Rozdział 1 Klatka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedząc na wytwornie obitej sofie w salonie, upiłam nadmiar procentowego eliksiru z kieliszka. Spojrzałam na ogromny, kryształowy żyrandol, który wyraźnie królował nad moją głową. Jego nachalny blask rozganiał cienie ukryte w mroku wieczoru. Rozejrzałam się wokół i utkwiłam wzrok w porozwieszanych z rozmachem urodzinowych dekoracjach. Nieopodal filarów pięknie prezentowały się kompozycje kwiatowe złożone z białych róż, eustomy oraz bukszpanu. Marmurowy orszak lwów od progu witał spragnionych atencji gości. Imponująca, lecz samotna fontanna umiejscowiona pośrodku salonu szeptała wodną pieśń, rozbijając na drobne atomy dobiegające zewsząd rozmówki. Przy zdobionej sztukaterią ścianie ustawiono fantazyjne tło, które pełniło funkcję niesztampowego dodatku do pozowanych zdjęć.


Poprawiłam swoją czerwoną sukienkę, naciągając ją lekko na kolana, po czym zlustrowałam ludzi krzątających się przede mną. Wielu z nich pochwyciło w dłoń trunek, od razu wprowadzając się w szampański nastrój. Pozostali utworzyli małe grupki i rozpoczęli wylewne rozmowy, gestykulując przy tym bez opamiętania. Panowie wypinali przed sobą klatki piersiowe niczym pawie, manifestując swoim rozmówcom skalę pewności siebie. Kobiety wymachiwały markowymi torebkami, rozpoczynając tym nieoficjalny ranking na najlepszy i najdroższy łaszek. W powietrzu unosiła się mieszanina drogich perfum, a zewsząd słychać było pomruk „głębokich" konwersacji. Nowojorska elita aż kipiała od obrzydliwie materialnego stylu bycia i życia. Te znajome twarze, które często widywałam w naszym domu i na bankietach, to przeważnie przedstawiciele wąskich kręgów społecznych. Należeli do nich politycy, biznesmeni, adwokaci, maklerzy, znani artyści lub najzwyczajniej w świecie ludzie urodzeni w wielopokoleniowych, zamożnych rodzinach.


Ja stałam się jedną z nich i przez ostatnie pięć lat małżeństwa dopasowałam się do tego świata tak, jak potrafiłam. Mimo iż nie pochodziłam z zamożnego domu, ani też nie byłam sławna, ani nie miałam wyższego wykształcenia, to musiałam szybko przystosować się do tego, w co zostałam gwałtownie wepchnięta. Raut trwał w najlepsze, a ja ze swoją kamienną twarzą i wyczuwalną nutą obojętności brałam bierny udział w napompowanym sztucznością spektaklu. Nie posłużyłam się tym określeniem wyłącznie ze względu na to, co właśnie jawiło się przed moimi oczami. Teatralna definicja idealnie obrazowała również w moje życie. Niełatwa codzienność przypominała przedstawienie bardziej denne, niż to, które kąśliwie komentowałam w myślach. 


Wiedziałam, że komuś przyglądającemu się z boku, moja doczesna wędrówka mogła wydawać się doskonała. W końcu mieszkałam w ogromnym, przepięknym domu, w jednej z najbogatszych dzielnic, położonych na przedmieściach Nowego Jorku. Tutaj każdy kąt szeptał o imponującym sukcesie jego właściciela. Drogocenne arcydzieła wybitnych malarzy zdobiły ściany, które do złudzenia przypominały wystawę muzeum narodowego. Irracjonalnej wielkości kompleks basenów otaczający budynek byłby w stanie pomieścić całą hordę zainteresowanych pływaków. Wielopoziomowe, ukwiecone tarasy za każdym razem zwabiały tu ludzi wyższych sfer, by celebrować nieodłączny błysk życia. W garażu dostojnie prezentował się najnowszy Lincoln Continental, a obok niego rozpychał się purpurowy Cadillac, który przeszedł już na moją własność. Willa wyściełana marmurem i złotymi elementami nierzadko wywoływała u innych westchnienie pełne zachwytu. Klamka w tym apartamencie wydawała się droższa niż wartość mojego pierwszego auta. Wybierałam się z mężem na bankiety, bale, spotkania biznesowe oraz podróże. Odgrywałam rolę jego wizytówki, więc zawsze nosiłam wysokie obcasy, eleganckie i markowe stroje, a moją twarz pokrywał wyrazisty, kuszący makijaż. Garderoba po brzegi wypchana była najsławniejszymi nazwiskami amerykańskich i międzynarodowych projektantów mody. Przebywałam w otoczeniu członków elitarnej grupy, którzy po prostu coś znaczyli, a znajomość z nimi była wręcz konieczna. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wiele dziewczyn oddałoby wszystko za życie w takiej obfitości, ale rzecz w tym, że ja nigdy tego nie chciałam. Nie chciałam, a jednocześnie było to niezbędne do tego, abym mogła przedłużyć życie mojemu bratu...


Czasem przychodzi taki moment, w którym człowiek musi zdecydować, a bywa i tak, że kochając za bardzo, postanawia się poświęcić. Szczególnie dzieje się tak, gdy tragiczny los zdarzeń dotyczy osoby, która jako jedyna pozostała mu na tym świecie. Ja wybrałam tak, a nie inaczej. Zdecydowałam, że jego dobro jest ważniejsze od mojej przyszłości i ukrytych pragnień. Z jednej strony czułam się najbardziej skrzywdzoną istotą na ziemi, a z drugiej przepełniało mnie szczęście, kiedy codziennie przyglądałam się zdjęciu brata w poczuciu, że postępuję właściwie. Zapewniłam mu wszystko, czego potrzebował i dzięki temu jego stan zdrowia był w miarę możliwości stabilny.


Przekorny los sprawił, że dopuściłam się pewnych czynów tylko po to, aby uratować Johna. Przełknęłam myśl, że nigdy nie zaznam prawdziwej miłości. Po pięciu latach zaaranżowanego małżeństwa nie odczuwałam już żadnych emocji. Moje niegdyś ciepłe serce skuł lód i nic nie zapowiadało, aby miało się to zmienić. Każdego dnia tłumaczyłam sobie, że tak musi być, że to mój brat jest tutaj najistotniejszy, a ja jakoś sobie poradzę. Codziennie ćwiczyłam zacieranie swoich naturalnych emocji, bo tylko ta umiejętność sprawiała, że dawałam radę przeżyć kolejny dzień, a potem kolejny i kolejny... I w ten właśnie sposób stałam się jak głaz. Poranione fragmenty serca majaczyły coś w oddali, formując moją obojętność na to, co działo się wokół. Każdego ranka nakładałam krwisto czerwoną szminkę, przywdziewałam oszukaną maskę, barwiłam przestrzeń rzewnym wydechem i rozpoczynałam performance zwany życiem. Podobno człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do wielu niedogodności. Własne doświadczenia wskazywały jednak na to, że w naturze występują pewne wyjątki. 


Mój mąż Henry Collins był człowiekiem, którego znali wszyscy. To jego przodkowie zapoczątkowali pozycję w wyższych sferach, czyniąc go potomkiem amerykańskiej grupy naftowców. Kończąc dziś 44 lata, posiadał już właściwie wszystko. Przemysł wydobywczy zawsze stanowił jeden z filarów Stanów Zjednoczonych, dzięki temu rodziny, które się tym zajmowały, miały możliwość zabezpieczenia swych majątków na kolejne pokolenia. Nie było inaczej w przypadku Collinsów. Zbudowane przez nich rodowe imperium, naturalną koleją rzeczy przeszło w ręce Henry'ego, lecz on nie zamierzał na tym poprzestać. Z biegiem lat i nabytego doświadczenia założył jeszcze kilka innych biznesów, natomiast najbardziej skupił się na nieruchomościach. Kupno, wynajem, franczyza, przetargi, rozbudowy- to właśnie pochłonęło go w całości. Bycie potentatem ropy naftowej bezszelestnie usunęło się w cień i stworzyło przestrzeń biznesowi pobocznemu. Właściwie zatrudniał tam już tak wyspecjalizowaną kadrę, że fizycznie nie musiał się tym zajmować, a mimo to pieniądze spływały do jego kieszeni. Ropa jako ciekła kopalina stała się jego dochodem pasywnym, któremu nie musiał poświęcać już żadnej uwagi. Ta dogodność pozwalała z kolei na swobodne rozwijanie tematów nieruchomości. I w ten oto sposób dwa wielkie światy zawodowe zazębiały się ze sobą doskonale.


Henry lubował się we wszelkiego rodzaju imprezach, a jego potrzeba atencji, zbierania laurów i przeglądania się w oczach chwały była co najmniej niepokojąca. Ktoś jego pokroju zawsze musiał otaczać się wystawową eskortą, a ta rola przywarła na stałe do mojego drugiego imienia. Zdaniem męża moja hiszpańska, nietypowa uroda nie tylko przykuwała uwagę, ale też pozwalała mu czasem załatwić jakąś sprawę lub przysługę. Pokusiłam się więc o wysnucie śmiałej teorii- Henry postrzegał mnie jako własną maskotkę lub kolokwialnie mówiąc lalkę. Kazał podążać za sobą tam, gdzie wskazał, a moim zadaniem było ładnie wyglądać, elokwentnie się wypowiadać, słodko się uśmiechać i robić dobrą minę do złej gry. Oczekiwał także, że pozwolę obłapiać się jego obleśnym kumplom, których dłonie niby przypadkiem wędrowały po moim kolanie lub smagały pośladki. Jakby tych atrakcji było mało, zawsze podniecał go fakt, że jakiś facet będzie mu zazdrościć. Ekscytował go moment, w którym rozumiał, że należę tylko do niego, a inni mogą jedynie pomarzyć o tym, aby posiąść moje ciało. Tak to już bywa, kiedy ma się cechy narcystycznego dupka.


Myśląc o swojej zawiłej historii, zastanawiałam się, dlaczego nawet w swoich myślach nazywam Henry'ego mężem. Być może wynikało to z przyzwyczajenia i wymuszonej akceptacji stanu rzeczy. Czy tego chciałam, czy nie, ten człowiek prawnie nim był, natomiast w rzeczywistości jeszcze nigdy przy nikim nie czułam się tak obco. Kilka lat temu ten mężczyzna podarował mi to, na czym mi zależało, ale także wziął co swoje. Przysługa, o jaką go prosiłam, miała swoją cenę, którą moim zdaniem spłaciłam z nawiązką. Zresztą, nadal płacę i płacić będę już do śmierci. Mimo swojej marnej sytuacji nie żałuję, że dokonałam takiego wyboru, ponieważ dzięki temu mój chory na SMA brat przeżył. W pełni świadomości i poczytalności wyszłam za człowieka, który złożył mi ofertę nie do odrzucenia, a ta propozycja była jedynym kołem ratunkowym, którego się chwyciłam. Wiedziałam, że czeka mnie ciężki żywot, lecz najzwyczajniej w świecie nie spodziewałam się, że aż tak bardzo...

Z rozkojarzenia wyrwał mnie swąd palonej racy, iskrzącej się na szczycie tortu, który niezauważenie wjechał na środek pomieszczenia. Wszyscy prędko zebrali się wokół piętrowej słodkości ze wbitym na górze topperem z napisem 44, gromko wyśpiewując „sto lat". Rychło dołączyłam się do śpiewającego tłumu, a także do rytmicznych oklasków. Spojrzałam na Henry'ego i zauważyłam, że przywołuje mnie do siebie skinieniem dłoni, dając do zrozumienia, abym przylgnęła do jego boku. Od razu ruszyłam w stronę męża, wystukując obcasami charakterystyczny dźwięk. Przystanęłam przy nim blisko, a on objął mnie w talii, przyciągnął do siebie i uśmiechnął się teatralnie, uwydatniając zmarszczki wokół oczu. Ja zachowywałam się tak jak zawsze. Bez mrugnięcia okiem i bez żadnego zwątpienia, pocałowałam go w kącik ust i pogłaskałam szorstki policzek pachnący specyficzną wodą kolońską. Henry powziął leżący na stoliku mikrofon, zmierzwił półdługie, ciemne włosy i podziękował gościom za przybycie.


– Może chcesz jeszcze coś dodać Saro? – zapytał, podsuwając mi pod nos mikrofon.

– Oczywiście – odparłam, szybko wymyślając, co mogłabym powiedzieć.

– Ja również dziękuję wszystkim, którzy zechcieli dzisiaj z nami świętować. Jestem szczęśliwa, widząc tyle znajomych twarzy i słysząc tyle miłych życzeń wypowiedzianych w stronę mojego męża. A tobie kochanie, po raz kolejny życzę wszystkiego najlepszego. Nigdy się nie zmieniaj, bo jesteś cudowny.


Po sali rozniósł się niemrawy pomruk, sugerujący, że moje słowa nabrały uroczego wydźwięku. Ja natomiast przełknęłam gorzką ślinę, która była wyrazem niezgody z ostatnim wypowiedzianym przeze mnie zdaniem. Najchętniej wepchnęłabym mu ten mikrofon do gardła wraz ze statywem, wzięła płaszcz i uciekła tam, gdzie nikt by mnie nie poznał... Jednakże moja wyćwiczona przez lata umiejętność ukrywania prawdziwych emocji zaowocowała tym, że wszyscy wokół przyglądali się nam z podziwem i szczyptą zazdrości.


Odłożyłam dyskretnie mikrofon na pobliski blat, a następnie objęłam „czule" Henry'ego. Wynajęci na prywatną uroczystość muzycy rozpoczęli blok taneczny, zapraszając wszystkich na połyskliwy parkiet, noszący znamię włoskiego gresu. Mąż energicznie pociągnął mnie za sobą, by po chwili znaleźć się w samym centrum podestu, gdzie światła reflektorów przecinały się, tworząc utopijną mozaikę. Kiedy znaleźliśmy się już w godnym jego chwały miejscu, okręcił mnie wokół własnej osi, po czym pochwycił w ramiona i mocno przytknął do siebie. Moja twarz znalazła się w pobliżu jego szyi i gdy znów poczułam zapach dobrze mi znanych, pieprznych perfum przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Ta nienawistna gęsia skórka bardzo często odbywała spacery po mej skórze już od pierwszych chwil naszego małżeństwa. Mimowolna reakcja więziła mnie w swych objęciach, kiedy tylko Henry znajdował się blisko mnie, a także wtedy, gdy przekraczał wszelkie cielesne granice...


Tańczyliśmy powoli, utrzymując tempo wygrywanej przez orkiestrę muzyki. Trzymał dłonie na moich biodrach, jednocześnie ściskając je z dwuznacznym impetem. Ja z kolei splotłam swobodnie ręce na jego szerokim, męskim karku. Co jakiś czas okręcał mnie w formie piruetu, wtapiając przy tym maniakalny wzrok w podkreślony dekolt. Ludzie wokół nas również tańczyli w parach, a wtedy spostrzegłam, że bacznie obserwują nasze rytmiczne wyczyny. Nie da się ukryć, że byliśmy w centrum uwagi, a lawirujący wokół nas goście chcieli mieć oko na gospodarzy imprezy. Po godzinie nieustannych pląsów zaczęły boleć mnie stopy, więc poprosiłam Henry'ego o chwilę przerwy.


Podeszłam do barku, na którym stały wystawione alkohole i koktajle, a zatrudniony barman tworzył płynne, wielobarwne arcydzieła. Mężczyzna nalał do kryształowego pokalu sok jabłkowy, który zamówiłam i podsunął mi go pod nos. Instynktownie powiodłam wzrokiem za Henrym, sprawdzając, dokąd się udał. Zorientowałam się, że dołączył do najgorszego stolika, przy którym zasiadała gwardia słynąca z przedawkowywania procentów i sypkich używek. Ta czarna strefa natychmiast zachęciła męża do częstego przechylania kieliszka, prędko czyniąc go upojonym. Przekrzykiwanie i głośne opowiadanie sobie żartów przeplatało się z polewaniem co rusz to świeższych szotów. Z każdym wypitym przez męża kieliszkiem narastał mój paniczny strach. Przełykane mililitry płynu odtwarzały zwiastun horroru, który był stałym element zalania się w trupa. Oparłam się łokciami o blat baru i przyglądałam się scenie, która nasuwała wspomnienia z poprzednich imprez. Doskonale wiedziałam, że czeka mnie ciężka noc.


Kiedy dotarło do mnie, co wydarzy się po zmroku, postanowiłam odrzucić wszelkie taneczne propozycje wyrażane przez gości. Pozostałam przy barze i zaniechałam sączenie nektaru jabłkowego na rzecz czegoś mocniejszego. Usiadłam w samym kącie, aby choć trochę mniej rzucać się w oczy, po czym skusiłam się na dawkę Burbona. Upijając łyk po łyku, próbowałam nastawić się na krzywdę, która miała mnie dosięgnąć. Po kilku alkoholowych koktajlach poczułam znajome uczucie znużenia i piasku pod powiekami, więc zerknęłam na zdobiony ornamentyką, mosiężny zegar, który wskazywał już 03:15. Wstałam i lekko chwiejnym krokiem podeszłam do stolika panów spod ciemnej gwiazdy.


– Przepraszam panowie, ale muszę ukraść wam mojego męża – podjęłam z przyklejonym do twarzy uśmiechem.

– Kochanie, posiedź tu z nami, dołącz się do nas! – wymamrotał Henry.

– Oj nie, na dziś już wystarczy, musimy wracać na górę – rzekłam stanowczo, obserwując jego przekrwione oczy, poruszające się jakby w zwolnionym tempie.


Pomogłam mu wstać, chwyciłam pod rękę i dość niestabilnym krokiem pomaszerowaliśmy na górę do naszej sypialni. Nie widziałam innego wyjścia niż odeskortowanie go w bezpieczne miejsce, zanim zacznie zachowywać się gorzej niż zwykle. W głębi ducha miałam jednak nadzieję, że grzecznie położy się spać, a ja międzyczasie po cichu zdejmę mu buty. Niestety tak się nie stało, a moja wiara ponownie okazała się płonną mrzonką...


– Rozbieraj się! – krzyknął, ledwo wchodząc do pokoju.

– Słucham? – spytałam oburzona.

– No co, cały wieczór kusiłaś mnie swoją sukienką, to teraz chyba mam prawo pobzykać się z własną żonką, nie? – odparł bełkotliwe.

– Nie jestem ani rzeczą, ani twoją własnością, żebyś rościł sobie do mnie prawa – powiedziałam chłodno.

– Nie mam? Ciekawe co powiedziałby na to twój brat. – Parsknął śmiechem i szarpnął mnie mocno za nadgarstek.

– Myślisz, że za każdą moją odmową seksu, możesz mną manipulować, wspominając o Johnie?! – wrzasnęłam.

– Niech pomyślę. – Ujął mój podbródek. – Tak! Tak, bo to świetna zabawa. Tylko od ciebie przecież zależy, czy dostanie lek na czas. A jak wiemy, czas jest bardzo ważny... – szepnął mi do ucha, a ja poczułam bezgraniczną odrazę.


Nie powiedziałam już nic, bo wiedziałam, że nie mogę. Ten mściwy, wypruty z ludzkich uczuć skurwiel mógłby się zemścić, krzywdząc mojego małego braciszka. Nawet nie podniosłam wzroku, żeby na niego spojrzeć, zacisnęłam tylko zęby i zatopiłam wzrok w otchłani pokoju. Próbowałam wyciszyć myśli i ciało, aby nie zwariować i nie cierpieć. Skupiłam się na obrazie Rembrandta wiszącym na ścianie i przybrałam zadaniową, zimną maskę, która była mi potrzebna, żeby wytrwać. Henry z całej siły szarpnął mnie za oba nadgarstki, przysuwając bliżej siebie. Zaczął łapczywie całować moją szyję i ramiona, które w okamgnieniu pokryły się warstwą odrażającej poświaty. Wstrzymałam oddech i wtedy poczułam, jak moje ciało całkowicie zesztywniało. Powtarzałam sobie, że zaraz będzie po wszystkim, że to nie potrwa długo, bo na szczęście Henry nie należał do długodystansowców w sprawach intymnych. Przez to, że moje mięśnie zdrętwiały ze stresu, Henry wyczuł bijący ode mnie opór.


– Czy ty zawsze musisz być taka zimna? – Zacisnął szczękę w złości.


Nadal milczałam, czując, jak z mojego ciała uchodzą resztki sił. Zirytowany beznamiętną postawą mąż, pchnął mnie na łóżko, a ja aż odbiłam się od miękkiego materaca i lekko podskoczyłam. Po chwili zobaczyłam go górującego nade mną, więc wypuściłam powietrze z płuc i zamknęłam oczy. Wytrzymasz – powtarzałam sobie w myślach. On nawet nie trudził się, aby ściągnąć sukienkę, lecz tylko podwinął ją gwałtownym, niecierpliwym ruchem. Agresywnie ściągnął mi rajstopy, a potem białe, koronkowe majtki i rzucił je za siebie w czeluść sypialni, w której panował szarawy półmrok. Powziął w dwie ręce moje nogi, rozchylił je na boki i przyglądał mi się przez chwilę niczym psychopata na więzioną przez siebie ofiarę. Odwróciłam głowę na bok, żeby uniknąć przeszywającego mnie wzroku. Zacisnęłam dłonie w pięści i już po chwili poczułam przeszywający ból dobiegający z mego łona. 


Odrętwiałe, zbuntowane ciało krzyczało „nie", lecz jemu to nie przeszkadzało. Bezwarunkowa reakcja mojego ciała czasami przypadała mu do gustu. Spięte mięśnie powodowały, że zawsze byłam ciasna, a to z kolei potęgowało jego doznania seksualne. Wpychał we mnie swoje pobudzone przyrodzenie, dysząc przy tym maniakalnie, a ja odliczałam w głowie minuty do końca tego zajścia. Leżałam niczym drewniana kłoda, czując jego chaotyczne, lubieżne ruchy grasujące wewnątrz mnie. Tak jak przewidywałam, po kilku minutach porywczego seksu, zakończył sprawę na moim brzuchu i chwilę później zmęczony powalił się na swojej części łóżka. Wyciągnęłam dłoń w stronę nocnego stolika, by pochwycić chusteczkę i doprowadzić się do porządku. Bez zastanowienia wyrwałam w stronę łazienki, w której zamknęłam się na zatrzask. Oparłam drżące dłonie o umywalkę i spojrzałam w lustro. Dostrzegłam rozmazany makijaż i już lekko przebijające się zasinienia na nadgarstkach. Zacisnęłam zęby, żeby się nie rozpłakać, lecz dzisiaj zabrakło mi sił, aby ukryć zduszone emocje. Łzy wylały się z moich oczu i zagubionym szlakiem spływały po policzkach, aż do czerwieni ust. Poczułam ich gorzki posmak, który stanowił bazę mieszaniny wszelkich skumulowanych krzywd.


I tak właśnie wyglądały nasze zbliżenia. Przybierały różne wymiary, przywdziewały różne formy, lecz za każdym razem niosły ze sobą potworny ból. Gdyby ktokolwiek zapytał mnie, czy współżycie należy do uciech życia, wyśmiałabym go. Nie dochodziło do mnie, że takie rzeczy mogą zmienić się w przyjemne doznanie. Nie miałam pojęcia, czym jest orgazm, a jedyne co kojarzyłam z damsko-męską cielesnością to gorycz i odraza. Gdyby nie przeświecający mi cel, nie dałabym rady ciągnąć tej męki dłużej...


_________________________________________

🤍

Z chęcią przeczytam wasze komentarze. Jeśli macie pozytywne wrażenia po przeczytaniu, będzie mi bardzo miło, jeśli oddacie głos.
Zachęcam do poznawania dalszego biegu historii, która dopiero się zaczyna...

Ps. Wattpad czasem zmienia mi półpauzy w dywizy, będę to korygować na bieżąco.

🤍

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro