Rozdział 3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

—Mamo, wychodzę! — krzyknęłam podczas wsuwania adidasów na stopy.

Dziś musiałam wstać o wiele wcześniej, bo czekała mnie podróż do szkoły na własnych nogach, gdyż Irwina nie było w domu już od dwóch godzin. Miał do załatwienia jakieś sprawy w firmie. Mówił mi dokładnie, o co chodzi, ale totalnie nie rozumiem języka ekonomistów.

A ja niestety nie mam prawa jazdy, bo zrezygnowałam z jego dokończenia w połowie kursu. W Wakefield, gdy wracałam ze szkoły, widziałam, jak na pasach potrącono człowieka. Okazało się, że pieszy był pod wpływem alkoholu i w żadnym razie nie była to wina kierowcy. Jednak od tamtego czasu mam uraz i jakąś blokadę odnośnie do samodzielnego prowadzenia samochodu.

— Miłego dnia — doszedł do mnie z kuchni głos matki.

Wychyliła się tylko na chwilę, żeby rzucić w moim kierunku duże jabłko. Mój refleks nie należy do najlepszych, więc tym samym naraziła na
zbicie okno znajdujące się za mną.

Schowałam jabłko do torby i byłam gotowa na kolejny dzień szkoły pełen wyzwań. Wyszłam z domu
z uśmiechem na ustach, który rozciągnął się jeszcze bardziej, gdy zobaczyłam blondwłosą dziewczynę.

— Tobie też! — odpowiedziałam i zamknęłam za sobą frontowe drzwi. — Ale musimy wstąpić do Starbucksa. Znowu nie zdążyłam wypić kawy rano i mam nadzieję, że tym razem Rose nie wejdzie mi w drogę. Szkoda mi kawy — zwróciłam się do Danielle.

Przywitałyśmy się i zaczęłyśmy iść w kierunku szkoły. Muszę przyznać, że Danielle jest naprawdę atrakcyjną dziewczyną.
Dziś postawiła na zakręcenie włosów na końcach, A na jej twarzy widniał mocniejszy makijaż niż wczoraj, co nie wyglądało źle, a wręcz przeciwnie. Na

pewno potrafi przyciągnąć spojrzenie wielu mężczyzn.

— Mnie też się przyda. Mało dziś spałam, bo zasnęłam o trzeciej.

— Boże, to co ty robiłaś tyle czasu?

— Oglądałam Dom z papieru.

Zaklaskałam radośnie, słysząc te złote słowa wypływające z jej ust. To, co powiedziała, dało początek naszej rozmowie na temat ulubionych aktorów z tego serialu. Na liście Danielle na pierwszym miejscu był Rio, bo jak to ona podsumowała: „Wygląda tak słodko i niewinnie,

że można by było go schrupać". Na kolejnych pozycjach byli Profesor i Moskwa. Gdy zaczęłam opowiadać o swojej liście i o tym, że u mnie

bezkonkurencyjnie jako pierwszy jest Denver, poruszyła znacząco brwiami, jakby chciała coś zasugerować.

— Wiesz, kto jest podobny do Denvera? Alan Braun. — Zaśmiałam się z jej słów, gdy próbowała udawać głos jakiejś wróżki z telewizji i w dodatku zaczęła wymachiwać rękoma, jakby była nawiedzona. —

Tak tylko mówię. Zobaczysz go na meczu, to sama się przekonasz.

— Jasne. Do Denvera na pewno mu bardzo daleko.

Upiłam kawę z kubka, rozglądając się po ludziach, którzy znajdowali się na zewnątrz budynku. A to w razie, gdyby zbliżała się do mnie jakaś osoba z zamiarem zabrania mi mojej jedynej dawki energii. W oddali zobaczyłam tę, pożal się Boże, Rose ze swoimi koleżankami. Dostrzegły mnie i Danielle, co oczywiście od razu zakomunikowały bez ogródek swojej przywódczyni czy jakkolwiek to nazwać. Przyglądała nam się dłuższą chwilę. Gdy spojrzałam na blondynkę stojącą obok mnie, zrozumiałam, dlaczego Rose próbowała nas zabić wzrokiem.

Danielle miała wyciągniętą rękę i pokazywała jej środkowy palec.

Zaśmiałam się razem z nią, widząc, jak ta wywłoka tupie nogą i odwraca się na pięcie do swoich poddanych.

— O której ten mecz? — zapytałam po wejściu do budynku.

Na korytarzu panował tak straszliwy hałas, że nie mogłam usłyszeć własnych myśli, a co dopiero tego, co mówiła do mnie Danielle. Nie miałam pojęcia, dlaczego oni tak wariują, i dziękowałam w duchu, że wciągnęła mnie za rękę do łazienki.

— Właściwie to zaraz się zaczyna, ale... mam jakieś opory przed spotkaniem się z Chrisem... — odezwała się zmieszana, pocierając mocno dłonie.

Nie do końca rozumiałam, o co może jej chodzić, ale w pewnym sensie się domyślałam dzięki tej sytuacji w samochodzie. Musiałam jej w końcu o tym powiedzieć...

— Wczoraj, jak wracaliśmy ze szkoły, wspomniał o jakiejś Kim... Widziałam, że nie najlepiej to przyjęłaś.

Naprawdę nie potrafiłam rozmawiać na takie tematy, ale chyba tym razem nawet dobrze ubrałam myśli w słowa...
No, przynajmniej się starałam...

— W sumie to nie wiem, dlaczego tak zareagowałam...

Patrzyła na swoje lustrzane odbicie i widziałam, że próbuje poukładać myśli, jakby bała się, że zaraz łzy zaczną niepotrzebnie płynąć spod powiek.

— Od pewnego czasu czuję się przy nim inaczej, jakoś tak... lepiej po prostu...

Uśmiechnęłam się, słysząc to wyznanie, i przybiłam sobie piątkę w głowie z tego powodu, że moja teoria okazała się prawdziwa.

— Zakochałaś się — bardziej stwierdziłam, niż zapytałam, bo odpowiedź była wręcz banalnie prosta.

Z Danielle teraz można było wyczytać wszystko jak z otwartej księgi. Popatrzyła na mnie niepewnie

i chyba właśnie do niej dotarło, co powiedziałam.

— Ale to mój przyjaciel... Nie mogę mu tak po prostu powiedzieć, że się w nim zakochałam. To by było głupie.

— To daj sobie trochę czasu. W końcu mu powiesz, ja już tego dopilnuję. — Puściłam jej oczko, na co delikatnie się uśmiechnęła. — A teraz chodźmy już na mecz. Chcę zobaczyć tego Denvera na własne oczy. — Zaśmiałyśmy się krótko i wyszłyśmy na korytarz, gdzie o dziwo były pustki. — Czekaj. Będziemy mieć to usprawiedliwione?

— Ta, jasne. Jeszcze nam A wpiszą za nieobecność.

Posłałam jej pełne zażenowania spojrzenie i ruszyłyśmy w kierunku sali gimnastycznej, która okazała się monstrualnych rozmiarów. Już wiem, dlaczego na korytarzach była teraz taka cisza. Wszyscy przenieśli się na trybuny, tak że chyba co najmniej połowa uczniów była teraz w tym ogromnym pomieszczeniu. Na boisku znajdowała się bodajże drużyna przeciwników, bo stali przy maskotce kota, a Danielle powiedziała, że nasza drużyna jest dopingowana przez cheerleaderki, na których czele stał nie kto inny niż...

Tak, Rose...

Zajęłyśmy miejsca jak najwyżej, by widzieć wszystko w całej okazałości. Nie za bardzo znałam zasady gry w koszykówkę, ale wystarczało mi to, że grają w nią całkiem przystojni chłopacy. Czyli jest na co popatrzeć, nawet jeśli nie ma się pojęcia, o co w tym sporcie chodzi.

— O Boże, jakie pośmiewisko.

Danielle przyłożyła dłoń do ust, żeby się tylko nie zaśmiać. Podniosłam wzrok, odciągając się od Instagrama, i już doskonale wiedziałam, o co jej chodziło. No środek boiska właśnie wbiegły cheerleaderki z naszej szkoły w bardzo krótkich niebieskich topach i spódniczkach takiego samego koloru. W dłoniach trzymały pompony. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy zaczęła lecieć głośno muzyka z wielkiego głośnika.

Patrzyłam zmieszana na Danielle, podczas gdy cheerleaderki zaczęły wymachiwać tyłkami na każdy możliwy sposób, a wszyscy faceci znajdujący się na trybunach zaczęli głośno gwizdać i klaskać, jakby było czym się zachwycać.

Po chwili wbiegła na boisko nasza drużyna. Od razu zauważyłam Chrisa. Był drugi, zaraz za jakimś chłopakiem, i po chwili do mnie dotarło, że moja koleżanka miała stuprocentową rację. Każdy z zawodników miał na plecach nazwisko. Już wiedziałam, że przystojny brunet, który jest kapitanem, nazywa się Braun.

Alan Braun. Pieprzony Denver tylko w jeszcze przystojniejszej wersji, co chyba było niemożliwe.

Cholera jasna, właśnie odebrało mi dech w piersiach.

— Mówiłam — wyszeptała mi na ucho Danielle, pewna siebie, a ja nie potrafiłam odwrócić wzroku od kapitana drużyny. W dodatku uśmiechał się tak ładnie, gdy rozmawiał z Chrisem...

Po chwili nasz kolega odnalazł nas wzrokiem w tłumie, co było wręcz nieprawdopodobne przy takiej liczbie uczniów. Danielle wiedziała doskonale, gdzie usiąść. Pomachałyśmy w jego kierunku, co odwzajemnił z szerokim uśmiechem, a po chwili wzrok osoby stojącej obok niego również spoczął na nas.

Miałam nogi jak z waty, a po kręgosłupie przebiegł mnie nagły dreszcz, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Moja ślina zmieniła się w ogromną kulę, której nie mogłam za Chiny przełknąć.

Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje, ale podobało mi się to. Alan wyszeptał Chrisowi coś na ucho i już po chwili wzrok tej dwójki spoczął na mnie.

Matko Boska, ratuj.

— Co oni tam kombinują...

Zamrugałam kilkukrotnie, po czym przeniosłam wzrok na blondynkę, choć niechętnie, bo mogłabym stracić przytomność od braku tlenu.

— I niby do Denvera mu daleko. — Zaśmiała się, patrząc na mnie jak na wariatkę. Pokazała mi moje odbicie na telefonie i już wiedziałam, o co jej chodzi.

Od kiedy, kurwa, pojawiają mi się rumieńce na widok jakiegośchłopaka?

— No nie śmiej się, miałaś rację. Jest naprawdę niezły.

Powróciłam wzrokiem na boisko, na którym już zaczęła się rozgrywka. Alan razem z Chrisem bardzo dobrze ze sobą współpracowali, co skutkowało oczywiście punktami dla naszej drużyny. Razem z Danielle zaczęłyśmy się ekscytować jak szalone, gdy Chris rzucał celnie piłką do kosza. Trener wykrzykiwał coś niezrozumiałego w ich kierunku i razem z dziewczyną głowiłyśmy się, co to może oznaczać. Dopiero pod koniec meczu, gdy wykrzyknął: „Ustawienie 2, 2, 1", zrozumiałyśmy, że chodzi o pozycje, jakie mają zająć zawodnicy.

To nie mógł szybciej tego powiedzieć?

Mecz dobiegał końca, zostały dosłownie ostatnie sekundy, a na tablicy wyników widniało 23 do 23. Przy piłce był kapitan naszej drużyny. Wszyscy wlepili w niego wzrok, zaczęło się odliczanie od dziesięciu, a chłopak nagle zdecydował się na rzut z całkiem sporej odległości.

W sali rozległ się krzyk trenera: „Braun, nie!". Gdy piłka leciała w kierunku kosza, zapanowała grobowa cisza.

Trzy, dwa...

Uczniowie i trener wiwatowali. Mecz zakończył się wynikiem 26 do 23, a Alan Braun stał się gwiazdą tego spotkania. Koledzy z drużyny

podnieśli go i zaczęli radośnie podrzucać.

Popatrzyłam na Danielle, która klaskała i głośno gwizdała.

Czy tylko ja nie potrafię gwizdać?

— Chodź, idziemy do Chrisa.

Złapała mnie za rękę i zaczęłyśmy przeciskać się przez tłum ludzi wykrzykujących nazwisko Alana. Drużyny po podziękowaniu sobie za mecz oddaliły się do swoich szatni.

— Jeszcze musi się wykąpać, czyli trochę sobie poczekamy. Ale przyznaj... Wpadł ci w oko ten dupek.

— Co? Nie! Skąd taki pomysł w ogóle?

Zmarszczyłam brwi zniesmaczona i już po chwili zaczęłam się głupkowato śmiać. To nie tak, że wpadł mi w oko, po prostu... Ma w sobie coś takiego, czego nie potrafię opisać słowami. Może chodzi o hipnotyzujące, błękitne tęczówki albo ten uroczy uśmiech?

Sama nie wiem.

— Jest taka tradycja, że jak nasza szkoła wygra mecz, to ten, kto zdobył najwięcej punktów, robi imprezę na zakończenie tygodnia. Wiesz, co to znaczy?

— To pewnie znaczy, że Alan robi imprezę? — zapytałam, na co ona stuknęła mnie w tył głowy, jakby chciała wybić głupotę. Auć. — No co?

— To znaczy, że musimy na niej być.

Skrzywiłam się zniesmaczona i odsunęłam się od niej na krok. Nie byłam pozytywnie nastawiona do tego pomysłu. Wręcz przeciwnie, wydawał mi się tragiczny pod każdym względem. Zaczęłam kręcić

głową na boki, żeby tylko nie patrzeć na jej zadziorny uśmiech, który oznaczał, że nie przyjmuje odmowy.

— Ale ja nigdy nie byłam na takiej imprezie — powiedziałam, kładąc nacisk na ostatni wyraz. — Jedyne, co piłam w życiu, to piwo. To jest bardzo zły pomysł.

— Hej, babeczki. Jestem gotowy.

Z szatni wyłonił się Chris z torbą przerzuconą przez ramię. Na końcówkach jego włosów widniały kropelki wody, co świadczyło o tym, że wyszedł świeżo spod prysznica. Wyglądał uroczo w takim stanie, a czerwone rumieńce wywołane wysiłkiem fizycznym dodawały mu dziecięcego uroku.

Danielle mierzyła go dość długo przenikliwym spojrzeniem, dopóki nie przyciągnął jej do swojej klatki piersiowej. Wyglądali naprawdę słodko w tej chwili. Dziewczyna zacisnęła dłonie mocno na jego koszulce, jakby bała się, że za chwilę zniknie. Chris spojrzał na mnie radośnie, po czym wyciągnął dłoń w moim kierunku. Myślałam, że chciał mi po prostu podać rękę w ramach przywitania. I w ten oto sposób

tkwiłam z nimi w uścisku.

— Alan o ciebie pytał. Kazał mi przekazać, że...

— Cześć, kochanie.

Chłopak automatycznie wypuścił nas z objęć, jak tylko usłyszał lekko piskliwy głos należący do dziewczyny stojącej za naszymi plecami. Spojrzałam wymownie na blondynkę, żeby zmieniła morderczy sposób patrzenia na ten bardziej łagodny. Odwróciłyśmy się równocześnie, napotykając rudowłosą dziewczynę na swojej drodze.

Jak mniemałam, to właśnie była Kim.

— Hej — powiedział, ciepło się uśmiechając.

Nagle stało się coś, czego chyba nawet Chris się nie spodziewał. Podeszła do niego pewnym siebie krokiem i pocałowała namiętnie jego usta, jakby chciała pokazać, że chłopak należy wyłącznie do niej. Nawet mnie zrobiło się niedobrze, gdy zobaczyłam, że wpycha mu język do gardła, a co dopiero miała powiedzieć Danielle...

A tak właściwie to gdzie ona jest?

Rozejrzałam się spanikowana, bo stałam jak czubek obok niemalże pożerającej się pary. Zawodnicy zaczęli opuszczać swoją szatnię, wciąż o czymś głośno rozmawiając, więc stwierdziłam, że czas się ulotnić, zanim wyjdzie z niej ulepszona wersja Denvera. Nie jestem gotowa na rozmowę z nim, jak na razie.

Mimo wszystko bardzo chciałam wiedzieć, co miał mi do przekazania Chris...
Zwykła ludzka ciekawość...

Machnęłam głową w jego kierunku na pożegnanie i ruszyłam w celu odnalezienia dziewczyny,

która chyba jest ninją.

* * *

— Och, Adele! Dziękuję, jesteś najlepsza! - powiedziała Danielle z pełną buzią, przeżuwając w ekstremalnie szybkim tempie Big Maca, którego dla niej zamówiłam na otarcie łez.

Szukałam jej ponad pół godziny po całym budynku, starając się unikać nauczycieli krążących po korytarzach. Przeszukałam każdą łazienkę, każdy zakamarek, dosłownie wszystko, po czym napisałam do niej wiadomość: „Zgubiłaś się? Czekam na dworze". Właśnie doszłam do wniosku, że to ona jest mi winna jedzenie, a nie ja jej.

I powinnam dostać co najmniej dwa powiększone zestawy...

— Fajnie, że pojawiłaś się w tej szkole. Gdyby nie ty, byłabym sama jak palec.

Patrzyłam na nią zdegustowana, jak mówi z pełną buzią, zajadając się burgerem. Nie mogłam uwierzyć, że jedzenie potrafi dać jej taką dawkę szczęścia. Jeszcze zanim tu weszłyśmy, zapewniała mnie, że

kiedyś wydłubie paznokciami oczy Kim i specjalnie powie swojej kosmetyczce, że ma zrobić jej ostre zakończenia, żeby było łatwiej.

Cholerna psychopatka.

— No wiesz, w końcu dziś jest dzień dobroci dla zwierząt, to...

Nie dała mi szansy dokończyć. Wyraz jej twarzy diametralnie się zmienił — z łagodnej, miłej nastolatki w seryjnego mordercę.

Może ona tak jak Christian Grey też ma pięćdziesiąt twarzy, tylko niekoniecznie tych dobrych.

Przez myśl mi przemknęło, że planuje jednak przetestować swoje paznokcie na moich oczach, zanim zrobi krzywdę Kim...

— Masz okres?

— Skąd wiedziałaś?

Starłam teatralnie pot, bo szczerze się obawiałam, że to prawdziwa twarz Danielle, a okazało się, że to tylko maska zatytułowana „Krwawię, nie zbliżaj się, chyba że chcesz zginąć".

— Serio, dzięki, że jesteś teraz ze mną. Drugi dzień znajomości, a ja się czuję, jakbym znała cię od wieków. Dlaczego tak naprawdę się przeniosłaś?

Westchnęłam ciężko, bo naprawdę niechętnie mówiłam o tym komukolwiek. Jednak ona wyznała mi swoje uczucia do Chrisa, więc chyba mogę jej zaufać.

— Źle radziłam sobie w kontaktach z innymi.

Wspomnienia dawnej szkoły potrafiły zmyć uśmiech z mojej twarzy tak szybko, jak się pojawiał. Niczego innego nie żałuję tak jak tego, że uczęszczałam do tej przeklętej szkoły.

— Fałszywi znajomi i tak dalej. Szkoda o tym mówić... — Machnęłam lekceważąco ręką, po czym złapałam za waniliowego szejka.

Żaden smak nie jest tak wyśmienity jak właśnie ten, mogłabym się od niego uzależnić.

Danielle patrzyła na mnie podejrzliwie, jakby chciała się doszukać drugiego dna w tej sprawie, niczym jakiś detektyw.

— A może cię wywalili? Za jakiś gorący romans z nauczycielem!

— Tak byś ty zrobiła, a uwierz mi, że nauczyciel matematyki był całkiem niezły.

Zaśmiałam się, a ona zaczęła zawijać długie blond włosy na palec i przygryzła dolną wargę, jakby chciała mnie uwieść.

— Nie rób takiej miny, błagam. Może na Chrisa by zadziałało, ale nie na mnie, przykro mi.

Puściła oczko, spoglądając za moje plecy. Odstawiłam kubek na bok, by się obrócić i zobaczyć, o co jej chodzi.

Omal nie zamarłam.

Próg McDonalda przekraczał właśnie szeroko uśmiechnięty Chris wraz z chłopakiem, który siedział przede mną na matematyce.
Jednak to nie przez nich mój oddech przyspieszył kilkukrotnie, a serce zaczęło bić jak oszalałe.

Za nimi szedł pieprzony Alan Braun we własnej osobie.

I wyglądał cholernie dobrze.




Trzy poprawione rozdziały pozostawiam do Waszej oceny i liczę na to, że zachęcą Was do kupna 27 kwietnia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro