Rozdział 42.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oczami Artura

Było kilka minut przed ósmą, a pierwszą lekcją miał być język polski. Jak ja nie cierpiałem tego przedmiotu. Nie umiałem go i nie rozumiałem. Był dla mnie bardziej abstrakcyjna niż matematyka. Kiedy omawialiśmy jakiś wiersz, zawsze zadawałem sobie pytanie: "Co autor miał do cholery na myśli?!". Albo gdy nauczycielka omówiła z nami "Dziady cz. II".  I w tedy doszedłem do wniosku,  że Mickiewicz coś brał jak to pisał i podzielił się ze Słowackim, który też ma wybujałą wyobraźnię. Często miałem problemy z napisaniem jakiegoś wypracowania. Było w nich wiele błędów ortograficznych i stylistycznych. I wszystkie poprawiała Nadia. No właśnie Nadia... ciekawe jak się czuje.

Obserwowałem jak Piotrek i Martyna idą korytarzem w moim kierunku i zawzięcie o czymś rozmawiając.

– Cześć wam – powiedziałem, gdy usiedli obok na ławce.

– Hej – uśmiechnęła się czarnowłosa.

– Jak tam z Pawłem? – zapytałem się blondyna. Ostatnio Piotrek powiedział mi o jego bracie.

– Okazało się, że bardzo chciał być kapitanem, a Adam wybrał mnie. Gdybym wiedział to oddałbym mu tą rolę. Ale i tak nie chce ze mną rozmawiać. Od czterech dni czekam, aż się do mnie odezwie, ale chyba się nie doczekam.

Znałem bliźniaków od dawna i nigdy się nie kłócili. A jak już to zawsze chodziło o jakieś pierdoły, na przykład ,,kto dziś myje naczynia". Widziałem, że mu ciężko. Nigdy nie widziałem tak wielkiej, braterskiej miłości. Może dlatego że sam jej nigdy nie doświadczyłem. I nigdy już nie doświadczę. Czasami zastanawiałem się jakby wyglądałoby moje życie, gdybym miał rodzeństwo. Gdybym miał brata to uczył bym go grać w kosza, a gdybym miał siostrę to bym jej dokuczał, ale też bronił jeśli ktokolwiek powiedziałby na nią choć jedno złe słowo.

– Mówiłam ci, że Adam z nim pogada – Martyna wyrwała mnie z zamyśleń.

– Jeśli ze mną nie chce rozmawiać to z nim tym bardziej – odpowiedział jej zdenerwowany Piotrek.

– Jeśli nie zadziała, to zamknę was w kantorku woźnej i wypuszczę dopiero jak się pogodzicie. 

Jasnowłosy i ciemnowłosa dalej ciągnęli rozmowę samo, bo moją uwagę przykuł mój dzwoniący telefon. Zmarszczyłem brwi, gdy na wyświetlaczu zobaczyłem zdjęcie Nadii. Przecież zgubiła telefon. A może go znalazła lub ktoś inny i chce go oddać. Nacisnąłem zieloną słuchawkę. 

– Halo? 

– Cześć,  Artur – usłyszałem dziewczęcy głos, ale nie przypominał mi głosu szatynki. 

– Nadia? Dziwnie brzmisz. 

– Wiem, wiem. Przeziębiłam się. Słuchaj... mógłbyś wyjść Po mnie pod bramę. Jakoś typ mnie śledzi i straszne się boję, że coś mi zrobi. Proszę...

Gdy tylko powiedziała,  że ktoś za nią idzie, to wiedziałem, że muszę jej pomóc. 

– Zaraz będę.

– Co jest? – zapytałam zdziwiona przyjaciółka.

– Nadii coś grozi...

I jak jeden mąż rzuciliśmy się do biegu. 

Oczami Adama 

Olałem geografię. Dla mnie był to niepotrzebny przedmiot. Znałem prawie wszystkie stolice państw i to mi wystarczy, bo po co mi wiedzieć czym jest urbanizacja, megalopolis, eksplozja demograficzna, enklawa czy inne dziwne słowa. A po za tym jestem na mat-fizzie i na cholerę mam trzy geografię w tygodniu. Nie wiem kto to wymyślał, ale musiał mieć duże poczucie humoru. Tak, to sarkazm. 

Miałem ważniejsze rzeczy do zrobienia niż lekcje z babką, której swoją drogą nie cierpię.

Wszedłem na terem gimnazjum i zobaczyłem go. Szedł w stronę budynku. Zawołałem go, ale nie zareagował. Zawołałem go ponownie, ale zero reakcji. Tak samo za trzecim i czwartym razem. Postanowiłem do niego podbiec. Gdy byłem wystarczająco blisko, złapałem go za ramię. Chłopak zatrzymał się i odwracając się do mnie, wyciągał czarną słuchawkę z ucha. To dlatego mnie nie słyszał.

– Czego chcesz? – zapytał obojętnie Paweł. On nie potrafi chować swoich uczuć.

– Wyjaśnić... bo zaszło nieporozumienie.

– Wiesz... nie chcę mi się z tobą gadać, więc cześć – już chciał odejść, ale szybko złapałem go za przedramię.

– Martyna mi o wszystkim powiedziała i nie odejdę, dopóki mnie nie wysłuchasz – i nie żartowałem. Poszedłbym nawet za nim do sali. Po moim tonie głosu, blondyn zauważył, że mówię serio, bo krzyżował ręce i czekał na to co powiem. – Nie myśl, że nie doceniałem twojego wysiłku. Naprawdę. Cenię cię jako zawodnika jak i przyjaciela. I byłbyś świetnym kapitanem, ale...

– Piotrek jest lepszy – przerwał mi. – Tak, dotarło do mnie.

– Nie oto mi chodzi – podniosłem głos. – Piotrek jest bardziej opanowany. Ty natomiast jesteś bardzo impulsywny. I nie mówię, że jest to złe. Przemyślałem to dokładnie. I na meczach często druga drużyna prowokuje przeciwnika. Gdyby kapitan rzuciłby się na kogoś, to cała drużyna jest zdyskwalifikowana z zawodów. Jeśli zrobiłby to obrońca lub skrzydłowy, to dostałby czerwoną kartkę i nie gra w kolejnym meczu. To głupie, wiem, ale po prostu sędziowie surowiej traktują kapitanów. Nie chcę, żebyś przeze mnie był zły na Piotrka. Zrobiłem to dla dobra drużyny, ale teraz wiem, że mogłem z tobą o tym wcześniej porozmawiać. Przepraszam...

Zdziwiłem się, gdy Paweł zamknął mnie w szczelnym uścisku, ale oczywiście oddałem gest.

– Przeprosiny przyjęte – posłał mi cwaniacki uśmieszek, który często gościł na jego twarzy.

– Jestem pewny, że ty i Piotrek stworzycie drużynę nie do pokonania.

– Tak będzie.

Mieliśmy się pożegnać i iść na zajęcia, gdy nagle koło nas przebiegli Artur, Piotrek i Martyna.

– Wagary beze mnie?! – krzyknął Paweł, ale trójka się nie zatrzymała. – Ej, gdzie biegniecie?!

– Chodzi o Nadię – krzyknął jego brat.

Gdy usłyszałem imię mojej dziewczyny i zobaczyłem zmartwioną minę Artura, od razu się przeraziłem. Nie miałem z nią kontaktu i chciałem dowiedzieć się, co się stało. Razem z Pawłem dogoniliśmy pozostałych i pobiegliśmy w stronę szkolnej bramy.

Oczami Nadii

Babcia była w dobrym stanie, gdy do niej przyjechaliśmy, więc została przeniesiona do szpitala w naszym mieście, żeby była bliżej rodziny i żeby mama mogła się nią zajmować. Mam dość tego miejsca, zwłaszcza, że leży tam osoba, która jest mi bliska, więc cieszyłam się, że idę do szkoły. Chyba pierwszy raz w życiu. Chciałam zobaczyć moich przyjaciół, nudzić się na lekcji niemieckiego, by choć na chwilę poczuć, że wszystko jest tak jak dawniej. Nie było mi przykro tylko z powodu babci ale i mamy. Mimo że tego nie okazywała, była załamana, wszystko w sobie dusiła. Uśmiechała się, ale nie było w nim radości. A ja nie mogłam na to patrzeć. Nie miała rodzeństwa, z którym mogłaby dzielić ten ból.

Zamyślona szłam chodnikami do szkoły, ściskając w kieszeni nowy telefon. Sporo kosztował, więc musiałam go trzymać, żeby mieć pewność, że go mam przy sobie. Już wczoraj mogłam zadzwonić do przyjaciół, ale było dość późno, a ja byłam wyczerpana.

Od szkoły dzieliła mnie tylko jedna ulica. Już miałam przejść przez pasy, gdy poczułam jak ktoś łapie mnie od tyłu i zakrywa mi usta ręką. Serce zabiło mi mocniej, bo nie mogłam się wyrwać.

– Dawaj pieniądze! – powiedział jakiś męski głos. Obleciał mnie strach i stres. Nie wiedziałam co robić, jak się obronić. W tej chwili żałowałam, że nie skorzystałam z lekcji obrony, które chciał mi udzielić kiedyś Daniel. Marzyłam tylko o tym, żeby mnie puścił.

– Dawaj albo coś ci zrobię! – wycedził przez zęby, a ja kątem oka zobaczyłam scyzoryk.

O, mój Boże! Dlaczego?! Błagam nie! W moich oczach pokazały się łzy, gdy siłowałam się z napastnikiem. Żałowałam, że nie był to sen. Chciałam już oddać mój nowiutki telefon, żeby jakoś się ratować.

– Puść ją! – usłyszałam znajomy głos.

Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam wszystkich. Artura, Martynę, bliźniaków i Adama. Pojawili się po drugiej stronie ulicy.

– Powiedziałem, puść ją! – krzyknął zielonooki.

Wbiegł na jezdnię, a później usłyszałam tylko pisk opon.

Wtedy wszystko zaczęło się dziać jakby w zwolnionym tempie. Napastnik puścił mnie i uciekł tak jak kierowca czarnej Hondy, a na jezdni leżał mój przyjaciel. Podbiegłam do niego, choć nogi miałam jak z waty i upadłam na kolana. Zobaczyłam Adama, który sprawdza oddech i przystępuje do reanimacji chłopaka, krzycząc coś do bliźniaków. Czuje jak ktoś mnie obejmuje. Była to Martyna, która poruszała ustami, ale nie doszedł do mnie żaden dźwięk. Nic nie słyszałam i nie chciałam słyszeć.

Pozwoliłam łzom lecieć strumykami, bo już nie umiałam ich powstrzymać. Spojrzałam na twarz Artura. Miał zamknięte oczy, rozcięcie na policzku, a w jego blond włosach dostrzegłam sączącą się krew. Nie mogłam wierzyć, że taka osoba jak on, teraz leży na ziemi. Bezwładny i bezbronny. To nie była ta sama postać. To nie był Artur, który uczył mnie gry w koszykówkę, który pocieszał mnie, gdy dowiedziałam się o chorobie babci, który przytrzymał drzwi autobusowe tamtego dnia... dnia, w którym się poznaliśmy, w którym zobaczyłam jego nienaturalne, zielone oczy, które teraz ukryły się pod powiekami.

Nie wiem ile czasu minęło. Zdawało mi się, że całą wieczność. Co jakiś czas przechodzili piesi. Niektórzy mijali nas, patrząc co się wydarzyło, a inni oferowali pomoc. Ale nic po za tym. Adam reanimował chłopaka, aż do przyjazdu karetki. I gdy ratownicy zaczęli przenosić go na nosze, brunet wyglądał na wyczerpanego. Chciałam wstać, przytulić i powiedzieć, że zrobił dobrą robotę, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa. To on do mnie podszedł, pomógł mi się podnieść i zamknął mnie w szczelnym uścisku. Schowałam twarz w jego bluzę i szlochałam.

– Ciii... nie płacz – głaskał mnie po głowie. – Wyjdzie z tego... wszystko będzie dobrze.


--------------------------------------------------------------
Tak... tego się nie spodziewaliście... fani Artura, nie bijcie!

I uwaga!
Niedawno założyłam tt i bardzo serdecznie na niego zapraszam.

https://twitter.com/LauraChrostows1

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro