Rozdział 6.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziły mnie promienie słońca. Z wielkim trudem otworzyłam oczy. Chwyciłam za telefon i sprawdziłam godzinę, 10:25. Ehh... trzeba wstać.

Poszłam do łazienki, przemyłam twarz i wytarłam ją ręcznikiem.

Gdy wychodziłam z łazienki wpadłam na... Adama! Trochę się przestraszyłam, bo nie wiedziałam jak zareaguje. Jednak on tylko ziewnął i powiedział "Dzień dobry".

Wróciłam do pokoju, gdzie nadal spała Martyna.

– Martyna wstawaj! – krzyknęłam, jednak ona się nie poruszyła. Zaczęłam ciągnąć za kołdrę. – Dziesiąta już jest!

– Mamo, jeszcze pięć minut...

Ehh... gdzie mogę znaleźć wiadro na wodę?

– Jeśli chcesz ją obudzić – szepcze Adam opierając się o framugę drzwi. – To oblej ją wodą.

– Wiesz, o tym samym pomyślałam.

– Tak? A to ciekawe – uśmiechnął się i poszedł.

Szybko znalazłam jakąś miskę i nalałam do niej zimnej wody. Stanęłam obok łóżka przyjaciółki i wylałam na nią całą zawartość.

– C-co jest... aaa... Nadia, NIE ŻYJESZ! – już chciała się na mnie rzucić, ale usłyszałyśmy głos z dołu.

– Dzieci, śniadanie!

– Masz szczęście, że jestem głodna – wzięła ręcznik i poszłyśmy na dół.

Można było pomyśleć, że jest zła, ale widziałam cień uśmiechu na jej twarzy, więc nie było źle.

Mama Martyny zrobiła naleśniki, ale musiała nas zostawić, gdyż wychodziła do pracy. Po chwili do stołu dosiadł się Adam. Widać było, że Martyna nie była z tego faktu zadowolona.

– Fajna pobudka? – zapytał Adam siostry.

– Czyli był to twój pomysł, tak? – warknęła.

– Można powiedzieć, że to był nasz wspólny pomysł – mrugnął do mnie Adam.

Martyna tylko przewróciła oczami i dalej jedliśmy w ciszy.

Do 14 jeszcze siedziałam u Martyny, dopóki tata nie napisał, żebym wracała.

– To co, następne nocowanie u ciebie? – zapytała Martyna, żegnając mnie w przedpokoju.

– Tak jasne, kiedy chcesz – powiedziałam z uśmiechem.

Byłam w drodze na przystanek. Wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się za siebie.
Adam?!

– Uff dobrze, że jeszcze cię dogoniłem – powiedział zdyszany.

– Coś się stało?

– Nie, ale mam prośbę, pomożesz mi?

– Zależy...

– Chodzi o to, że za tydzień Martyna ma urodziny i chce zrobić jej niespodziankę. Mam wybrany prezent i chciałem zrobić dla niej tort, tylko że ja nie umiem piec...

– I chcesz, żebym ja go zrobiła?

– Tak...

– Ale wiesz, że możesz kupić w cukierni czy coś.

– No tak, ale z mojego doświadczenia wiem, że nie są dobre... a wręcz ohydne... więc jak, pomożesz?

– Jasne, że ci pomogę. Widać, że naprawdę chcesz się z nią pogodzić.

– Dziękuję! – krzyknął i co mnie zdziwiło: przytulił.

Całą drogę do domu miałam głowę zawaloną wieloma myślami:
-Co jej kupić?
-Jaki tort upiec?
-Czy mogę komuś powiedzieć czy lepiej siedzieć cicho?
-I muszę się zachowywać jakby nic się nie działo.

Prościzna.

*Tydzień później*
1 luty

Oczami Martyny.

Zajebiście! Najgorszy dzień w moim życiu... moje urodziny. Nie chodzi o to, że jetem coraz starsza czy coś, tylko jest już po szesnastej i nikt nie złożył mi życzeń. Ani bliźniacy, ani Nadia, ani Adam, ale po nim było się tego spodziewać. Każdego roku o nich zapomina. Natomiast reszta... nic... żadnej wiadomości. Kiedy do nich pisałam, oni odpowiadali jednym słowem... jestem na prawdę w złym humorze.

Nie chcę siedzieć tak bezczynnie, więc chwyciłam telefon.

Do Nadii: Chcesz się spotkać?

Od Nadii: Sorki, ale jestem zajęta. Ale zapytaj bliźniaków, może oni mają czas.

Do Nadii: Spk, tak zrobię.

Do Pawła: Hej macie czas się spotkać?

Od Pawła: Sorry młoda, ale rodzice kazali nam sprzątać i jesteśmy w trakcie. Zapytaj się Nadii.

Do Pawła: Też jest zajęta.

Od Pawła: Ooo... słuchaj nie przejmuj się, jutro gdzieś wszyscy pójdziemy.

Nic już nie odpisałam, bo już nie było po co. Rzuciłam telefon gdzieś w bok i padła na łóżko, chowając twarz w poduszki. Oni na prawdę zapomnieli...

Usłyszałam szmer otwieranych drzwi.

– Martyna? – usłyszałam głos Adama.

– Czego?

– Pani Wiśnicka, chce żebyś wyprowadziła jej psa.

Pani Wiśnicka to 65-letnia staruszka. Samotnie zamieszkuje swoje malutkie mieszkanie naprzeciwko nas, a jej jedynym towarzyszem jest pies.

– Nie chce mi się... – wyszeptałam do siebie, ale Adam też usłyszał.

– Obiecałaś jej, że jeśli będzie chora to będziesz wyprowadzać jej...

– Fajnie, że tylko o tym pamiętasz! – warknęłam.

Adam uniósł jedną brew do góry i wyszedł z pokoju.

Po chwili wstałam z łóżka, ubrałam się i wyszłam z mieszkania. Gdy zapukałam do drzwi sąsiadki, słychać było szczekanie psa. Weszłam do środka, gdzie przywitał się ze mną duży rottweiler. Oparł się przednimi łapami o mój brzuch, a ja próbowałam nie stracić równowagi przez jego ciężar.

– Jak się masz kolego?

Do przedpokoju weszła pani Wiśnicka.

– Witaj, kochana, przepraszam, że tak nagle, ale okropnie źle się czuję i jeszcze ten ból w krzyżu...

– Niech pani się nie martwi, chętnie wyjdę z Hektorem na spacer.

– Bardzo dziękuję. Nie siedźcie za długo, bo strasznie jest zimno.

– Oczywiście.

Pani Wiśnicka wróciła do salonu, gdzie głośno grał telewizor, a ja wzięłam smycz, przyczepiłam ją do obroży rottweilera i wyszliśmy.

Oczami Nadii.

Zapukałam do drzwi domu Martyny. Po chwili otworzyły się i pojawił się w nich Adam.

– Super, już jesteś. Daj mi to, a ty się rozbierz.

Wziął ode mnie tort zapakowany w plastikowe pudełko i torbę na zakupy, który trzymałam w rękach. Poszedł z nim do kuchni, a ja zdjęłam z siebie kurtkę, buty i również skierowałem się do kuchni.

– Nakryjesz do stołu? – zapytał, wkładając świeczki do tortu.

Jak powiedział tak zrobiłam.

Wzięłam talerze i widelce i zaczęłam rozmawiać na stole. Po chwili Adam odwrócił się z gotowym tortem i zmarszczył brwi.

– Czemu aż pięć nakryć? – zapytał.

Chciałam już mu odpowiedzieć, ale przerwał nam dzwonek do drzwi. Adam poszedł je otworzyć.

– A wy tu czego?

– To chyba oczywiste, przyszliśmy na urodziny naszej przyjaciółki – zobaczyłam Piotrka, wchodzącego do mieszkania, a za nim Paweł. Oboje mieli na sobie jeansy i błękitne koszule. Paweł trzymał w ręku podłużną torbę, prezent dla Martyny.

– Co, jak się...

– Ja im powiedziałam – przerwałam. – Oni są najlepszymi przyjaciółmi Martyny i powinni tu być.

Adam patrzył na blondynów spod przymrużonych powiek, ale gdy napotkał moje błagalne spojrzenie, westchnął i ustąpił.

– No dobra... im nas więcej tym weselej.

Wszystko było gotowe, musieliśmy tylko zaczekać na jubilatkę. Usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi. Staliśmy cicho i gdy Martyna zjawiła się w kuchni i zobaczyła tort, krzyknęliśmy:

– NIESPODZIANKA!

Martyna stanęła jak wryta. Zaczęliśmy śpiewać ,,sto lat", znaczy coś co przypominało śpiewanie. Gdy skończyłam Martyna rzuciła mi się na szyję.

– Myślałam, że zapomnieliście! Dziękuję!

– Nie mi dziękuję, tylko Adamowi – spojrzałam na bruneta- to on wszystko wymyślił.

– Z małą pomocą – dodał.

– Na prawdę?! – zdziwiła się czarnowłosa. – Ty, mój okropny, starszy brat?

– Tak, chciałem w ten sposób przeprosić cię za wszystko to co kiedyś ci zrobiłem... Zgoda?

– Zgoda – oznajmiła i przytuliła brata.

Ja, Piotrek i Paweł zaczęliśmy klaskać. Wreszcie zakopali topór wojenny.

Wkrótce Martyna zdmuchnęła świeczki z tortu i zasiedliśmy do stołu.

– Dziwny ten tort – powiedziała Martyna, jedząc pierwszy kęs.

– A co z nim nie tak? – zapytał Piotrek.

– Jest... dobry, jakby nie kupowany w sklepie...

- Brawo, Sherlocku, Nadia sama go zrobiła – powiedział Adam.

– O, to wiele wyjaśnia.

Tort tak wszystkim smakował, że zjedliśmy go prawie całego, ale musieliśmy zostawić po kawałku dla rodziców Maryny.

– To teraz czas na prezenty! – krzyknął Paweł zacierając ręce.

– Tak, najpierw mój. – Adam podał torebkę w złotym kolorze.

Martyna wyjęła z niego białe pudełko przepasane czerwoną wstążka. Martynie oczy otworzyły się szerzej. Paweł, który siedział obok niej, zakrztusił się sokiem jabłkowy, nie wierząc co przyjaciółka trzyma w rękach.

– Przecież to iPhone7! – ożywił się Paweł.

– Ale skąd miałeś na to pieniądze? – zapytała.

– Tajemnica. – uśmiechnął się Adam – podoba ci się?

– Tak, dzięki.

– Dobra, teraz mój otwórz – podałam jej prezent zapakowany w ozdobny papier.

Bez zbędnego przeciągania rozdarła opakowanie. W jej rękach znalazła się nasza fotografia w białej ramce, a krawędzie były ozdobione malutkimi diamencikami, a diamenty w czerwonym kolorze były ułożone w napis "Moja BFF". Zdjęcie zostało zrobione w parku, gdy było jeszcze ciepło, bo ja i Martyna byłyśmy w letnich ubraniach, a na głowie mieliśmy okulary przeciwsłoneczne i robiłyśmy śmieszne miny do obiektywu.

– Ooo... to jest śliczne! Dzięki, Nadia – chwyciła mnie w ramiona i mocno przytuliła.

– Mart... ja... tlenu – wydukałam, tracąc powietrze.

– Oj, sorry – wypuściła mnie.

– A teraz czas na ostatni prezent – oznajmił Piotrek, podając jej torebkę, z której wyciągnęła butelkę czerwonego wina.

– Chłopaki, to miłe, ale ja kończę piętnaście a nie osiemnaście lat.

– Nooo... bo TO JEST na twoją osiemnastkę, a im starsze wino tym lepsze – wyjaśnił Piotrek.

– Ale nie zdziwimy się jak zawartość butelki zniknie – dodał Paweł.

Wszyscy ryknęliśmy śmiechem.

– Dobra, ale weź ją dobrze ukryj, bo będziemy mieć niezły przypadł u rodziców – rzekł poważnie Adam.

Na zakończenie zagraliśmy w Monopoli, ale w środku gry okazało się, że Piotrek i Paweł oszukiwali i skończyło się na tym, że zaczęliśmy oglądać film, który leciał w telewizji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro