Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– To chyba najgłupsza rzecz, jaką zrobię kiedykolwiek w życiu.

Nihal obróciła się z ciekawością w stronę Lei, skupionej na obserwowaniu przesuwającego się za panoramicznym oknem krajobrazu. Zaśmiała się cynicznie.

– Tak? No co ty nie powiesz. Chyba nie znasz życia, dziewczynko. – Po przyjacielsku szturchnęła drobną wilkołaczycę w ramię, aż tamta się zachwiała i obejrzała na nią ze złością.

– Nie mówię o tym, że nie podejmowałam nigdy tak ogromnego ryzyka, tylko że to wszystko jest przejawem głupoty. Już ty dobrze wiesz czyjej. – Blondynka znacząco poruszyła brwiami.

– Nie chcę nic mówić, ale taka jedna, co się teraz czepia, uczestniczyła w ustalaniu tego planu tak samo, jak ja.

Dłuższą chwilę mierzyły się wzrokiem, aż wreszcie parsknęły nerwowym śmiechem. Stresowa głupawka opanowała je całkowicie i skręciła wnętrzności w niemożliwych do powstrzymania spazmach wesołości, ucinając na moment oddech.

– Podchodzimy do lądowania. – W interkomie rozległ się jak zwykle spokojny głos Dietera. – Jeśli jeszcze nie zmądrzałyście, to powinnyście zacząć działać.

– Jak on się zwraca do dowódcy? Gdzie ta słynna wojskowa dyscyplina? – prychnęła Leah, a następnie roześmiała się jeszcze głośniej.

– W krzakach – odparła bez chwili zawahania smokonka. – Ruszaj, piesku, bo nie zdążysz!

Wilkołaczyca spoważniała w jednej chwili i zaparła się nogami o próg, gdy dowódczyni próbowała wypchnąć ją na wypełniony migającym czerwonym światłem korytarz. Na całym statku rozległ się krótki dźwięk syreny alarmowej na znak, że zaraz znajdą się na stałym lądzie.

– Żeby nie było, to chciałam ci powiedzieć, że akurat tę część planu naprawdę uważam za kompletną głupotę – syknęła blondynka. – To niemożliwe, żebym ja miała...

– Ależ jak najbardziej możliwe! – Smokonka puściła jej oczko i objęła całą jej postać szerokim gestem. – Spójrz tylko na siebie! Alfa z ciebie będzie doskonała!

– W Polsce mamy takie powiedzenie: „jak z koziej dupy trąba". – Parsknęła i skrzyżowała ramiona na piersi, starając się ukryć, jak bardzo drżały jej dłonie. – To jest bardzo, bardzo głupi pomysł, Nihal.

– Wszystko to jest kompletnym wariactwem. Dlatego musisz zrobić co w twojej mocy, żeby się udało. – Bardziej stanowczo pchnęła wilkołaczycę w stronę wyjścia. – No już, ruszaj!

Leah posłała jej jeszcze ostatnie podszyte smutkiem spojrzenie, zanim odwróciła się na pięcie i rzuciła do biegu, dając porwać całkowicie buzującej w żyłach adrenalinie.

Przemiana przyszła jak zwykle – prosto i naturalnie, jak konieczność zaczerpnięcia tchu po długim czasie spędzonym pod wodą. Podskoczyła i pozwoliła, by ogniste dreszcze nareszcie objęły jej ciało we władanie. Przemieniła się w wilka niemal w locie, z ulgą rozprostowała mięśnie i zatrzymała się jeszcze na moment na samym szczycie rozkładającego się powoli trapu. Uniosła lekko łeb i zawęszyła, mrużąc ślepia dla większego skupienia.

Miejsce wyglądało właściwie identycznie jak na przerażająco szczegółowym rysunku Dietricha. Jasny, niemal biały piasek ciągnął się jak okiem sięgnąć, upstrzony miejscami paroma ledwo trzymającymi się życia iglastymi drzewkami o poskręcanych reumatycznie konarach, sięgających nieba w niemym błaganiu o pomoc. Powietrze drgało delikatnie, słońce przygrzewało ostro, rażąc wrażliwe wilcze oczy wciskającymi się pomiędzy niemal sklejone powieki promieniami, a delikatny wiatr, mącący porządek w gęstej, czarnej jak noc sierści, niósł ze sobą smród spalenizny i czegoś nienazwanego, potężnego i obcego. Czegoś, do czego lepiej było się nie zbliżać, jeśli tylko szanowało się swoje życie...

Siłowniki syknęły upuszczanym powietrzem, trap wreszcie dotknął rozgrzanego słońcem piasku, trzeszcząc przejmująco.

Trzeba zacząć działać. Trzeba wziąć sprawy w swoje ręce i pokazać, że było się jednak godną pokładanych w sobie nadziei...

Czarna wilczyca puściła się biegiem, niewysilonymi skokami pokonując po kilka metrów. Piasek nieprzyjemnie sparzył szorstkie poduszki łap, boleśnie wgryzając się aż do znajdującego się pomiędzy nimi wrażliwego ciała.

Teraz pozostało najtrudniejsze... Już czuła pojawiające się gdzieś na samych obrzeżach świadomości ognie dziesiątek obcych myśli, wystarczyło więc otworzyć się na nie, tak jak kiedyś, lata temu otwierała się na umysły sfory. Wystarczyło się połączyć, zagarnąć je do siebie, obudzić parę bolesnych wspomnień...

Tak, to chyba było najtrudniejsze. Te dobijające się wspomnienia...

Zawarczała ze złością i potrząsnęła łbem, jakby miała nadzieję w ten sposób uporządkować swoje myśli. Jedynym, czego jej teraz brakowało, była gromadka współczujących żołnierzy, skupiających się na jej smutku zamiast na czekającej ich misji. Myślowy kontakt pomiędzy członkami wilkołaczej watahy był absolutny – nie dało się zataić żadnej najdrobniejszej myśli, żadnego choćby najsłabszego uczucia, przez co właśnie skupienie się w niektórych sytuacjach było tak trudne.

By być wilkołakiem, należało pokochać swoją sforę jak samego siebie. Uczynić z niej kogoś więcej niż najbliższych członków rodziny... uczynić z niej fragmenty jednego wielkiego wspólnego umysłu, nie mające przed sobą żadnych tajemnic, gotowe współpracować i chronić siebie nawzajem nawet za cenę własnego życia. Nie było to łatwe...

A ona właśnie teraz musiała to zrobić.

To było oczywiste, że wilkołaki z magicznej części załogi prędzej czy później musiałyby stworzyć dobrze funkcjonujące stado. Nie było innej opcji, jeśli zamierzały działać w perfekcyjnym oddziale i odnosić sukcesy. Jednak właśnie to było najgorsze – ustalenie na samym początku hierarchii, bez której przecież nie mogli funkcjonować. Bez której delikatna misja spali na panewce, zanim jeszcze na dobre się rozpocznie.

Problem jednak był w tym, że Leah, choć faktycznie z pochodzenia była Alfą, nigdy nie musiała przewodzić. Nie chciała nawet tego robić, woląc trzymać się w takiej odległości od dowództwa, by mieć jakiś wpływ na jego decyzje, lecz nie musieć dzielić spoczywającej na nim odpowiedzialności, której unikała jak ognia. A teraz...

Do diabła. Właśnie musiała wmówić kilkudziesięciu wilkołakom, że to ona tutaj rządzi. Choć przez całe życie była przekonana o własnej wartości, nagle w tej jednej chwili poczuła się dziwnie mała i nic nieznacząca.

Starając się więcej nie zastanawiać nad własnymi wątpliwościami, przysiadła na zadzie i uniosła łeb do nieskazitelnie błękitnego nieba, by zawyć z całą pewnością siebie, jaką udało jej się pozbierać.

Co to?

– Co się dzieje?

Skrzywiła się lekko, gdy w jej umyśle zaczęły się pojawiać pierwsze strzępki obcych myśli, formujących się w słowa i obrazy, których nie potrafiła jeszcze przyporządkować do konkretnych osób. Jak dawno tego nie doświadczyła...

Tęskniła za tym. I to tak mocno, że to aż bolało...

Bracia... – szepnęła, zanim zdążyła się powstrzymać.

Słyszymy cię, siostro.

– Jesteśmy już wszyscy. Czekamy na rozkazy.

– Jaki jest plan? Co musimy zrobić? Dowódcy nie powiedzieli nam wiele.

– Może dobrze będzie uformować szyk?

– Ale w którą stronę? Skąd spodziewamy się zagrożenia?

– Czy Tarcza o tym wie?

– Tarcza chwilowo nie ma o niczym pojęcia – wyjaśniła szybko, przekrzykując chaos. – Przyjdźcie wszyscy tutaj.

– Zaraz, zaraz – odezwał się kobiecy głos. Dopiero po dłuższej chwili rozpoznała Scherę. – Blondyno, ty nadal sobie myślisz, że możesz nam rozkazywać? Nie podporządkuję się Omedze!

Kilka warkotów poparło ją ochoczo. Wilki zbiegały dwójkami z trapu i powoli brały o wiele mniejszą od siebie czarną wilczycę w okrąg, zjeżone i niepewne tego, co powinny w następnej kolejności uczynić.

Leah nie kuliła się, nie spuszczała wzroku, nie dawała wplątać się w słowne zaczepki. Czekała, aż wypełniony warkotem krąg lśniących w słońcu kłów i szarej sierści uspokoi się na tyle, by mógł jej wysłuchać.

Słyszałaś, co do ciebie mówiłam?! – Wilkołaczyca o futrze w kolorze ołowiu wyłoniła się ze zwartej zwierzęcej masy, zbliżając niebezpiecznie. – Zejdź nam z drogi, Omego!

Jakim prawem patrzysz mi prosto w oczy? – Zaraz za nią pojawił się wielki basior. Leah domyślała się, że gdyby stanęła przy nim, ledwo sięgnęłaby łbem do jego kłębu.

Uważaj, Omego, to nie miejsce dla ciebie! – wycedził jeszcze ktoś, kłapiąc szczękami tuż za nią. Mnóstwo wysiłku kosztowało ją, by powstrzymać się od panicznego drgnięcia.

O nie. Leah Wilkosz nigdy nie dawała sobą pomiatać, a każdy, kto śmiał choć przez chwilę pomyśleć, że zdoła ją sobie podporządkować, szybko się rozczarowywał. I to zwykle w najgorszy możliwy sposób...

Tym, czego Leah nienawidziła najbardziej na świecie, było udowadnianie jej, że jest od kogoś gorsza.

Czarne wargi uniosły się powoli, ukazując śnieżnobiałe zębiska. Zawarczała z głębi piersi, rozkazując:

Stać! Wszyscy na ziemię! Okażcie szacunek swojej Alfie!

Wzmocnione słynnym Głosem Alfy słowa – przesycone wręcz mocą, jaką otrzymała w spadku po swojej rodzinie – niemal przygniotły wilki do ziemi. Ktoś zaskamlał z zaskoczeniem, czyjaś myśl wyraziła szok i niedowierzanie, Schera warknęła i zaskowyczała tak, jakby poczuła nagle potworny ból. Ogromne wilki, zmuszone pociągnięciem niewidzialnych sznurków do podporządkowania się wiszącemu w myślowym eterze poleceniu, zaczęły warować przed o wiele mniejszą czarną wilczycą, kładąc uszy płasko na łbach. Gdzieniegdzie błyskały jeszcze odsłonięte kły, lecz nikt nie odważył się podważyć prawdziwego rozkazu, takiego, jaki wydać mogła jedynie Pełnokrwista Alfa.

Będziecie mi posłuszni – powiedziała powoli, ruszając wokół kręgu unikających patrzenia jej w oczy wilków. Niemal deptała im po nosach, z rozmysłem stawiając łapy pomiędzy kładącymi się na gorącym piasku smukłymi łbami. – Będziecie traktować mnie jak swojego przywódcę i nikt nie podważy mojego autorytetu, dopóki nie uczynię czegoś, co mogłoby zaszkodzić nam wszystkim. Czy to jasne?

Ktoś zawył krótko na znak zgody. Tym razem warkoty były już bardziej entuzjastyczne, niż groźne. Nie wszystkim podobała się ta opcja, ale w głębi duszy każdy wilkołak czuł się dobrze, mając nad sobą przywódcę.

Jak dobrze, że nie znalazł się tu żaden inny Alfa! – przemknęło dziewczynie przez myśl. Szczerze wątpiła, by zdołała stawić czoła silnemu samcowi, obojętnie, ile lat doświadczenia i pięknego rodowodu za sobą miała.

Wstańcie – powiedziała wreszcie. – I słuchajcie uważnie...

Okazało się, że triumfalna myśl pojawiła się w jej głowie cokolwiek nie w porę.

Schera tylko czekała na rozluźnienie. Wystarczyło, że moc rozkazu Pełnokrwistej Alfy opadła wraz z wygładzającą się czarną sierścią na grzbiecie i karku Lei, by wyrwała się z posłusznego kręgu i rzuciła do ataku, warcząc potwornie.

Leah nie zdążyła się obrócić – decyzja w umyśle wilkołaczycy zapadła tak nagle, że zwyczajnie nie zdołała wyłowić jej spomiędzy dziesiątek innych wiadomości, przesyłanych przez obce jeszcze umysły. Zaskowyczała z bólu, gdy silne szczęki zacisnęły się na luźnej skórze na jej karku, i zachwiała się, przygniatana do ziemi ciężarem o wiele od niej większej szarej wadery. Zaryczała ze złości, próbując się odwinąć, lecz Schera trzymała naprawdę mocno. Poleciały bezwładnie w bok, niemal upadając w rozgrzany piasek.

Nie pokłonię się Omedze! – wycedziła Schera. Dążyła do tego, by zmusić mniejszą wilczycę do padnięcia ziemię i odsłonięcia brzucha, lecz chociaż o wiele słabsza Leah nie mogła wytrzymać długo z takim ciężarem na grzbiecie, ani myślała o ugięciu drżących, rozstawionych szeroko łap.

Nie nazywaj mnie Omegą! – warknęła tylko, jeszcze raz bezsensownie szarpiąc łbem i siejąc wokół krople spienionej śliny.

Czy Alfa przypadkiem nie powinna być największa w watasze? – spytał nagle ktoś na tyle głośno, by ponownie zasiać zwątpienie w całym szeregu.

Mamy w kłębie tyle, ile jako ludzie wzrostu – zauważył ktoś zdroworozsądkowo.

Tak, lecz Alf to nie dotyczy.

Kilka wilków potaknęło nieśmiało, ignorując, że zdecydowana większość oglądała się na nie ze śladami irytacji w oczach, coraz mocniej rozdarta pomiędzy koniecznością trwania w miejscu podczas pojedynku o władzę a chęcią pomocy tej, którą już powoli zaczynały uważać za swojego przywódcę.

Schera dyszała wściekle, lecz nie rezygnowała, czując, że Leah powoli opada z sił. Czekała cierpliwie, z przyjemnością witając coraz silniejsze drżenie mięśni przeciwniczki, wsłuchując się w jej przyspieszony oddech jak w najpiękniejszą muzykę...

Schera była cierpliwa.

Poddaj się, Omego – szeptała z jadem wprost w wyimaginowane telepatyczne ucho czarnej wilczycy. – Poddaj się, bo i tak żadne z nas ci się nie pokłoni, a już tym bardziej ja!

– Nie jestem żadną pieprzoną Omegą! – wycedziła Leah, warcząc potwornie. Z każdą chwilą robiło jej się bardziej gorąco. Niewidzialny pożar powoli zagarniał jej ciało, wypełniając żyły żrącym kwasem, a wściekłość dławiła w gardle niemożliwą do przełknięcia bolesną gulą.

Jesteś tylko głupią, małą dziewczynką, której wydaje się, że coś od niej zależy. Jesteś słaba, jesteś mała, jesteś...

– Jestem... – syknęła wściekle, wiedząc, że właśnie w tamtym momencie jej zwykle brązowe oczy błysnęły nienaturalną, krwistą czerwienią. – Jestem o wiele starsza i bardziej szalona, niż może ci się wydawać, wilczyco!

Schera nie zdążyła nawet zareagować, gdy czarna wadera dopadła nagle do ziemi, całkowicie rozluźniając napięte do granic wytrzymałości mięśnie. Zaskoczona, niemal nad nią przekoziołkowała, upadając w parzący piach. Błyskawicznie zerwała się na równe łapy, gotowa do dalszej walki, lecz zanim zdążyła cokolwiek zrobić, Leah poderwała się z ziemi i tak szybko, że aż rozmyła się w powietrzu, złapała ją zębami za gardło. Zapiszczała żałośnie, cofnęła się kilka kroków, ledwo powstrzymując się od wycia z bólu, spróbowała uderzyć mniejszą samicę pazurami, lecz jej szczęki zaciskały się coraz mocniej, jak imadło. Jedynym, co osiągnęła, było to, że napierająca na nią przeciwniczka wykorzystała chwilę, gdy stanęła jedynie na tylnych łapach, by ostatecznie ją przewrócić. Niemal cisnęła nią o ziemię, a następnie przydusiła całym swoim ciężarem, który skoncentrowany na rozpaczliwie usiłujących zaczerpnąć tchu płucach okazał się wcale nie taki mały.

Będziesz mi posłuszna, Schero! – Głos Alfy był tak ostry, że mało brakowało, a sprawiłby jej fizyczny ból. – Jestem twoją Alfą, a ty więcej nie odważysz się mi sprzeciwić!

Zawarczała w proteście, lecz wtedy potężne zębiska zacisnęły się jeszcze mocniej. Leah szarpnęła łbem, polała się jasnoczerwona krew, falujące z nieznośnego gorąca powietrze przesycił intensywny, mdlący zapach miedzi.

Okaż mi szacunek, Beto!

Podjęła jeszcze jedną próbę wyszarpnięcia się wręcz nienaturalnie silnym kłom, choć ciemniało już jej przed oczami z braku tlenu. Uderzyła Leę pazurami w pysk, rozcinając skórę do krwi, lecz tamta ani drgnęła...

Okaż szacunek Alfie, wilczyco!

Zamarła w jednej chwili, gdy wokół nich wyrósł pierścień wściekłych wilków. Brązowe ślepia błyszczały złością i stanowczością, a potworne zębiska szczerzyły się w jej stronę. Ognie dziesiątek umysłów skoncentrowały się na jej uporze i próbowały wspólnymi siłami nim zachwiać.

Do diabła, tym mężczyznom wystarczył ten krótki pokaz siły, by ostatecznie poszli za tą małą dziewczynką?!

Jestem bojową machiną o sercu ze złota, a ty nazywasz mnie małą dziewczynką? – W telepatycznym głosie Lei pojawiło się coś dziwnego, jakaś nienazwana przedwieczna nuta, która sprawiła, że Scherę naraz przeszedł lodowaty dreszcz strachu.

Serce ze złota? – powtórzyła bezwiednie, nie mając już sił na to, by dalej walczyć.

Pozwalam ci się ukorzyć, zamiast cię przepędzić, choć na to właśnie zasługujesz. Jak będzie, wilczyco?

Nienawidząc siebie za to, Schera pozwoliła swojemu ciału się rozluźnić. Położyła uszy płasko na łbie, podkuliła ogon i przypadła do ziemi, uginając mocno przednie łapy, wyczuwszy, że potężne szczęki odpuszczają, pozwalając jej nareszcie na zaczerpnięcie tchu. Powietrze jednak okazało się nieprzyjemnie ciepłe i miało potwornie gorzki, rozczarowujący posmak.

Czy ktoś jeszcze ma ochotę podważyć mój autorytet? – Leah powiodła wzrokiem po zgromadzonych wilkach. Choć wszystkie bez wyjątku wyglądały na chętne już bez wahania stanąć po jej stronie, tym razem nie pozwoliła sobie na przedwczesne rozluźnienie. Starała się nie myśleć nad tym na tyle natrętnie, by ktokolwiek mógł to wyczuć, ale sama doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mogłaby nie mieć już sił na podobną walkę. Już ta o mało nie zakończyła się jej porażką...

Tak, miała doświadczenie. I to o wiele większe, niż którykolwiek z wilków, które się tutaj znajdowały, obojętnie jak wielką część życia spędziłyby w zwierzęcej skórze. Ale doświadczenie nie pokryje przecież wszystkich fizycznych niedoskonałości, nie przemieni jej słabości w atuty i nie zagwarantuje wygranej w każdym starciu.

Doświadczenie właśnie podpowiadało Lei Wilkosz, że w miarę możliwości nie powinna pod żadnym pozorem dopuszczać do zbyt częstych starć.

Jeśli jesteś słaby fizycznie, czymś musisz nadrabiać. Na przykład wyśmienitą grą aktorską.

Pytałam, czy jest tutaj jeszcze ktoś, komu nie podoba się moje przywództwo? – powtórzyła twardym głosem, zadzierając dumnie ogon. Na zębach wciąż czuła lekki posmak krwi Schery.

Jesteś naszą Alfą. – Pierwszy basior pochylił z szacunkiem wielki łeb. Cała reszta poszła za nim lawinowo, okazując poddaństwo. Skupiła się na ich myślach, lecz w żadnej z nich nie doszukała się choćby cienia wahania. Nawet ci, którzy jeszcze przed paroma chwilami mieli wątpliwości, teraz wyzbyli się ich ostatecznie.

Czy możemy więc przejść do rzeczy? Nie mamy znowu tak dużo czasu.

– Słuchamy, Alfo. – Wielki srebrzysty wilk oblizał się z ogniem w oczach, widocznie nie mogąc się doczekać czekającej ich akcji.

To, o co was teraz poproszę, będzie śmiertelnie niebezpieczne i przede wszystkim... nie do końca zgodne z prawem. – Mimo wszystko zawahała się przed wypowiedzeniem ostatnich słów. – Będę wymagać od was ogromnej ostrożności, ale przede wszystkim wiary w to, że jeśli wszystko uda nam się przeprowadzić zgodnie z zamysłem, nie będą was czekać żadne negatywne konsekwencje ze strony Tarczy.

– Czyli działamy przeciwko Tarczy? – upewnił się ktoś.

Nie przeciwko, lecz bez jej wiedzy. Działamy w dobrej wierze, lecz gdyby ktoś z władzy się o tym dowiedział, z pewnością nie wyraziłby na to zgody. Zrozumcie mnie jednak dobrze. – Tym razem postarała się odrobinę zmiękczyć spojrzenie. – Robimy teraz wszystko, by zdołać podźwignąć Niemcy z kolan, a to jedyny sposób na to, by tę inicjatywę w ogóle rozpocząć. Jest ryzykowny, może wydawać się wręcz głupi... ale to naprawdę jedyne, co pozwoli nam ponownie zaistnieć. Działamy w interesie nas wszystkich, nawet jeśli początkowo będzie to się działo za plecami władzy. Pamiętajcie, że jeśli władza postanowi nas ukarać, dopilnujemy, by konsekwencje ponieśli jedynie pomysłodawcy tej akcji. Nikomu z was nie stanie się nic złego.

– Chciałbym uwierzyć w twe słowa... – Inny basior skrzywił się ledwo zauważalnie.

Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wam włos z głowy nie spadł. Jak na dobrą Alfę przystało. Nie prosiłabym was o nic, gdyby mogło to się skończyć dla was źle. – Przeniosła na niego uspokajający wzrok. – Dlatego tak ważne jest, byście wyzbyli się obaw i działali z całym swoim sercem, z całym zaangażowaniem, na jakie was stać.

– Da się zrobić. – Srebrzysty uśmiechnął się po wilczemu.

Każdy z nas chce, by wszystko wróciło do normy. Nikomu nie jest na rękę to, że nagle z miejsca europejskiej potęgi spadliśmy na samo dno.

– Zrobimy wszystko, o co nas poprosisz.

– Co rozkażesz. To jest wojna, a my wykonujemy rozkazy.

– Nie jestem wojskową – zastrzegła profilaktycznie.

Nie musisz, Alfo.

– No to słuchajcie...

***

https://youtu.be/r7NAgcgxzTo

Miejsce ze wszystkiego najmocniej przypominało lej po bombie. Niemal biały piasek zlewał się nieruchomymi falami po ścianach rozległego zagłębienia w terenie, z wysokości zapewne upodabniając je do ogromnego wiru na powierzchni spienionego morza. Skarłowaciałe, chore drzewa, miejscami porastające sztuczną pustynię, zbierały się tutaj w nieco większe kępy, celując we wszystkie strony świata w większości całkowicie obranymi z kory gałęziami, świecącymi bielą jak wyrzucone na brzeg oceanu kości. Stukały delikatnie na gwiżdżącym w igłach poskręcanych sosen wietrze, drgały, jakby niepewne, czy aby na pewno im wolno, powodując wrażenie dostrzeżonego kątem oka niebezpiecznego ruchu.

Okazało się, że kolejny raz rysunki Dietricha ukazały otoczenie z dokładnością najlepszej fotografii, lecz niestety perspektywa, jakiej użył do przeniesienia na papier mających się wydarzyć obrazów, nie ukazała wszystkiego. Na przykład tego, jak trudno miało być tutaj urządzić zasadzkę.

Nie ma gdzie się schować – syknął Ulfr – srebrzysty basior, którego Leah zaczynała już powoli uważać za swojego Betę. Choć Betą z urodzenia była z pewnością Schera, tak przynajmniej na razie nie zamierzała powierzać jej tej pozycji. Nie, dopóki nie upewni się, że wilczyca nie będzie nic knuła za jej plecami. Ulfr za to nadawał się na tę pozycję doskonale – silny, stanowczy, garnący się do działania i posłuszny w ten dobry, okazujący szacunek, lecz daleki od podlizywania się sposób. Chętnie współpracował i wykonywał wszystkie rozkazy jeszcze zanim na dobre zdołała sformułować je w myślach.

Okopiemy się w piasku na krawędziach wzniesienia – zarządziła. – Zacznijcie już, mamy mało czasu. Prekognita wspominał, że Itharianie pojawią się na samym dole krateru i nie powinni zwrócić na nas uwagi, jeśli będziemy idealnie nieruchomo. Uniosą głowy dopiero gdy do akcji wkroczą smoki.

Zanim jeszcze skończyła mówić, część wilków była już do połowy zagrzebana w parzącym piasku. Ignorując wszelkie niedogodności, wystawiały poza krawędzie wykopanych jam jedynie pokryte beżowym pyłem nosy. Od razu było widać, że ci faceci większą część życia spędzili w wojsku. Leah odruchowo z pewnym rozrzewnieniem wyobraziła sobie, co by się stało, gdyby podobny rozkaz padł w jej dawnej sforze. Ile protestów i wyzwisk posypałoby się pod adresem przywódcy, zanim ktokolwiek wziąłby się do roboty...

Warknęła na siebie, zła, że ponownie pozwoliła myślom zboczyć w niechcianym kierunku. Zaraz dopadła do ziemi i podczołgała się ostrożnie do samej krawędzi krateru, kryjąc w większej kępie chorobliwie wykręconych, skarłowaciałych sosen. Znieruchomiała, czekając cierpliwie.

Atakujecie wtedy, gdy ja wydam taki rozkaz. Do tego czasu obojętnie, co by się nie działo, macie trwać nieruchomo. Jedynym wyjątkiem jest bezpośrednie zagrożenie własnego życia. Zrozumiano?

Potwierdzające warkoty kipiały niezdrową energią i niecierpliwością.

Leah wbiła wzrok w niewielki punkt na samym dnie leja. Punkt, który z pozoru nie wyróżniał się niczym szczególnym, lecz utkwił w pamięci trwale jak wdrukowany obraz przez to, ile razy Dietrich zakreślił go czerwonym pisakiem na jednym ze swoich przerażająco szczegółowych rysunków.

Czekała. Skupiała się na oddechach i spokojnych, luźno płynących, bliskich wręcz medytacji myślach członków sfory. Jej sfory...

Uśmiechnęła się lekko, gdy wyobraziła sobie, jak wiecznie rozczarowany nią dziadek byłby teraz dumny, gdyby mógł to wszystko zobaczyć.

Otrząsnęła się z zamyślenia, gdy nareszcie zaczęło się coś dziać. W tym niewielkim, z pozoru zupełnie zwyczajnym fragmencie krajobrazu, na który Dietrich kazał zwracać potrójną uwagę, coś błysnęło, jak odbity w kawałku szkła promień słońca. Odblask zaczął się stopniowo powiększać, powoli osiągając rozmiar i kształt wysokich drzwi, a natężenie bijącego od niego światła stawało się tak ostre, że coraz trudniej było utrzymać na nim wzrok. Zerwał się lekki wiatr, niosący ze sobą delikatny, zadziwiająco przyjemny zapach ozonu, kojarzący się z przemijającą burzą podczas upalnego, letniego dnia.

To było przejście. Utworzone za pomocą jakiejś dziwnej, niemożliwej w ich świecie magii, niosące ze sobą świeży powiew czegoś nowego i tak fascynującego, że aż poczuła delikatne łaskotanie w żołądku. Pobudzona wilcza ciekawość nakazywała natychmiast zerwać się z miejsca i przyjrzeć się tworowi z bliska, sprawdzić go ze wszystkich stron, upewnić się, do czego może być zdolny... Ledwo zdołała się opanować od okazania rozpierającej jej fascynacji, z trudem na powrót przywdziewając maskę poważnej, niezachwianie spokojnej Alfy.

Do diabła, mając tyle lat na karku już dawno powinna z tego wyrosnąć...

Ponownie znieruchomiała, gdy ze złocistego, zimnego blasku wyłoniła się pierwsza postać.

Początkowo ciężko było ocenić, czy miało się do czynienia z kobietą, czy jednak z mężczyzną o bardzo kobiecych rysach twarzy. Postać o wysokich kościach policzkowych i dużych oczach z pionową, kocią źrenicą mogła mieć około dwóch metrów wzrostu, a długie czarne włosy nosiła rozpuszczone, opadające lśniącymi falami aż do pasa. Muskularne ciało pokrywała czarna, najeżona ostrymi kolcami zbroja, optycznie poszerzająca i bez tego szerokie ramiona. Jedynym elementem, którego nie zasłaniał szczelnie wyglądający na stworzony z jakiegoś rodzaju kamienia pancerz, był ruchliwy ogon z pędzlem czarnej sierści na samym czubku. Miał intensywnie niebieski kolor i widziane nawet z tej odległości delikatne zielone prążki – kolory były tak nasycone, że Leah niemal poczuła zbierającą się w pysku ślinę. Było w tym coś tak nieznośnie fascynującego, że siedzenie w bezruchu sprawiało jej coraz większe kłopoty.

Tuż za wysoką postacią pojawiły się kolejne, stopniowo zapełniając lej. Ithariańczycy w zbrojach – zapewne żołnierze – otoczyli czujnym kręgiem piątkę postaci w długich do samej ziemi biało-złocistych togach. Jedna z nich – tym razem można było nazwać ją kobietą bez chwili zawahania ze względu na mocną ekspozycję wydatnego biustu – niosła w ramionach drewnianą, rzeźbioną w misterne wzory skrzynię. Choć wyglądała na niemożliwie ciężką, w jej dłoniach sprawiała wrażenie jedynie dziecięcej zabawki.

Przejście zniknęło w mocniejszym rozbłysku podszytego różem światła. Piątka ustawiła się w szyku, kobieta umieściła skrzynię w samym środku okręgu i odsunęła się spiesznie, zajmując swoje miejsce. Chwyciła wyciągnięte dłonie towarzyszy i zaśpiewała coś wysokim, dźwięcznym tonem, a rzeźbienia na skrzyni jak na zawołanie rozbłysły krwistą czerwienią.

Nagle nad okolicą poniósł się potężny smoczy ryk, od którego zdawała się zadrżeć ziemia. Ithariańczycy rozejrzeli się panicznie po sobie i skierowali wzrok w niebo...

Teraz! – Leah zawyła i rzuciła się naprzód, nie dając sobie chwili na wahanie.

Dokładnie w tym samym momencie nieskazitelny, bezchmurny błękit przecięła pierwsza skrzydlata sylwetka. Czerń łusek zdawała się pochłaniać słoneczne światło, ogromne skórzaste skrzydła rzuciły na ziemię przesuwający się błyskawicznie kształt...

Tuż za czarnym smokiem pojawił się kolejny. I następny. I następny...

Wilkołaki rzuciły się do ataku, wyłaniając z chmury sypkiego piasku. Fontanna ostrych kłów i pazurów, kipiąca wściekłym warkotem i zwierzęcą zawziętością, w mgnieniu oka zderzyła się z pierwszym szeregiem Ithariańskich żołnierzy, nie dając im chwili na reakcję.

Nie bawić się w żadne pojedynki! Macie ich zabić! – ryknęła Leah, przekrzykując panujący w wilczych myślach chaos, i sama rzuciła się do gardła pierwszej wysokiej sylwetce. Zaskoczenie sprawiło, że obcy mężczyzna nie zdołał się obronić – zanim choćby krzyknął, fontanna krwi z rozerwanego kłami gardła zbryzgała śnieżnobiały piach wokół.

Ithariańska kobieta zareagowała jako pierwsza – desperacko rzuciła się w stronę porzuconej skrzyni, starając się umknąć przed falą nadciągającego chaosu. Chwyciła mocno przedmiot w ramiona i pobiegła w stronę, gdzie wcześniej formowało się świetliste przejście. Wykonała skomplikowany gest prawą dłonią, pojawił się pierwszy odblask złocistego światła...

Nihal była szybsza.

Czarny smok pojawił się właściwie znikąd. Opadł jak fala śmierci, zupełnie bezszelestnie rozcinając powietrze wielkimi skrzydłami, i przydusił Ithariankę do ziemi pazurzastą łapą. W czerwonym oku o okrągłej, ludzkiej źrenicy i wyraźnej, białej rogówce – oku potężnego, upojonego własną siłą wyverna – błysnęło coś dziwnego, jakaś iskra tak niepasującego do okoliczności humoru, zaś drugie – błękitne, o pionowej źrenicy, całkowicie smocze – pozostało dziwnie smutne. Jakby w smokonce znajdowały się dwie istoty: jedna ciesząca się czyjąś porażką, i druga, nie dająca zgody na wywołane cierpienie.

Pierwsza cząstka wygrała.

Schwycona w smocze szczęki kobieta niemal zniknęła. Prawdopodobnie już nie żyła, gdy smukła, kolczasta szyja wygięła się i cisnęła jej ciałem o ścianę leja. Pazurzaste łapy złapały drewnianą skrzynkę, ignorując, że zdobiące ją motywy ponownie rozbłysły. Z miejsc, w których rzeźbienia zetknęły się z czarnymi łuskami, uniósł się lekki dym, lecz smokonka zdawała się nie zwracać na to uwagi – zaryczała potężnie, dając sygnał do odwrotu.

Cofamy się! Zabijcie wszystkich, których zdołacie! – rozkazała Leah. Złota krew zlepiała jej sierść w tłuste, przypominające kolce strąki, a wykończone mięśnie powoli odmawiały posłuszeństwa, lecz nie zamierzała pokazywać po sobie słabości. Wykończyła jeszcze jednego żołnierza, oczyszczając sobie drogę ucieczki, i puściła się przed siebie biegiem.

W sile Alfy znajduje się siła całej sfory, prawda? Musiała po raz kolejny to udowodnić.

Wilki zawyły i rzuciły się za nią, uformowawszy bojowy szyk i zostawiając za sobą cuchnący śmiercią chaos.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro