Rozdział 47.
Pawłow: Nadia, co znowu zrobiłaś Arturowi?!
Ja: Czemu sądzisz, że coś mu zrobiłam?
Piotruś pan: Złamałaś mu serce. Po tobie to można wszystkiego się spodziewać.
Ja: Będę mówić tylko w obecności adwokata.
Martyna: Martyna Sosnowska początkująca pani adwokat. Który obywatel ma czelność oskarżać moją klientkę?
Pawłow: Co?!
Martyna: *facepalm* Inaczej mówiąc, co się stało?
Pawłow: Aaa. Okey. Chodzi o to, że Artur chodzi jakiś smutny.
Martyna: Mogłeś go zapytać.
Piotruś Pan: Myślisz, że tego nie zrobiliśmy? Nic nie chce gadać.
Martyna: Ja już sprawię, że będzie mówił jak na spowiedzi.
Pawłow: Martyna od kiedy jesteś księdzem?! Przed chwilą byłaś adwokatem.
Ja: *facepalm*
Martyna: Ale ty głupi.
Piotruś Pan: Nie wierzę, że jesteśmy spokrewnieni.
Przez następne dni bliźniacy i Martyna wypytywali się Artura, czemu chodzi taki zdołowany. Też mnie to zastanawiało, ale nie chciałam go denerwować moimi pytaniami. Po za tym miałam do niego sprawę i mam nadzieję, że pomimo swojego złego nastroju się zgodzi.
– Artur! – krzyknęłam do niego postrzegając go w tłumie uczniów.
– Co tam, młoda? – odwrócił się, chowając swoją już zdrową rękę do kieszeni spodni.
– Słuchaj, bo będzie ten bal i tak sobie pomyślałam – zaczęłam niepewnie, bawiąc się swoimi palcami. Jednak nie dane mi było skończyć, bo chłopak uniósł palec do góry, a następnie wyciągnął telefon.
– Mama do mnie dzwoni. Dokończymy rozmowę później?
Niezadowolona i trochę smutna skinęłam głową, a on szybko odszedł, przykładając urządzenie do ucha.
I nie skończyliśmy tej rozmowy.
***
Chyba każda grupa przyjaciół ma swoje po za lekcyjne tradycje. Odprowadzają siebie do domów, idą do KFC lub na pizzę, kupują energetyki albo lody i idą na plac zabaw, żeby jeszcze trochę spędzić ze sobą czasu. Taka tradycję mieliśmy i my. Zawsze kupowaliśmy coś do jedzenia i szliśmy gdzieś posiedzieć. Było zimno, więc pewnie nie zostaniemy na dworze zbyt długo, ale tradycja to tradycja.
Piotrek kupił chipsy i poszliśmy na plac zabaw. Wszystko było zaśnieżone, ale to nie powstrzymało Pawła rzucenia się na huśtawkę. Jego brat i Artur opierali się o drewniane belki, które podtrzymywały bujawkę, a ja i Martyna usiadłyśmy sobie na ławce. Przez jakiś czas gadaliśmy o mniej istotnych rzeczach i słuchaliśmy muzyki puszczonej z telefonu czarnowłosej.
– Dawaj te chipsy! – krzyknął Paweł do Piotra.
– Spadaj, kupiłem je!
– Za moje pieniądze!
– A podpisane były?! Nie, czyli nie były twoje!
– Serio, będziecie kłócić się o chipsy? – Martyna przewróciła oczami.
– Zjadł połowę paczki, a to miało być dla wszystkich! Samolub! – Paweł pokazał bratu język.
Zaśmiałam się na ten widok. Czasami naprawdę zachowuje się jak dziecko.
– Muszę wam coś powiedzieć – odezwał się nagle Artur. Momentalnie wszyscy spoważnieli, bo ton jego głosu taki był. – Pytaliście, co mi jest, a ja nie chciałem wam mówić, bo nie byłem na to gotowy, ale nie mogę ukrywać tego w nieskończoność. Po prostu to powiem. Wyprowadzam się.
– Co?! Gdzie?! – zapytali nagle, razem bliźniacy bardzo niezadowoleni
A ja nie mogłam w to uwierzyć. Spojrzałam na przyjaciółkę a ona na mnie. Była również zdziwiona co ja.
Przecież niedawno wszystko wróciło do swojego prawidłowego rytmu. Przeżywaliśmy coś okropnego, a teraz wyjeżdża?! To jakaś kpina! Wszechświat chyba naprawdę chce mi odebrać przyjaciela.
– Do innego miasta. Tata dostał tam lepszą pracę.
– Ale co ze szkołą? Za trzy miesiące egzaminy – powiedziała Martyna.
– Rodzice powiedzieli, że tym mam się nie martwić. Ale nie o to chodzi. Nie chcę was zostawiać. Nie chcę zostawiać tego miejsca. Urodziłem się tu i przeżyłem tu szesnaście pieprzonych lat – słyszałem jak łamał mu się głos. – Najgorsze, że mama przyjęła tę wiadomość z wielką radością, a gdy powiedziałem, że będę musiał pożegnać się z przyjaciółmi, to powiedzieli, że ,,takie jest życie". W ogóle nie liczą się z moimi uczuciami. Jestem w taj sytuacji sam.
– Nie jesteś sam.
Powiedziałam i przytuliłam go mocno, mając nadzieję, że to coś pomoże. Ale niestety to sprawiło, że Artur zaczął płakać. Po chwili przytulili nas Martyna i bliźniacy. Teraz w piątkę staliśmy w grupowym uścisku tak jakbyśmy chcieli pozostać tak razem na zawsze.
Oczami Adama
Wieść o wyprowadzce Artura trochę mnie zasmuciła, bo od niedawna zaczęliśmy się dogadać, ale bardziej martwiłem się o Nadię. Widziałem jak chodzi przygnębiona. Jednak mam pomysł jak poprawić jej humor.
Od jakiegoś czasu zaczęliśmy w domu praktykować tak zwane ,, niedzielnie obiadki" tylko że w naszym wypadku odbywały się w piątek. A dziś był właśnie piątek i zaprosiłem szatynkę do nas. Tylko że rodzice o tym nie wiedzieli, a Nadia nie miała pojęcia co chciałem zrobić.
– Adam, nakryjesz do stołu? – zapytała Martyna, która razem z mamą sprzątała po przygotowaniu pasticcio. Pożywienie bogów.
Wyciągnąłem talerze z szafki i rozstawiłem na stole, później widelce i na końcu szklanki.
– Coś jeszcze mam zrobić? – zapytałem.
– Przebierz się – powiedziała mama.
Spojrzałem na swój ubiór. Miałem na sonie dresy i luźny podkoszulek. Nie widziałem sensu, bo to tylko wspólny obiad. Przecież nie będziemy gościć królową Anglii. Ale lepiej zrobię, to o co mnie poprosiła, bo nie chciałem jej denerwować. W pokoju ubrałem się w czarne jeansy i koszulkę na krótki rękaw. Schodząc na dół, tata właśnie wrócił z pracy.
– Cześć, synu.
– Hej, tato, zaraz będzie obiad.
– Dobrze, tylko się przebiorę.
– Adam, czemu aż pięć nakryć? – zawołała z salonu mama, stawiając gotowe danie na stół.
– Dla niespodziewanego gościa?
– Święta już dawno się skończyły.
– I w tedy nikt nie przyszedł, teraz to nadrobimy.
– Kto przyjdzie? – zaciekawiła się Martyna.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. ta to ma poczucie czasu.
– Nadia?! – zdziwiła się moja siostra, która otworzyła drzwi.
– Hej – powiedziała niepewnie i weszła do środka.
– Wiesz, jesteś tu zawsze mile widziana, ale dzisiaj mamy rodzinny obiad.
– Przepraszam, nie wiedziałam. Adam kazał mi przyjść.
Moja mama i Martyna spojrzały na mnie jak na jakiegoś ufoludka, a ja się uśmiechałem jak szczur do sera. Tylko jak teraz przekonać mamę, żeby Nadia została.
– O, Nadia, miło cię widzieć – z sypialni rodziców wyszedł tata. – Chodź, zjesz z nami.
No i problem z głowy. Dzięki, tato.
Przeszliśmy do salonu i zasiedliśmy do stołu.
– Czemu kazałeś mi przyjść? – szepnęła do mnie moja dziewczyna.
– Zobaczysz.
Przy posiłku, rozmawialiśmy na różne tematy, ale głównie o szkole. Ja dużo nie mówiłem, bo wolałem zająć się włoskim jedzeniem, które znajdowało się na moim talerzu. Zobaczyłem, że Nadia czuła się niepewnie, więc musiałem zrobić to co zaplanowałem.
– Mamo, tato – zacząłem – chcę wam coś powiedzieć.
Rodzice, siostra jak i Nadia patrzyli na mnie zaciekawieni. Położyłem dłoń na rękę Nadii.
– Nadia nie jest tylko przyjaciółką Martyny, ale jest też moją dziewczyną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro