Rozdział 4 (poprawiony)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jack

Znowu ta cholerna szkoła jak ja jej nienawidze! W końcu wkurwiony wyszedłem w połowie lekcji. Stanąłem pod murem i zapaliłem papierosa. Rzadko kiedy pale, tylko wtedy kiedy jestem naprawde wkurzony. Ludzie patrzyli na mnie dziwnie ale w sumie nie dziwiłem im sie. Stałem pod murem ubrany w glany, czarne rurki i czarną skórzaną kurtke pod którą miałem białą koszulke. Do tego wszystkiego jeszcze ten papieros i widoczny wkurw na twarzy. Pewnie wszyscy myśleli że wpierdole każdemu kto sie do mnie zbliży. W sumie to mają racje. Jestem dzisiaj na maksa wkurzony.

- Pierdole to, ide do domu. - mruknąłem sam do siebie. Chwyciłem torbę i ruszyłem w strone domu. Nagle poczułem na swoim ramieniu czyjąś ręke. Zapewne jakiś żul chce złotówkę od kierownika. Spojrzałem na lewe ramie i ze zdziwieniem stwierdziłem że to nie jest ręka tylko czarna macka.

- A dokąd to sie wybierasz chłopczyku? - przy moim uchu rozległ się męski głos. Zajechało pedofilem.

- Kim ty kurwa jesteś?! - krzyknąłem i odwróciłem sie patrząc na twarz albo raczej na brak twarzy mojego prześladowcy. - SLENDER?!!!

"Czy ja jestem w jakimś reality show czy ki chuj? Najpierw spotykam Jeffa a teraz ten palant." - pomyślałem.

- Bingo. Ale to ostatnia rzecz jaką w życiu zobaczysz. - jestem pewien że gdyby on miał twarz, to teraz malowałby sie na niej ohydny uśmiech. Rozejrzałem się po ulicy jednak nikogo na niej nie zauważyłem. No tak w końcu była dopiero 10 więc wszyscy byli albo w pracy albo w szkole. Tylko oczywiście ja wpadłem na genialny pomysł zrobienia sobie wolnego. Rzuciłem peta na ziemie i zacząłem biec. Usłyszałem za sobą śmiech Slendermana i po chwili poczułem jak coś oplata moje kostki. Ekstra. Wywaliłem sie i poczułem że jestem ciągnięty w strone Slendera. Teraz nie miałem wątpliwości że to jego macki oplotły moje nogi. Próbowałem chwycić się krawężnika, skrzynki na listy, czegokolwiek ale to i tak nic nie dawało. On był zbyt silny.

"Pięknie, kurwa pięknie, mało chuj nie pęknie." - zakląłem w myślach.

- Zostaw mnie ty chory pojebie! -wrzasnąłem najgłośniej jak potrafiłem. Może ktoś, coś? Halo, policja?!

Jeff

Szedłem sobie spokojnie ulicą zastanawiając się co by tu porobić. Jackuś i tak siedział w szkole więc do niego nie miałem po co iść. A szkoda. Coż, wpadnę do niego później. A w dodatku była taka godzina że na ulicach i w domach i tak było pusto więc nie było gdzie się zabawić. Nagle usłyszałem wrzask. Normalnie miałbym na to wyjebane gdyby nie to że to był głos Jacka. Mojego Jack'a. Natychmiast zawróciłem i puściłem sie biegiem w strone ulicy z której słyszałem krzyk.

Jack

No to jestem w dupie. Przecież i tak nikt mnie tu nie usłyszy bo nikogo nie ma więc moge ewentualnie liczyć na cud. Czułem że jestem coraz bliżej Slendera. Zamknąłem oczy kiedy nagle usłyszałem czyjś krzyk.

- Slender, ty zjebie natychmiast go zostaw! - rozpoznałem głos... Jeffa. Tylko czemu Jeff się tu zjawił? W sumie nieważne. Jest szansa że ktoś mnie uratuje przed byciem zamordowanym przez wysokiego, chudego faceta z głosem pedofila, bez twarzy i w garniturze.

- Jeff? A niby czemu mam go zostawić? Sam sie napatoczył. - burknął Slender jednak poczułem że poluźnił uścisk macek na moich kostkach i że przestał mnie ciągnąć po chodniku. Miło z jego strony, że nie poobdzierał mi kolan.

- Bo ja tak mówie. - warknął zirytowany Jeff. W końcu odważyłem sie otworzyć oczy i popatrzyłem prosto na twarz czarnowłosego chlopaka. Jego oczy miotały błyskawicami.

- Jeff... - mruknąłem wyciągając do niego ręke. On tylko podbiegł i uklęknął przy mnie. Delikatnie chwycił moją dłoń. Romantycznie niczym w Titanicu.

- Już wszystko w porządku Jack. Slender puść go. - Jeff zwrócił się do garniturka. Sekunde potem poczułem że moje nogi już nie są skrępowane. Podniosłem sie i rzuciłem w ramiona Jeffa. Niczym wybawiona z opresji białogłowa. Kurwa, tryb filozofa mi się załączył, to chyba z nadmiaru stresu.

- Dziękuje. - wyszeptałem mu teatralnie do ucha oplatając ręce wokół jego szyi. On tylko odwzajemnił uścisk i pogładził mnie po włosach.

- Przepraszam cie za mojego przyjaciela Jack. Po prostu też sie nudził a poza tym ja nigdy jeszcze nie byłem tak związany z jakimkolwiek człowiekiem. A teraz chodź zaprowadze cie do domu. - Jeff wstał ciągnąc mnie za sobą i ruszyliśmy w stronę mojego domu zostawiając na ulicy zdziwionego Slendera. W sumie, też byłem zdziwiony ale nikt tego nie widział.

***

Wszedłem do pokoju i od razu walnąłem się na łóżko. Nagle poczułem jak ktoś zsuwa buty z moich nóg.

- W butach na łóżko? No wiesz nawet ja tak nie robie. - Jeff roześmiał się cicho i rzucił gdzieś moje glany. - To ty sobie odpoczywaj a ja już chyba pójde.

- Czekaj! - zawołałem siadając na łóżku. - Zostań ze mną. Prosze.

- A co sie stało Jackuś słonko?

- Ja... po prostu... boje sie że on tu wróci. - wyszeptałem spuszczając wzrok. Jezu, jak małe bubu co się boi potwora spod łóżka, ale ten koleś był serio straszny.

- Kto? Slender? Nie no on już ci nic nie zrobi. Naprawde. Już jesteś bezpieczny Jack. Ej no, nie trzęś sie tak. - Jeff podszedł bliżej i poczułem jak łóżko obok mnie sie ugina. Przytuliłem sie do niego a on tylko objął mnie ramieniem.

- Ale po tym co mnie dzisiaj spotkało i tak sie boje. - postanowiłem, że jednak dodam nieco dramatyzmu to może uda mi się jeszcze trochę poprzytulać. A może uda mi się go przekonać żeby został nieco dłużej.

- Dobrze, zostane z tobą dopóki sie nie obudzisz. Obiecuje. - powiedział Jeff delikatnie pocierając ręką moje ramie. Wtedy bez słowa położyłem sie ciągnąc go za sobą w efekcie czego ja leżałem na boku a obok mnie Jeff.

- Dziękuje. - wyszeptałem po czym wtuliłem sie w jego białą bluze i odpłynąłem. Mission complete.

Ta dam. No i pojawia nam sie Papa Slendi. 

Kto sie cieszy? ^^






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro