Rozdział 24.
Oczami Adama
– Tak właśnie sprawdza się temperaturę – powiedziałem.
Pewnie kogoś zastanawia czemu to zrobiłem. Emm... sam nie wiem. Może nie powinienem tego robić? Ale nie żałuję. Zauważyłem jak się rumieni. Uroczo wyglądała.
– Umm... okey... – powiedziała zawstydzona.
Schowała twarz we włosy i spuściła głowę.
– Nie chowaj się. Uroczo się rumienisz – cholera, czemu to powiedziałem?!
Wzięła głęboki oddech i spojrzała na mnie. Miała poważną minę.
– Czemu mi to robisz?! Specjalnie robisz, żebym była zawstydzona!
Zapadła cisza. Nie wiem co miałem zrobić. Po chwili wybuchnęła śmiechem. Aha, czyli udawała. O, nie czas na zemstę...
– Więc tak się bawisz?
Zacząłem ją gilgotać, a ona zaczęła głośniej się śmiać, ale wyrwała mi się i zaczęła uciekać. Nie mogłem odpuścić, więc pobiegłem za nią. Gdy znaleźliśmy się w salonie, zagrodziłem jej drogę. Dziewczyna rozglądała się za inną drogą ucieczki. Skoczyła na kanapę i zaczęła po niej biec. Szybko złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem. W ten sposób Nadia upadła na miękki narożnik. Nie zdążyła się podnieść, a ja już siedziałem na jej biodrach i kontynuowałem gilgotki. Szatynka śmiała się na cały głos, a ja razem z nią. Chciała się wyrwać, ale bez skutecznie.
– Puść! Błagam!
Podniosłem do góry ręce, szczerząc się.
– Wygrałem!
– Tym razem ci się udało – fuknęła.
Zniżyłem się lekko i przybliżyłem się do jej ucha.
– Wiesz, miałaś rację. Specjalnie chciałem wywołać u ciebie rumieńce.
Oczami Nadii
Następnego dnia Martyna wróciła do szkoły. Przed lekcjami usiadłyśmy na schodach na parterze i przepytywałam przyjaciółkę z szkieletu człowieka.
– Jak nazywają się kości palców?
– Em... – zastanawiała się, stukając się w czoło.
– Pa... – zaczęłam, żeby jej podpowiedzieć.
– Paliczki – dokończyła szybko.
– Dobrze, jaka jest najdłuższa kość u człowieka?
– Czekaj... ja to wiem... kość udowa.
– Świetnie, umiesz – powiedziałam zamykając podręcznik od biologii.
– Cześć, dziewczyny.
Obie podniosłyśmy wzrok. Właśnie koło nas przechodzili Adam i Maciek. Odpowiedziałam na przywitanie i uśmiechnęłam się do bruneta. Gdy weszli po schodach i nie było ich słychać, Martyna posłała mi pytające spojrzenie.
– Co jest między tobą a moim bratem?
– Co?! Nic, jesteśmy przyjaciółmi. Czemu tak myślisz?
– No wczoraj słyszałam jak biegaliście po domu i się śmiejecie.
– No tak, ale to nie znaczy, że ,,coś jest".
– Wiem, ale teraz jak przechodzili, skupiłaś na nim całą uwagę.
– Nieprawda.
– Prawda, bo nawet nie poczułaś jak Maciek poczochrał cię po włosach.
Odruchowo dotknęłam włosów. Faktycznie były w nieładzie. Jak mogłam tego nie poczuć? I co mam teraz odpowiedzieć? Jednak uratował mnie dzwonek, który oznajmił początek zajęć.
– Chodź, nie możemy spóźnić się na sprawdzian – chwyciłam plecak i zaczęłam wchodzić po schodach.
***
Tydzień się skończył lecz nie dane mi jest spać do południa w sobotę. Obudził mnie budzik i to był błąd, bo chciałam rzucić nim o ścianę.
Ubrałam się i uczesałam włosy. Poszłam do kuchni, gdzie byli mama oraz tata i pili gorącą kawę. Nalałam sobie trochę soku do szklanki i wypiłam.
– Wychodzę – powiedziałam, biorąc klucze od domu.
– Gdzie? – zapytali oboje.
– Do szkoły.
- W sobotę? Dobrze się czujesz, córcia? – zapytał tata.
– Tak.
– Po co tam idziesz? – zapytała tym razem mama.
– Festyn... obecność obowiązkowa.
– Żałosne, nie wystarczy im, że męczą was pięć dni w tygodniu?! – rzekł zirytowany ojciec.
Rzadko to robię, ale zgadzam się z tatą.
Wyszłam z domu, sprawdzając czy na pewno wzięłam telefon i klucze.
– Cześć – obok mnie pojawił się zielonooki blondyn.
– Cześć, tobie tak samo jak mi nie chciało się dzisiaj wstać?
– Ta... ale jest jeden plus.
– Jaki?
– Będzie darmowe jedzenie.
– W sumie dobre pocieszenie.
***
Kilka metrów przed ogrodzeniem szkoły już dało się słyszeć muzykę. Kiedy przeszliśmy przez bramkę, zobaczyłam bardzo dużo ludzi. Było też wiele atrakcji. Robienie biżuterii, makijażu, foto budka, różne gry i konkursy. A na wielkiej scenie odbywały się pokazy taneczne.
– Robi wrzenie – powiedziałam.
– Jak w tym tłumie znajdziemy Beatkę?
– Po co chcesz ją szukać?
– Musi odznaczyć nam obecność.
– Racja, chodźmy – ruszyłam przed siebie.
Weszliśmy do budynku. Były tam rozstawione stoły i różnymi wypiekami i herbatą. Nieopodal stała tam nasza matematyczka. Tak myślałam, że tu będzie. Ona nie umie się oprzeć słodkich rzeczy. Zawsze na stołówce miała ciasto lub babeczki i nie było inaczej teraz. Zastaliśmy ją jedząc kremówkę. I na rozpoczęciu zauważyłam, że trochę jej się przytyło. Oj, wiem wredna jestem, ale no cóż.
– Dzień dobry – powiedzieliśmy.
– Moi ulubieni uczniowie – powiedziała z uśmiechem. – Jak zwykle punktualni.
Wymieniłam z Arturem pytające spojrzenia.
Nie dość że radosna to na dodatek nazwała mnie ulubioną uczennicą! Czy ona coś bierze czy co?
Zapisała nasze nazwiska na kartce.
– Okey, pochodźcie z godzinkę i możecie wracać do domu.
– Godzinę? Myślałam, że o wiele dłużej będziemy musieli zostać.
– Kto ci tak powiedział? Mieliście przyjść, ale nie było mowy na jak długo.
– To po co to wszystko? – zapytałam.
– Tego dnia, każdy może przyjść. A wy jesteście tu, byście mieli dłuższą przerwę świąteczne, bo jak wiecie, szkoła musi wypracować ustaloną liczbę godzin.
I wszystko stało się jasne. Pożegnaliśmy się z wychowawczynią i ruszyliśmy na poszukiwania naszych przyjaciół.
Bliźniaków znaleźliśmy w stołówce, którzy zajadali się darmowymi hot dogami, zabierając od razu kilka. Zapytaliśmy gdzie jest Martyna, ale że mieli pełne buzie to wzruszyli ramionami.
Artur został z chłopakami, a ja szukałam dalej. Chciałam wyjść na zewnątrz i tam się rozejrzeć, ale moją uwagę przykuło duża oferta ciast. Mówiłam już, że na jedzenie zawsze jest pora? No właśnie.
Poprosiłam o kawałek ciasta kokosowego. Gdy wzięłam pierwszy kęs, wreszcie zobaczyłam osobę, którą szukałam. Szła szybkim krokiem w moją stronę, zdejmując z głowy czapeczkę urodzinową i rzucając ją na ziemię. Chyba była zła.
– Co jest? – zapytałam.
– Maciek zaciągnął mnie do foto-budki. Wbrew mojej woli! Chciałam uciec, ale jest bardzo silny.
Podała mi prostokątne zdjęcie, gdzie były trzy ujęcia, na których mieli na głowie jakieś ozdoby. Na pierwszym chłopak obejmował Martynę, a ona stała ze skrzyżowanymi rękoma. Na drugim Maciek zrobił wąsy z jej włosów, ona zaś zakryła twarz z zażenowania. Na ostatnim szatyn całował ją w policzek.
Uśmiechnęłam się. Jakie to urocze.
– Co się tak szczerzysz?! – zapytała zdenerwowana.
– Jeśli nie chciałaś zdjęcia, czemu je wzięłaś?
– Umm... – nie wiedziała co powiedzieć. – Żeby nie wpadło w niepowołane ręce, na przykład takiej Ivi.
– Jasne... przyznaj, podoba ci się.
– Ehh... jestem jakaś dziwna – powiedziała zaczesując włosy. – Bo on jest denerwujący, ale lubię jego towarzystwo...
Wreszcie się przyznała. Przytuliłam ją.
– Nie jesteś dziwna. Nic w tym złego, że go lubisz.
- Ale nie chcę go lubić. On ciągle ogląda się za inną tak więc, szybko się mną znudzi, a ja będę miała złamane serce.
– Gdyby cię zostawił, miałby do czynienia z Adamem.
– Usłyszałem swoje imię.
Nie wiadomo skąd pojawił się brunet.
– Hej – powiedziałyśmy razem.
– Kolejka do foto-budki się zmniejszyła. Idziemy?
– O, nie! – krzyknęła Martyna. – Mam dość na dziś zdjęć. I muszę umyć policzek.
Oddaliła się. Adam spojrzał pytająco na mnie i wskazał na siostrę.
– Długa historia.
– Okey, to co idziemy?
– Umm... tak jasne.
Wyszliśmy ze szkoły i ustawiliśmy się w kolejce, która na szczęście nie była długa. Ten czas poświeciliśmy na oglądanie występu na scenie. Staliśmy daleko, ale wszystko dokładnie widzieliśmy. Piosenka, do której tańczyli, była mają ulubioną - ,,Beliver" Imagine Dragons. Okazało się, że Adam też lubi ten utwór i razem zaczęliśmy śpiewać.
Tak minęło czekanie w kolejce. Kiedy stanęliśmy przed obiektywem, ustawiliśmy się do pierwszego zdjęcia, na którym się obejmowaliśmy. Na drugim, Adam zniżył się i mogłam oprzeć łokieć o jego ramię, dając efekt, że to ja jestem wyższa. Na trzecim, chłopak niespodziewanie pocałował mnie w policzek. No i znowu pewnie jestem czerwona jak pomidor.
Wyszliśmy z foto budki i odebraliśmy nasze zdjęcia. Uśmiechnęłam się na ich widok. Fajna pamiątką.
Zastanawiam się jak Adam bez krępacji całuje mnie w policzek lub w czoło? Znaczy... to miłe. Ale takie typu sytuacje popychają moją wyobraźnię dalej i dalej. Co dla mnie może okazać się zgubne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro