Rozdział 43.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cały weekend spędziłam przy babci w szpitalu i dziś miał być kolejny. I już miałam dość tego miejsca. Ale musiałam. Siedziałam w taksówce, kurczowo trzymając Adama za rękę. Już nie płakałam, ale martwiłam się o przyjaciela. Moja wyobraźnia układała w mojej głowie najgorsze scenariusze. Śmierć, utrata pamięci lub trwałe kalectwo. To ostatnie byłoby dla Artura najokropniejsze. Już nigdy nie mógłby wziąć do ręki piłki lub zrobić dwutaktu. A koszykówka to wszystko co kocha. Spojrzałam na Martynę, która siedziała na kolanach Pawła. Płakała i trzęsła się, a blondyn cały czas ją uspokajał. Na pierwszy rzut oka wygląda na chłodną i wredną, ale w środku była bardzo wrażliwa i takie sytuacje silnie na nią wpływały.

Przeniosłam wzrok na Piotra. Nie widziałam jego twarzy, bo siedział obok kierowcy i z rozmawiał z kimś przez telefon. Paweł natomiast miał czerwone oczy. Jakby chciał płakać, ale się powstrzymywał. Nawet nie wyobrażam sobie co teraz czują. Może to co ja? Czyli złość, smutek, bezradność i ból. Pewnie było tego więcej.

– Rodzice Artura są już w drodze – powiedział Piotrek, przerywając ciszę, która towarzyszyła nam odkąd wsiedliśmy do pojazdu. Po wypowiedzianych słowach, przypomniałam sobie o moich rodzicach, będę musiała do nich i wyjaśnić im czemu nie ma mnie w szkole.

– Jak zareagowali? – zapytał po chwili Paweł.

– Są... przerażeni.

Tak jak my. Boże, wiem, że nie zwracam się do Ciebie zbyt często, ale błagam uratuj go.

***

Gdy pokonaliśmy korki i zapłaciliśmy kierowcy taksówki, weszliśmy do szpitala. Oczywiście pielęgniarka nie chciała udzielić nam żadnych informacji.
Paweł zaczął się z nią wykłócać, że musi nam powiedzieć, gdzie blondyn się znajduje, ale w porę przyszła mama Artura i zaprowadziła nas pod salę operacyjną, gdzie zastaliśmy jego ojca. Razem z nimi czekaliśmy na lekarza.

Obserwowałam rodziców Artura. Blondynka wycierała co chwila łzy chusteczką i łkała w płaszcz swojego małżonka, który próbował pocieszać żonę, choć sam walczył z emocjami. Nigdy nie chciałabym znaleźć się w ich sytuacji. Ich jedyny syn uległ ciężkiemu wypadkowi i nic nie mogą zrobić.

– Martyna, już dobrze – szepnęłam do czarnowłosej, która mocniej ścisnęła mnie za rękę, przez to zwróciłam na nią uwagę.

– Nie, Nadia, nic nie jest dobrze – podniosła na mnie wzrok. – To mogli być bliźniacy albo Adam... osoby, które kocham... i też bałam się o ciebie. Gdy zobaczyłam ciebie i tego psychola... Gdyby coś ci zrobił... – schowała twarz w dłoniach i przytuliła się do mnie mocniej, a ja oplotłam ją ramionami.

Chciałam jej coś odpowiedzieć, ale w tedy usłyszałyśmy gdzieś obok głuchy hałas. To Paweł uderzył z pięści w ścianę i chciał ponownie to zrobić, ale Piotrek i Adam odciągnęli go i próbowali uspokoić.

– Przestań, bo zrobisz sobie krzywdę! – krzyknął Piotrek.

– I co z tego?! Mam to gdzieś! Nic nie ma znaczenia, gdy on tam jest! – wskazał na drzwi, a w jego głosie była rozpacz.

Sprawdziłam godzinę. Było krótko po dziewiątej. Postanowiłam zadzwonić do mamy, więc oddaliłam się od moich przyjaciół.

– Co jest córcia? – usłyszałam radosny głos rodzicielki.

– Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że jestem w szpitalu...

– Boże, dziecko, co ci się stało?! – ton głosu diametralnie się zmienił.

– Mi nic. Samochód potrącił Artura – starałam się, żeby głos mi się nie załamywał.

– Och... przykro mi, kochanie - powiedziała troskliwie. – On z tego wyjdzie
Musisz być dobrej myśli.

– S-staram... się – głos mi się załamywał, a w oczach ponownie pojawiły się łzy.

– Nie płacz, kochanie. Wszystko będzie dobrze...

Dlaczego wszyscy mówią, że będzie dobrze?! Cholera, skąd mogą to wiedzieć, co?! Przecież są tylko ludźmi i tylko Bóg wie co się stanie. A On mi raczej nie powie jak będzie. Ludzie nie mogą przewidzieć przyszłości, a szkoda, bo gdyby umieli... nie byłoby wypadku.

– Za godzinę, będę u babci i później razem pojedziemy do domu, okey?

– O-okey...

Rozłączyłam się i przetarłam oczy dłońmi, pozbywając się słonej cieczy. Wróciłam pod salę, po drodze zahaczając o automat z napojami. Wzięłam kawę dla rodziców Artura i mleczną czekoladę dla przyjaciół.

– Dziękuję, to miłe z twojej strony – powiedziała kobieta, przyjmując ode mnie papierowy kubek.

– Tego było mi trzeba – rzekła Martyna, gdy podawałam jej i bliźniakom kakao.

Stanęłam pod ścianą, oparłam o nią głowę i przymknęłam oczy.

– Troszczysz się o innych, a zapominasz o sobie – obok mnie pojawił się Adam, patrząc na mnie zaciekawiony.

– Nic mi nie jest.

– Serio? Twoje ręce cały czas się trzęsą.

Spojrzałam na swoje dłonie i miał rację. Trzęsły się. Ale co z tego? Po za tym nic mi nie dolega.

– To nieważne.

– Ważne...

Wziął moje ręce w swoje i przyłożył je do swojej klatki piersiowej. Poczułam jak bije mu serce. Spokojnie i równo. Moje dłonie od razu się uspokoiły. Spojrzałam na jego twarz, która cały czas mi się przyglądała. Jego ciemnoniebieskie oczy zdawały być jaśniejsze. Tak łagodnie na mnie patrzyły. Nagle zapragnęłam by mnie przytulił. Potrzebowałam jego bliskości. I Adam chyba czytał mi w myślach, bo sekundę później oplótł mnie ramionami.

– Artur jest silny, wyjdzie z tego i nawet śladu nie będzie.

– Skąd to możesz wiedzieć?

– Nie wiem, ja w to wierzę.

Nie spodziewałam się takich słów. Były tak niespodziewane, choć takie proste.

– Nadia?

Nad ramieniem bruneta zobaczyłam sześciu chłopców, a na ich czele stał rudzielec z zielonymi oczami. Uśmiechnęłam się widząc sympatyczną twarz Tomka i resztę drużyny koszykarskiej.

– Cześć, skąd się tu wzięliście?

– Piotrek do mnie napisał i przyjechaliśmy najszybciej jak się dało. Jak on się czuje?

– Nic jeszcze nie wiemy. Czekamy aż przyjdzie lekarz.

Jak na zawołanie zza dwuskrzydłowych drzwi wyszedł mężczyzna w białym fartuchu i podszedł do rodziców Artura, a my zebraliśmy się wokół nich.

– Państwa syn miał wiele złamań i ran, musieliśmy wiele z nich zszywać, ale blizny będą niewidoczne. Od ratowników dowiedziałem się, że nie było oddechu, ale powrócił, gdy wasz syn znalazł się w karetce i to zasługa tego młodzieńca – doktor wskazał na Adama. – Gdyby nie twoja zimna krew, Artur byłby w gorszym stanie. Brawo, synu.

Wszyscy spojrzeli na bruneta z uśmiechem. Był bohaterem. Bez wątpienia. Mnie uratował dwa razy, a teraz Artura.

– Poddaliśmy go narkozie, na wszelki wypadek i został przewieziony do innej sali, proszę za mną.

Niestety pozwolono wejść tylko jego rodzicom. Dopiero jutro możemy go odwiedzić. Nie pozostało nam nic innego jak wrócić do domu. Oprócz mnie.

– Odprowadzić cię? – zapytał Adam.

– Nie trzeba, odwiedzę babcię. Mama ma przyjechać, więc wrócę z nią.

– Dobrze, trzymaj się – pocałował mnie na pożegnanie i dołączyły do reszty.

Odprowadziłam ich wzrokiem i gdy zniknęli mi z pola widzenia, skierowałam się do odpowiedniej sali.

------------------------------------------------------

Właśnie dostałam swój pierwszy fanart! Jego autorką jest krejni i bardzo, bardzo kocham ją za to!

Wiecie z jakim wydarzeniem wiąże się ten rysunek?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro