Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwóch mężczyzn stało na zewnątrz budynku dworca kolejowego. Jeden,ubrany w czarny płaszcz, kamizelkę kuloodporną, wojskowe spodnie i ciężkie, skórzane buty, nazywał się Gabriel Kenaev i był Egzekutorem, tropiącym i zabijającym magicznych szpiegów na ziemiach technosów. Drugi z nich, Vincent Rosedale, był starszym brodaczem, którego twarz skryta była pod kapturem. Gabriel nie wiedział kim on jest, ale przed chwilą właśnie ten odziany w czerwony płaszcz jegomość zadał mu dość dziwne pytanie. Z pozoru proste, odnosiło się do starej i zapomnianej już legendy, którą to opowiadało się dzieciom, aby wierzyły w siebie. Egzekutor odezwał się, odpowiadając na pytanie:

- Masz na myśli tą starą bajkę?

- Nie lubię, gdy nazywa się to bajką.

- To stara legenda, nie ma w niej nic prawdziwego, a co do pytania. Masz szczęście, czytałem ją. Ale tylko raz i dawno.

- To się świetnie składa.

- Czemu?

- Więc wiesz kim był i co chciał zrobić.

Gabriel wysilił pamięć. Czytał dawno temu tą bajkę i nawet mu się podobała, ale potem jedyne co o niej słyszał to to, że jest starą legendą i to tylko od nielicznych. Zapamiętał więc, że jest to historia zapomniana przez społeczeństwo i nigdy do niej nie wracał.

- Chciał zbawić świat.

- W jaki sposób?

- Tego nie wiem, albo nie pamiętam.

- Co jest obecnie największym problemem?

- W zasadzie społeczeństwo nie ma problemów, mamy stabilną władzę, większość ma pracę, na pieniądze nie ma też co narzekać.

- Ech... nie o to mi chodziło. Może inaczej. Co jest największym problemem w tym, aby ludzkość się rozwijała?

- Magowie - odpowiedział automatycznie Gabriel.

- Głupia odpowiedź, tak samo jak wszystkie inne, których byś mi udzielił. Prawidłowa odpowiedź to wojna.

- Nie ma co narzekać, w zasadzie walczy tylko wojsko, społeczeństwu bez różnicy czy wojna jest, czy nie.

- Uwierz mi, że jest różnica, ale obecne społeczeństwo nie jest w stanie jej dostrzec. Co gdybym ci powiedział, że gdyby zakończyć wojnę, ludzkości żyłoby się znacznie lepiej?

- Na tym miało polegać zbawienie świata? Nie bardzo rozumiem sens. Po co mnie śledziłeś i szukałeś?

- Ani magowie, ani technosi nie zakończą wojny. Do tego zadania został stworzony ktoś inny. Ktoś, kim ja jestem, i ktoś, kim ty możesz się stać. Dlatego Cię wybrałem. Masz niesamowity talent i umiejętności, no i znasz zasady funkcjonowania magii. Mogę Cię nauczyć.

- Nauczyć czego?

- Zaklęć, korzystania z otoczenia, natury magii i wszelkich innych z magią związanych rzeczy.

Gabriel nieco się oburzył, co pokazał przez zmianę tonu głosu i przyjęcie dość ciekawej pozycji.

- Ja miałbym zostać magiem? Miałbym się stać tym co poprzysiągłem zniszczyć?

- Nie. Miałbyś się stać jedną z osób, które poprzysiągły zbawić świat. Następcą Ezeula, następcą Lucyfera, Niosącego światło.

- Mam rozumieć, że ty nim jesteś? Tym następcą.

- Oczywiście.

- I mógłbyś nauczyć mnie magii?

- Na to liczę.

Gabriel ugiął kolana i sięgnął po strzelbę. Lufę wycelował w Vincenta. Padł strzał. Rosedale zdołał uskoczyć, ale musiał przy tym przerwać rzucone zaklęcie. Ludzie w mgnieniu oka spojrzeli na mężczyzn. Jakaś kobieta niemal wpadła na jednego z nich. Vincent nie zważając na zdziwionych ludzi zaczął biec, przepychając się przez tłum. Gabriel wycelował broń dokładnie w uciekiniera i pociągnął za spust. Gdy tylko rozległ się huk wystrzału, Vincent odskoczył w bok, unikając lecącego w jego kierunku śrutu. Egzekutor odłożył bezużyteczną na takich dystansach strzelbę, chwycił za pistolet i zaczął pościg. W biegu posyłał kule w kierunku Vincenta, ale ten zręcznie ich unikał. Po kilku minutach biegu, obaj mężczyźni znaleźli się w jednym z starych, opuszczonych magazynów niedaleko torów. W środku była masa starych, pokrytych rdzą stalowych kontenerów. Gabriel zwolnił, chwycił pistolet w obie ręce i zaczął się rozglądać. Doskonale wiedział że tego typu magazyny są idealnym dla Maga miejscem do przeprowadzenia zasadzki. Przez chwilę w jego głowie pojawiła się myśl, by wyjąć zdobyty niedawno miecz, ale nie zrobił tego. W tej walce wolał unikać zwarcia, nie wiedząc do czego zdolny jest przeciwnik. Po postawieniu mniej niż dwudziestu kroków, gdy usłyszał wykrzykiwane zaklęcie, a chwilę później jednej z kontenerów. Egzekutor skoczył do przodu, unikając lecącej masy stali, ale kilka sekund później kolejna leciała w jego stronę. Gabriel zaklął głośno kilka razy, unikając lecącego w jego kierunku złomu. Na jego nieszczęście, ostatni pocisk trafił go w prawą rękę, łamiąc ją w kilku miejscach i przewracając Egzekutora. Padło kolejne głośne przekleństwo, a chwilę później rozległ się huk przypadkowego wystrzału. Pocisk zrykoszetował kilka razy, trafiając Vincenta w udo. Teraz on pochwalił się swoją elokwencją, kląć jak szewc. Słysząc to Gabriel uśmiechnął się, a następnie, oszczędzając prawą rękę, podniósł się. Schował pistolet do kabury, przez chwilę szukał czegoś w kieszeniach płaszcza, a po kilku sekundach wyjął niewielką strzykawkę z fioletowym płynem. Był to środek regenerujący, umożliwiający zrośnięcie złamanej kończyny. Rozwiązanie, niestety, tymczasowe, gdyż taka kość była kilkukrotnie bardziej podatna na uszkodzenia, ale mogła przynajmniej spokojnie pełnić swoją funkcję bez sprawiania bólu. Gabriel za pomocą​ zębów pozbył się gumowej osłonki z igły, a następnie wbił ją sobie w prawy bark, wstrzykując całą zawartość. Po kilku sekundach dziwne zimno rozlało się wokół miejsca ukłucia, niwelując ból. Egzekutor ruszył kilka razy całą kończyną, sprawdzając czy substancja zadziałała, po czym sięgnął obiema dłońmi na tył płaszcza dobywając ciekawych broni. Były to dwa rewolwery z ostrzami zamontowanymi pod lufami. Występowało jeszcze jedno połączenie, pod chwytem broni, częściowo zabezpieczając przed wytrąceniem broni z rąk użytkownika. Gabriel uśmiechnął się, czując znajomy ciężar. Dawno nie używał tej broni, większość spraw rozwiązywał celnymi dawkami śrutu. Wprawdzie oba rewolwery miały najmniejszą moc obalającą z całego​ arsenału Egzekutora, ale to je dostał jako swoją pierwszą broń, miał do nich pewien sentyment. Przejechał ostrzami o pobliski złom, wydając niezbyt przyjemny dla ucha, zgrzytliwy dźwięk. Gabriel zaczął iść przed siebie, do miejsca, gdzie powinien być ranny Vincent. Jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy zamiast uszkodzonego przeciwnika, zobaczył tylko niewielką plamę krwi. Na chwilę stracił czujność, przez co dał się zajść od pleców. Atak był przeprowadzony bez najmniejszego hałasu, ale Egzekutor i tak go usłyszał. W ułamku sekundy odwrócił się i bronią w lewej ręce zbił lecący w jego kierunku miecz. Vincent z rozpędu wpadł na Gabriela, wracając go z równowagi, ale przy okazji samemu ją tracąc. Obaj uderzyli w ziemię, podnosząc tym samym całkiem sporą chmurę kurzu. Egzekutor zrzucił z siebie przeciwnika, a następnie odszedł parę kroków, dając mu miejsce do wstania. Ten wykorzystał to i przyjął postawę bojową. W prawej ręce trzymał miecz pneumatyczny z wydłużoną rękojeścią, w lewej jakiś kij z dużym czerwonym kamieniem na końcu. Gabrielowi druga broń wydała się dziwnie znajoma. Po chwili skojarzył fakty. Vincent podczas ich rozmowy miał przy sobie laskę. Najwidoczniej tam znajdował się jego katalizator oraz pneumatyczne ostrze. Nie było ono jakoś wyjątkowe, zwykła matowa stal. Egzekutor skinął głową, dając znak do rozpoczęcia pojedynku. Nie czekał na odpowiedź przeciwnika, od razu doskoczył do niego, wyprowadzając kilka szybkich ataków. Zwykły człowiek miałby spory problem z zablokowaniem przynajmniej jednego z nich, tymczasem Vincent sparował wszystkie ciosy. Gabriel znowu się zdziwił​, ale tym razem nie dał tego po sobie poznać. Kontynuował atakowanie, tym razem nie po to by zranić przeciwnika, ale by go wybadać, poznać. Oddał nawet inicjatywę, umożliwiając Vincentowi kontratakować. Ten doskonale zdawał sobie sprawę że Egzekutor nie walczy z pełnią sił. Obaj mężczyźni wymieniali ciosy przez kilka minut, starając się znaleźć luki zasłonie przeciwnika. W końcu Gabriel postanowił zaryzykować i przenieść walkę na inny poziom. Wyprowadził kilka szerokich ataków, a potem kopniakiem z półobrotu posłał miecz Vincenta na kupę leżącego niedaleko złomu, a jego samego przewracając, Egzekutor cofnął się o kilka kroków i schował swoją broń do pochew z tyłu pasa. Spojrzał na zaskoczonego przeciwnika, a następnie powiedział:

- Załatwmy to jak mężczyźni, pięściami.

Vincent w odpowiedzi skinął głową, wstał i podniósł ręce do gardy. Gabriel uczynił podobnie, a na dodatek ugiął kolana. Obaj wiedzieli, że taryfa ulgowa i czas, gdy mogli popełniać błędy, już się skończył. Mężczyźni już mieli zacząć walkę, gdy dobiegł ich zniekształcony przez megafon głos:

- Ludzi znajdujących się w magazynie prosi się o natychmiastowe opuszczenie budynku z uniesionymi rękoma. Jeśli w przeciągu pięciu minut nikogo nie ujrzymy, do środka wkroczy grupa uderzeniowa.

Egzekutor, mimo zniekształceń, rozpoznał w mówiącym brzuchatego oficera policji, który dowodził kordonem otaczającym kryjówkę Maga zabitego jakiś czas temu. Gabriel znowu pochwalił się elokwencją, tymczasem Vincent namierzył swój miecz i udał się w jego kierunku. Nim po niego sięgnął, sypnął w kierunku Egzekutora jakimś ciemnym proszkiem. Ten odruchowo cofnął się, dając tym samym czas, który jego przeciwnik wykorzystał, by zabrać broń i rozpocząć ucieczkę. Gabriel miotał kurwami na prawo i lewo, szukając uniwersalnego komunikatora. Nadawał on na wszystkich częstotliwościach używanych przez policję w dowolnym mieście Technosów. Włączył go i nadal komunikat:

- Tu Egzekutor Kenaev. Gonię śmiertelnie niebezpiecznego... W sumie sam nawet nie wiem kogo, jest niebezpieczny, należy go złapać i przesłuchać, ale w razie potrzeby można go zabić. Przy okazji, ma na imię Vincent Rosedale. Sprawdźcie czy nie ma kogoś o tym nazwisku w bazie danych.

- Przyjęto. Udanych łowów Egzekutorze.

Gabriel odetchnął z ulgą, schował radio i udał się w pogoń. Nie musiał zbytnio szukać śladów, gdyż magazyn miał tylko dwa wyjścia, a obstawione najprawdopodobniej tylko jedno. Po chwili do uszu Egzekutora dobiegł głośny huk. Nawet dziecko wiedziało, że spowodowała go magia. Gabriel pobiegł w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Zobaczył tam rozwalone tylne drzwi magazynu, a za nimi leżących policjantów. Obok nich leżała wygięta blacha, będąca niegdyś wejściem do budynku. Egzekutor nie ujrzał żadnych rannych​, więc pobiegł dalej za Vincentem. Ten dotarł do kamienicy i zaczął wspinać się na jej ścianę. Gdy Gabriel go dogonił, ten był już na samej górze budowli. Wtedy Egzekutor wyjął kolejny przydatny gadżet, a mianowicie hak wspinaczkowy. Po rzucie postawił jedną nogę na ścianie, a drugą odbił się od podłoża, nadając pewien pęd, który ułatwił pierwsze kroki. Łapiąc się liny przeszedł całą wysokość budynku, po czym podciągnął się na dach. Widok, który tam zastał mocno go zaskoczył, a także lekko zirytował. Cała góra budynku była płaska, poza niewielkim zamkniętym włazem, który okazał się drzwiami na klatkę schodową prowadzącą do szczytu. Gabrielowi nie dane było pomyśleć, czy droga schodami byłaby szybsza, gdyż gdzieś na horyzoncie zamigotała mu sylwetka. Był to Vincent, który biegnąc, cały czas pokonywał przerwy między budynkami. Uciekał nie dlatego, że się bał. Wiedział, że mimo doświadczenia przeciwnika, nie miałby on szans z połączeniem magii i technologii. Jednak uciekał, gdyż nie chciał wpaść w ręce policji i Egzekutora. Wiedział, że jeśli go złapią, zostanie zmuszony do wyjaśnienia wszystkiego co wie o następcach, o przygotowaniach, którymi zajmował się od lat i o zbawieniu świata. Będzie musiał to porzucić i nie wracać, nawet jeśli udałoby się mu uciec później z aresztu czy innego więzienia. W tym samym czasie Gabriel wspiął się na pierwszą kamienicę. Wyjął czarny pistolet, wycelował i strzelił. Liczył bardziej na szczęście niż umiejętności, gdyż uciekinier był na granicy zasięgu broni. Kula minęła cel o centymetry, odłupując kawałek cegły z komina po jego prawej. Vincent, słysząc huk, przyspieszył tylko, nie siląc się na unikanie pocisków. Egzekutor, wiedząc o bezużyteczności pistoletu na takich dystansach, schował go do kabury i rzucił się w pogoń. Przeskakiwał między budynkami, powoli zmniejszając dystans. Nie próbował strzelać, nie widział w tym najmniejszego sensu, cel był zbyt szybki. Po kilku minutach dystans między mężczyznami zmniejszył się do szerokości jednej kamienicy. Wtedy Gabriel dobył rewolwerów, szykując się do obalenia przeciwnika. Vincentowi skończyły się kamienice po których mógł uciekać. Ostatnia była na brzegu rzeki. Zatrzymał się na krawędzi budynku, spojrzał w dół, odwrócił się i przygotował do walki. Przyjął postawę, a kryształ na broni w lewej ręce zaczął delikatnie błyszczeć. Egzekutor zatrzymał się, stanął pewniej na nogach i ustawił się, czekając na rozpoczęcie starcia. Stali tak obaj, czekając aż ten drugi zaatakuje. Po kilku arcy długich sekundach Vincent doskoczył do przeciwnika i uderzył, pałką z góry i mieczem od boku. Gabriel nie zamierzał blokować ataków, odskoczył, a następnie zaatakował, kopniakiem z półobrotu, a potem tnąc ostrzami. Pierwszego ciosu przeciwnik uniknął, pozostałe zablokował i przejął inicjatywę. Vincent wdał się w walkę, chcąc jeszcze raz sprawdzić Egzekutora. Przez jakiś czas wymieniali ataki. Gabriel atakował zarówno ostrzami jak i za pomocą nóg. Jego przeciwnik korzystał tylko z broni trzymanej w rękach. W trakcie walki Egzekutor przyjął uderzenie pałką prawe ramię. Syknął z bólu, gdyż jego osłabiona kość ponownie pękła. Nie przerwał jednak walki. Nagle rozległ się huk wystrzału, a w kominie obok walczących pojawiła się spora dziura. Vincent rzucił na nią okiem, a potem odwrócił się plecami do przeciwnika i skoczył do rzeki. Gabriel za późno zorientował się w zamiarach przeciwnika, ale zdążył pociągnąć za spusty rewolwerów. Dwa cylindryczne pociski trafiły uciekiniera w prawe udo i lewą dłoń. Rozległ się dźwięk uderzających o siebie metali. Przez chwilę dało się ujrzeć odbicie światła księżyca od stalowej protezy górnej kończyny, a potem Vincent wpadł do rzeki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro