Rozdział 18 Argument

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sarah

W ostatniej chwili zdążyłam wrócić do domu przed Henrym. Zastał mnie jednak w holu ze skonsternowaną miną i podarunkiem ulokowanym pod pachą. Bez namysłu oznajmiłam, że to, co trzymam w dłoni, to tylko prezent od dzieciaków. Akurat rozmawiał z kimś przez telefon, więc machnął jedynie ręką, ukazując tym swoją ignorancję. Kiedy już zdałam mężowi raport i odmeldowałam się mu należycie, biegiem pomknęłam na górę i zamknęłam się w garderobie. Usiadłam na zimnej marmurowej podłodze i z namaszczeniem rozpakowałam upominek o kwadratowym kształcie. Nie mogąc już dłużej powstrzymać ciekawości, energicznie rozchyliłam naderwany, mieniący się papier. W końcu moim oczom ukazał się winyl Elvisa z wytłoczonym nadrukiem „The Classic Christmas Album". Po odczytaniu daty produkcji widniejącej na odwrocie tekturowego opakowania zamarłam. To było pierwsze wydanie z 1957 roku! Matko, skąd on to wytrzasnął? Niesamowite! Do podarunku była też dołączona karteczka.


„Jeżeli kiedykolwiek usłyszysz Elvisa, życzyłbym sobie, abyś wtedy pomyślała o mnie.

Ps. Piosenka z ostatniej pozycji z dedykacją dla mojej największej jedynej miłości.

Wesołych świąt. Twój C".


Ponownie odwróciłam płytę, by przyjrzeć się liście utworów. Poza świątecznymi melodiami umieszczono kilka bonusowych ścieżek. Pozycja ostatnia – „Can't Help Falling In Love". Jedna z moich ulubionych. Próbując przedłużyć pamiętne chwile z wigilijnego spotkania, udałam się do biblioteki, w której tkwił często używany przeze mnie gramofon. Ostrożnie włożyłam płytę, nastawiłam membranę z igłą, wycelowałam na ostatni krąg winylu i wtem zabrzmiał utwór, doprowadzający moje ciało do przenikliwych dreszczy.

https://youtu.be/Z54rOTZMIP8

Mądrzy ludzie powiadają

Że tylko głupcy się spieszą

Ale nic na to nie poradzę

że się w tobie zakochuję

Mam zostać?

Czy to byłby grzech?

Skoro nic na to nie poradzę, że się w tobie zakochuję?

Tak jak rzeka płynie prosto do morza

Skarbie, tak właśnie jest

Niektóre rzeczy po prostu są nam pisane

Weź mnie za rękę, weź też całe moje życie

Bo nic na to nie poradzę, że się w tobie zakochuję."


Czy to grzech? – retorycznie pytał Elvis Presley. No właśnie... Nasza miłość była grzechem. Jawiła się jako coś nieosiągalnego, niczym zakazany w raju owoc, który kusił tak cholernie mocno, a smakował jeszcze lepiej. Dlaczego miłość musiała tak boleć? Czy to normalne? Czy da się zrzucić z nas tę przeklętą koszulę Dejaniry*? Sama gubiłam się w rozumieniu nieznanych mi dotąd uczuć.


Dotarło do mnie, co Charles miał na myśli. Za pomocą piosenki zamierzał po raz drugi wyznać mi miłość. Zasłuchana w muzyce, hipnotycznie spoglądałam przez okno na wolno spadające płatki śniegu, przywołując wydźwięk najpiękniejszych słów. Nie dało się ukryć, że dopuszczał się czynów, które tylko wzmagały we mnie szaleństwo, mimo że już w tym momencie byłam w nim zakochana bez pamięci.


Zacisnęłam powieki, przypominając sobie nasze ostatnie uniesienia przy choince. Pragnęłam słyszeć, jak szepcze mi do ucha, pragnęłam całować słodkie usta i poddawać się dominującemu dotykowi. Kiedy wodził palcami po moich pośladkach i udach, po raz pierwszy w życiu poczułam ochotę na seks. Ochotę tak realną, że byłam skłonna oddać się mu na pokrywie pianina. Nawet nie podejrzewałam siebie o takie odczucia, lecz one naprawdę mnie wtedy osaczyły. Pożądałam jego męskiego dotyku w każdej części mego ciała. W każdej. Dzięki jego bliskości postawiłam pierwszy krok na nieznanej mi dotąd seksualnej ścieżce. Ku mojemu zaskoczeniu, w myślach pojawiło się pozytywne spojrzenie związane ze zbliżeniem. Charles zuchwale wdarł się do mojej duszy i odblokował niedostępne wcześniej zakamarki, w których kryły się zupełnie nowe doznania...


Z rozmarzenia wyrwało mnie zamaszyste otwarcie drzwi przez Henry'ego.

– Możesz się powoli pakować, jutro lecimy do Los Angeles. Czeka nas przedświąteczne spotkanie z kongresmenami i oczywiście mała bibka na koniec – rzekł podekscytowany.

– Wiesz, ja... nie mogę polecieć – odparłam bez namysłu.

– Niby dlaczego? – Spojrzał wściekle. – Chyba nie sądzisz, że zjawię się tak sam?! – syknął.

– Bardzo źle się czuję, coś mnie pobiera, a w dodatku chyba zatrułam się czymś podczas wigilii u dzieciaków. – Teatralnie złapałam się za brzuch.

– Masz obowiązki. Mało mnie interesuje to, jak się czujesz. – Zacisnął szczękę.

– Jestem tylko człowiekiem. Wykonuję wszystkie obowiązki, pod warunkiem że jestem zdrowa.

– Do rana ci przejdzie – rzucił, po czym trzasnął drzwiami, a ja w reakcji na huk, aż podskoczyłam.


W mojej głowie natychmiast pojawiła się myśl, że jeśli uda mi się pozostać w domu, jutrzejszy wieczór mogłabym spędzić z Charlesem. Nie dość, że chciałam się odwdzięczyć i także wręczyć mu prezent, to jeszcze byłam mu winna kilka słów. On wyznał mi całą litanię uczuć, a ja w tym całym szoku i otumanieniu odparłam tylko „ja ciebie też". Zasługiwał przecież na to, aby także usłyszeć szczere, pełne uczuć wyznanie, które i tak od dawna ciążyło mi na wątrobie. Wiedziałam, że jedyna szansa to jutrzejszy dzień. Rzadko spotykana okazja, abym miała trochę więcej luzu. Z Rogerem sobie poradzę, ale Henry... Wpadłam na pewien plan i potrzebowałam go zrealizować. Czułam, że jeśli pójdę do Charlesa, mogę stamtąd szybko nie wrócić. Brałam pod uwagę to, że nasza miłość i pragnienia stały się tak silne, iż spotkanie może się zakończyć w niekontrolowany sposób.


Następnego ranka tuż przed wylotem przygotowałam swoje spakowane torby i ostentacyjnie postawiłam je przy wyjściu, aby Henry pomyślał, że zależy mi na wyjeździe. Postanowiłam poratować się starym sposobem z czasów szkolnych, kiedy to usilnie nie chciało się dotrzeć na ważny sprawdzian. Obudziłam się w nocy i najadłam się surowych ziemniaków, aby wprowadzić organizm w stan gorączki. Miałam cichą nadzieję, że zawarta w warzywie solanina, która jest związkiem toksycznym, pomoże mi ziścić niecny plan. Samo poinformowanie męża o chorobie na nic by się zdało, ponieważ oczekiwałby namacalnych dowodów na rzekomo pogarszający się stan zdrowia. Z samego ranka, zmarnowana, z nieciekawym wyglądem i bolesnym wyrazem twarzy zeszłam na dół, gdzie czekał na mnie Henry.


– Jak ty wyglądasz?! – wrzasnął oburzony.

– Jestem gotowa do podróży, ale nadal źle się czuję – odparłam, chwiejąc się na nogach.

– Z tobą zawsze są same problemy. Zbieraj się do wyjścia! – rozkazał, narzucając na siebie płaszcz.

– Jak mam lecieć, skoro ledwo żyję? Nie widzisz tego? – jęczałam, próbując wzbudzić litość.

– Masz być przy moim boku. Powiedziałem. – Zmierzył mnie zimnym bezwzględnym wzrokiem.

Sięgnęłam do kieszeni po przygotowany wcześniej termometr i na jego oczach zmierzyłam sobie temperaturę.

– Spójrz, 101,3*. Nadal uważasz, że będę pięknie się prezentować przy twoich kongresmenach? – Uniosłam brwi.

– Weź coś na zbicie, umaluj się porządnie i ubierz, jak należy – rzucił zza pleców.

Spodziewałam się, że nie dam rady wzbudzić w nim politowania, dlatego przygotowałam koło ratunkowe, które stało się moim asem w rękawie. Z całych sił zmusiłam się do mdłości, efektownie upadłam na kolana, po czym zupełnie „przypadkiem" zwymiotowałam mu na spodnie i świeżo wypastowane buty.

– Ja pierdole, co ty robisz?! – Odskoczył spanikowany, otrzepując nogawkę.

– Przepraszam, mówiłam ci, że jest coraz gorzej – rzekłam, przecierając usta rękawem.


Przynajmniej pozbyłam się z organizmu toksycznego kartofla i teraz poczuję się lepiej.


Henry w popłochu pobiegł na górę, aby się przebrać i odświeżyć. Czekałam na dole, siedząc w fotelu z podkurczonymi nogami, jak mała dziewczynka, w nadziei, że teraz mi odpuści. Kiedy schodził po schodach, bacznie obserwowałam wyraz jego twarzy. Świdrujący, gniewny wzrok zdołał zdradzić mi wiele. Uraczył mnie pogardliwym spojrzeniem, pokręcił głową z niesmakiem, chwycił tylko swoją torbę i wyszedł. Poderwałam się z miejsca jak poparzona i przykleiłam czoło do szyby. Henry wsiadł do limuzyny i wkrótce po tym odjechał w kierunku prywatnego lądowiska. O rety, udało mi się! Naprawdę to zrobiłam! O dziwo chorobowy argument okazał się wystarczający. Natychmiast popędziłam do gabinetu i chwyciłam za słuchawkę telefonu, wybierając numer do Charlesa.


Wolałam go uprzedzić o swoich planach. Do świąt zostało zaledwie kilka dni, dlatego mogłabym go nie zastać. Wyjechałby odwiedzić bliskich, a ja zmarnowałabym jedyną szansę na spotkanie. Przy okazji wyjaśniłam, jak udało mi się doprowadzić do tego, że Henry wyjechał sam. Zszokowana reakcja po drugiej stronie słuchawki upewniła mnie w tym, że naprawdę posunęłam się daleko. Charliego i mnie dzieliły rozstania i powroty, jednak czułam silną potrzebę jeszcze ten jeden raz zrobić to, co należy. Tych ostatnich razów było już wiele, lecz to chyba normalne w przypadku tak potwornego uzależnienia...


Pozostało mi tylko ubłagać Rogera. Wyglądając przez kilkumetrowe okno, dostrzegłam krzątającego się nieopodal bramy garażowej, czarnoskórego ochroniarza. Barczysta postura i imponujący wzrost potrafiły wzbudzić niepokój, jednak ja wiedziałam, że w głębi duszy to bardzo dobry i sympatyczny człowiek. Tyle razy zdołał się nade mną ulitować, że zyskał mój wielki szacunek i dozgonną wdzięczność. Nie dało się ukryć, że stanowił żywą furtkę do wszelkich moich ucieczek. Tkwiła we mnie nadzieja, że i tym razem się ode mnie nie odwróci.


Nie tracąc czasu, wyszłam z domu i drepcząc po odśnieżonej dróżce, dotarłam do Rogera. Po wyrazie jego twarzy domyśliłam się, że wie, w jakim celu przychodzę.


– Roger, potrzebuję twojej pomocy. Będę musiała wyjść dzisiaj na dłużej.

– Szef zabronił, prze pani – odparł chłodno, nawet na mnie nie patrząc.

– Roger, proszę cię. Chciałabym, żebyś wyjątkowo krył mnie przez całą noc.

– Noc? – Wybałuszył oczy. – Tym bardziej nie mogę się zgodzić. Szef kategorycznie zabronił wypuszczania pani gdziekolwiek, a szczególnie kiedy została pani w domu sama. A tak w ogóle, to trochę podejrzane – skwitował, unosząc jedną brew.

W innej sytuacji nie miałby prawa mnie wypytywać, a ja wcale nie byłabym skłonna mu się tłumaczyć, jednak tym razem nie widziałam innego wyjścia. Musiałam go przekabacić na swoją stronę.

– Posłuchaj. Odnalazła się moja jedyna rodzina, kuzynka Olivia. Chcę spędzić z nimi jak najwięcej czasu, bo przyleciała do Nowego Jorku z mężem i dziećmi tylko na jeden dzień. Dobrze wiesz, że nie mam nikogo i jakie to dla mnie ważne. Naprawdę chcesz mieć na sumieniu, że przez ciebie nie wykorzystam niepowtarzalnej okazji, żeby spędzić przedświąteczny czas z jedynym członkiem rodziny? – spytałam, ściągając przy tym brwi w lwią zmarszczkę.

– Rozumiem, ale to dla mnie za duże ryzyko. Nie chcę stracić pracy, a już w ogóle przed świętami – burknął stanowczo.

– Ile ci dał? Dam ci więcej, masz. – Bez wahania podałam kopertę z atrakcyjną kwotą. – Załatwię ci jeszcze wolne w samo Boże Narodzenie. A te pieniądze przeznacz na prezenty dla dzieciaków. Nie wierzę, że nie przyda ci się teraz zastrzyk gotówki.

Roger popatrzył na mnie, na kopertę i znowuż na mnie, a jego mięśnie żuchwy zadrżały. Nieustępliwie wpatrywałam się w jego czarne oczy, próbując wybadać reakcję.

– Proszę. – Zagryzłam boleśnie usta.

– No dobrze. – Wywrócił oczami i szybko schował kopertę w kieszeń marynarki. – Tylko rano szybko do domu, prze pani. Godzina 09:00 i ani minuty dłużej.

– Oczywiście, będę, dziękuję! – pisnęłam.


Znałam Henry'ego już na wylot, w związku z tym potrafiłam przewidywać jego ruchy. Domyśliłam się, że kategorycznie zabroni Rogerowi mnie wypuszczać, lecz moim asem szantażu okazały się święta. Wiedziałam, że dodatkowa sumka przyda się Rogerowi na prezenty dla kilkorga małych gzubów. Jako przykładny ojciec czwórki maluchów, dał mi się omamić, ponieważ jego świątecznym celem było uszczęśliwienie rodziny. Nie czułam się dobrze, z tym że znów musiałam się nim wysłużyć, ale nie istniała inna droga, która doprowadziłaby moją misję do szczęśliwego finału. Niespokojne sumienie nieco przycichło, kiedy wręczyłam ochroniarzowi do ręki sowitą odprawę.


Wybrałam się do centrum miasta po podarek dla Charlesa. Ostatnio wspominał, że nie ma w domu nawet choinki, więc doszłam do wniosku, że dostanie ją ode mnie w prezencie. Z racji tego, że do świąt zostały dwa dni, dostępność tejże rośliny wydawała się znikoma. Wszystkie najlepsze okazy zostały wymiecione. Moi rodacy namiętnie kupowali sztuczne iglaki, dzięki czemu szanse na znalezienie straganu z żywymi drzewkami wzrastały. W końcu udało mi się znaleźć pożądane stoisko. Spostrzegłam trzy małe, ale jakże urocze świerki, sprowadzone prosto z farmy choinek z Michigan. Z racji tego, że musiałam zataszczyć je sama do apartamentu Charlesa, wybrałam najmniejsze, zaledwie czterdziestocalowe drzewko. Do tego dokupiłam jeszcze zestaw lampek i bombek, gdyż nie byłam pewna, czy Charlie jest w takowe wyposażony. Do torby wpakowałam także półwytrawne czerwone wino, aby umilić nasz wyjątkowy, świąteczny wieczór. Kiedy dotarłam do domu, dorzuciłam jeszcze winyl Elvisa, który ostatnio mi wręczył. Miałam nadzieję, że odsłuchamy go razem w urokliwej scenerii.


Tamtego wieczoru chciałam czuć się w swojej skórze komfortowo. Wykąpałam się, zrosiłam mgiełką perfum i lekko zakręciłam włosy. Wykonałam delikatny, ale za to staranny makijaż, bo wiedziałam, że właśnie taki spodoba się Charlesowi. Wskoczyłam w koronkową bieliznę w burgundowym odcieniu, która kusząco uwydatniała naturalne krągłości. Nie wiedziałam, co dokładnie się wydarzy, ale mogłam podejrzewać, iż zakotwiczę tam na dłużej. Wolałam być przygotowana na każdą ewentualność. Szczególnie biorąc pod uwagę to, jak ciężko było nam się przy sobie opanowywać. Charles tak cholernie mnie pociągał, że nieustannie wyobrażałam sobie, co skrywa pod fantazyjnie dobranymi eleganckimi ubraniami. Bardzo często nosił rozpiętą koszulę, z której wystawały włoski w kolorze ciemnego blondu. Zawsze prezentował się niebywale seksownie. Włożyłam bordową opiętą sukienkę zapinaną na suwak, a do tego przywdziałam czarne szpilki. Przyjrzałam się sobie w lustrze, akceptując, jak wyglądam i to, jak pewnie się czuję.


O 20:00 znalazłam się vis-à-vis rozsuwanych drzwi windy apartamentu przy Fifth Avenue. Pod pachą trzymałam niską choinkę, torbę z ozdobami, winylem oraz winem, dyndającą frywolnie na moim ramieniu. Wskazującym palcem wybrałam cel podróży na trzydzieste piąte piętro i od chwili drgnięcia windy, moje serce zaczęło bić jak oszalałe. Poczucie ekscytacji, wymieszane z podenerwowaniem rozjuszyło tykającą bombę uczuć. Jawiąca się na wyświetlaczu liczba kondygnacji skłoniła mój żołądek do wywrócenia się na lewą stronę.


Charakterystyczny brzdęk powiadomił mnie o dotarciu na miejsce. Obładowana pakunkami, powoli przemierzałam korytarz luksusowego holu, słysząc niosący się echem stukot czarnych połyskujących szpilek. W końcu przystanęłam przy lokum przystojnego blondyna. Spuściłam z płuc chmarę ciężkiego powietrza, po czym odważyłam się zapukać do drzwi. Ta krótka chwila oczekiwania wydawała się trwać wieki. Usłyszałam odgłos własnego, bijącego pulsu, rozsadzającego skronie z nieokiełznanym impetem. Gdy wrota nareszcie się otworzyły, z ciemności mieszkania wyłonił się Charles, a mnie automatycznie zaparło dech w piersiach.


– Niespodzianka! – krzyknęłam euforycznie, po czym wyłoniłam się zza choinki. – Mówiłeś, że nie masz drzewka, więc o to mój prezent dla ciebie.

– Co? Poważnie?! – Zaskoczony wydął policzki.

– Jak najbardziej – przyznałam z dumą.

– Jeszcze nigdy w życiu nie dostałem drzewa. – Rozbawiony pokręcił głową, a jego mina okazała się bezcenna.


Skinieniem dłoni zaprosił mnie do środka. Od razu rzuciło mi się w oczy, jak bardzo się wystroił. Starannie ułożone włosy niebywale lśniły, a moje ulubione skręcone loki frywolnie opadały mu na czoło. Śnieżnobiała, rozpięta od góry koszula, aksamitna i śliska w dotyku, dodała mu eleganckiego szyku. Czarne spodnie uprasowane na gładko i ten skórzany pasek ze złotą sprzączką... Przytuliłam go na powitanie, rozpływając się pod niepowtarzalnym zapachem znajomych perfum. Ta woń od wejścia doprowadzała zmysły do szaleństwa i aż bałam się, co się stanie, gdy wszystkie bodźce owładną moje ciało i umysł. Od pierwszej chwili zniewoliło mnie jego magnetyczne spojrzenie, które przebiegło po moim ciele z subtelną ciekawością. Zdawało mi się, że właśnie wchodzę do paszczy lwa, z której nie będzie już odwrotu. 

– Ślicznie wyglądasz. – Obadał mnie wzrokiem i wtem dostrzegłam w jego oczach głodny błysk.

– Dziękuję. A mnie bardzo się podoba, jak ty dziś wyglądasz. – Przyjrzałam się fragmentowi rozpiętej koszuli.

Uśmiechnął się szelmowsko i poruszył brwiami.


Po tkliwym powitaniu przystąpiliśmy do wspólnego strojenia choinki. Charles postawił ją na stoliku kawowym, żeby wydawała się wyższa. Aby umilić nam dekorowanie, przyniósł z gabinetu gramofon, umieścił w nim mój winyl i z namaszczeniem ustawił membranę na pierwszym okręgu płyty. Otworzył dostarczone przeze mnie czerwone wino, po czym rozlał je zgrabnie do dwóch kieliszków. Zaledwie po chwili do naszych uszu wpłynął subtelnie brzmiący głos Elvisa, który podsycił świąteczną atmosferę. Spoglądaliśmy na siebie filuternie, podając sobie bombki i rozwijając enigmatycznie splątane lampki. Przez moment zdawało mi się, że jesteśmy po prostu szczęśliwi. Przywdziewając ozdoby na nagie, pachnące lasem drzewko śmialiśmy się i żartowaliśmy, międzyczasie upijając z kieliszka aromatyczny trunek. Z każdym łykiem rozgrzewającego napoju, nasze rozluźnienie stawało się coraz bardziej widoczne. Pod koniec zdobniczych starań, chwyciłam czubek w kształcie gwiazdy i próbowałam umieścić go na szczycie choinki. Gdy usiłowałam to zrobić, stanęłam na placach i wysoko wyciągnęłam ramiona. Poczułam na sobie wzrok Charlesa biegnący po moich plecach i pośladkach. Po chwili jednak na mych biodrach spoczęły męskie, ciepłe dłonie, podtrzymujące mnie w zamierzonej pozycji. Mój żołądek natychmiast wykonał przewrotkę, ukazując mi, jak bardzo jestem przejęta jego bliskością.



– Wyszło perfekcyjnie! Jeszcze raz dziękuję ci za tak trafiony, wyjątkowy prezent. A teraz wznieśmy toast za cud, który dziś się zdarzył. – Uniósł kieliszek.

– O jakim cudzie mowa?

– Takim, że mnie dzisiaj niespodziewanie odwiedziłaś i włożyłaś w to tak wiele wysiłku. – Pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Tak. – Upiłam łyk i odstawiłam kieliszek. – Czułam, że muszę się dziś z tobą spotkać, podarować ci coś od serca no i wyznać kilka rzeczy.

– Dobrze, zatem zamieniam się w słuch. – Złapał mnie za ramię, oczekując zapowiedzianego monologu.

– Wiesz, ostatnio powiedziałeś mi tak wiele, a ja z natłoku emocji i zszokowania nie odpowiedziałam nic mądrego, a przecież zasługujesz na to, żeby poznać moje zdanie. Chciałam ci wyznać, że nie potrafię wymazać z pamięci tego dnia, w którym cię zobaczyłam. Już w tamtej chwili poczułam coś, czego nie da się opisać słowami. Zawsze marzyłam o kimś takim jak ty. Jesteś dla mnie aniołem, najlepszym przyjacielem i człowiekiem, którego pokochałam do szaleństwa. W tak krótkim czasie stałeś się dla mnie całym moim światem, a w tym uczuciu nie widzę żadnych granic. Wciąż przywołuję wspólne momenty uniesień, bo tylko one dają mi jakąkolwiek siłę do życia. I ta nadzieja, że kiedyś cię zobaczę, któregoś dnia... Wciąż wyczekuję, aby ujrzeć twoje cudowne oczy, twój przepiękny uśmiech. Pragnę, żebyś mnie dotykał, żebyś był wciąż blisko. Chciałabym cię mieć obok siebie cały czas. Pewnie teraz myślisz, że to wszystko bez sensu, że po co ci to wszystko mówię, skoro to niczego nie zmieni. Być może i masz rację, ale po prostu czułam nieodpartą potrzebę, żebyś to usłyszał i na zawsze zapamiętał. Zanim cię poznałam, kompletnie nie wiedziałam, kim jestem. Przywdziewając co rusz to nową maskę przetrwania, pogubiłam się. Wszedłeś do mojego życia, rozpętując burzę, ale jednocześnie stałeś się jedynym mężczyzną, który poznał mnie taką, jaką byłam naprawdę. Odkryłeś we mnie tę wersję mnie, o której musiałam zapomnieć lata temu i za to ci dziękuję. Zobaczyłeś we mnie to, co najlepsze. Uzmysłowiłeś, kim naprawdę jestem, przedarłeś się przez wszystkie stworzone przeze mnie zasłony dymne. Pokochałeś prawdziwą mnie, tą zranioną, beznadziejną, słabą, przestraszoną, niepewną, załamaną. Właściwie widziałeś mnie w najgorszych dołach, a mimo to zakochałeś się. Zadziwia mnie, jak to jest możliwe, ale jednak tak się stało. Pokochałeś mnie szczerze i za to wszystko, o czym teraz mówię, dziękuję ci. Kocham cię Charlie najmocniej, jak tylko potrafi kochać człowiek. I nie wiem, jak żyć dalej bez ciebie u swego boku. Wiem, że muszę wytrwać, ale jeszcze nie mam pojęcia jak. I chcę, tylko żebyś wiedział, że już zawsze będę cię kochać. To najsilniejsza miłość, jakiej w życiu doświadczyłam i stąd wynika moja pewność. I być może, kiedy uda nam się w końcu rozstać i znajdziesz sobie kogoś innego, to wiedz, że nadal będę cię darzyć tym samym uczuciem. Wtedy będę kochać cię skrycie i po cichutku, ale mogę przyrzec, że już nigdy, przenigdy nie przestanę.

Patrzył na mnie bez ustanku, a ja obserwowałam, jak w jego oczach wzbierają łzy, a niebieskie tęczówki zaczynają błyszczeć niczym kryształy wystawione na ekspozycję słońca.

– Nie chcę nikogo innego. Chcę ciebie i tylko ciebie. Na zawsze. Rozumiesz? – Zacisnął szczękę, a jego głos zdawał się drżący.

Chwycił mnie za biodra i mocno przysunął do siebie. Oparł czoło o moje czoło i zamknął oczy. Staliśmy tak w ciszy, jakbyśmy modlili się nad trumną naszego związku.

– Dlaczego to wszystko jest takie trudne? Dlaczego nie możemy być razem jak normalni ludzie? Chciałabym cię kochać bez ograniczeń, bez tajemnic. – Ściągnął brwi.

– Też tego nie rozumiem, kochanie. – Pokręciłam głową.

Powolutku zbliżył się i leniwie musnął moje usta. W tym pocałunku poczułam rozrywający ból i bezradność.

– Zostań... Zostań choć dziś – wyszeptał wprost do mojego ucha.


_____________________________________________

Kochani, jak myślicie, co może wydarzyć się w tej scenerii? Czy Sarah i Charles ulegną pokusie i wykorzystają sytuację, która się nadarzyła? A może dojdą do wniosku, że to najlepszy moment, aby zakończyć spotkanie? Ja już wiem, a was zapraszam do dalszego czytania! ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro