glory

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Keith wspiął się powoli na maskę samochodu i ostrożnie, jakby bał się, że ten ruch jest zbyt pochopny, usiadł obok Shiro, opierając głowę na wyciągniętym w poprzek przedniej szyby ramieniu. Na tym ramieniu, które czuło i było żywe.

Shiro przymknął oczy i uśmiechnął się. To był upojny uśmiech, w końcu na zmianę podawali sobie tę butelkę od kilku już godzin. Choć może to nie była ta sama butelka w papierowej torbie co ta, którą wyjęli, kiedy zatrzymali się przy pasie startowym. Keith śmiał się co chwilę, kiedy na zmianę przypominali sobie jakąś część tej podróży i opowiadali ją sobie.

— A wtedy gdy prowadziłeś? — zaczął Shirogane.

— Zgubiłeś wtedy telefon. — Potwierdził Keith na myśl o tym, jak Shiro wyrzucił urządzenie przez okno samochodu.

— A ten dziwny bar, który znaleźliśmy? — Keith uniósł się nieco na łokciu i spojrzał na towarzysza.

Tak dawno nie byli tak rozluźnieni. W końcu zapomnieli o problemach. O bólu.

— Kiedy tańczyłeś na stole — powiedział, uśmiechając się figlarnie.

Keith odsunął palcem biały kosmyk włosów z czoła Shiro.

— W tej złotej kurtce — dodał mężczyzna.

Keith roześmiał się i ponownie ułożył w objęciach szarookiego.

— Była różowa.

W milczeniu obserwowali, jak kolejny podnoszący się w powietrze samolot mija ich głowy o setki posiekanych zachodem słońca chmur.

— Ukradłeś ten samochód — powiedział Keith.

Pamiętał, że Shiro zgarnął kluczyki z blatu w tamtym dziwnym barze.

— Pożyczyłem go. — Zaprzeczył Shiro.

Kolejny łyk z butelki. Może i pożyczył tego grata, nie pamiętał.

— Wskoczyłeś do jeziora w ubraniach. — Szept Kogane poniósł się gęsią skórką po obojczykach Shiro.

— To był czyiś basen! — wybuchnął śmiechem Takashi. — A ty miałeś wskoczyć do niego ze mną.

Keith przypomniał sobie, że nie wskoczył, tylko pokazali sobie wzajemnie środkowe palce. On z brzegu a Shiro z wody.

Roześmiali się razem. Nie wiedzieli tak naprawdę, ile kilometrów razem pokonali. Byli daleko od domu, ale nie tęsknili. Dom nie tęsknił za nimi. Mieli tu siebie, prawda?

— A co z tymi dwoma facetami, którzy chcieli się bić? — zapytał Shiro po chwili.

— Och, oni byli w porządku. Chcieli tylko zatańczyć.

Shiro sobie przypomniał, że był bardzo niezadowolony, że ubrany w złotą kurtkę Keith bawił się z nieznajomymi, a nie z nim. Teraz uważnie spojrzał na szatyna. Keith nie zauważył nic wtedy. Nic teraz.

— Wyzwałeś mnie, żebym przebiegł przez dom tego małżeństwa staruszków. — Kontynuował, drżąc.

Keith przeciągnął wtedy za sobą Shiro, gdy ten odmówił.

Ale chwila... coś jeszcze.

— A ten starzec miał broń!

Keith sobie przypomniał, że do nich mierzył.

— Co?! — Shiro zmarszczył brwi.

Nie pamiętał tego. Keith zaśmiał się, cały się trząsł. Zawartość butelki się kończyła.

— Nie chciałeś zatańczyć na tych zajęciach.

— O czym ty mówisz? Zupełnie cię zmiażdżyłem na parkiecie! — Shiro szturchnął Keitha.

Z uśmiechem teraz podrygiwali niezgrabnie na masce. Od śmiechu bolały ich policzki i brzuchy.

— Przespałeś wszystkie dobre kawałki — powiedział Shiro z melancholią w głosie, bo całą noc sam podśpiewywał.

Mógł wtedy długo patrzeć na twarz Keitha. Nieskalaną niepokojem i gniewem. Teraz gdy spojrzał na niego, również nie wyrażała negatywnego skutku przeszłych zdarzeń. Kolejny samolot wystartował.

— Dlaczego ukradłeś takie gówniane auto?

— To klasyk! — bronił rzęcha Shiro.

Coraz więcej wspomnień im się mieszało.

— Tamto dziwne niebo było pełne różów. — Wspomniał Keith.

— Ja pamiętam je całe żółte.

Shiro zmarszczył brwi.

— Pokonałem cię w wyścigu na kupę siana — powiedział.

— Jestem pewien, że nie.

Droczyli się, znowu śmiali.

— Za każdym razem opowiadasz to inaczej. — Pożalił się Shiro.

— Cóż. Moja wersja jest lepsza.

Odłożył pustą butelkę. Było mu zimno. Chciał się przytulić do Shiro, ale przecież Shiro nie było. Zniknął jeszcze zanim cokolwiek się zaczęło. Przecież to wiedział.

Ale ta wersja była lepsza. Tamta wersja przytula Keitha, całuje jego zmarznięte dłonie.

Kiedyś wszystko było możliwe.

Teraz musi złapać swój samolot, żeby go nie złapali.

W końcu wiele przeskrobał. On, sam, bez Shiro.

To przecież nic złego wciąż myśleć o nim. Raźniej było, śmielej mógł iść naprzód. Nie chciał zapominać, wolał tworzyć nowe wspomnienia.

Jego wersja była zdecydowanie lepsza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro