Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z serii rozmowa dnia:

*siedzimy z bratem u taty*

Filip: ale sie dzisiaj wyspałem. Miałem dobrą noc.
Ja: co ty nie powiesz... trudno było nie słyszeć twoich wrzasków, dziwne że nie oguchł kurwa.
Tata: Filip no wiesz co?! A ja myślałem że jestes na górze.
Marta (żona taty): Maciej! *parsknięcie śmiechem*
Ja: widzisz tato, całe życie w błędzie...
Filip: ...spadajcie

A teraz czas na rozdział. Specjalnie dla mojej Justyny, która jest świetną osóbką 😘

Jack

Pocałowałem mocno Jeffa i wplotłem palce w jego włosy.

- Kocham cie. Tak bardzo Jack. - wymruczał prosto w moje usta.

- Ja ciebie też. - odpowiedziałem a on potarł mój nos swoim. Nagle usłyszałem głośne pukanie do drzwi.

*a few moments later*

Wkurzony, że musiałem wyjść z łazienki i zostawić Jeffa, ubrałem sie i  poszedłem otworzyć drzwi. Zamarłem. W progu stała Jenny i... moi rodzice.

Jenny

- Jack, przepraszam cie, złapali mnie po drodze i nie dałam rady ich zatrzymać. - westchnęłam patrząc na swojego brata, który stał oparty o blat w kuchni. Nie mieliśmy kontaktów z rodzicami, oni nie akceptowali orientacji Jacka ani mojego stylu życia. Wiecznie nas obrażali i krytykowali a kiedy zerwałam z facetem to wyrzucili mnie z domu.

- Wiem, że sama byś ich tu nie wpuściła Jenny. Ale słuchaj, jest problem. Na górze jest mój... facet.

- O boże, masz faceta?! Dlaczego mi nic nie powiedziałeś? - zapytałam z oburzeniem.

- Jenny, słuchaj to jest... większy problem. Bo to... Jeff. Jeff The Killer.

- O kurwa... - wyszeptałam i zakryłam sobie usta dłonią. - Ale...

- Ja go kocham. On nie jest taki zły, on... zrobiłby dla mnie wszystko, ja wiem że on też mnie kocha. Jenny naprawde, ja...

- Spokojnie brat. Jesli mówisz, że go kochasz i mu ufasz to ja ci wierze. Chociaż nie powiem, jest to dziwne...

- Wiem, opowiem ci wszystko potem, tylko błagam pomóż mi.

- Nie musisz dwa razy powtarzać braciszku.

Jeff

Wylazłem z tej wanny i ubrałem na siebie szaru dres i nieodłączną białą bluzę. Nagle do łazienki weszła jakaś dziewczyna. Domyśliłem sie, że to Jenny, siostra mojego słoneczka.

- Słuchaj, zanim zaczniesz wrzeszczeć to... - zacząłem.

- Teraz to nieważne. Wiem, że jesteś chłopakiem mojego brata, to mi na razie wystarczy. Poza tym Jack powiedział, że potem mi wszystko wyjaśni. Na razie musimy pilnować żeby nasi, pożal sie boże rodzice cie nie znaleźli. - powiedziała Jenny i obejrzała sie za siebie z niepokojem.

- Rodzice? - zdziwiłem sie, Jack nic mi o nich nie mówił.

- Ciężko ich tak nazwać. To para skurwysynów i tyle. Nienawidzą tego, że Jack jest gejem, ja nie mam faceta i tak dalej... to długa historia. A teraz chodź do mojego pokoju i cicho. - powiedziała Jenny a ja posłusznie za nią poszedłem. Nagle usłyszałem głośny trzask i krzyk mojej księżniczki.

- Zapierdole ich. - warknąłem i już ruszyłem w strone schodów.

- Jeff, nie. Prosze cie. Zostań tutaj, ja to załatwie. - poprosiła Jenny, po czym po prostu wepchnęła mnie do swojego pokoju.

Jack

Trzymałem sie za obolały brzuch i żebra, klęcząc na podłodze. Spojrzałem z nienawiścią na mojego ojca za co dostałem w twarz.

- Ty chuju, znowu to zrobiłeś! - usłyszałem krzyk Jenny, która zbiegła ze schodów i podbiegła zasłaniając mnie swoim ciałem. Kiedy ojciec sie na nią zamachnął ta błyskawicznie złapała go za nadgarstek i wykręciła mu ręke. Następnie pchnęła go na ziemie i nadepnęła z całej siły na palce. Usłyszałem dźwięk łamanych kości.

- Ty suko! - krzyknęła matka a ja wstałem i z całej siły szarpnąłem ją za ramie i wywaliłem za drzwi. Podobnie Jenny zrobiła z ojcem.

- Spkojnie, Jack już dobrze. - wyszeptała moja siostra i zakluczyła drzwi.

- Jack, co sie stało? - usłyszałem krzyk Jeffa i po chwili chłopak już stał przede mną oglądając moją twarz. - Jezu, ty masz rozwaloną całą dolną warge.

- Jeszcze brzuch i żebra. - wtrąciła Jenny i poszła szybko po apteczke do kuchni.

- To ten skurwiel? - spytał Jeff sadzając mnie na kanapie.

- Tak. - wyszeptałem i przytuliłem sie do niego wybuchając płaczem.

Jeff

Trzymałem w ramionach mojego chłopca i starałem sie go uspokoić. Jak znajde tego chuja to go zapierdole, przysięgam.

- Już dobrze kochanie, jestem tutaj. Nie bój sie. - wyszeptałem i pocałowałem go w czubek głowy. Po chwili wróciła do nas Jenny z apteczką a ja zabrałem sie za zdezynfekowanie rany na jego wardze.

- Szczypie. - syknął Jack i lekko sie skrzywił.

- Wiem, kochanie. Niestety na te siniaki nic nie moge poradzić. Ale moge ci obiecać, że cie nie zostawie. - powiedziałem patrząc w te jego piękne niebieskie oczy. Pochyliłem sie i pocałowałem go delikatnie.

- Naprawde jesteś cie uroczy, ale chyba jednak powinniśmy pogadać. - westchnęła Jenny i usiadła na fotelu naprzeciwko nas.

- Wiem. - westchnął Jack i wtulił sie w mój bok po czym zaczął mówić.

Hej, hej. Oszczędze wam nudnej rozmowy rodzeństwa i będzie coś innego w następnym rozdziale. Pozdrawiam 😁 późno jest i dlatego wyszło co wyszło

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro