7. Louis

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział z dedykacją dla teskno. Bez jej jednego komentarza nigdy by nie powstał 🤯😍

Próbowałem po całym tym zamieszaniu odezwać się do Harrego. Jednak jego telefon uparcie milczał. Gdybym wiedział, że tak zareagują, nigdy w życiu nie zrobiłbym tego. Myślałem, że będzie zabawnie, że usłyszymy jakąś czerstwą historię, o tym jak Harry nie dał rady. A tak naprawdę chciałem się mylić. Głównie ze względu na Nialla, chciałem, żeby okazało się, że między nimi nigdy do niczego nie doszło. Zawsze byłem zdania, że przyjaźń damsko męska jest możliwa, tylko jeśli któreś z dwójki jest brzydkie albo homoseksualne. Chociaż to też nie wykluczało komplikacji. No ale, stało się. Z tym nie mogę wiele zrobić. Chwała jedynie opatrzności, że nie mieliśmy większej publiczności i wszystko zostało między nami. Szedłem przez milczące miasto i myślałem o wszystkich tych sytuacjach, w których wtopiłem. Chciałabym umieć myśleć o konsekwencjach, ale nie potrafię. Najpierw działam, potem myślę. Kiedy po raz kolejny usłyszałem pocztę głosową odpalającą się na telefonie przyjaciela, mogłem zrobić tylko jedno. Wybrałem jej numer... W końcu pojechali razem do domu. Wolałem nie myśleć, o tym, co powinienem zrobić, jeśli okaże się, że ona odbierze, a on będzie obok niej. W końcu zbliża się świt i jakoś ciężko mi uwierzyć, że przez te wszystkie godziny jedynie rozmawiali... Przecież w bierki nie grali. Policzyłem do trzech i nacisnąłem zieloną słuchawkę. Odebrała po kilku sygnałach, a w słuchawce usłyszałem jej cichy i jakby zaspany głos.

-Czego chcesz Louis? Wiesz, która jest godzina? - potknąłem się o wystającą płytę chodnika i zakląłem pod nosem. Może jednak niepotrzebnie dzwoniłem? Znów nie pomyślałem, tylko zrobiłem.

-Hej, sorry za telefon o tak późnej porze, ale próbuję dodzwonić się do Harrego, a on nie odbiera - zaczynałem się plątać w tym, co chciałem powiedzieć, ona cierpliwie milczała, a może to nie cierpliwość, tylko złośliwość. - Pomyślałem, że może ty coś wiesz, bo w końcu wracaliście razem i Niall mówił, że mieszkasz po sąsiedzku...

-Nie Louis. Wróciliśmy razem, Harry poszedł do siebie. Pewnie śpi i ma rozładowany telefon... - odpowiedziała zupełnie neutralnym tonem, to mogło nie wróżyć niczego dobrego, z drugiej strony przynajmniej nie są razem.

-Pewnie tak... - potwierdziłem jej tezę.

-No to... - chyba chciała się rozłączyć.

-Poczekaj! Ori chciałem cię przeprosić. Wiem, że nie powinienem był o to pytać, że to nie moja sprawa. Po prostu taki już głupi jestem. - Westchnęła do słuchawki.

- Lou to nie jest rozmowa na teraz. Nie jesteś głupi, tylko wścibski. To dwie różne rzeczy. A teraz dobranoc.

Usłyszałem w słuchawce dźwięk przerwanego połączenia. Kopnąłem kamień na chodniku i ruszyłem przed siebie. Gdy wchodziłem do domu, starałem się zachowywać jak najciszej. Nie miało to jednak żadnego sensu, bo w kuchni panoszyła się już moja mama, najpewniej szykując się do kolejnego dyżuru w szpitalu. Podszedłem do niej od tyłu i wtuliłem się w nią. Była najsilniejszą i najcudowniejszą kobietą, jaką znałem.

-Dzień dobry i przepraszam. - Odwróciła się w moja stronę, wpatrując się swoimi ciepłymi i zmęczonymi oczami. Po chwili podała mi kubek z parującą herbatą.

-Jak zwykle Louis... Ja wiem, że młodość ma swoje prawa, ale wiesz dobrze, że potrzebuję twojej pomocy. Idę dziś na dyżur, ktoś musi zająć się babcią, a wiesz, jak wiele potrzebuje opieki.

-Wiem mamo. Idę do siebie wezmę prysznic i nim wyjdziesz, będę gotowy. Dam radę nie martw się tym-ruszyłem w kierunku schodów, by nie tracić czasu. W progu kuchni odwróciłem się jeszcze. - Dziękuję za herbatę, jest pyszna i wiem, że twoja.

Uśmiechnęła się ciepło i wróciła do przygotowywania sobie śniadania. Moja babcia jest cudowną kobietą, którą zniszczyła choroba. Kiedyś, jak moja mama, przypominała tytana, dziś jest jak zagubione dziecko. Przeraża mnie to, co starość potrafi z nami zrobić. Babcia wymaga opieki cały czas. Bywają takie dni, kiedy jest lepiej i pamięta więcej, są jednak takie, w których ledwo rozpoznaje nas. Są dni, kiedy jest zupełnie radosna i niemal normalna, ale są też takie, kiedy w nocy budzi się z krzykiem i łka jak niemowlę. Na co dzień przychodzi do niej opiekunka, by pomagać w opiece. Jednak weekendy staramy się spędzać z nią sami. Mama pracuje potwornie dużo, żeby zarobić na to wszystko. Ojciec jakoś się do tego wszystkie nie poczuwa. Jest marynarzem. Kiedy jest w domu, to trwa sielanka, jednak kiedy wypływa na połów, znika z naszego życia. Jedyny ślad po nim to pieniądze, jakie przesyła do domu. To znaczy te, których nie wyda w portowych knajpach na dziwki i alkohol... Już dawno nauczyłem się nie liczyć i nie tęsknić za nim. Odświeżony zajrzałem do pokoju babci, która już nie spała. Przysiadłem na skraju łóżka, gładząc jej siwe włosy i próbując odczytać, jaki dziś jest dzień. Na moje szczęście chyba ten lepszy, gdy odezwała się do mnie.

-Witaj kochanie, dziś ty zajmujesz się starą kobietą?

-Witaj babciu. Jaką tam starą, wiek to tylko liczby. Na co masz dziś ochotę na śniadanie?

Cały kolejny tydzień przeciekł mi przez palce. Opiekunka babci pochorowała się i stawaliśmy z mamą na rzęsach, żeby ogarnąć jej nieobecność. Towarzysko w tym czasie wypadłem poza nawias. Opuściłem całkiem sporo lekcji. Moi najbliżsi przyjaciele wiedzieli doskonale, o co chodzi i starali się pomóc, jak tylko potrafili. Ktoś odrobił za mnie pracę, ktoś rozwiązał test przez internet, ktoś zrobił dla mnie streszczenie, ktoś przyniósł notatki. O dziwo wśród tych wszystkich ludzi była też Ori, choć sądziłem, że po naszej ostatniej rozmowie, nie będzie skora do pomocy. Byłem im bardzo wdzięczny. Nie wiem, jakbym sobie bez nich poradził. W piątek w końcu wszystko wróciło do normy, opiekunka wróciła, a ja mogłem wrócić do szkoły normalnie. Gdyby nie jeden problem, mój samochód odmówił posłuszeństwa... Napisałem do Harrego, bo wiedziałem, że on zawsze jest spóźniony i nie musi wcale bardzo zbaczać z trasy, żeby mnie zabrać. W odpowiedzi dostałem wiadomość, która mnie zatkała.

Jasne, tylko ogarnę wielkiego ptaka Ori.

Co ma oznaczać wielki ptak Ori? Czy to dlatego ich pierwszy raz był tak wielkim sekretem? Bo ona ma ptaka? Czy to oznacza, że ta ładna brunetka tak naprawdę wcale nie jest dziewczyną? Ostatnio przygotowywałem się do testu z biologii i faktycznie było tam coś o, no jak to się nazywało... A pamiętam hermafrodyta. No, ale skoro to taka tajemnica, to czemu teraz się z tym wcale nie kryją? Boże, tydzień praktycznie poza szkołą, a ja kompletnie nie wiem, co się dzieje.

Kiedy wsiadałem do samochodu Harrego, oboje byli dziwnie milczący. Może Ori była zła, że Hazz mi powiedział. Może to jednak tajemnica? Miałem zamiar udawać, że wszystko jest po staremu. Przywitałem się i usiadłem na tylnym siedzeniu. Mimo swoich postanowień nie potrafiłem się opanować i co chwilę zerkałem na dziewczynę (czy aby na pewno?) w lusterku. Szok, chyba bym w życiu na to nie wpadł. Chyba zauważyła moja nieciekawą minę, bo zapytała.

-Czy ja jestem brudna i ten pajac mi nic nie powiedział?

-Nie skądże-trochę spanikowałem. - Po prostu nie mogę się nadziwić, jak piękniejesz z każdym dniem.

A przed oczami stanęła mi scena ich igraszek... Harry zabawiający się z ptakiem Ori. Aż przeszły mnie dreszcze. Chociaż to przecież nic złego. Wszyscy wiemy, że Liam też należy do tej drużyny. Mimo że oficjalnie nigdy tego nie potwierdził. Chyba faktycznie jestem wścibski. Obrazy z najbardziej perwersyjnych filmików przemykały przez moją głowę, powodując kolejne wzdrygnięcia. Nie mam nic przeciwko, ale nie chcę tego w mojej wyobraźni. Harry spojrzał na mnie pytająco.

-Nie przejmuj się, trochę mi chłodno, bo założyłem wilgotną koszulkę-skłamałem szybko. Nie odpowiedział, jedynie podkręcił ogrzewanie w samochodzie. Boże jak gorąco, chcę już stąd wysiąść. Nigdy więcej go nie poproszę o podwózkę. Pierdole, jutro biorę rower.

Unikałem wszystkich cały dzień. Poranne rewelacje wcale nie chciały się ułożyć w mojej głowie, a tym razem chciałem postąpić właściwie. Męczyłem się zatem okrutnie, czując, że nie mogę o tym z nikim porozmawiać. Unikanie kontaktu nie oznacza jednak, że nie przyglądałem się wszystkiemu z boku. Przez ten tydzień, wygląda na to, że wiele się zmieniło. Ori stała się w szkole bardzo popularna i lubiana. Masa ludzi zagadywała ja na korytarzu, a ona dla każdego miała ciepły uśmiech. W końcu dotarłem do lunchu. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie to godzina mojej zguby. Dotarłem na stołówkę jako jeden z ostatnich. Ku mojemu zdziwieniu, dziś przy stoliku byli już wszyscy. I mówiąc wszyscy, miałem na myśli również Pezz i Kelly. Nic nie wskazywało na to, żeby piekło miało się na moment rozstąpić. Może ja zapadłem w śpiączkę jak bohaterka Good bye Lenin i teraz oni udają, że minął tydzień, a w rzeczywistości minęło dużo więcej?

Podszedłem do stolika, ostrożnie obserwując roześmianych ludzi. Harry przytulał Kelly, która słuchała opowieści Pezz. Ori siedziała naprzeciwko i w znudzeniu zajadała sałatkę.

-Mówię wam, to było coś niesamowitego-ekscytowała się blondynka. - I mówię do niej, jeśli ten chłopak ci się podoba, masz motylki w brzuchu. Kręci ci się w głowie, kiedy go widzisz. Masz mdłości przed waszym spotkaniem. Robisz się czerwona jak burak, miękną ci kolana. Za każdym razem twoje serce bije jak oszalałe, robi ci się gorąca. Telepiesz się bez wyraźnego powodu, to musi być prawdziwa miłość!

-Albo udar słoneczny... - mruknęła Ori nadal bardziej zainteresowana swoją zieleniną. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, Kelly przybiła jej piątkę, a Edwards miała taką minę, że nawet zrobiło mi się jej trochę szkoda. Usiadłem przy stoliku i pomyślałem sobie, że w sumie niezależnie od tego, co Ori ma w majtkach, lubię ją. Mam tylko drobne obawy z powodu Nialla, który dziś jakoś markotnie opróżniał swoją tackę.
No i stało się coś nieoczekiwanego. Do naszego stolika podeszła ona. Eleanor Calder. Szkolna prymuska i moja miłość od zawsze.

-Tommilson, nie znów-usłyszałem jakby zza ściany jęk Liama-Ok, stracony. Znów ma spięcie w mózgu.

Zawsze tak było, kiedy pojawiała się obok. Zapomniałem, jak się nazywam, a ona. Nawet nie wiem, czy wiedziała o moim istnieniu. Tymczasem teraz obserwowałem, jak podchodzi, wita się buziakiem w policzek z Ori i Niallem i na nikim nie robi to żadnego wrażenia. Jakby wcale nie było tak, że od nie pamiętam sam, kiedy próbowałem zwrócić jej uwagę.

-Cześć Louis! Cześć wszystkim! - rzuciła doświetlając cały świat, swoim szerokim uśmiechem. Z wrażenia rozejrzałem się wokół siebie, czy przypadkiem nie ma tu żadnego innego Louisa. Prawo-nie ma. Lewo-nie ma. Może za mną? Też tylko łysa ściana. Mało nie podskoczyłem na krześle, kiedy dotarło do mnie, że to ja jestem tym Louisem. A Harry próbował ukryć swój chichot we włosach Kelly. Przez ściśnięte gardło udało mi się wydać skrzek, który nawet odrobinę zabrzmiał jak hej. Jednak kiedy już to zrobiłem, zdałem sobie sprawę, że El przysiadła obok Ori i Nialla i rozmawiają o czymś. Hazz nadal śmiał się, nieskutecznie próbując to ukryć, Zayn kręcił głową w niedowierzaniu, a Pezz siedziała z otwartą buzią. Chyba za dużo bodźców. Tylko Liam przysłuchiwał się rozmowie. Postanowiłem pójść w jego ślady. Bądź co bądź już pokazałem wszystkim, że przy niej tracę zdrowy rozsądek i trochę mnie zaniepokoiło, że tak świetnie dogaduje się z dziewczyną, która jakby nie patrzeć ma penisa.

-Nie jestem w stanie nic dziś zjeść, jeszcze czuję to wczorajsze sushi. Chyba nigdy tyle nie zjadłam-jeknęła kładąc się na stoliku.

-Ja też. Mam wrażenie, że te wszystkie ryby pływają w moim brzuchu - dodał blondyn, opierając głowę na dłoni.

-Jeżeli Horan mówi, że wczoraj najadł się tak, że dziś nadal nie jest głodny, to pora szykować się na armagedon-zaśmiała się Ori, otrzymując przy tym kuksańca w bok.
-A gdzie wczoraj byliście? - o najistotniejszą rzecz w końcu zapytała Kelly.

-Planowaliśmy organizację imprezy szkolnej z okazji Halloween i padł pomysł pójścia na noc sushi -zaczęła El. Oczywiście, że jest w komitecie organizującym każdą szkolną imprezę.

- To był zły pomysł... - wtrącił się Niall. Ej nie przerywaj jej dupku.

- Mi się podobało, chociaż dziś cierpię. Ale musimy to powtórzyć. Płacisz raz i jeszcze ile chcesz. Jak na próbę nakarmienia ciebie to najlepszy pomysł- spojrzała na Irlandczyka, ze złośliwym uśmieszkiem. Moje serce zaraz wyskoczy. Gdy odezwała się jeszcze raz.

-Ori co zakładasz na dzisiejsze przygotowania dekoracji?

-Zakładam jedynie, że nie idę. Przepraszam, ale muszę iść z Lolo do lekarza. -czy ona ma jeszcze dziecko? To już chyba lekka przesada...

-Ohh rozumiem. Ale to nic poważnego?

-Nie rutynowa wizyta-Ori spojrzała na mnie i przysięgam, że w jej oczach zobaczyłem coś, co nazywa się zemsta.

-Chciałabym w końcu poznać to cudne maleństwo -westchnęła rozmarzona Calder. Ja pierdolę, a Styles cały czas nam powtarzał, że jesteśmy dziwni, a sam ma przyjaciółkę-nastoletnią matkę z fiutem... To w ogóle możliwe?

-Ten maluch wcale nie jest taki mały -zaśmiał się Hazz-i w dodatku to okropny łobuz, ale nie można się w nim nie zakochać.

No, ale nic dziwnego on miał zawsze jakiegoś fioła na punkcie tych wrzeszczących paskud...

-Na pewno się poznacie. Może w weekend turniej scrabble u mnie? - Wszyscy potakiwali głową w zadowoleniu, to też tak zrobiłem. - Świetnie! El, ale nie zostawię cię na lodzie. Właśnie przed chwilą uzgodniliśmy z Louisem, że zajmie moje miejsce i ci pomoże. Prawda? -spojrzała na mnie i satysfakcja w jej minie aż biła po oczach. Spojrzałem na Ell.

-Na prawdę! Zrobisz to? Jesteś cudowny! Dziękuję. -wykrzykiwała uradowana. I co było robić. Po raz pierwszy, po raz drugi, po raz trzeci. Sprzedany pani z brązowymi oczami!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro