Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Od wyjazdu Gorta minęło już pięć dni. Azazel codziennie ćwiczył skupianie magii. Już czwartego dnia udało mu się uszkodzić kamienny słup który utworzył Gort. Po kilku kolejnych uderzeniach rozpadł się na kawałki. Look stworzył dla niego nowy. Mag ziemi początkowo był dość sceptycznie nastawiony co do obecności Aza w gildii jednak po kilku rozmowach z szarowłosym chłopakiem przekonał się co do niego. W wolnych chwilach pomagał mu w treningu, lub dotrzymywał towarzystwa w międzyczasie samemu szlifując swoje umiejętności. Az był pełen podziwu kiedy Look w jego obecności stworzył potężnego kamiennego golema, niszcząc przy tym kawałek pola. Zastanawiał się na czym polega magia ziemi. Zapytał o to podczas kolacji którą spożywał po treningu razem z Lookiem. Chłopak zastanowił się chwilkę i odpowiedział:
-W magii ziemi nie przekształcasz uwolnionej mocy tylko mieszasz ją z podłożem. Musi się z nim zespolić dzięki czemu masz nad nim kontrolę. Jest to bardzo trudne, ale do opanowania. Z początku strasznie ciężko przychodziło mi stworzenie chociażby ściany, jednak z czasem tworzyłem coraz to trudniejsze rzeczy. Oczywiście ta magia nie polega na tworzeniu rzeczy ze skał i tym podobnych. Kiedy już zespolisz moc z podłożem możesz z nim zrobić co zechcesz. To oczywiście w zależności od stopnia zaawansowania twoich umiejętności. W gruncie rzeczy magia ziemi jest przydatna tylko wtedy kiedy mag wie jak ja wykorzystać.
-Jesteś tutaj jedynym magiem ziemi?
-Nie. Oprócz mnie jest jeszcze około czterech, ale jeśli się nie mylę to są teraz na misjach.
-Rozumiem. Gort mówił, że wszystkie odmiany magii pochodzą od czterech żywiołów i, że każdy ma talent do konkretnego.
-Tak w sumie to nie do końca prawda. Bo widzisz są ludzie którzy rodzą się z talentem do jakiejś konkretnej odmiany której nie może się nauczyć przeciętny mag. Na przykład Rakki posługuje się błyskawicami.
-Kim jest Rakki? – Azazel pierwszy raz od początku pobytu w tej gildii usłyszał to imię.
-Rakki to mistrz naszej gildii.
-Myślałem, że Gort jest mistrzem. – Staruszek cieszył się ogromnym autorytetem wśród członków, więc Az stwierdził, że na pewno on tu rządzi. Wieść o tym, że tak nie jest bardzo go zdziwiła.
-Gort był mistrzem jeszcze kilka lat temu, ale mianował nim Rakkiego bo stwierdził, że jest już na to za stary. Ale wróćmy do tematu. Gort powiedział ci, że każdy ma talent tylko do jednego żywiołu. Otóż zdarzają się ludzie, którzy bez problemu opanowują dwa a czasem nawet trzy żywioły. Oczywiście każdy uzdolniony mag może się uczyć innych, jednak przychodzi to z niezwykłą trudnością.
-Rozumiem. A były przypadki aby ktoś miał wrodzony talent do wszystkich czterech?
-Nie. W żadnym z okresów historii nie zanotowano takiego przypadku. Zresztą gdyby koś używał wszystkich czterech żywiołów moc po prostu by go rozerwała. Już przy dwóch ciało jest bardzo przeciążone. Korzystanie z wszystkich jest po prostu niemożliwe.
-A jaką magią posługuje się Gort?
-Jego magia ma podstawę żywiołu ognia, a aktualnie korzysta z magii która została stworzona w zamierzchłych czasach. Była przeznaczona specjalnie do walki z potworami. O nazwę musisz zapytać staruszka, bo ja jej nie znam.
-Jak to do walki z potworami? Jakim cudem jest możliwe stworzenie takiej magii?
-A skąd ja mam to wiedzieć. Czy ja Ci wyglądam na myśliciela?
-Bardziej na przygłupa. – Mówiąc to Azazel uśmiechnął się szeroko, w razie gdyby Look nie uznał tego za żart. Ten natomiast spojrzał na Aza wymownie unosząc brwi.
-Zdaje się, że chciałeś powiedzieć, że wyglądam na niezwykle utalentowanego i charyzmatycznego człowieka.
-Tak. A przy tym niezwykle wręcz skromnego. – Jego słowa przesiąknięte były głębokim sarkazmem. Az lubił tego człowieka. Można z nim było bez przeszkód pożartować i w razie potrzeby poważnie porozmawiać. Gawędzili tak jeszcze przez chwile, po czym udali się do swoich spraw.
Następnego dnia rano Azazela obudził Gort we własnej osobie.
-Wstawaj. Mam Ci coś do powiedzenia.
-Cześć Gort. Miło, że poczekałeś aż wstanę.
-Nie marudź tylko się ubieraj. – Jego ton był poważniejszy niż zazwyczaj.
-Dobra, już wstaję.
-Pośpiesz się. Czekam na dole.
Az ubrał się i wyszedł na korytarz. W drodze do schodów nagle zrobiło mu się słabo. Jego głowę peszył tępy ból. Zaparł się o ścianę. Przez jego głowę zaczęły przelatywać obrazy. Widniało na nich cierpienie. Przedstawiały płonący budynek i krążące wokół niego potwory. Obrazy zniknęły tak niespodziewanie jak się pojawiły. Może to były jego wspomnienia. Teraz jednak nie miał czasu się tym przejmować. Otrząsnął się i zszedł po schodach do głównej sali. Była niemalże opustoszała. Gort stał przy jednym ze stołów i pochylał się nad jakąś mapą. Wokół niego zgromadzeni byli Saza, Anton, Look i Rast. Gdy Azazel podszedł do stołu staruszek odwrócił wzrok od mapy i powiedział:
-Mogłeś się bardziej pośpieszyć, ale nie ważne. Spieszę z wyjaśnieniami. Otóż dostaliśmy niezwykle pilne zlecenie. Eskorta. Pewien kupiec będzie przewozić swój majątek i zlecił nam pilnowanie, żeby nikt mu go nie ukradł.
-I potrzeba do tego aż tylu osób?- Az był bardzo zdziwiony. Przez okres w jakim przebywał w gildii dowiedział się, że ataki bandytów są niezwykle częste, jednak byli to tylko ludzie uzbrojeni w maczugi i stare miecze. Po co wiec mobilizować do eskorty aż tak silną grupę?
-Rzecz w tym, że w skład majątku tego kupca wchodzi pewien przedmiot, który koniecznie musi dotrzeć do celu. Postanowiłem więc, że utworzymy dwuosobowe grupy. Każda z grup będzie chronić powozu. Jak można się łatwo domyślić dwa z nich będą puste.
-Rozumiem. W sumie to całkiem sensowny plan. A kiedy wyruszamy?
-Teraz. Zjedz coś. Za pół godziny masz być gotowy do drogi.
-Dobrze.
Wszyscy rozeszli się, aby zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Az był niezwykle podekscytowany jednak podekscytowaniu towarzyszyła nutka strachu. Nie miał pojęcia czego mógł się spodziewać. Przez to ze opuściły go wspomnienia nie wiedział niemalże nic o tutejszych ludziach ani obyczajach, nie wspominając już o potworach.    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro