[Jeff The Killer]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Zaciągając się dymem z papierosa, siedział w zniszczonym, skórzanym fotelu, myśląc nad swoją przeszłością.

   - Nad czym tak myślisz? - Usłyszał za sobą kobiecy głos, choć tak naprawdę w pomieszczeniu nie było nikogo poza nim. - Jeffrey... - Szepnęła; czuł jak jej ręce oplatają się wokół niego.

   - Nad niczym. - Odparł oschle wypuszczając szary dym z ust; nie widział w tym wszystkim żadnego sensu, ale przecież nawet on musi na coś umrzeć. Przynajmniej tak to sobie tłumaczył. A może to ona mu to wmawiała?

   - Nie powiesz mi? - Czuł jak jej delikatna dłoń spoczywa na jego policzku; był już tak daleko w swoim szaleństwie, że nie odróżniał rzeczywistości od tego, co wymyśla jego chora wyobraźnia. - Powiedz mi - błagała. Jej głos go uspokajał, był dla niego niczym kołysanka dla dziecka, które właśnie obudziło się z koszmaru.

   - Myślę nad... Przeszłością - wymamrotał pod nosem; wydawał się być kompletnie pozbawiony duszy.

   - Żałujesz? - Spytała. - Odpowiedz mi, czy żałujesz tego co zrobiłeś?

   - Ja...

***

   Przeprowadzili się do innego miasta niedługo po tym jak ojciec Jeffa dostał premię w pracy. Pamiętał to doskonale, moment gdy matka oznajmiła mu oraz jego bratu, że zmieniają miejsce zamieszkania. Według niej musieli zmienić okolicę i - jak to śmiało stwierdziła - przydałby im się większy dom. Jeff nie uważał by ich poprzedni był zły, mieszkał tam od dziecka, to tam wychowywał się wraz z Liu. Jednak nie miał w tej kwestii nic do powiedzenia, oni i tak by go nie posłuchali. Czasem miał wrażenie, że gdyby zniknął to nic by nie zauważyli.

   Miał wiele głupich pomysłów, od których zawsze odwodził go młodszy brat. Był wsparciem i namiastką normalności, dawał mu poczucie bycia potrzebnym, ważnym. Mogłoby się nawet wydawać że to Liu opiekuje się nim, a nie na odwrót.

   Wyglądając przez okno w samochodzie, pustym wzrokiem przyglądał się budynkom w mieście.

   - Wszytsko w porządku? - Spytał zmartwiony brat; jego bystre, zielone oczy świdrowały Jeffa na wskroś.

   - Ze mną wszystko w porządku - uśmiechnął się do niego. Nie chciał okłamywać Liu, ale nie chciał też, by rodzice usłyszeli coś, co mogłoby przysporzyć mu kłopotów.

   Znów oparł głowę o szybę, zamykając oczy; może zdążę się jeszcze przespać - pomyślał.

   - Jesteśmy - usłyszał. Mruknął coś tylko pod nosem i przetarł oczy.

   - I jak wam się podoba? - Spytała kobieta, stojąc przed wejściem do całkiem sporego domu. Zapewne miał ze trzy kondygnacje, mnóstwo pokoi i ładne - choć jeszcze nie urządzone - wnętrze. Jednak dla Jeffa nie miało to żadnego znaczenia.

   - Może być - rzucił. - Chodź Liu, pójdziemy sprawdzić okolicę - zarządził.

   - Tylko nie wracajcie zbyt późno!

   - Ta. Spoko.

   Tak naprawdę nie miał na to ochoty, ale nie chciał pomagać rodzicom w wypakowaniu się, ani tym bardziej przebywać tam z nimi. Ostatnimi czasy miewał wrażenie, że dzieje się coś niezbyt przyjemnego. To zaczęło się jakieś kilka miesięcy temu - albo i nawet wcześniej - jeszcze przed tym jak jego ojciec awansował.

***

   - Mamo, co ty robisz? - Spytał, gdy zobaczył kobietę stojącą w łazience.

   - Nic synku, to tylko takie specjalne leki, żeby mama ładniej wyglądała - uśmiechnęła się. - Wracaj do łóżka.

   Chłopiec tylko skinął głową. Nie miał zbyt wielu lat, ale wiedział, że go okłamała. Czuł to po prostu.

***

   - Jeff - zawołał Liu. - Jeff!

   - Co jest? - Odwrócił się do niego.

   - Zwolnij trochę, nie nadążam za tobą.

   - Przepraszam.

   - Co się z tobą ostatnio dzieje? Jakiś dziwny jesteś - stwierdził. Jego brat jedynie westchnął i spojrzał w niebo; było takie błękitne...

   - Mam złe przeczucie wiesz? Nic poza tym.

   - Jakie złe przeczucie?

   - Nie sądzisz, że mama ostatnio dziwnie się zachowuje?

  - Nie. Jest taka jak zawsze. Nie rozumiem o co ci chodzi.

   - Widziałem ją jak bierze jakieś dziwne lekarstwa. A raz słyszałem jak wykłóca się z tatą o jakieś dziwne rzeczy.

   - Może była chora?

   - Nie - pokręcił głową. - Naprawdę nie widzisz, że coraz mniej ich obchodzimy?

   - Nie - skrzywił się. - Przestań wymyślać jakieś głupoty.

   - Niczego nie wymyślam. Widzę co się dzieje. Nie to co ty.

   - Znowu ci to wróciło?

   - Niby co?

   - Znów zaczynasz majaczyć, widzieć rzeczy, których inni nie widzą.

   - To nie to.

   - Więc co?

   - Mówię przecież. Może ona też...

   - Mama nie jest tak stuknięta jak ty. - Stwierdził.

   - Nie jestem stuknięty. - Zaprotestował.

   - Akurat. Ja wracam do domu. - Odwrócił się i ruszył w przeciwnym kierunku.

   Patrzył jak odchodzi, zastanawiając się, dlaczego mu nie wierzy. Miał małe problemy z odróżnieniem rzeczywistości od fikcji gdy był młodszy, ale wyrósł z tego.

   Schował ręce do kieszeni spodni i sam ruszył do miejsca, które teraz ma być jego nowym domem.

   - O już jesteś! - Ucieszyła się. - Poznaj naszą sąsiadkę. Barbaro to nasz drugi syn, Jeffrey. Przywitaj się ładnie.

   - Dzień dobry - wydusił z siebie; jak tylko kobieta odpowiedziała, ruszył na górę. Wszedł do pokoju, w którym siedział Liu i padł na łóżko. Nie podobało mu się to, że jego matka już sprasza tu sąsiadów.

   Nie miał żadnej awersji do ludzi, ale też nie należał do osób, które lubiły przebywać długo w towarzystwie.

    - Myślisz, że poznamy tu kogoś fajnego? - Usłyszał.

   - Nie wiem - odparł, wzruszając ramionami. - Może - przymknął oczy.

    Niedługo po wyjściu Barbary usłyszeli wołanie z dołu:

   - Chłopcy, kolacja! - Zeszli posłusznie na dół i zajęli miejsca przy stole. - Zostaliśmy zaproszeni na urodziny syna Barbary - oznajmiła. - Powiedziałam, że przyjdziemy.

   - Mamo, nie jesteśmy już małymi, głupimi dziećmi. - Oznajmił, patrząc na nią.

   - Jeff - zaczęła - dopiero się wprowadziliśmy, powinniśmy pokazać, że chcemy spędzać czas z naszymi sąsiadami, więc idziemy na to przyjęcie i koniec

   - A nie mogłaś umówić się z nimi na kawę?

   - Nie dyskutuj ze mną. - Syknęła.

   - Próbuję ci uświadomić, że to głupi pomysł. - Mówił spokojnie, kompletnie nie reagując na to, że to, co mówi coraz bardziej denerwuje kobietę.

   - Powiedziałam, że masz ze mną nie dyskutować! - Uderzyła pięścią w stół. - Marsz do pokoju.

    - Ja nie mam zamiaru iść na urodziny tego bachora.

   - Do pokoju marsz powiedziałam! - Widział jak drży i że powoli odchodzi od zmysłów. Bez słowa skierował się w kierunku schodów.

   - Nie mogłeś sobie darować? - Warknął jego młodszy brat, trzaskając lekko drzwiami.

   - Chcesz tam iść? - Zapytał otwarcie.

   - No...

   - Odpowiedz.

   - Niezbyt.

   - Właśnie. Nie jesteśmy małymi dziećmi.

   - Ale zdenerwowałeś mamę.

   - A ty dalej swoje... Jutro nie będzie o tym pamiętać, zobaczysz - przewrócił się na drugi bok.

   - Może miałeś trochę racji. Nigdy nie widziałem żeby się tak zachowywała.

   - Bo nigdy taka nie była. Przestań już gadać i idź spać, albo pojadę do szkoły bez ciebie - zagroził.

   - Akurat - zaśmiał się. - Nie zrobiłbyś tego.

   - Rano się przekonamy - stwierdził z uśmiechem.

   Kręcił się i przewracał z boku na bok jednak nie mógł zasnąć. Od kilku dni miał problemy ze snem, jakby coś nie pozwalało mu zasnąć.

   Położył się na wznak i spojrzał w sufit. Czuł się dziwnie; jakby trwał w jakimś półśnie. Miał wrażenie, że wszystko wiruje, a następnie się zatrzymuje. W dodatku czuł jakieś dziwne uczucie w środku, coś przypominające głód, jednak nie do końca. Chciał zasnąć, ale to wszystko mu nie pozwalało.

   Następnego dnia Jeff zszedł na dół, aby zjeść śniadanie i przygotować się do szkoły. Cały czas towarzyszyło mu to samo uczucie co w nocy. Starał się je ignorować, ale było już zbyt silne.

   Po śniadaniu ruszyli na przystanek autobusowy. Gdy szli, jakaś banda dzieciaków zajechała im drogę, prawie ich taranując.

   - Co ty robisz? - Zwrócił się do jednego z nich. Normalnie darowałby sobie kłótnie z jakimś dzieckiem, ale nie dziś. Dziś wystarczył maleńki szczegół by go zdenerwować. Taki jeden właśnie przejechał obok niego.

   Dzieciak obrócił się do nich i kopnął deskorolkę tak, aby złapać ją w ręce. Nie mógł być starszy od Jeffa, a przynajmniej tak mu się wydawało. Ubrany w rozpinaną bluzę z kapturem, biały t-shirt i jakieś przetarte jeansy, stał z uśmiechem przed nimi.

   - Proszę, proszę. A kogo my tu mamy? - Obok niego zjawili się jeszcze dwaj chłopcy, byli podobnie ubrani, ale ci wyglądali już na trochę starszych. - Skoro jesteście tutaj nowi, chcielibyśmy się wam przedstawić. To jest Keith - wskazał na tego po prawej stronie. - A to jest Troy - następnie na tego po lewej. Byli jak swoje przeciwieństwa; jeden wysoki i chudy, a drugi niski i przy kości. Według Jeffa wyglądało to nawet zabawnie. - Ja jestem Randy - powiedział jakby dumny z tego kim jest. - Więc skoro już się znamy, to czas przedstawić wam panujące tu zasady - uśmiechnął się, wyciągając rękę w ich stronę. -Każdy dzieciak tutaj ma swoją cenę.

   Jeff mierzył ich dokładnie wzrokiem, podczas gdy Liu był gotowy rzucić się na nich w każdej chwili.

   - Widzę, że nie dociera - sięgnął do kieszeni, z której wyjął niewielki scyzoryk; jego ostrze mieniło się w blasku słońca. W ślad zanim poszli również jego dwaj koledzy i także wyciągnęli swoje "narzędzia". - To jak będzie? - Ruszył w stronę Liu, jednak został zatrzymany przez Jeffa.

   - Nie waż się tknąć mojego brata. - Syknął. Chłopak tylko mocniej zacisnął dłoń na scyzoryku i uśmiechnął się do niego.

   - Bo co mi zrobisz? - Spytał Randy, po czym Jeff brutalnie wykręcił jego rękę. Chłopak krzyknął z bólu, wypuszczając narzędzie.

   W odwecie chciał uderzyć Woods'a w twarz, lecz ten zrobił unik i zręcznie podhaczył go, w efekcie czego dzieciak padł na chodnik. Gdy próbował się pozbierać i wstać, Jeff podniósł scyzoryk z ziemi.

   - Nie wtrącaj się. - Syknął, widząc, że jego brat chce mu pomóc.

   Troy i Keith próbowali go zaatakować, lecz on był zbyt szybki i gdy tylko jeden z nich się do niego zbliżył, ten wbił mu scyzoryk w ramię. Chudzielec padł na kolana, krzycząc w niebogłosy co tylko spotęgowało złość Jeffa. Wyrwał ostrze z jego ramienia i zabrał drugie.

   Kilka prostych ruchów wystarczyło, by unieruchomić Keitha. Następnie podniósł Randy'ego z ziemi i przystawił mu ostrze do gardła.

   - Masz zostawić nas w spokoju. - Warknął. - Rozumiesz? - Chłopak energicznie pokiwał głową. Jeff puścił go i pchnął tak, że ten zarył brodą o beton. - Spadamy. - Zwrócił się do brata.

   - Jak ty...? - Tylko to był w stanie wydusić z siebie jego młodszy brat.

   - To tylko kilka prostych ruchów. Zresztą chodziliśmy kiedyś na jakieś zajęcia pamiętasz? Czasem się to przydaje.

   - Ale ty go dźgnąłeś! - Spanikował.

   - Daj spokój. Nic mu nie będzie. Jakbym ja tego nie zrobił, to on dźgnąłby mnie.

   - Mogłeś być delikatniejszy.

   Mogłem to ja ich zabić - pomyślał. Tego dnia Jeff i Liu nie poszli do szkoły.

***

   - Jak było w szkole? - Spytała ich matka, jak tylko weszli do domu.

   - Całkiem spoko - odparł Jeff spokojnym tonem głosu.

  Następnego ranka, gdy zszedł na dół, zobaczył dwóch policjantów stojących w drzwiach. Jego matka spojrzała na niego gniewnym wzrokiem.

   - Jeff, panowie powiedzieli mi, że zaatakowałeś troje dzieci i że to nawet nie była zwykła bójka. - Chłopak mimo wszystko pozostawał niewzruszony.

   - To oni pierwsi nam grozili i chcieli nas okraść - oznajmił otwarcie.

   - Młody człowieku - powiedział jeden z policjantów - znaleźliśmy dwójkę rannych dzieciaków, jeden został dźgnięty, a drugi ma obrażenia wewnętrzne. Mamy świadków, że sprawca uciekł z miejsca zbrodni. Więc co masz nam do powiedzenia? - Nie odpowiedział. Skoro są świadkowie, to pewnie ktoś widział kto to zaczął - myślał. - Zawołaj swojego brata. - Te słowa podziałały na niego jak impuls.

   - To byłem ja. To ja ich zaatakowałem. Liu próbował mnie odciągnąć, ale kazałem mu się nie wtrącać - policjanci spojrzeli po sobie i skinęli głowami.

   - Wygląda na to, że czeka cię poprawczak mój drogi.

   - Czekajcie! - Jeff spojrzał w stronę brata, który trzymał nóż w swoich drżących dłoniach. Czuł jak opada z sił. - To byłem ja! Ja ich pobiłem, mam na to dowody! - Liu podwinął swoje rękawy, odkrywając różne zadrapania i siniaki. Wyglądały, jakby były po bójce.

   - Odłóż ten nóż chłopcze. - Powiedział jeden z policjantów. Posłusznie rzucił narzędzie na ziemię i z unieasionymi rękoma podszedł do funkcjonariuszy.

   - Nie, Liu! Przecież to byłem ja! Ja to zrobiłem! - Ogarniała go panika, nie mógł pozwolić na to, by brat wziął na siebie jego winę. Nie tym razem.

   - Dzięki, że próbujesz mnie chronić - uśmiechnął się do niego. - Ale teraz moja kolej.

   - Przestań! Debilu powiedz im, że to ja! - Krzyczał, gdy policja wyprowadzała go na zewnątrz. Chciał iść za nimi, lecz matka powstrzymała go, zamykając w swoich objęciach.

   - Jeff, proszę cię. Nie musisz kłamać. Wiemy, że to Liu. Przestań już - mówiła ze spokojem.

   - Jak możesz być tak głupia!? - Krzyknął, wyszarpując się z jej objęć. - To ja! To ja to zrobiłem i to mnie powinni zabrać! Zresztą jak możesz tak mówić!? - Wrzeszczał na nią; czuł jak jego nerwy puszczają.

   - Co się stało? Dlaczego tak krzyczycie? - Do domu wszedł ojciec Jeffa.

   - Oboje jesteście siebie warci! - Krzyknął. - Nienawidzę was! Właśnie niesłusznie zabrali mi brata, a was to w ogóle nie obchodzi! - Brakowało mu słów by wyrazić to, jak bardzo wściekły na nich był.

   Wyszedł trzaskając drzwiami. To było jedyne co mógł teraz zrobić.

***

   Odkąd Liu zabrała policja Jeff czuł jak to dziwne uczucie nasila się coraz bardziej. Najgorsze jednak było to, że nie miał od brata żadnych wieści, a sam nie mógł go odwiedzić. Rodziców nawet nie prosił, nie chciał mieć z nimi nic do czynienia. Nie mógł wybaczyć matce tego, że pozwoliła im go zabrać.

   - Jeff, wstawaj - potrząsneła nim. - Dziś jest ten dzień. - Oznajmiła z uśmiechem na ustach, odsłaniając zasłony i wpuszczając światło do jego pokoju.

   - Niby jaki? - Mruknął.

   - Urodziny Billy'ego - po tych słowach Jeff całkowicie się obudził.

   - Żartujesz sobie ze mnie tak? Nie myśl, że pójdę na urodziny jakiegoś smarkacza po tym, jak aresztowali Liu.

   - Mam świadomość tego co się stało. To przyjęcie może sprawić, że na trochę zapomnimy o całej sprawie. A teraz ubierz się - powiedziała.

   - Nie ma mowy. Ja nigdzie nie idę. - Zaprotestował.

   - Idziesz.

   - Nie.

   - Przestań ze mną dyskutować. - Warknęła, zaciskając pięści

   - Nigdzie. Nie. Idę. - Wycedził przez zęby. Naraz poczuł piekący ból na policzku.

   - Więc zostajesz w domu. - Syknęła. - Masz szlaban. - Opuściła pokój. Chłopak cisnął poduszką o ścianę.

   Nienawidzę jej. Nienawidzę ich. Jak oni mogli mi to zrobić? - Dziwne myśli na temat jego rodziców zaczęły wypełniać umysł Jeffa.

    W końcu zmusił się żeby wstać i pójść coś zjeść nim umrze z głodu. W salonie jego rodzice szykowali się do wyjścia; byli ubrani trochę zbyt elegancko jak na przyjęcie jakiegoś bachora z sąsiedztwa.

   - Nadal nie chcesz z nami iść? - Spytała spokojnie.

   - Ani mi się śni. Miłej zabawy wam życzę, podczas gdy wasz syn siedzi w poprawczaku. - Posłał im uśmiech pełen nienawiści i zniknął w kuchni.

   Chwilę później usłyszał trzask drzwi. Nareszcie - pomyślał z ulgą. - Mam nadzieję że się tam czymś udławią i umrą. Życzę im tego.

   Rozsiadł się na kanapie i włączył telewizor, starając się choć przez chwilę nie myśleć o Liu.

   Leniwie przełączał kanały w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby go w jakiś sposób zaciekawić. Tak trafił na film o seryjnym mordercy. Z początku wydawał się być tandetny, ale z czasem chłopak wciągnął się i kompletnie zapomniał o wydarzeniach z ostatnich dni.

   Przynajmniej do momentu, w którym mężczyzna chciał popełnić samobójstwo łykając jakieś tabletki. Wtedy przypomniała mu się jego matka.

   Pognał więc do łazienki i zaczął przeszukiwać szafkę. Znalazł małe, pomarańczowe opakowanie z jakąś białą nalepką. Środek psychotropowy - przeczytał. Kojarzył tą nazwę bo jego też faszerowali takim czymś. Tylko po co jej coś takiego? - Zastanawiał się, gdy nagle usłyszał jakiś hałas. Niemożliwe żeby tak szybko wrócili. Przecież przed chwilą wyszli - myślał.

   - Wyłaź! - Usłyszał znajomy głos. - Mamy sobie coś do wyjaśnienia! - Zamarł w bezruchu, a następnie niewiele myśląc stłukł lusterko stojące na półce, rzucając nim o ziemię.

   - Też tak myślę. Zajebię cię. - Warknął, wychodząc z łazienki, trzymając w dłoni kawałek potłuczonego lusterka. Stanął na przeciw chłopaka, posyłając mu mordercze spojrzenie.

   - Zabawne - prychnął, mierząc go wzrokiem. - Może ostatnio skopałeś nam tyłki, ale nie dzisiaj. Czas na rewanż. - Powiedział po czym rzucił się na Jeffa, przygniatając go do ziemi. Ten odepchnął go od siebie, a następnie kopnął kolanem w brzuch. Dzieciak zwinął się z bólu i padł na podłogę obok. Woods natychmiast podniósł się z podłogi, gotowy by rzucić się na pozostałą dwójkę, stojącą z tyłu.

   Jeden z nich ruszył w stronę Jeffa; ten bez wahania wbił szkło w jego udo, licząc, że to go unieruchomi. Jednak na nic się to nie zdało i po chwili w wirze walki wpadli do łazienki, przy okazji rozwalając wszystko wokół.

   Pchnął grubego dzieciaka na ścianę, a następnie doskoczył do niego i zaczął przyduszać. Jeffrey może i wyglądał jak anorektyk, ale był dość wysportowany i sprytny, co dawało mu przewagę nad ledwo ruszającym się chłopakiem.

   Mimo iż ten się szarpał, Woods nie przestawał. Był jakby w transie. Dopiero dźwięk wystrzału wyrwał go z tego.

   W drzwiach stał Randy, trzymając w rękach mały pistolet. Naraz poczuł jak ktoś łapie go za koszulkę i odciąga do tyłu. Zaczął się miotać i wyrywać, jednak z jakiegoś powodu nie był w stanie uciec.

   - Mówiłem, że tym razem to my wygramy - stwierdził podchodząc do niego. W ręce trzymał butelkę wódki. - Czas byś zapłacił - mówił, otwierając trunek, a następnie wylewając zawartość na głowę chłopaka.

   Jeff zaczął krzyczeć, gdy alkohol dostał się do jego oczu. Odepchnął stojącego za nim chłopaka, który poleciał na ziemię i niefortunnie uderzył głową o róg wanny. Woods zaś cofnął się pod ścianę, przecierając oczy; nie widział niczego, przez co zahaczył ręką o półkę i strącił na siebie wybielacz, który tylko pogorszył całą sytuację.

   Randy przyglądał się jak Jeffrey miota się po łazience; z kieszeni wyciągnął zapalniczkę i zapalił ją. Chłopak widząc niewyraźny płomień, rzucił się na niego i odebrał pistolet.

   - Ty mały śmieciu, oddawaj to! - Warknął, ponownie zapalając zapalniczkę. Woods - choć ledwo widział - wycelował w niego i strzelił. Nie był pewien czy trafił, ale poczuł coś gorącego. Ogień palił jego ciało, a wcześniejsze oblanie wódką i wybielaczem spowodowało niewielki wybuch.

   Krzyczał, ale wiedział, że nikt go nie usłyszy. Ostatnie co udało mu się dostrzec to czyjaś sylwetka stojącą nad nim, chyba coś do niego mówiła, ale nie słyszał co.

***

   Usłyszał rozpaczliwy krzyk dochodzący z sypialni rodziców. Szybko pobiegł tam, sprawdzić co się stało.

   - Mamo? - Patrzył na nią; siedziała na łóżku, cała roztrzęsiona. - Co się stało? - Podszedł do niej, chciał ją przytulić tak jak ona to robiła, gdy on miał koszmary, ale ta odepchnęła go i mały Jeff poleciał na ziemię. Z przerażeniem spojrzał na matkę, po czym wybiegł z pokoju.

***

   - Jeff, z kim ty rozmawiasz? - Spytał Liu, patrząc z troską na uśmiechniętego brata, który siedział na podłodze.

   Spojrzał na niego po czym powiedział wesołym głosem:

   - Z przyjaciółką.

   - Ale... Tutaj nikogo nie ma - wydukał chłopiec. Martwiło go to, że jego brat rozmawiał z wymyślonymi przyjaciółmi.

   - Jak to nie ma? - W niebieskich oczach Jeffa pojawiły się łzy.

***

   - Może powinniśmy coś z nim zrobić? - Szeptała do jego ojca.

   - Niby co? Oddasz go do domu dziecka?

   - Nie, ale może jakieś badania, lekarstwa... Nie wiem - łkała. - Martwię się o niego.

   - Ja też kochanie - przytulił ją do siebie. - Pójdziemy z nim do lekarza.

   Przysługiwał się ich rozmowie i wiedział, że mówili o nim. Bolało go to. I bał się. Bał się, że go zostawią.

   - Uciekaj - usłyszał w głowie. - Uciekaj. Jeśli uciekniesz, to oni cię nie zostawią. Poradzimy sobie.

   Ze łzami w oczach wybiegł z domu.

   - Musisz uciec jak najdalej, żeby cię nie znaleźli - mówiła do niego. - Biegnij Jeff, biegnij.

***

   Wzdrygnął się, gdy usłyszał nad sobą głośny grzmot. Przez ulewę nie mógł dostrzec tego, co było przed nim, przez co potknął się i wylądował w błocie. Czuł, że nie ma już sił by się podnieść; był przemoczony, zmarznięty i głodny. Chciał wrócić do domu, ale nie miał pojęcia jak.

   Gdzieś w oddali dostrzegł światło; delikatnie uśmiechnął się do siebie.

***

   - Jeff, to jest pan doktor, pomoże ci - powiedziała jego matka z uśmiechem.

   Nie chciał tam być, nie chciał z nim rozmawiać.

   - Cześć Jeff, jestem lekarzem psychiatrą i postaram się tobie pomóc - mężczyzna uśmiechał się ciepło do niego.

   - Dzień dobry - wymamrotał nieśmiało pod nosem.

***

   Przyglądał się swojej mamie, gdy ta szykowała mu śniadanie do szkoły.

   - Proszę skarbie - uśmiechnęła się do niego. Ale ten uśmiech był inny niż zazwyczaj.

   - Coś się stało? - Spytał z troską.

   - Nie - odparła. - Jestem po prostu trochę zmęczona.

***

   Różne urywki wspomnień wypełniały jego umysł. Czuł jak powoli ogarnia go to dziwne uczucie, jakby znikał gdzieś w ciemności. Miał różne, dziwne myśli, o które nigdy w życiu by się nie podejrzewał.

   Kiedy się już obudził, nic nie widział, ale czuł że jest czymś owinięty. Chciał wstać lecz gdy tylko spróbował, ktoś delikatnie położył go z powrotem.

   - Nie powinieneś wstawać - powiedziała, przykrywając go ponownie kocem. Ten jednak jej nie posłuchał i usiadł na łóżku. Nie miał pojęcia gdzie jest, w dodatku czuł się tak, jakby był w jakimś dziwnym śnie.

   Usłyszał tylko ciche westchnięcie, a potem już tylko ciszę. Ta cisza dawała mu się we znaki.

   - Kochanie, jak się czujesz? - Usłyszał tak bardzo znienawidzony - przez ostatnie wydarzenia - głos matki. - Mam wspaniałe wieści skarbie. Po tym wszystkim policja uznała Randy'ego za winnego i powiedzieli, że wypuszczą Liu - Jeff czuł jak jego serce przyśpiesza, a dziwne uczucia zostają zastąpione przez niewyobrażalne szczęście. - Twój brat wyjdzie jutro, znowu będziecie mogli być razem.

   Gdy już miała wychodzić, uściskała go na pożegnanie. Jego rodzina odwiedzała go codziennie, podczas jego pobytu w szpitalu. Jednak to z wizyt Liu cieszył się najbardziej.

   - Jak się dzisiaj masz Jeff? - Usłyszał. Jego brat przychodził do niego zawsze po lekcjach, opowiadał mu jak było w szkole i co się dzieje w domu. - Wiesz, ostatnio mama zachowuje się coraz dziwniej. Cały czas chodzi taka przerażona, czasami krzyczy bez powodu albo bredzi o jakiś dziwnych rzeczach. Myślę, że to przez to, co ci się przytrafiło. Teraz boi się nawet wchodzić do łazienki wiesz?

   Chciał coś powiedzieć. Jak bardzo jej nienawidzi, że tak naprawdę to przez nią Liu wylądował w poprawczaku i że powinna im za to zapłacić. Ale nie mógł wydusić z siebie ani słowa.

   W końcu nadszedł dzień, w którym jego bandaże miały być całkowicie zdjęte. Teraz już wszystko wróci do normy - myślał, a przynajmniej miał taką nadzieję.

   - Miejmy nadzieję, że wszystko się ładnie zagoiło - powiedział doktor, ściągając ostatni opatrunek z twarzy Jeffa.

   Jego matka pisnęła jak tylko zobaczyła co stało się z jej synem. Chłopak jedynie posłał kobiecie mordercze spojrzenie, a następnie wolnym krokiem ruszył do łazienki. Dokładnie przejrzał się w lusterku i zrozumiał, dlaczego tak zareagowała. Jego twarz nie wyglądała już tak jak dawniej, była okropna. Usta były spalone do głębokiej czerwieni, a skóra była biała, natomiast włosy zmieniły kolor z brązu na kruczą czerń. Powoli dotknął ręką swojej twarzy i opłuszkami palców przejechał po policzku. Była taka szorstka, wręcz nieprzyjemna w dotyku

    - Jeff - zaczął Liu.- Ona wcale nie jest taka zła - starał się go jakoś pocieszyć. Ten uśmiechnął się do siebie i powiedział:

   - Masz rację. Nie jest taka zła. Jest... Dobra - mówił z uśmiechem. Zaniepokoiło to jego brata, który nie miał pojęcia co się z nim dzieje.

   - Dobrze się czujesz? - Położył rękę na jego ramieniu.

   - Dobrze? Tak. Bardzo dobrze. Nigdy nie czułem się taki szczęśliwy - mówił; jego ciało drgało, gdy chłopak wybuchnął histerycznym śmiechem. Cała ta sytuacja, nie, to wszystko w tym momencie wydawało się być dla niego zabawne. Miał ochotę płakać i śmiać się jednocześnie bo czuł jak coś właśnie w nim umiera.

   - Doktorze - kobieta zwróciła się do niego. - Czy z nim jest wszystko w porządku?

   - Tak, to jest typowy objaw dla pacjentów, którym podaliśmy tak dużą ilość środków przeciwbólowych. Do tego przeżył bardzo poważny wypadek, więc to normalne.

   - Dobrze, dziękuje doktorze - spojrzała na niego - Jeff, skarbie, wracamy do domu.

   - Do domu co? - Uśmiechał się w ten dziwny sposób. - Jasne, mamo - podkreślił ostatni wyraz. Zabrał ubranie od ojca, szybko się w nie przebrał, a nastepnie opuścił szpital cały czas uśmiechając się do siebie.

   - Wiesz, że jeden z kumpli Randy'ego nie żyje? - Powiedział Liu. - Roztrzaskał sobie łeb o wannę.

   - I dobrze mu tak. - Stwierdził Jeff. - Zasłużył sobie na to.

   - Co się z tobą dzieje? Nigdy tak nie mówiłeś.

   - Zaleźli mi za skórę. Podobnie jak matka. - Czuł jak ogarnia go nienawiść. Była tak silna jak jeszcze nigdy.

   Tej samej nocy matkę chłopców obudził dziwny dźwięk dochodzący z łazienki. To był jakby płacz, ciche łkanie dziecka przeplatane z szaleńczym śmiechem. Powoli weszła do środka, aby sprawdzić co się dzieje. Zobaczyła Jeffa stojącego przed lustrem z nożem w ręce; wycinał sobie coś na kształt uśmiechu.

   - Jeff, co ty robisz? - Zapytała.

   Ten powoli odwrócił się do niej i powiedział:

   - Nie mogłem się ciągle uśmiechać, bo zaczynało boleć. Ale teraz mogę się uśmiechać wiecznie! - Wykrzyczał. - Czy nie to zawsze nam powtarzałaś? Żebyśmy cały czas się uśmiechali, bo wtedy będzie łatwiej? - Zaczął powoli iść w jej stronę.

   - Twoje oczy... - wydukała. Widziała jak z ostrza noża wprost na podłogę kapią krople krwi.

   - To przez mój wypadek. Naprawdę dopiero to zauważyłaś? - Mówienie sprawiało mu ból, ale w tym momencie jakoś mało go to obchodziło. Jego matka powoli zaczęła się wycofywać, bojąc się własnego syna. - Co się stało mamusiu? Boisz się mnie? - Zaczynało go to bawić. - Nie uważasz, że jestem... Piękny?

   - Oczywiście, że jesteś synku - powiedziała niepewnie. - P-pozwól mi pójść do taty, żeby mógł zobaczyć twoją nową twarz - ruszyła do sypialni. - Kochanie wstawaj - potrząsnęła mężem.

   - Co się stało? - Wymamrotał pod nosem.

   - Jeff, on...

   - Okłamałaś mnie. - Odwróciła się w stronę drzwi, w których stał ich syn. - To jeden z powodów, dla którego tak bardzo was nienawidzę. - Syknął, a nastepnie rzucił się na nich i brutalnie zadźgał oboje.

   Krzyki zarzynanych rodziców obudziły Liu. Chłopak przysłuchiwał się dziwnym dźwiękom, a gdy te ustały położył się i ponownie próbował zasnąć. Jednak ogarnęło go uczucie bycia obserwowanym. Poczuł jak ktoś zatyka mu usta ręką; to był Jeff.

   - Cii... Idź spać Liu.

***

   - Żałujesz? - Ponowiła pytanie.

   - Nie. - Odparł pewnie.

   - Więc chodźmy się zabawić! - Zawołała wesołym głosem.

   Chłopak skinął głową, zgasił niedopałek i zabrał ze stolika swój nóż, a następnie opuścił tymczasowy dom i ruszył przed siebie.

******************************

Na sam koniec, chcę wam wyjaśnić parę spraw.

Po pierwsze: dlaczego?
Jeff The Killer jest postacią już wręcz legendarną, a jego historię znają wszyscy prawilni fani Creepypast. Niestety za każdym razem, gdy ją czytam moje oczy humana bolą. Te błędy, powtórzenia... (Nie żeby moja wersja była lepsza, jest tak samo denna, ale chyba udało mi się ograniczyć ilość błędów). To jeden z powodów. Drugim jest fakt, że mam ogromny sentyment do tej postaci, bo gdyby nie jego morda to prawdopodobnie dziś nie wiedziałabym co to Creepypasta, a co za tym idzie, nie powstałoby Mordercze Love Story ani tym bardziej to.

Wiem, że (prawie) całkowicie zmieniłam treść i że niektórzy mogą mieć mi to za złe, ale tak szczerze to jakoś tak mnie to nie obchodzi. To była moja inwencja twórcza więc napisałam to, co przyszło mi do głowy.

I jeszcze jedno: jeśli myśleliście, że moja wersja będzie straszniejsza czy coś, to przykro mi, ale szukacie w złym miejscu.

Myślę, że jego Creepypasta nie miała na celu kogoś straszyć. Miała pokazać smutną historię dzieciaka, któremu przytrafia się okropny wypadek i zaczyna mu odbijać. Myślę, że najstraszniejsze jest to, że jak już to przeczytasz - ale tak porządnie - to dotrze do ciebie fakt, że chory psychicznie człowiek jest nieprzewidywalny i może zrobić wszystko. Jak na przykład zabić własnego brata który niczemu nie zawinił. Sądzę iż oto właśnie w tym chodzi.

To byłoby chyba tyle. Dziękuję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro