszczalnego. Wyglądał majestatycznie, niczym król świata.
Cały czas trafiały w niego ataki pozostałych. Smok starał się albo ich spalić, albo zmiażdżyć. Na szczęście byli za szybcy. W pewnym momencie przed Sanarą pojawił się zarys smoczego ogona. Podskoczyła, jednak będąc w powietrzu nie miała jak zrobić uniku przed smoczą łapą. Pazury przeorały jej tułów. Z rany na brzuchu zaczęła obficie cieknąć krew. Wampirzyca przeturlała się po ziemi. Widząc to Az z pełną mocą wybił się i rąbnął emanującą mrocznym dymem pięścią w paszczę smoka. Cios był tak silny, że gad został stracił równowagę i upadł bokiem na podłoże. Look wykorzystał to, z ziemi wyrosły cztery wielkie ręce, złapały smoka i zaczęły dociskać go do gruntu. Wróg ryczał gniewnie i wił się, jednak Gort bez przerwy raził go swoim magicznym promieniem, który przebił pancerz i zaczął rozcinać mięśnie gada. Z rany zaczęła cieknąć krew. Była gęstsza niż ludzka, bardziej czerwona. Krew. Teraz Tylko krew mogła uratować życie Sanary. Na wół przytomna dziewczyna doczołgała się do ciała jednego ze smokobójców, zabitego prawdopodobnie za sprawą odłamka głazu. Zatopiła kły w jego szyi i zaczęła wysysać krew wciąż krążącą w jego żyłach. Czuła jak przepływa do niej życie. Zabawny paradoks. Czerpała życie z martwego człowieka. Wypiła ile mogła, po czym osunęła się na ziemię i straciła przytomność.
Na polu bitwy pozostali tylko Gort, Az, Look i Rast. Wszyscy smokobójcy polegli. Sanara i Saza nie były zdolne do wali. Smok leżał przygwożdżony do ziemi, jednak kamienne ramiona zaczynały pękać. Rast, Az i Gort cały czas razili przeciwnika magią. W końcu gad zdołał się uwolnić. W jednej chwili zadał cios potężną kończyną i wytrącił magów ognia i ziemi z równowagi, wyrzucając ich w powietrze. Az zablokował cios zadany ogonem. Rast po podniesieniu się z ziemi uwolnił niemalże całą pozostałą moc i stworzył trzy węże. Wszystkie większe od poprzedniego. Rzuciły się na smoka i oplotły go. Ogień był tak skoncentrowany, że zęby dały rade przebić smoczy pancerz. Z ran zaczęła cieknąć krew. Smok ryczał i atakował węże, jednak nie mógł trafić. Look magią wyrwał z podłoża olbrzymi głaz, i spuścił na smoka. Kamień pękł podczas uderzenia, jednak ryk bólu wydobywający się z paszczy smoka świadczył o tym ze któreś z żeber gada nie wytrzymało spotkania z kamiennym podłożem. Gort ściągnął ledwo trzymającego się Rasta z pola bitwy i zostawił w bezpiecznym miejscu. W tym czasie smok zacisnął zęby na głowie jednego z ognistych węży, tym samym rozproszył magię. Pozostałych dwóch pozbył się równie szybko. Wzbił się w powietrze i krążył nad polem bitwy unikając pocisków miotanych przez Gorta i Aza. Zaczął zionąc, jednak nie ciągłym strumieniem ognia, tym razem wystrzeliwał z paszczy ogniste kule. Look starał się osłaniać resztę, jednak tworzone przez niego ściany nie wytrzymywały. Azazelowi wpadł do głowy pewien pomysł. Skoro mógł dowolnie formować swoją magię to znaczy, że może z niej wytworzyć coś na kształt dodatkowych części ciała. Skoncentrował się i po chwili wzbił w powietrze. Z pleców wyrastały mu dymiące, stworzone z mrocznej energii smocze skrzydła. Latanie okazało się prostsze niż przypuszczał. Wzleciał ponad smoka tak, że znalazł się za jego plecami. Wygenerował w rękach olbrzymią ilość magii i z całej siły cisnął nią w smoka. Pocisk wyglądał niczym spadająca, mroczna gwiazda. W tym samym czasie Gort wytworzył pocisk o podobnej sile i wysłał go od dołu. Trafiły w tym samym czasie. Zdołały przebić smoczą skórę i spotkały się na samym środku klatki piersiowej. Ich zderzenie wywołało wybuch w wyniku którego cząstki magii wystrzeliły we wszystkich kierunkach masakrując wnętrzności gada. Poszarpane smocze ciało uderzyło z wielkim hukiem o ziemie. Wokół walały się kawałki wnętrzności smoka. Az zleciał na dół i pomógł opatrywać rany pozostałych.
-No. To teraz pozostaje tylko odeprzeć atak hordy nieumarłych i zabić nekromantę. Jasna cholera, za stary się na to robię. – Powiedział Gort siadając na najbliższym kamieniu.
-Gadanie – Az usiadł obok ciężko dysząc. Cofnął przemianę i czół się wyczerpany. Ledwo mógł utrzymać się na nogach. – Saza odzyskała przytomność. Rast chyba też. Jesteś ranny?
-Nie. Ale skurwiel potrafił przywalić.
-Oj coś o tym wiem – Look dołączył do rozmowy. Miał poszarpane ubranie i długie rozcięcie na czole.
Chwilę później Saza je zaleczyła, a Az poszedł szukać Sanary. Znalazł ją opartą o głaz. Na jej brzuchu była wielka blizna. Dzięki krwi smokobójcy rana zasklepiła się.
Po godzinie odpoczynku wszyscy udali się w drogę powrotną. Należało się śpieszyć. Armia wroga mogła przybyć w każdej chwili. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro